KONTAKT

Adres:
Gajrowskie 12a
11-510 Wydminy

Bartosz Płazak tel. 502 351 161

Obserwuj nas

18 listopada, 2017 by DW 0 Comments

Po drugiej stronie

Jakie jest podstawowe prawo rzeczywistości? Biorąc pod uwagę odkrycia współczesnej fizyki, skłonny jestem sformułować to prawo w sposób następujący: wszystko ma swoją drugą stronę. Ten podstawowy fakt dotyczy w równym stopniu cząstek elementarnych (np. elektron – proton), zjawisk fizycznych (dzień – noc), fenomenów psychicznych (miłość – nienawiść) czy zjawisk kosmicznych (materia i antymateria).

Jaki to ma związek z pracą trenera? Otóż jako trenerzy pracujemy z żywiołem grupy. Stawiamy sobie w sposób świadomy cele i planujemy odpowiednie do nich działania. Po drugiej stronie tego, co znajduje się na powierzchni i jest świadomym wyborem, znajduje się ogromna przestrzeń spontanicznych, niezaplanowanych i ukrytych zjawisk związanych z tzw. procesem grupowym. Dobrze pracujący trener zadaje sobie od czasu do czasu pytanie, co dzieje się grupie po drugiej stronie tego, co jest jawne i kontrolowane.

Rozpoznawanie tego, co znajduje się po drugiej stronie wymaga szczególnej uważności oraz umiejętności rozpoznawania sygnałów świadczących o określonych procesach w grupie. Branie pod uwagę tych elementów pozwala zawczasu reagować na potencjalne zakłócenia i trudności w pracy z grupą.

Ale nie tylko to. Jeśli wszystko ma swoją drugą stronę, to okazuje się, że pracując z grupą nad realizacją jakiejś wartości, musimy być świadomi kosztów, jakie ona ze sobą niesie. Zwykle zakładamy, że podczas zajęć uczestnicy dostaną to, czego oczekują. To zaś dotyczy określonego rezultatu, który jest wartościowany pozytywnie. W końcu ludzie przychodzą na nasze zajęcia, by się czegoś cennego nauczyć, coś zmienić na lepsze i doświadczyć stanu, który uważają za pożądany. To wszystko jednak ma swoją cenę. Po drugiej stronie korzyści zawsze jest jakiś koszt. Zwykle bagatelizujemy jego znaczenie, koncentrując się na wartości, która wybija się na pierwszy plan. Takie podejście oprócz tego, że jest jednostronne, prowadzi do rozczarowania, gdy pojawiają się skutki uboczne osiągnięcia pożądanego stanu rzeczy.

Za wszystko trzeba zapłacić. Tam, gdzie jest wolność, tam jest mniejsze poczucie bezpieczeństwa. Tam, gdzie jest bezpiecznie, wolność jest ograniczona. Jeśli chcesz, by w życiu było ci tylko przyjemnie, narażasz się na większe cierpienie. Jeśli chcesz maksymalizować swoją niezależność, niechybnie doświadczysz swojej samotności. Jeśli chcesz kochać i być kochanym, zapomnij o swojej niezależności.

Taką listę par przeciwieństw, które wzajemnie od siebie zależą, można mnożyć w nieskończoność. Świadomie pracujący trener zdaje sobie sprawę z tej listy. Wie, że każda wartość, jaką realizuje i do której dąży, posiada swoją drugą stronę. Tej drugiej strony nie można lekceważyć, nie można jej zanegować ani wymazać. Druga strona razem ze swoim przeciwległym biegunem tworzy nierozerwalny zestaw, który dynamicznie manifestuje się w naszym jednostkowym życiu. Jedyne, co można zrobić, to przyjąć cały zestaw, świadomie decydując się na doświadczenie całości.

Myśląc w kategoriach takich całości, trener obejmuje możliwie cała rzeczywistość, z którą pracuje. Takie spojrzenie pozwala skuteczniej radzić sobie z oporem w grupie, być przygotowanym na spotkanie z niezaplanowanymi zjawiskami oraz aspektami pracy w grupie. Świadomość drugiej strony jest też swoistą szczepionką przed trudnościami, jakie pojawiają się w zastosowaniu wiedzy i umiejętności nabytych podczas warsztatu w realnym życiu.

Ryszard Kulik

29 października, 2017 by DW 0 Comments

Twoja Misja Trenerze !

Powody, dla których wykonuje się zawód trenera, są rozmaite.  Można je podzielić generalnie na dwie kategorie. Pierwsza związana jest z osobistymi motywami. Druga dotyczy rzeczywistości zewnętrznej.

Wśród motywów osobistych bardzo często dominują te związane z pieniędzmi. Jako że praca trenera jest zazwyczaj dobrze wynagradzana, to branża przyciąga wiele osób, które widzą w działalności trenerskiej szanse na wzbogacenie się. Oczywiście pieniądze są ważne w życiu, jednak doświadczenie uczy, że praca wykonywana wyłącznie dla pieniędzy jest jak napychanie dziurawego worka. Pieniędzy nigdy nie jest dość, więc nieustannie można skazywać się na niedostatek. Poza tym pracując dla pieniędzy, zaniedbujemy motywację wewnętrzną, która odpowiedzialna jest za satysfakcję z tego, co się robi. Jeśli więc pieniądze są podstawowym motywem aktywności zawodowej, to świadczy dobitnie o dojmującym poczuciu biedy. I to niezależnie od grubości portfela.

Inne motywy osobiste mogą być związane są z własnymi doświadczeniami życiowymi, które nieustannie dopominają się o uwagę. Ktoś doświadczając w dzieciństwie przemocy seksualnej w dorosłym życiu może czuć powołanie do pracy z ofiarami takiej przemocy albo z jej sprawcami. Gdy jednak bliżej przyjrzymy się tej motywacji, to zauważymy, że tego rodzaju praca może służyć radzeniu sobie z własnymi trudnościami. Może być też okazją do odreagowania napięć związanych ze sprawcami tej przemocy. W ten oto sposób w „pomaganiu” innym bardziej może nam chodzić o to, by leczyć własne traumy. To zaś tworzy niebezpieczną konstelację, w której uczestnicy zajęć są na drugim planie, natomiast najważniejsze jest leczenie własnych kompleksów. Każdy z nas ma osobiste historie z przeszłości, które mogą rzutować na naszą pracę z ludźmi. Chodzi jednak o to, by być ich świadomym oraz by przystępując do pracy z innymi, uporządkować i przepracować własne problemy, które w jakiś sposób mogą być związane z tematem zajęć w grupie. Trener nie musi być nieskazitelnym okazem zdrowia psychicznego. Dobrze jednak, jeśli jest choć trochę bardziej poukładany niż uczestnicy swoich zajęć.

Poza motywami osobistymi znajdują się te odnoszące się do świata zewnętrznego. Tu otwiera się przestrzeń wartości, które trener chce urzeczywistnić poprzez prowadzenie swoich zajęć. Praca dla dobra wspólnego i czynienie świata lepszym to z pewnością szlachetna idea. Wykraczanie poza wymiar osobisty i służenie większej sprawie są niezwykle ważnym aspektem naszego życia. Ale i tu czyhają niebezpieczeństwa. Jednym z najważniejszych jest ryzyko  nadmiernego przywiązania do idei zbawiania świata. Tego rodzaju postawa może skutkować nadmiernym rygoryzmem, fundamentalizmem oraz poczuciem wyższości wobec innych, którzy nie są w stanie sprostać wysoko ustawionej poprzeczce. O ile w pracy trenerskiej ważne jest zakorzenienie w określonym systemie wartości, o tyle w pozostałych kwestiach dobrze jest zachować umiar i nie przesadzać z nadmiernym przywiązywaniem się do idei. To pozwala uniknąć zgorzknienia i wypalenia zawodowego.

Ostatecznie pracując z grupami, dobrze mieć rozeznanie do własnych motywów pracy oraz dbać o równowagę między motywami osobistymi i zewnętrznymi. Świadomy siebie i swojej roli trener potrafi przełożyć motywy, które nim kierują, na własną misję trenerską. Misja zaś jest wizytówką, znakiem rozpoznawczym trenera. Jest samookreśleniem się wobec rzeczywistości w taki sposób, że wyznacza to rodzaj i kierunki pracy z grupami.

Jaka jest twoja misja, trenerze?

Ryszard Kulik

 

22 października, 2017 by DW 0 Comments

Pieniądze i motywacja wewnętrzna

Bycie trenerem to naprawdę dobry fach. Część osób wchodzi do branży, ponieważ najzwyczajniej lubi pracować z ludźmi, dzielić się sobą, swoim doświadczeniem, umiejętnościami i wiedzą. Nawiązywanie osobistych relacji przy okazji prowadzenia warsztatów i treningów też stanowi niemałą nagrodę za trudy pracy z grupami. Do tego wszystkiego dochodzą jeszcze pieniądze, które – w porównaniu z innymi zawodami – nie są wcale małe. Dobry trener potrafi zarobić za dzień szkoleniowy od kilkuset złotych do kilku tysięcy. Najbardziej charyzmatyczni, biznesowi trenerzy potrafią te kwoty pomnożyć wielokrotnie.

Z powodu możliwości zarabiania przyzwoitych pieniędzy bycie trenerem jest atrakcyjną propozycją dla wielu osób. Wyobraź sobie zawód, który przynosi uznanie i prestiż, pozwala na twórczą aktywność, daje poczucie niezależności i jednocześnie gwarantuje wysokie dochody. Żyć, nie umierać.

A jednak ta sielanka ma swoją ciemną stronę. Przyzwyczajeni jesteśmy do myślenia, że zarabianie dużych pieniędzy pozwala wykonywać pracę z tym większym zaangażowaniem i satysfakcją. Niestety jest wręcz odwrotnie. W psychologii mechanizm ten nosi nazwę efektu nadmiernego uzasadnienia.

Wyobraź sobie, że lubisz coś robić. Sprawia ci prawdziwą przyjemność kontaktowanie się z ludźmi, rozmawianie z nimi, wspólne rozwiązywanie problemów lub towarzyszenie innym w ich rozwoju. Robisz to wszystko, bo odczuwasz wewnętrzną satysfakcję. Ona zaś napędzana jest przez motywację wewnętrzną – głębokie przekonanie, że to, co robisz ma sens i jest źródłem przyjemności. Jeśli ktoś zapyta, dlaczego to robisz, bez zastanowienia odpowiesz – bo to lubię. W momencie, gdy twoja praca zostaje wynagrodzona dużą suma pieniędzy i dzieje się tak dłuższy czas, coś szczególnego zaczyna dziać się z motywacją wewnętrzną. Uzasadnienie „robię to bo lubię” zostaje zastąpione przez zewnętrzne uzasadnienie „robię to, bo dostaję duże pieniądze”. Gdy pieniądze nie są zbyt duże, co oznacza, że subiektywnie masz poczucie, że powinieneś dostać więcej, to pojawia się dysonans poznawczy: dlaczego ja to robię? Chyba nie dla pieniędzy, bo te nie są imponujące. Robię to, bo po prostu to lubię. Jeśli zatem zewnętrzne uzasadnienie nie jest wystarczające, to motywacja wewnętrzna może być utrzymana na stosunkowo wysokim poziomie. Gdy zewnętrzne uzasadnienie staje się dominujące (tak, jak w przypadku wysokiej gratyfikacji finansowej), to motywacja wewnętrzna zostaje zastąpiona przez zewnętrzną. Dysonans poznawczy zostaje zredukowany przez nadmierne zewnętrzne uzasadnienie. Jeśli pieniądze płyną niezmiennym strumieniem, to oczywiście można cały czas dobrze wykonywać swoją pracę, choć napęd do jej wykonywania ma inne źródło – zewnętrzne. To zaś oznacza, że wewnętrzna satysfakcja ulatnia się bezpowrotnie jak piękno więdnącej róży. To prawdziwy dramat dla tych, którzy na początku lubili swoją pracę, a następnie zaczęli otrzymywać za jej wykonywanie duże pieniądze.

Gdy ktoś zastąpił motywację wewnętrzną tą zewnętrzną, będzie miał spory kłopot z wykonywaniem swojej pracy w przypadku, gdy pieniądze nie będą już takie duże. Wtedy istnieje rzeczywista groźba, że praca nie będzie wykonana w najlepszy możliwy sposób.

Czy można zadbać o zachowanie motywacji wewnętrznej? Oczywiście. Najlepiej, jeśli wynagrodzenie nie jest zbyt wysokie, co skutkuje powstaniem dysonansu i jego redukcją z przywołaniem uzasadnień wewnętrznych (skoro to robię za takie pieniądze, to muszę to przecież lubić). Jeśli natomiast pieniądze są rzeczywiście duże, to sprawa jest trudniejsza, choć nie beznadziejna. Sposobem radzenia sobie z tą sytuacją jest poprowadzenie od czasu do czasu zajęć za darmo (za zwrot kosztów). To sprawia, że nieustannie mamy okazję przekonywać się, że powodem, dla którego pracujemy, jest odczuwanie wewnętrznej satysfakcji.

Zarabiasz dużo? Miej się na baczności, bo grozi ci wypalenie. Jeśli chcesz tego uniknąć, popracuj od czasu do czasu za darmo.

Ryszard Kulik

14 października, 2017 by DW 0 Comments

Nauczyć się cierpieć

Pracując z ludźmi w obszarze rozwoju osobistego, stawiamy sobie rozmaite cele. Czy jest coś, co je łączy? Jak te cele zakorzenione są określonej wizji rzeczywistości, w sposobie myślenia o człowieku, o sobie samym? Czego ludzie pragną najbardziej? Czego ja najbardziej pragnę?

Docierając do samego jądra tego zagadnienia odkrywam, że podstawowym problemem ludzi jest cierpienie. To elementarne doświadczenie egzystencjalne było, jest i będzie obecne w życiu każdego człowieka niezależnie od kultury i czasu historycznego. Cierpienie jest kontinuum, które rozciąga się od subtelnego dyskomfortu aż po ból nie do zniesienia. W tym znaczeniu towarzyszy nam nieustannie. Cierpimy bowiem, gdy nie dostajemy tego, czego chcemy i gdy dostajemy to, czego nie chcemy. Cierpimy też wtedy, gdy dostajemy to, czego chcemy, ale boimy się to utracić. Jest pewne, że kiedyś to utracimy.

Od zarania ludzie próbowali wymyślić sposoby radzenia sobie z cierpieniem. Największym bodaj projektem w tym zakresie jest cywilizacja, która ma w założeniu uczynić życie lekkim, łatwym i przyjemnym. Wymyśliliśmy również bardziej subtelne sposoby: cielesne, psychologiczne i duchowe praktyki, które w założeniu mają wyzwolić nas z cierpienia. Współcześnie tę rolę spełnia przede wszystkim psychoterapia i metody rozwoju osobistego.

W podejściu do problemu cierpienia uwidaczniają się dwie podstawowe strategie. Jedna, zdecydowanie dominująca, zakłada, że cierpienie przestaje być problemem, jeśli będziemy maksymalizować to, co znajduje się po drugiej stronie, czyli szczęście. Druga uznaje, że od cierpienia nie można uciec, a uciekając, wzmacniamy je jeszcze bardziej. Jedyne, co nam pozostaje, to przyjąć cierpienie jako nieodzowny element życia.

Jeśli wnikniemy w naturę cierpienia, to okaże się, że jego korzeniami są pragnienia. Cierpimy, bo ciągle czegoś chcemy lub nie chcemy. A chęć uniknięcia cierpienia jest bodaj największym pragnieniem i jako takie jest odpowiedzialne za rozkręcanie spirali cierpienia. W doświadczeniu cierpienia obecny jest zwykle ból mający charakter organiczny. Obejmuje on do 20% całego doświadczenia. Reszta to chęć uniknięcia tego bólu. Zatem głównym składnikiem cierpienia jest pragnienie, by go nie było. Im silniejsze, tym większe cierpienie.

Ten mechanizm wyraźnie pokazuje, co stanowi najważniejszy cel rozwojowy w pracy z ludźmi. Tym celem nie jest doświadczenie szczęścia czy uczynienie życia lepszym. Tym celem jest nauczenie się, jak cierpieć, jak radzić sobie z najbardziej elementarnym doświadczeniem egzystencjalnym. Nauka cierpienia jest największym wyzwaniem ludzkości. W tej nauce przede wszystkim trzeba przyjąć założenie, że cierpienia nie da się uniknąć, a następnie nauczyć się je mieścić w sobie bez chęci natychmiastowej ucieczki czy też zrobienia czegoś z trudnym przeżyciem.

Paradoksalnie przyjęcie cierpienia pozwala sprowadzić jego rozmiar do pierwotnego poziomu, czyli do owych 20% organicznego bólu będącego źródłem dyskomfortu. Nie uciekając od tego doświadczenia, mamy okazję zobaczyć, że towarzyszący lęk i opór budują się na iluzji oddzielenia od bieżącej chwili i same stanowią rodzaj złudzenia. Wejście w ból zmniejsza go ostatecznie.

Jak zauważyła moja 9 letnia córka Hania, teraz boli już tylko kolano, a nie… serce.

Ryszard Kulik

13 października, 2017 by DW 0 Comments

W pogoni za szczęściem

Czy ktoś nie pragnie być szczęśliwy? We współczesnej kulturze  zachodnioeuropejskiej szczęście stało się prawdziwym imperatywem. Ludzie już nie tylko chcą być szczęśliwi, ale uważają, że osiągnięcie szczęścia jest ich obowiązkiem lub że mają prawo do szczęścia, że szczęście im się należy. Tak oto właściwość, która jest naszym naturalnym, przyrodzonym stanem zamienia się w prawdziwy fetysz, któremu budujemy ołtarzyk i umieszczamy go tam jako nieosiągalne pragnienie.

Pogoń za szczęściem, które najczęściej utożsamiane jest z przyjemnością, przybiera postać epidemii. Cała nasza cywilizacja służy temu, byśmy czuli się dobrze, by trwać w dobrostanie jak w przyjemnym i komfortowym kokonie. Nie byłoby w tym może nic nagannego, gdyby nie to, że współczesna psychologia rozprawia się bezwzględnie z tym mitem. Wskazuje bowiem przede wszystkim na to, że szczęście jest względnie nieuwarunkowane i nie zależy od okoliczności zewnętrznych. A dodatkowo gonienie za szczęściem i maksymalizowanie własnego dobrostanu przynosi efekt wręcz odwrotny. Widać to szczególnie wyraźnie w uzależnieniach, prawdziwej pladze współczesności. Ludzie uzależnieni to osoby, które w najwyższym stopniu uwierzyły, że szczęście można osiągnąć, aplikując sobie określoną substancję, zachowanie lub stan umysłu. Im bardziej tego pragną, tym trudniej jest im to osiągnąć i tym większe cierpienie prowokują.

Pogoń za szczęściem można też zaobserwować w różnych podejściach terapeutycznych oraz w obszarze rozwoju osobistego. Masz problem – a wiemy, że masz – to przyjdź, a my pomożemy ci go zniwelować i osiągnąć szczęście. Jest w miarę dobrze? – pamiętaj, że może być jeszcze lepiej. My powiemy ci, jak to zrobić. Te obietnice terapeutyczno – treningowe zasilane są uświęconą pogonią za szczęściem. Różni spece od leczenia i rozwoju przekonują, że są w stanie naprawić, poprawić, ulepszyć, przekształcić, transformować, udoskonalić, zoptymalizować tak, by w końcu było dobrze, a po prawdzie lepiej niż przed chwilą. To, co jest teraz, jest niemal zawsze niezadowalające. Dobre jest wrogiem lepszego. A szczęście jest nieustannie na horyzoncie. Trzeba usilnie zabiegać, starać się i gonić za nim.

Jest w tych wszystkich zabiegach podstawowa niezgoda na to, co jest. Stan obecny jest zawsze niezadowalający i natychmiast trzeba go przekształcić w coś innego. Już sam akt przekształcania sprawia, że stajemy w rozkroku między teraz, a tym co ma nadejść. Skupianie się na stanie docelowym, którego jeszcze nie ma, prowokuje dramatyczne rozszczepienie i ostatecznie kończy się utratą kontaktu z tym, co jest tu i teraz. W ten oto sposób tracimy grunt pod nogami, utożsamiając się z tym, co ma dopiero nadejść. Życie o krok do przodu wobec tego, co jest, rozprzestrzeniło się jak prawdziwa plaga. A rynek usług szkoleniowych w dużej mierze przyczynia się do podtrzymywania tej iluzji.

To wszystko paradoksalnie upośledza naszą umiejętność doświadczania szczęścia, tak jak alkohol (dający czasową ulgę) uniemożliwia przeżycie głębokiej satysfakcji. Wydaje się, że tak szybko pędzimy za szczęściem, że ono nie jest w stanie nas dogonić. Bo po prawdzie nie trzeba robić nic, by urzeczywistnić szczęście. Najlepiej w ogóle się nim nie zajmować. Szczęście jest bardziej produktem ubocznym naszego życia. Zdarza się ot tak, kiedy w ogóle nie zwracamy na nie uwagi. Albo inaczej – jest naszym naturalnym stanem umysłu, który, jeśli mu nie przeszkadzamy, pojawia się spontanicznie obdarzając nas doświadczeniem pełni naszego życia.

Jeśli zaś czujesz się nieszczęśliwy, to najlepszą rzeczą, jaką możesz zrobić, to w pełni doświadczyć tego stanu. Życie jest w końcu piękną katastrofą.

Ryszard Kulik

16 lipca, 2017 by DW 0 Comments

Gruszki na wierzbie czyli oświecenie w weekend

Rynek usług szkoleniowych to prawdziwa wolnoamerykanka. Dotyczy to przede wszystkim szkoleń z zakresu umiejętności miękkich realizowanych poza obszarem biznesowym. W szkoleniach biznesowych bowiem firmy zainteresowane są bardzo konkretnymi i precyzyjnie zarysowanymi celami, których realizacja poprzedzona jest najczęściej badaniem potrzeb szkoleniowych.

Inaczej ma się sprawa w przypadku szkoleń dla „ludzi z ulicy”. W tym przypadku mamy do czynienia z prawdziwym wysypem łakoci przypominających piniatę na przyjęciu dla dzieci. Tytuły tego rodzaju warsztatów mówią same za siebie: „Dojdę tam, dokąd chcę”, „Bądź jak słońce w zenicie”, „Sukces na wyciągnięcie ręki”, „Życie bez stresu”. I to wszystko w weekend lub w ciągu jednego dnia.

Nacisk na szybki efekt osiągany bez wielkiego wysiłku ogarnął również obszary związane z rozwojem duchowym. Prawdziwą karierę w środowisku buddystów zen robi koncepcja tzw. Wielkiego Umysłu pozwalająca w kilka godzin urzeczywistnić własną prawdziwą naturę, zamiast mozolić się wieloletnią praktyką polegającą na siedzeniu przed ścianą.

Oczywiście powyższe propozycje są próbą zagospodarowania ogromnych oczekiwań zwykłych ludzi związanych z ich życiowymi rozterkami, tęsknotami i brakami. To, że wszyscy pragniemy żyć w szczęściu, dobrostanie, zdrowiu oraz w relacjach, które nas wspierają, nie jest niczym niezwykłym. Niezwykłym jest natomiast to, że wielu z nas wierzy, że urzeczywistni te jakości po uczestnictwie w kilku- bądź kilkunastogodzinnym warsztacie. Choć po prawdzie nabieranie się na te obietnice może jest ludzką cechą od zarania dziejów. Pamiętamy, ileż to hochsztaplerów oferowało naiwnym rozmaite eliksiry. A i dzisiaj przyglądając się reklamom (których podstawowy przekaz odnosi się do tych samych tęsknot) i przywołując ich skuteczność w wywieraniu wpływu na ludzi, możemy założyć, że większość z nas gotowa jest wierzyć w psychologiczne cuda.

Tęsknoty zwykłego śmiertelnika to jedno, a drugie to oferta odpowiadająca na nie i podtrzymująca złudzenie, że w krótkim czasie da się rozwiązać niemal wszystkie egzystencjalne problemy. Uwidacznia się w tym zjawisku brak pokory trenerów prowadzących takie zajęcia oraz co gorsze rodzaj narcystycznego zaślepienia. Oto bowiem u podstaw całego tego zjawiska leży przeświadczenie, że wewnętrzna i zewnętrzna rzeczywistość może zostać poddana totalnej kontroli w celu naprawienia, ulepszenia, modyfikowania i usprawniania. Że może być ciągle lepiej i lepiej, a ostatecznie „tak, jak ja tego chcę”. Własne chcenie urasta do roli świętości i staje się prawdziwym fetyszem współczesnego rynku usług psychologicznych.

Spełnianie tych nieustannie rosnących oczekiwań klientów staje się coraz trudniejsze, ale co rusz pojawiają się nowe skuteczne techniki i narzędzia. Stosowane oczywiście łatwo, szybko i przyjemnie. No może nie zawsze przyjemnie, sądząc np. po dynamicznie rozwijającej się modzie na ajałaskę, przy której to praktyce trzeba się porządnie nachorować, zanim osiągnie się pożądane rezultaty. Te jednak są zawsze mocne i szybkie, jak chce tego współczesny człowiek.

No cóż, mamy taki rynek usług szkoleniowych, jaki jest współczesny świat. Jak w soczewce uwidaczniają się wszystkie jego podstawowe cechy: szybkość, pośpiech, parcie do przodu za wszelką ceną, pogoń za przyjemnością i ekstremalnymi doznaniami, afirmacja zachcianek ego. Krótko mówiąc narcystyczne rozpasanie zarówno u trenerów jak i klientów. Jeśli ktoś jest gotowy zapłacić niemało pieniędzy za iluzję, to my trenerzy z radością mu to damy.

Warto w tym miejscu zadać sobie pytanie, co jest głęboką, rzeczywista potrzebą ludzi i jak my trenerzy mamy odpowiedzieć na tę diagnozę?

Ryszard Kulik

16 lipca, 2017 by DW 0 Comments

Kompetencje psychospołeczne

 Żyjemy w świecie, w którym szczególnie nagradzane są różnorodne umiejętności zawodowe. Posiadanie talentu, czy bycie specjalistą w określonej dziedzinie gwarantuje miejsce na rynku pracy i godziwe wynagrodzenie. Dobry fach to podstawa.

Zapominamy jednak często o tym, że niezależnie od tego, jaką wykonujemy pracę i jakie mamy kierunkowe wykształcenie, decydujące znaczenie w osiąganiu zadowalających wyników w pracy, ale też i w życiu osobistym mają kompetencje społeczne. Obejmują one takie umiejętności jak np.: wiedza na temat partnerów interakcji, znajomość reguł społecznych obowiązujących w danej sytuacji, umiejętność formułowania i priorytetyzowania celów interpersonalnych, radzenie sobie w sytuacjach konfliktowych, skuteczne komunikowanie się, wyjaśnianie i przewidywanie zachowań innych ludzi.

Badania wskazują, że blisko 60% kompetencji związanych z ponadprzeciętnym realizowaniem zadań w pracy to umiejętności emocjonalno-społeczne, w tym np. umiejętności komunikacyjne i empatia, umiejętności negocjacji, pracy w zespole oraz wywierania wpływu społecznego.

Jednocześnie szacuje się, że od 7 do 25% populacji osób dorosłych może być społecznie niekompetentnych, zaś pozostała część populacji ma nadal znaczą „rezerwę”, czyli możliwość dalszego usprawniania skuteczności interpersonalnej. Kiedy analizuje się szczegółowe umiejętności komunikacyjne to badania wskazują, że pod względem niektórych z nich obserwuje się znaczące deficyty nawet u połowy populacji.

Umiejętności społeczne sprzyjają dobremu samopoczuciu, gdyż ułatwiają bycie zrozumianym i docenionym. Poza tym umiejętności społeczne są warunkiem stworzenia i skutecznego korzystania z sieci wsparcia społecznego, co wiąże się z przeżywaniem mniejszego stresu lub łatwiejszym radzeniem sobie ze stresem. Wysokie umiejętności społeczne wiążą się z wyższymi wskaźnikami przystosowania do zmian życiowych oraz niższymi wskaźnikami depresji, lęku i poczucia samotności.

Niezależnie od tego, jaka jest historia naszego życia i czy uczestnicząc w zdrowych relacjach mieliśmy okazję naturalnie nabyć wysokie kompetencje społeczne czy też nie, to ciągle mamy szansę na rozwój w tym zakresie. Kompetencje te można bowiem rozwijać w sposób planowy i zamierzony.

Nie powinno więc dziwić, że tak wiele osób chce rozwijać rzeczone kompetencje, a hasło rozwoju osobistego jest obecnie niezwykle nośne. Odpowiedzią na te zapotrzebowania jest nieustannie rozrastający się rynek usług szkoleniowych. To zaś wywiera presję na kształcenie kadry będącej w stanie realizować zajęcia poświęcone tak zwanym kompetencjom miękkim.

Trener w tym kontekście posiada szczególną rolę do spełnienia. Ma bowiem tworzyć warunki, w których ludzie będą mogli rozwijać umiejętności psychospołeczne. Jest też nierzadko modelem wskazującym, jak te umiejętności przejawiać i stosować. Ten drugi aspekt prowokuje pytania dotyczące wiarygodności trenera w obszarze, w którym szkoli. Czy sam stosuje wiedzę i zachowania, które chce rozwinąć u uczestników swoich zajęć? Na ile trener ma posiadać rozwinięte kompetencje psychospołeczne?

Z pewnością droga do ideału jest długa i kręta. Może też nigdy się nie kończy. Zawsze można wytknąć komuś, że nie jest jeszcze doskonały. Dobra wiadomość jest jednak taka, że nie trzeba być wcale doskonałym. Najlepszy trener, to trener wystarczająco dobry. A to oznacza, że w obszarze, w którym szkoli, jest co najmniej nieco bardziej zaawansowany niż uczestnicy jego zajęć. No i nieustannie gotowy jest się rozwijać, do czego służy przede wszystkim praca pod superwizją.

Ryszard Kulik

16 lipca, 2017 by DW 0 Comments

Trener pracuje sobą

Niezależnie od posiadanej orientacji teoretycznej, stosowanych technik, czy wyuczonych procedur każdy trener zawsze pracuje sobą. Oznacza to, że reaguje w grupie w określony sposób jako człowiek, więc jego podstawowe zasoby to wewnętrzna spójność, samoświadomość, samoakceptacja oraz zaufanie do siebie. Fundamentem, na którym budowane są te aspekty, jest umiejętność układania się ze swoimi emocjami. Zatem trener pozwala sobie na to, by przeżywać emocje, doświadczać ich w pełni bez próby ich modyfikowania, transformowania czy manipulowania nimi. Potrafi je w sobie zmieścić, co oznacza, że dopuszczenie do siebie przeżywanych emocji nie dezorganizuje jego aktywności. Mieszczenie w sobie emocji pozwala ostatecznie na ich pełne uświadomienie, a następnie wyrażenie w taki sposób, który jest konstruktywny dla otoczenia społecznego. Nie oznacza to, ze trener ma zawsze i wszędzie wyrażać swoje emocje. Tutaj chodzi wyłącznie o wewnętrzną uczciwość i otwartość na emocjonalny wymiar własnego doświadczenia.

Jeśli trener nie boi się swoich emocji, to nie będzie reagował paniką na sytuacje, w których pojawiają się silne emocje w grupie. Zachowanie spokoju oznacza tutaj brak zachowań ucieczkowych czy unikowych wobec trudnej sytuacji podczas pracy z grupą. Jednocześnie spokój nie oznacza, że trener jest wolny od własnych emocji związanych z daną sytuacją. Właśnie to, że pozwala sobie na doświadczenie swoich emocji i ma do siebie zaufanie w tym obszarze, pozwala mu zachować spokój.

Samoświadomość co do przeżywanych emocji jest też rodzajem busoli, która pomaga w wielu momentach pracy na procesie podjąć odpowiednią interwencję. Przeżywanie znudzenia, złości, niepokoju, rozdrażnienia, zniecierpliwienia, czy ulgi pomaga uzyskać pełniejszy wgląd w to, co się dzieje w grupie. Ta emocjonalna busola w połączeniu z umiejętnością rozumienia procesu grupowego jest najważniejszym narzędziem, którym trener dysponuje w swojej pracy. Jednocześnie nie jest to coś, co można od kogoś dostać, albo nauczyć się tego tak, jak uczymy się piec szarlotkę. Jest to coś, czym sami się stajemy w długim procesie odkrywania siebie.

Połączenie emocjonalnego wglądu z umiejętnością rozumienia procesu grupowego staje się fundamentem intuicji trenerskiej pozwalającej odpowiednio reagować na to, co dzieje się w grupie. Innymi słowy trener nie siedzi pełny napięcia, nieustannie główkując nad tym, co się dzieje, co w związku z tym czuje i co należy z tym zrobić. Praca trenera nie jest intelektualno-emocjonalną orką, która jest w stanie zmęczyć największego twardziela. Doświadczony trener mający zaufanie do swojej intuicji najzwyczajniej reaguje tak, jak reaguje i robi to, co robi. W tym znaczeniu pracuje sobą. Oczywiście nie chroni to w stopniu absolutnym przed błędami czy pomyłkami. Daje natomiast gwarancję, że praca trenerska będzie wystarczająco dobra, a uczestnicy będą mogli w ostateczności skorzystać z doświadczenia treningowego na drodze własnego rozwoju.

W końcu wymienione czynniki manifestują się w indywidualnym stylu pracy, który można opisać na wymiarach dyrektywności, gotowości do wykorzystywania struktur oraz ujawniania siebie. Z rolą trenera związana jest też decyzja o prowadzeniu grupy pojedynczo lub w parze. Wszystkie te aspekty wpisują się zaś w określone standardy etyczne, które są odpowiedzią na rozliczne niebezpieczeństwa związane z pracą trenera.

Ryszard Kulik

8 czerwca, 2017 by DW 0 Comments

Kawa i Dynamika – czyli o pożyczaniu energii

Jej zapach pobudza i przyciąga, podnosi energię. Jej działanie to mniejsza senność, większa wydolność, uwolnienie dopaminy czyli hormonu szczęścia. Wspiera ona też pamięć i podobno koncentrację… Zwykle „dzięki niej” po prostu lepiej się czujemy.

 

Kawa, kawunia, kawusia. Espresso, americano, czarna mała, latte, po turecku, angielsku itd. Kto tego nie zna?… mmm mniam.

 

Nie wiem jak wy ale ja jestem od niej uzależniony. To, że trzeci raz w życiu ją rzucam tylko to potwierdza. Najdłuższy okres bez niej to 7 miesięcy. Teraz znowu, już 5 dzień jutro.

Czy na pewno jest tak pięknie?

Ku swojemu zdziwieniu wtedy, i zadowoleniu teraz, ze dwa lata temu wpadłem po raz pierwszy na trop jej podwójnej gry. Odnalazłem kilka informacji którymi spieszę się podzielić.

Kawa (kofeina) blokuje receptory adenozyny odpowiedzialne za wywoływanie senności. Senność to sygnał z ciała do Ego (Ja), że przesadzam z wysiłkiem (pracą, pędem do czegoś tam), że mam odpuścić, pozwolić ciału (też Ja) na regenerację. Kiedy te receptory są zablokowane przez czas dłuższy niż czas rozkładu kofeiny przez wątrobę (6-12 godzin) i kładziemy się w tym stanie spać, odpoczynek właściwie nie następuje. Budzimy się zmęczeni. Rano trzeba więc sięgnąć po czarną. Bez niej w tym stanie dalsza część dnia jawi się szaro i słabo. Koło kręci się od nowa. Tak powstaje uzależnienie od kofeiny.

Kofeina powoduje podniesienie w ciele poziomu adrenaliny i kortyzolu. A te wprowadzają nasze ciało w stan stresu. Przełączają na tryb podniesionej gotowości do reakcji na zagrożenie. Ciało dostaje więcej energii. (kto potrafi ją zużyć za biurkiem?). Na koniec dnia jesteśmy więc nią naładowani a nie rozładowani. Szczęśliwi ci co odkryli jogę, bieganie albo mają siłę na inny typ wysiłku fizycznego wieczorem. Mają szansę na trochę lepsze samopoczucie przed snem i rano.

Jednym z ciekawszych określeń działania kofeiny jakie spotkałem jest „pożyczanie energii”. Bo tym właśnie jest sztuczne stymulowanie ciała hormonami stresu. Pożyczaniem energii z przyszłości. To codzienne nadużywaniem zdolności ciała do podnoszenia energii kiedy występuje taka konieczność jest pożyczką. Zmuszamy nasze ciało do pracy teraz. A jego możliwości są przewidziane na dłuższy czas.To trochę jak kredytowanie się pieniądzem z banku. Dziś, jutro, pojutrze od wzięcia kredytu jest super. Mamy coś co kupiliśmy na kredyt. Ale lata lecą a spłacać trzeba i robi się coraz mniej wygodnie.


Okazuje się też, że kofeina jest naturalnym pestycydem, którego celem z perspektywy produkującej go rośliny jest ogłuszenie owada który chce ją zjeść. Zaskakujące? Skądś te hormony stresu się biorą…



U człowieka kofeina z łatwością przekracza barierę krew mózg i upośledza neurogenezę w hipokampie.(brzmi groźnie, cokolwiek to znaczy). Zaburza też wchłanianie mikroelementów z pożywienia, wzmaga stany lękowe. Zespół abstynencyjny po odstawieniu to zmęczenie, niski nastrój, bóle, problemy z koncentracją i rozdrażnienie. No i po prostu potrzeba kolejnej dawki.

Niektóre źródła nazywają kofeinę tłumikiem. A nawet tłumikiem mózgu (czytaj umysłu dokonującego wyborów). Podobno jest chemicznie podobna do narkotyków z grupy opium. Nie czujemy (nie nie ma go tam) bólu w ciele, emocji, stłumiony jest kontakt ze sobą, za to lepiej funkcjonujemy w przestrzeni realizacji celów. Pytanie czyich celów.

Tyle badania na temat kofeiny. Naukowe badania oczywiście. Nie jakieś tam wydumane refleksje kawosza który przekroczył barierę dźwięku nakręcony swoim ulubionym napojem. Zachęcam do lektury Stephena Cherniske, dietetyka klinicznego pt. „Caffeine Blues”.

*Kawa,herbata, guarana, kakao, yerba mate zawierają kofeinę.

No dobrze. To nie blog o zdrowym odżywianiu. O co więc chodzi. Jak to się ma do pracy z grupą? (może warto nie pić kawy przed pracą, a może nie podawać jej uczestnikom? A kto by się na to zgodził, albo co by się wtedy stało? Jak to nie ma kawy, woda? 😉 ) Zostawmy to.

…Było świetnie, dużo się działo, świetne różnorodne ćwiczenia, mnóstwo rekwizytów, trener budował dobrą atmosferę i dbał o to byśmy się nie nudzili, fajnie że było dużo ruchu i filmy też… Oczekujemy na przyszłość jeszcze więcej dynamiki, szybszego tempa i mocniejszego prowadzenia.

To niemal cytaty z ankiet po niektórych warsztatach.

Przyjrzyjmy się Dynamice.

Kiedy jako uczestnicy wchodzimy w świetnie zaaranżowane ćwiczenie, podane dobrą instrukcją, z rekwizytami, kolorami itp. wiadomo co robić. Wszystkie zmysły odpowiednio obciążone. Nie trzeba się zastanawiać, nie trzeba poszukiwać, kontaktować się ze sobą, wiadomo co robić, trudniej o błąd, łatwiej się wykazać , łatwiej osiągnąć konkretny cel, założony przez trenera albo jego zleceniodawcę. Prosto do celu. Wysiłek fizyczny. Ćwiczenia o złożonym scenariuszu kolorowych planszach, rekwizytach przyciągają uwagę, angażują, ułatwiają, czas szybko leci, dzieje się, jest zadowolenie… Uwaga jest na zewnątrz, nie zajmujemy się sobą. Jest więc lekko. Mocno dyrektywnie zarządzający grupą trener, biorący odpowiedzialność na siebie, wyciągający wnioski za grupę, zamiast stawiania pytań itd. Super. Olśniewające. Mocne. Łatwo przyjąć. Luz. Przyjmowanie. Dynamika. Mniam.

O co chodzi z tą dynamiką? Dlaczego jest tak pożądana? Co daje, przed czym chroni? Co czai się w tle, co ma ochotę wyjść na jaw, jaki hałas trzeba stłumić? Co mogłoby się ujawnić gdyby uczestnicy warsztatu mieli po prostu usiąść i pogadać, podzielić się sobą, sięgnąć do własnych doświadczeń, wymienić się nimi, zaryzykować, zainspirować się, poznać? Dlaczego łatwiej jest być w dynamicznej strukturze niż pracować nad sobą? Do czego mogliby dotrzeć, przed czym chronić ma to dynamicznie, kolorowo i szybko, dyrektywnie? Co mogłoby się wydarzyć w przebiegu pracy jak nie byłoby tej dynamiki? Przed czym dynamika chroni trenera?

Oczywiście. Bez wątpienia. Przy dużej dynamice pracy, działania, osiągania efektów ma miejsce wiele zdarzeń (myśli, emocji, obserwacji) wewnątrz nas i pomiędzy nami (interakcje, relacje). Jesteśmy zaabsorbowani tym co się dzieje. Ilość, różnorodność, natłok bodźców nie pozwalają jednak ich samych zauważyć, skonsumować, przetworzyć, uświadomić sobie.

Czy więc kiedy po dynamicznym zadaniu trwającym 2 godziny następuje 15 minutowe omówienie go w większości przez trenera ( bo grupa może się znudzić brakiem dynamiki) osiągamy oczekiwane rezultaty warsztatu? (uczestniczyłem w takich szkoleniach, widziałem takie scenariusze). Czy przeładowane dynamicznymi zadaniami, wykładami, slajdami scenariusze, nie dopuszczające przestrzeni dyskusji, refleksji, wymiany, sprzeciwu, konfrontacji mogą wywoływać zmiany?

Obawiam się, że nie. Mam niekiedy wrażenie, że dynamika uczestnikom szkoleń pozwala w nich niemal nie uczestniczyć. Dynamika ułatwia przejście nad problemem który ma być przepracowany, pozorną konfrontację. Utrudnia wychodzenie ze strefy komfortu. Bez pogłębionej refleksji i przestrzeni na uświadomienie, projektowanie wykorzystania nauki z doświadczenia, łatwiej o zmarginalizowanie, stłumienie czy odrzucenie jej. A wtedy mamy przeżywanie, emocjonowanie się tym co się dzieje na bieżąco, zabawą, grą itp. a korzyścią z jest frajda i integracja. O ile o te korzyści chodzii, one jest celem warsztatu w porządku. Ale tylko w tym przypadku.

Kiedy celem jest zmiana, rozwój, wyjście ze strefy komfortu dynamika pozostawia niedosyt, zmęczenie i niejasność, małe poczucie sensu tego co się działo na warsztacie.

Ostatecznie jednak dynamiczne zabawy, gry, zadania, filmiki, kolorowe układanki są kuszące. Lubimy dynamikę. Coś ułatwia. Pożyczamy energię z przyszłości…

Czy dynamika na szkoleniach nie jest aby taką kofeiną z codzienności?

Bartosz Płazak

18 maja, 2017 by DW 0 Comments

Motywowanie

Jak zmotywować pracownika? W jaki sposób sprawić, by dzieci miały motywację do nauki? Jak samemu zmusić się do zrobienia tego, co jest do zrobienia? Te pytania napędzają rynek usług szkoleniowych oraz windują na piedestał tzw. mówców motywacyjnych, którzy odpowiednim słowem są w stanie pobudzić ludzi do działania.

Przyglądając się bliżej tym wszystkim zabiegom odkrywam, że u ich podłoża leży wspólne założenie mówiące o tym, że człowiek z natury jest istotą leniwą. Jeśli się go odpowiednio nie zmotywuje, to będzie leżał do góry brzuchem i palcem nie kiwnie. Należy więc znaleźć jakąś magiczną formułę, dzięki której powstanie z egzystencjalnego marazmu i zabierze się do roboty. Jakiej roboty? Oczywiście takiej, której potrzebę dostrzega ktoś inny, zwykle osoba mająca władzę. Zatem motywowanie dotyczy zrobienia czegoś, co ktoś inny uważa za właściwe i pożądane. Bywa i tak, że to my sami jesteśmy tą osobą i wywieramy presję na samych siebie.

Między motywowaniem a lenistwem istnieje ciekawa zależność. Otóż jedno bez drugiego nie istnieje. Ba, jedno stwarza drugie. Motywowanie jest wywieraniem presji przy założeniu, że u podstawy jest opór zakorzeniony w lenistwie. Ale sama presja dodatkowo wzmacnia ten opór. Jeśli zaś opór rośnie, to trzeba wydatkować więcej energii na jego przełamanie, czyli jeszcze mocniej i skuteczniej motywować do działania. W ten oto sposób nakręca się spirala błędnego koła, w której kat i ofiara w rytualnym tańcu wzmacniają swoje pozycje i tym bardziej się polaryzują. Bywa, że w końcu ktoś robi to, co należy (według kogoś innego), ale takie działanie pozbawione jest życiowej pasji. Jest puste emocjonalnie.

Po drugiej stronie takiego sposobu funkcjonowania jest spontaniczne działanie ukierunkowane na zaspokojenie życiowych, rzeczywistych potrzeb albo dające wyraz własnego twórczego potencjału. W takiej aktywności można się zatracić doświadczając przepływu energii życiowej. Ten szczególny stan zakorzenia nas w tu-i-teraz w sposób absolutny i pozwala na pełne doświadczenie życia. Prawdopodobnie każdemu z nas zdarzają się takie momenty. Czy kogokolwiek trzeba motywować do przeżywania tak życia?

Jeśli trudno ci w swoim doświadczeniu odnaleźć momenty przepływu, to może jedynie oznaczać, że nie robisz tego, do czego jesteś stworzony. I trzeba cię w związku z tym motywować – z marnym jak mniemam skutkiem. Może jest tak, że większość z nas uwikłana jest w schemat lenistwa – motywowania i nie urzeczywistnia własnego potencjału. Może wymyśliliśmy taki świat, w którym musimy naciskać na siebie i innych, by robić to, co uważamy za właściwe. Bo gdybyśmy odpuścili, to niechybnie cały ten gmach by się zawalił. Ale to jedynie oznacza, że utraciliśmy kontakt z prawdziwą siłą życiową, która nie wymaga żadnych uzasadnień, ponagleń, nacisków i manipulowania.

Koncepcja motywowania jest podobna do ustanawiania zarządu nad funkcją oddychania. Czy trzeba zastanawiać się nad zrobieniem kolejnego wdechu? Czy trzeba przekonywać się, ze warto zaczerpnąć powietrza? Czy trzeba procedur pozwalających efektywnie oddychać? To wszystko jest zbędne, bowiem oddech troszczy się o siebie sam najlepiej, bez naszego udziału, choć przecież świadomie możemy go modyfikować.

Podczas prowadzenia szkoleń z rozwoju osobistego warto mieć mocno ugruntowane przekonanie w sobie, że uczestnicy grup posiadają już wszystko, co niezbędne, by w pełni żyć. Że nie trzeba ich motywować do zrobienia czegoś, tylko raczej tworzyć warunki, w których docierając do siebie będą mogli w pełni rozwinąć swój potencjał. Jedyne, co jest do zrobienia, to nie przeszkadzanie życiu w spontanicznym manifestowaniu się w każdej chwili. Nawet jeśli w określonym momencie pojawia się wyraźny opór. Trzeba go przyjąć i doświadczyć zamiast walczyć z nim magiczną różdżką motywowania.

Barry Magid, współczesny psychoanalityk i jednocześnie mistrz zen pisze tak: „Porzucając doskonalenie się, w naturalny sposób stajemy się w pełni sobą, jak ptaki, które są w swoim żywiole, szybując na wietrze albo jak delfiny skaczące przez fale. Albo jak świnie w gównie”.

Ryszard Kulik