KONTAKT

Adres:
Gajrowskie 12a
11-510 Wydminy

Bartosz Płazak tel. 502 351 161

Obserwuj nas

7 marca, 2017 by DW 0 Comments

Ale o co ci chodzi, przecież to świetne narzędzie. 

Od dawna kusi mnie by oddzielić kilka rzeczy. Może udałoby się  oddzielić narzędzia od reszty świata?  A może byłaby szansa na oddzielenie łączenia od oddzielania? A może jest jakieś narzędzie do łączenia?

Czytam fora, słucham oczekiwań grup, czytam analizy potrzeb, odbieram zapotrzebowania zamawiających, słyszę zlecenia poprowadzenia warsztatów. Uczestnicy potrzebują narzędzi. Pokaż im możliwie szybko i dużo. Masz dwa dni. Ma być zmiana.

Dylemat. Co ja mam im pokazać? Czy chodzi o sens czy o program? Wędkę czy o rybę? Jak to oddzielić,  a może, jak połączyć?

Prowadziłem kiedyś kluby trenerów przez parę lat, wielokrotnie różne warsztaty promocyjne projektów trenerskich. Co przyciągało uczestników? Narzędzia. Narzędzia to podstawa (w sensie konieczność). Masz narzędzie to wszystko będzie dobrze. Wystarczy. To po prostu działa.

Zdarzało mi się i zdarza w ankiecie po: nie podobało mi się bo mało narzędzi, za dużo pytań kazał mi się zastanawiać, nie dostałem technik, za dużo ciszy…

Narzędzia to antidotum na prowadzenie pracy grupy. Kupujesz narzędzie i praca idzie.

Mam dużo wątpliwości co do tych tez. Owszem pracuję wieloma narzędziami. Stosuję je, tworzę, zmieniam ogólnodostępne pochodzące z literatury w bardziej swoje.  Jednocześnie kolekcjonuję doświadczenie potwierdzające, że nie są mi niemal wcale potrzebne.

Kiedyś natrafiłem na analizę tego co robi oglądanie telewizji, filmu, kina z naszym umysłem. Pomijając szerszy opis: hipnotyzuje. Tak wychodziło z tej analizy. Od tego mementu wiedziałem już, tak na głowę, dlaczego mam taką rezerwę do używania filmu jako narzędzia. Angażuje zmysły! I owszem. Tak bardzo, że po obejrzeniu filmu nie ma już niemal nikogo na sali. Antyteza: film zastosowany na szkoleniu podnosi jego atrakcyjność, ułatwia przyswajanie treści, wprowadza dynamikę…

Inny przypadek. Eksperymentalne autorskie narzędzie. Sytuacja na sali jest rozwojowa. Biorący udział w zadaniu wchodzą głęboko w przeżywanie siebie samych. Narzędzie zostaje daleko w tyle, prowadzący nie jest w stanie zauważyć wyjścia uczestników z narzędzia ani wesprzeć ich w przejściu procesu który jego narzędzie uruchomiło bo procesu tez nie widzi. Czuje, że coś nie idzie i to mocno. Po prostu zamyka proces mówiąc, że nie osiągnęli celu i zasłania się upływem czasu…   Większość oczekująca unikania trudności oddycha z ulgą, poszkodowani odchodzą zmieszani na miejsce. Brakuje ducha,  który by się ujawnił i uwolnił wszystkich od napięcia. Zamknięte.

Co stanowi granicą używania narzędzi? Posiadanie ich w dyspozycji łączyć się może z podniesieniem pewności siebie prowadzącego.  Mam coś co ułatwia uruchomienie pracy, doświadczanie, uczenie się. Mam coś na podstawie czego ludzie będą mogli dużo się dowiedzieć. Mam coś co nada strukturę pracy. Jestem bezpieczny, będzie fajnie. Ja. Czy to zadatek łączenia czy dzielenia?

Inny przykład. Parę lat temu.  Grupa osób z jednej branży. W narzędzia wchodzą chętnie. Pracują. Są zaangażowani, można by rzec karni. Bo przecież prowadzący (trener, wódz, tata, szef, lider, dowódca) dał pracę to trzeba. Wydaje się że wszystko gra. Jednak czegoś tu nie ma. Ducha, energii … Cóż wypadało by uznać, że nie ma grupy… Choć przecież wszystko gra. Przeszliśmy więc szybko do tego co w nich. Do codzienności. Wydawałoby się tego o czym nie chcą mówić. A jednak. To ich zajmowało naprawdę. Szliśmy więc dalej, słuchałem, pytałem, ciekawiłem się, spoglądałem z jednej z drugiej strony, nie dawałem zbyt wiele od siebie, raz czy dwa odwracałem perspektywę patrzenia. Więcej nie było potrzebne. Okazało się, że są o wiele bardziej rozmowni, otwarci niż myślałem, niż zakładał scenariusz i zamontowane w nim narzędzia. Satysfakcja obu stron. Cele 110% Program ok. Narzędzia 0.

Gdzie jest granica, za którą narzędzie oddziela nie tylko prowadzącego od uczestnika, ale uczestnika od niego samego i od innych w grupie? Bo w którymś momencie jestem ja, narzędzie i Ty .uczestniku, grupo.

Arnold Mindell nazywa to duchem grupy. Mówi, że każda grupa go ma. To charakterystyczne dla tej grupy pole energetyczne czy jak kto woli morficzne. Główne zadanie prowadzącego pracę grupy to pomóc go ujawnić. Podobnie mówią trenerzy pracujący na procesie. Nazwij to co jest. Mam wrażenie, że to jednak jakoś trudne dziś. Cóż, trudno się dziwić. Nazwanie ducha oznacza jego zobaczenie. A gdyby tak jeszcze postawić pomiędzy słowami duch i prawda znak równa się to mamy, zdaje się, w dzisiejszym świecie, znacznie większy kłopot. Bo pojawia się potrzebę mierzenia się, badania, uświadamiania, szukania i zaradzania. A nie stosowania narzędzi. Narzędzia rzadko mają w opisie np. zastosuj kiedy okaże się że masz na sali parę kochanków, którzy postanowili w niezwykle efektywny sposób zagrać ofiary Twojej pracy i wciągnąć w to grupę poprzez płacz (ona) i radykalną napaść wprost z krzykiem i przekleństwami (on) jednocześnie, bo mają z tego prywatny fan i umówili się by sprawdzić twoje kompetencje (autentyk). Szkoda. Nie ma na to gry(narzędzia). Choć widziałem przypadek próby opowiedzenia dowcipu przy podobnej skali trudności sytuacji. Nie pomogło.

Połączenie używania narzędzi, wspierania doświadczania siebie, pracy z emocjami, dostarczania wiedzy, pracy z procesem rozwoju grupy i na dodatek bycie w kontakcie ze sobą i z ludźmi to zdaje się całkiem sporo. A przecież ta lista do łączenia nie jest wcale skończona.  ( patrz np. oczekiwania na górze 😉 )

Jak więc może pracować trener? Na co albo na kogo się zdać?

Bartosz Płazak

1 marca, 2017 by DW 0 Comments

Wiedza

Podczas prowadzenia grup szczególną uwagę zwracam na oczekiwania uczestników zajęć. Wszakże w zdarzeniu  edukacyjnym, jakim jest warsztat, spotykają się z jednej strony ludzie, którzy po coś przyszli i czegoś chcą, a drugiej osoba prowadząca, która może im to dać albo raczej stworzyć warunki uzyskania określonych korzyści.

Wśród wypowiadanych oczekiwań bardzo często pojawia się wiedza. Większość ludzi jest przekonana, że to, czego najbardziej potrzebują, to informacje na dany temat. W tym znaczeniu wiedza stanowi fetysz współczesności. „Wiedzieć” to prawdziwa cnota. Ten, który wie, ma już wystarczająco wiele, by zrobić użytek z tego zasobu. To dlatego jesteśmy zalewani potokiem informacji z nadzieją, że dzięki temu świat stanie się lepszym miejscem.

Czy wiedza gwarantuje, że posiadamy wszystko, co niezbędne, by działać z odpowiednim skutkiem? Wątpię. Ileż to razy wiedziałem, co należy zrobić, a tego nie robiłem? Ileż to razy informacje zamieniały się w martwą literę, grzebiąc ambitne plany?

Z definicji informacja jest czymś, co dociera do naszego aparatu poznawczego. A czy człowieka można zredukować wyłącznie do funkcji rozumowych? A gdzie emocje, gdzie ciało, gdzie sposoby reagowania? Czy ktoś jest w stanie nauczyć się jeździć na rowerze, czytając poradnik na ten temat?

Zatrzymywanie się na samej informacji jest bardzo kuszące. To naprawdę niewiele kosztuje. Wysiłek jest stosunkowo mały: nie trzeba angażować się osobiście, ujawniać siebie, wchodzić w relacje, narażać się na ocenę innych, wystawiać na dyskomfort. Wiedza jest w gruncie rzeczy czymś anonimowym, pozaosobistym, wygodnym i bezpiecznym. No cóż, niska cena – mały zysk.

W procesie uczenia się wiedza jest oczywiście ważna, ale nie ma co przeceniać jej znaczenia. Psychologowie podkreślają, że sama informacja ma niewielką moc regulacyjną, co oznacza, że prawdziwa zmiana zachodzi na głębszym poziomie wykraczającym poza obszar rozumu. Aby nauczyć się nowych umiejętności, aby dokonać rzeczywistej zmiany, ważne jest angażowanie również innych funkcji pozaracjonalnych. To gwarantuje zdobycie pełnego, różnorodnego doświadczenia, które zakorzenione jest w ciele, odwołuje się do emocji, posiada wymiar poznawczy i manifestuje się w odpowiednim zachowaniu. Dopiero taki zestaw pozwala na mocne zakorzenienie się zdobywanych umiejętności.

W procesie uczenia się zawsze mamy do czynienia z całą osobą. I dopiero angażowanie całej osoby pozwala w pełni spożytkować jej potencjał rozwojowy.

Ryszard Kulik