KONTAKT

Adres:
Gajrowskie 12a
11-510 Wydminy

Bartosz Płazak tel. 502 351 161

Obserwuj nas

12 listopada, 2018 by DW 0 Comments

O robieniu NIC.

Osobiście uważam, że jest to jedna z ważniejszych kompetencji trenera. Nic nie robić. Tak, tak. Słyszę już te:  „jak to?”, „co Ty mówisz?”, „co ty?”… Tak, chodzi o to by nic nie robić. Zadziwiająco często, warto a sytuacja aż prosi o Nic. Z czasem i stażem widzę i wiem, że jest to bardzo efektywny sposób pracy. To działanie, które wywołuje zaskakująco dobre efekty.  Pobudza, uczy, wspiera, podnosi energię, uwalnia potencjał, przenosi przez progi, buduje relacje, uczy samego siebie, wzmacnia samoświadomość, kontaktuje z emocjami, buduje moc osobistą, znakomicie wspiera osiąganie celów. Oczywiście w modelu pracy z grupą, w którym Uczestnik jest widziany i chciany jako partner a nie jako podmiot do realizacji pomysłów ze scenariusza prowadzącego.

Podejmowanie szlachetnego Nic trochę wymaga. O tyle wymaga, że przecież po jednej i po drugiej stronie ( uczestnika i prowadzącego) powstaje próżnia. To o nią tu chodzi. Próżnia kiedy styka się z powietrzem albo innym środowiskiem działa na nie ssąco.  Przekładając na język rozwoju zachęca do ujawniania się potencjału. I byłoby bardzo pięknie i prosto zamiast wymagająco (czytaj trudno albo chociaż trudnawo) gdyby nie kilka przekonań, emocji, oczekiwań, założeń nawiniętych na role, w których widzi się uczestnik i trener (czyli za kogo się on/ona w tej relacji ma).

Oczywiście. Kiedy Grupa ma do czynienia z trenerem pracującym w znacznym poziomie swobody, obecności, łączącego strukturę z procesem,  w kontakcie i reagującego na zmiany potrzeb, potencjału i pozwalającym sobie na naturalne podążanie za sobą i za grupą i jest to ten pierwszy raz, będzie zaskakująco. Pewnie będzie sprzeciw, protest, opór, trudności, wezwania do poprawienia się (naprawienia się) czyli podjęcia aktywności przez prowadzącego. No bo przecież to jego obowiązek. Prawdopodobnie pojawi się napięcie.  Zawsze jest ten pierwszy raz.  Później często się coś zmienia i cisza zmienia się w Ciszę. Cisza z wzrokiem w podłogę zmienia się w Ciszę pełną błyszczących oczu. Prawda, że inny potencjał ?

W ćwiczeniach wprowadzających do medytacji, praktyki uważności zachęca się do wglądu w to, co się pojawia kiedy zwalniamy, zatrzymujemy zwyczajową (w tym zachodnim świecie) aktywność ciała i umysłu. Jest za tym założenie, że coś tam jest. No i jest. Jak zatrzymujemy aktywność (czytaj dynamikę i strukturę pracy człowiekiem, grupą ludzi), która angażuje, zajmuje, wypiera to co jest niżej i głębiej w nas do głosu dochodzi TO. A wewnątrz TO są potrzeby, emocje, przekonania, wartości, motywacje… Słowem wszystko to co czeka w kolejce, często zapomniane, niechciane i tym bardziej wołające o uznanie swojego prawa do obecności. Parafrazując:  TO wszystkie części mnie, którym każę czekać bo na teraz wybieram co innego.  W dobie dogmatu sukcesu rozumianego jako osiąganie, najczęściej TO oznacza potrzeby Ja. Natomiast przykryte jest tzw. pragmatycznymi dążeniami.  W grupie na wierzchu mamy więc potrzebę pozyskiwania tego co ma nas ulepszyć, unieść, jeszcze zwiększyć efektywność w osiąganiu. Pod tym mamy Ja, (widzę to w każdej grupie z którą pracuję) które  potrzebuje wspólnoty, bliskości, pogadania, posiedzenia, powiedzenia co mu się nie podoba, zadania pozornie głupiego pytania, uzyskania przestrzeni bezpieczeństwa do powiedzenia o sobie i o tym co mu jest do szczęścia na teraz potrzebne, często do wyrażenia zadowolenia, radości, uznania (które to jako emocje, nie są przecież pragmatyczne i nie za bardzo pasują do sytuacji pracy, która ma dać jakiś wynik).

Kiedy więc zapada cisza, prowadzący ma na tyle spokoju w sobie co do tego że Ona ma sens to dochodzi do głosu To. I o ile zrobimy Mu trochę miejsca zaczyna się dziać to czego może bardziej potrzeba grupie a i prowadzącemu. Ujawniają się skonteneryzowane, skompresowane  procesy wewnętrzne. I trochę zaczynają być uzewnętrzniane. Na początek trochę. Lata trzymania nie ustępują w kwadrans. Cisza za to nawet kilkuminutowa, ma właściwość zapraszania ich na środek. Do pierwszego kroku.

To na tym nowym podłożu, nowej wyciszonej energii, nasyconej Ego (dążącym „Rób”) i Ja (będącym „Bądź”),  w pełniejszym kontakcie i bardziej prawdziwie ze sobą możemy „położyć” materię. A raczej materiał. Czyli to co mamy do zrealizowania, przekazania, powiedzenia, przećwiczenia. Pracować i być by zRobić co jest do zRobienia.

Cisza, której wielu uczestników bardzo się boi, i podobnie wielu prowadzących, jest katalizatorem kontaktu. Jest narzędziem. I bynajmniej nie jest przejawem lenistwa prowadzącego;).  Istnieje wiele rodzajów ciszy. O tym w kolejnym tekście.

Cisza pomaga nam wszystkim i że jest bardzo potrzebna. W niej się wydarza więcej.

29 października, 2018 by DW 0 Comments

O dawaniu, wymaganiu i miłości

To do ciebie. Chcę Ci powiedzieć. Nie dostałem, nie dostałam, nie ma tego czy tamtego, dlaczego nie chcesz mi wyjaśnić, ale ja to widzę inaczej,  nie dajesz tego co obiecałeś, miało być jakoś a jest jakoś. Obiecałeś. Jak to cię nie ma dla mnie? Dlaczego zadajesz mi to pytanie? Jak to? Po co to robisz? Przecież ja się tak starałem. Przecież on się chciał dobrze zostaw go. Było dobrze a Ty wskazujesz na coś innego.  O co ci chodzi?

Bardzo dobrze, że jest przepływ, że macie zgodę by mówić co Wam się nie podoba. To dobry znak rozwoju grupy. To możliwość spotkania. Dziękuję. Cieszę się, i wiem, że takie wypowiedzi prowadzą nas do lepszego kontaktu. Nie jest mi też wcale lekko bo wciąż tam siedzę jako człowiek, który obrywa. I to z mojej perspektywy niezasłużenie.

Dawanie jest trudne. W grupach warsztatowych szczególne miejsce sytuacji zajmuje dawanie rozwojowej informacji zwrotnej. Zaraz za nim jest nie dawanie tego co ktoś chce a co miałoby  mu pomóc siedzieć wygodnie w swojej strefie komfortu.  Później jest jeszcze dawanie wsparcia w  realizacji zadań, które są dla uczestników nowe, wymagające czy trudne i  pomaganie w braniu odpowiedzialności za siebie i swoją pracę. Na razie piszę „na warsztacie”, choć idzie przecież o życie, czy pracę zawodową bo po to chodzimy na warsztaty by się uczyć przydatnych tam zachowań. Bywa więc, że pomaganie uczestnikom sprowadza się do nie pomagania w ten sposób jak nasz odbiorca oczekuje od nas, bywa, że sprowadza się  do nie pomagania wcale i pomagania w godzeniu się z odmową. Dawanie i pomaganie okazują się więc tutaj trudne, mimo że same w sobie przecież obiecujące. Dla biorącego i dającego.

Więc niepomaganie na życzenie, dawanie trudnych (czytaj innych niż oczekiwane) informacji zwrotnych,  kierowanie uwagi w nieoczekiwane miejsca i zachęcanie do działań, które powodują, że ktoś dochodzi do progów swoich możliwości, swojej świadomości budzi  zachowania z pierwszego akapitu tego tekstu. Choć te wymienione tam są raczej z grupy subtelnych, łagodnych i dających mało we znaki. Bywają grupy, osoby, których potwory o wiele śmielej się ujawniają, co znacząco podnosi dynamikę tych sytuacji i stawia w trudności właściciela, grupę i prowadzącego.

Trzeba sporej wewnętrznej przestrzeni by się uporać z takimi zdarzeniami. Trudność zachowania uczestników może mieć rodowód w lęku przed przekraczaniem granicy rozwoju, które  to przekraczanie najczęściej bywa bolesne, trzeba pożegnać jakąś część siebie by przywitać  inną. Trudno jest będąc  na krawędzi swojej świadomości patrzeć w siebie,  łatwiej spojrzeć na kogoś i w nim lokować przyczynę swoich trudności. Stąd reakcje takie jak zarzuty, ataki, wycofanie, podważanie, zniechęcenie, szukanie koalicji w sprzeciwie, demonstrowanie niezadowolenia.  O ile jednak założyć etyczne, zdyscyplinowane, celowe działanie (tu pomijam możliwość popełniania błędu przez prowadzącego) trenera na rzecz uczestnika, zachowania te wydają się nie na miejscu i stają się trudne dla trenera i dla grupy (tej zawsze obecnej części, która ma zbliżoną do prowadzącego perspektywę bądź ją właśnie odkrywa przy okazji tego zdarzenia) …

Co może pomagać  prowadzącemu grupę w radzeniu sobie i w akceptacji tych zjawisk? Co daje wewnętrzną  przestrzeń i  umożliwia adaptowanie się w tych trudnych momentach? Do czego odnieść je w sobie?

Dobrze jeśli trener lubi ludzi. Słowo kocha jest lepsze, choć brzmi dla niektórych groźnie,  bo kojarzy się z miłością romantyczną, erotyczną a ta przecież nie jest do relacji na warsztat, pomiędzy uczestnikiem a prowadzącym. A jednak.  To miłość. Ta bezwarunkowa, akceptująca, wybaczająca. Ta, o której rzadko się w ogóle mówi a w przestrzeni osiągania (biznes, mainstreamowi środowiska uczelniane, projekty rozwojowe oparte na materialistycznym paradygmacie) jeszcze rzadziej. Patrząca na te zjawiska oczami wsparcia Osoby uczącej się. Pozwalająca zobaczyć zmaganie zamiast utrudniania,  strach zamiast ataku, bezradność zamiast generowania chaosu, obronę zamiast złośliwości, szukanie bezpieczeństwa zamiast sabotażu. To patrzenie sercem a nie logiką sytuacji, akceptowalnością, adekwatnością, oceną, czyli umysłem.  Czucie swoich emocji  kierowanie się nimi, zauważanie emocji kogoś i mieszczenie ich w sobie. Stąd z takiego miejsca pojawia się Wiedza. Możesz po prostu Wiedzieć co robić. Patrzenie sercem przygotowuje, układa też przestrzeń na trudną, twardą miłość. Tę, która wierzy i czeka z uporem na moment, w którym pojawi się dobra przestrzeń na ruch po tej obdarowywanej stronie, lub przestrzeń na ruch w jej stronę. Tę, która zostawia miejsce na wybieranie pozostania w miejscu odmowy, odsuwania się, dystansu czy nawet oskarżeń i nie dolewa oliwy do ognia. Tę, która nie daje tego czego się od niej oczekuje, bo wie, że to jest dolewanie oliwy do tego ognia, na który czas by gasł.  Tę, której paradoksalnie, nie zależy za bardzo. Bo to „za bardzo” nie pomaga.

Ta perspektywa uwalnia od napięcia. Pozwala patrzeć na kogoś kto zachowuje się w trudny sposób jako na kogoś kto mierzy się z wyzwaniem. Wtedy łatwiej jest pomagać . A nie dawać się wodzić za nos.

Najtrudniejsze bywa jednak to co jest warunkiem wejścia w perspektywę miłości do innych. A idzie tu o spojrzenie z miłością na siebie. O wybaczenie, o danie przestrzeni, czasu, opieki, wysłuchanie, zrozumienie, otwarcie i podążanie za impulsami zmian, za tym co zaskakujące i nieznane a często pojawiające się w naszych  zachowaniach mimowolnych, nie tych dyktowanych z poziomu rozumu (ego). Ta pierwotna przestrzeń eksperymentu uwalniania siebie, która o ile może być pełna miłości własnej, sprawia, że pojawia się analogiczna przestrzeń do eksperymentu, uczenia się,  błędu, i przeżywania trudności dla innych. I to ona jest nam potrzebna by wspierać innych w ich rozwoju z lekkością i spokojem.

25 października, 2018 by DW 0 Comments

O dysonansie

Nie ma opcji. Nie ma opcji by wszyscy byli zadowoleni. Zawsze ktoś, mniej lub bardziej jawnie, na forum, wobec prowadzącego, wobec innych uczestników albo wobec siebie jest (nie) całkiem zadowolony, usatysfakcjonowany, zaopiekowany, wyposażony, przytulony, wysłuchany, obdarowany, wsparty, zauważony, umocniony, odpowiedziany, zaproszony, przeproszony, postawiony do pionu, pozostawiony w spokoju, pogłaskany, ugłaskany, blisko, daleko…. Lista nie ma końca i zależy od potrzeb, przekonań, zaburzeń, chcący i niechcący wykreowanych przez prowadzącego oczekiwań …

Dopóki jesteśmy w grupie i pracujemy decydujący jest ogólny klimat i charakter grupy. Sprzeczne oczekiwania i pełzające niezadowolenie nie jest ujawniane w pełni, całkiem, wprost, na forum. Są też do ostatniej chwili pracy normy, zasady, zajmujący  proces grupowy i nadzieja. Oczywiście pod spodem dają się wyczuwać a na wierzchu zauważać różnice. Myśli, emocje, nastroje, potrzeby, oczekiwania, dążenia. Bez końca powstające, zmieniające się, ewoluujące wraz ze wzrostem uczestników, grupy, świadomości, wciąż z nowego poziomu pojawiające się. Cały czas. Zasilane nie(wiele) zmieniającymi się wzorcami z głębi.

Może to odbierasz może nie. Może widzisz, czujesz, słyszysz, może czegoś nie ma czego się spodziewasz. Sygnały mogą być różne. Jesteś jako prowadzący cały czas oceniany. I cały czas powstają sprzeczne oceny (mówiąc grzeczniej opinie). Niezależnie od tego co byś nie zrobił, to co zrobisz trafia na myśli, emocje, nastroje, potrzeby, oczekiwania, dążenia. Bez końca powstające, zmieniające się, ewoluujące wraz ze wzrostem uczestników, grupy, świadomości i wciąż z nowego poziomu pojawiające się. Cały czas. Zasilane nie(wiele) zmieniającymi się wzorcami z głębi. Jak myśli, w paplającym umyśle bez końca, nie zatrzymywane bez uwolnienia w medytacji albo w innej celowej, świadomej pracy.

Jeśli to odbierasz, bo trenujesz uwrażliwianie się na różne sygnały, bo uczysz się uważności, bo dążysz do udoskonalania się w obecności wobec grup, doskonalisz się w kontakcie ze sobą i masz coraz więcej informacji z własnej przestrzeni wewnętrznej może być Ci trudno. Przecież to spory ładunek różności. W trakcie pracy i  po pracy, po dwu dniach, bywa że po 5 albo po kilkunastu. Kiedy zgromadzisz wiedzenie o grupie i widzenie osób trzeba to jakoś pomieścić, jakoś sobie radzić z tym co sprzeczne. Z jednej strony widzisz jak wszystko idzie dobrze do przodu, z drugiej cały trud osób, grupy, swój i to jak one się o siebie zazębiają, jak ciężko jest odpowiedzieć, wyprowadzić, kiedy tyle jest sprzecznych dążeń, na czele z celami pracy vs. celami (możliwościami) uczestników.

Dysonans, czyli więcej niż jedna jednostka poznawcza (dwie sprzeczne, wykluczające się) w naszej świadomości, towarzyszy i uczestnikom i prowadzącym pracę grupową. Mam ochotę powiedzieć, że zawsze. Że w każdej grupie przed, w trakcie i po zajęciach. Wiele jest tych par walczących o uwagę, czas, zajmowanie się, energię i decyzję na ich rzecz. Czy dłużej czy krócej, czy jej czy jemu, czy teraz czy później, czy cel czy proces, czy emocje czy wiedza, czy kolejne słowo wywoła kryzys czy przed nim ochroni, czy to mu wystarczy, czy to jest uzasadnione… Obniżanie energii, motywacji, mniej i bardziej zaskakujące zachowania mające na celu obniżenie napięcia. Gdy zaczynasz walczyć o to co stare, utrwalone zabierasz sobie szansę na rozwój. Jeśli pozwalasz odruchowi obronnemu uruchomić tę obronę zabierasz sobie szansę na rozwój.

Ratunek w decyzji. Dla obu stron. Oby w  decyzji powiązanej z świadomością i współczuciem.

Nie mam więcej czasu, nie mam więcej możliwości, siły, mam całą grupę i jednego siebie, wybieram dla najlepszego rezultatu, wybieram z tego czym dziś dysponuję i co oceniam za najlepsze, opieram się na tym co dziś wiem, przyjmuję to co jestem w stanie przyjąć, uznaję, że mogę się mylić, uznaję swoje emocje i uważnie patrzę na siebie w poszukiwaniu źródeł moich emocji we mnie. Patrzę na wartość, korzyść, wzrost, znaczenie. Wybieram i zatrzymuję się przy jednym by nie stać w rozkroku przenosząc ciężar wciąż z nogi na nogę. W ten sposób ciężko iść dalej. Ja decyduję. Ty decydujesz. Nie chcę decydować, odraczam, poczekam, sprawdzę… To też decyzja. Może dobra dla Twojego rozwoju decyzja (interpretacja, refleksja) potrzebuje czasu ?

25 października, 2018 by DW 0 Comments

O samoświadomości

Wydaje się, że w pracy z grupami dorosłych, mam na myśli pracę w kontakcie,  czy to w edukacji, biznesie, czy na temat rozwoju osobistego, dla jej powodzenia ważne są co najmniej dwa czynniki. Wiedza i sposoby (czytaj narzędzia). Wiedza, bo przecież uczenie, trenowanie, szkolenie najczęściej traktowane jako synonimy ma wnosić coś do życia uczestników. Sposoby bo przecież trzeba jakoś atrakcyjnie i strawnie przekazać wiedzę.  To bardzo popularna opinia. To zarazem podstawowe odpowiedzi pojawiające się na pytania typu: co jest potrzebne by prowadzić warsztaty, szkolenia, by być trenerem, facylitatorem, moderatorem, by pracować z grupami, ludźmi…

Zgadzam się. Dla mnie również jest to fundamentalne.

Wiedza, jej posiadanie, głębokie rozumienie zagadnień, doświadczenie własne w obszarze tej wiedzy na temat której pracujemy pozwala zarówno mówić jak i pytać. Mówienie będzie dzięki wiedzy nasycone treścią i mocą. Pytania łatwiej się pojawią, mogą przecież powstać dopiero, kiedy istnieje świadomość wokół jakiegoś zagadnienia. Pytanie ułatwia wejście w kontakt pytającego i pytanego.

Widzący wiedzę w centrum prowadzący, trener, facylitator, moderator jakkolwiek go nie nazywać, jest bardzo blisko uczenia (nauczania) innych. To oznacza bycie w roli tego co wie i daje tym co nie wiedzą. Rola ta niestety robi z uczestników dzieci i czyni ich od niej zależnymi. Co z kolei prowadzi do napięcia kiedy zastosowanie wiedzy nie chce się udać (bo niestety sama wiedza to za mało, a do roli guru trudno kierować pytania czy dyskusję). Z kolei przetrenowanie i nauczenie się na błędach wymaga czasu a jest on przecież przeznaczony na wiedzę.

Pytanie czy można wyjść z roli tego co uczy (przekazuje wiedzę) i być w roli tego co pyta i  pomaga ją odkrywać bo wierzy, że ludzie ją mają?  Może warte uwagi jest stwarzanie okazji do uczenia się nawzajem od siebie? Może to będzie bardziej partnerskie wobec poszukujących rozwoju uczestników i trochę mniej kusić prowadzącego do brania za dużej odpowiedzialności za wyniki uczestników? I pozwoliłoby na dodatek dodawać tę wiedzę co ją prowadzący ma dodać,  tam gdzie ona jest naprawdę potrzebna i czynić jeszcze więcej przepływu w radości i zrozumieniu?

Narzędzia, mityczne sprzęty do robienia. Sprawiają, że się dzieje. Tak. Dzieje się. Dzieje się coś dzięki czemu są szanse na uczenie się przez doświadczanie. Widzący narzędzia w centrum zbliżać się jednak może niebezpiecznie do zarządzającego.  W centrum uwagi ma bowiem to jak zrobić by działo się to co ja chcę. Za to mniej jest tego czego Ty potrzebujesz i kim jesteś uczestniku, druga strono… *Mamy więc już przestrzeń do uczenia się. Czy jednak jest to przestrzeń spotkania i wymiany?  Od czego to jeszcze  zależy? Co jest jeszcze potrzebne?

W obydwu tych podejściach grupa, uczestnicy, uczestnik, są przesuwani w stronę miejsca dla tych, wobec i dla których się coś robi, zakładając kim są,  przewidując ich potrzeby, odpowiadając na nie i sprawiając wiedzą i narzędziami by uczyli się tego co my wnosimy bo wiemy albo tego co obowiązuje w kanonie tematu.

Jest coś jeszcze. I może się okazać ważne. To co robimy sobą oprócz przekazywania wiedzy i używania  sposobów. Jaki wpływ wywieramy samą swoją obecnością, co przepływa jako nienazwany, przekaz i jest odbierane przez uczestnika. Mówi się o tym, fajny, bliski, do ludzi, przyjazny, otwarty, serdeczny. Można też usłyszeć służbista, zdystansowany, zimny, wrogi, nie na miejscu, nie lubi ludzi. Bywa, że To ma decydujący wpływ na odbiorcę warsztatu. Bywa, że ten wpływ jest  przyciągający, wspierający, wzmacniający. Bywa też, że ten wpływ jest dystansujący, odpychający, burzący. Bywa, że wprowadza  dysonans z powodu niejednoznacznych, podwójnych sygnałów, obrazu wyłaniającego się spod treści i narzędzi. Bywa  świadomy i nie świadomy. Bywa, że spójny, pełny, trzymający się i grupę w tym co najlepsze i pełen energii i świadomości. Jak to się dzieje?

Obecność, oparta na samoświadomości sprawia, że uczestnicy są zapraszani do miejsca Tych, z którymi się coś robi, którzy są partnerami i są uwzględniani. Samoświadomość tego co wysyłasz w przestrzeń obok wiedzy i narzędzi może być decydująca dla uczenia się osób i odbioru Ciebie jako trenera. Jako kogoś kto gwarantuje przestrzeń uczenia się a więc bezpieczeństwa. To również dzięki niej odbierzesz sygnały z wnętrza i z zewnątrz. Sygnały twojego ciała i umysłu a także grupy które są przeznaczone dla Ciebie. Mówiące, w którą stronę tematu, do kogo, jakim narzędziem i jak sobą to zrobić, co jest teraz potrzebne. To dzieje się za szybko by to ogarnąć umysłem, włączyć algorytm logiczny, uruchomić narzędzie. To może się dziać tylko z wyższego poziomu. Obserwator, uważny świadek, twoja starszyzna w Tobie i w porozumieniu z Tobą.

Dlatego, głównym narzędziem trenera jest on sam i jego uważność. Główną wiedzą jest samoświadomość. Dzięki nim wybieramy co zrobić i w jaki sposób, tak żeby wybór ten prowadził do spotkania w miejscu najlepszym dla odbiorcy.

* (są oczywiście  narzędzia pojemne i otwarte sposoby prowadzenia, to uproszczenie dla uzyskania kontrastu i ułatwienia przekazu)

14 października, 2018 by DW 0 Comments

Kultura psychologiczna i jej ciemna strona. Antyrozwój?

Kultura psychologiczna i jej ciemna strona 

Rozwój osobisty jest częścią kultury psychologicznej, która zawładnęła światem zachodnim w drugiej połowie XX w. Jej główne założenia odzwierciedlają indywidualistyczny charakter cywilizacji zachodnioeuropejskiej, w której prawa jednostki, jej dobrostan i dążenie do szczęścia stają się podstawowym imperatywem kulturowym. Jeśli czegoś chcesz to masz prawo to mieć. Nic nie może cię ograniczać z wyjątkiem praw innych jednostek, które mają swoje aspiracje i dążenia.

Dzisiaj rozwój osobisty jest prawdziwym fetyszem psychologicznie zorientowanych konsumentów bogatego świata. Trzeba nieustannie siebie doskonalić, lepiej się komunikować, dbać o swoje prawa, realizować siebie i mieć jeszcze więcej przyjemności z życia. Czy coś tu może być nie tak?

James Hillman, wybitny terapeuta zorientowany ekopsychologicznie pisze „Psychoterapia istnieje od lat, ludzie stają się coraz wrażliwsi, a jednak świat ma się coraz gorzej. Być może nadszedł czas, żeby się nad tym zastanowić”.

Wydaje się, że głównym grzechem zjawiska pod nazwą rozwój osobisty jest bezkrytyczne wzmacnianie tendencji indywidualistycznych wśród uczestników różnorodnych warsztatów i treningów. Zachodni indywidualizm jawi się jako znaczące zachwianie równowagi między kategoriami „ja” i „my”. A to oznacza, że ludzie w dużym stopniu odcięli się od istotnego obszaru wsparcia społecznego, które było dostępne w dawnych czasach i jednocześnie określało to, kim jednostka jest. Zachodni indywidualizm stawia też coraz bardziej wygórowane wymagania wobec ludzi. Dzisiaj „dobrze przystosowany” oznacza osiągający sukces, a nawet najlepszy. Jednak ilu może być tych najlepszych? Społeczne naciski próbują uczynić z nas wyjątkowe pod każdym względem osoby, podczas gdy zwykły rachunek i realistyczne oceny wskazują, że na samym szczycie mogą znaleźć się tylko nieliczni. W ten oto sposób człowiek bierze na siebie ogromny ciężar sprostania rosnącym wymaganiom z jednocześnie powiększającym się obszarem rywalizacji z innymi. Poza tym w rozwiniętych społeczeństwach dramatycznie rozpowszechnił się „mit wysokiej samooceny”. Oznacza on, że współcześni rodzice robią wszystko, by ich dzieci czuły się zawsze dobrze i miały wyłącznie pozytywne przekonanie na własny temat. Ta tendencja, choć wydaje się być czymś naturalnym, prowadzi do wielu niekorzystnych konsekwencji. Opiera się ona bowiem na zakłamywaniu rzeczywistości. Nie ma tutaj znaczenia, czy poczucie własnej wartości jest oparte na uzasadnionych czy nieuzasadnionych przesłankach – celem jest maksymalizowanie tego poczucia. Tak oto dzieci w Stanach Zjednoczonych myślą wprawdzie, że są najlepsze i wyjątkowe, choć w konkretnych sytuacjach życiowych coraz trudniej im sprostać realnym okolicznościom. Mimo że posiadają wysokie poczucie własnej wartości, to jest ono niezwykle kruche i niestabilne, i nie może być inaczej, skoro nie jest oparte na rzeczywistych przesłankach.

Ostatecznie tam, gdzie jest coraz więcej indywidualizmu, jest też coraz więcej odcięcia od szerszego kontekstu społecznego i przyrodniczego. Zostajemy samotni pośród innych samotnych, otoczeni przez obcą i pozbawioną dla nas znaczenia przyrodę, o którą w coraz mniejszym stopniu się troszczymy.

Wobec powyższych faktów potrzebujemy prawdziwego przełomu w myśleniu o człowieku i jego rozwoju. W proponowanych przez nas formach pracy w ramach rozwoju osobistego powinniśmy większy akcent kłaść na prawdziwie holistyczne podejście, w którym człowiek widziany jest zawsze w szerokim kontekście innych ludzi, przestrzeni kulturowej i przyrodniczej.

Naszym zadaniem jest przede wszystkim ukazywać nasze powiązania z całym światem, odkrywać głębokie związki z sobą, innymi oraz otaczającym nas środowiskiem: oceanami, powietrzem, rzekami, lasami, wilkami i dżdżownicami.

W dawnych czasach wszystkie psychologie były ekopsychologiami. Dzisiaj potrzebujemy prawdziwej rewolucji psychologicznej, by nie obudzić się samotnie w zniszczonym przez nas świecie.

14 października, 2018 by DW 0 Comments

Integralne podejście do pracy z grupami

Człowiek jest całością. To banalne  stwierdzenie ma zupełnie niebanalne konsekwencje w odniesieniu do prowadzenia grup. Każde zajęcia, jakie prowadzi trener, każdy scenariusz czy program, który tworzy zakorzenione są w pewnej wizji człowieka i świata. Ta wizja może być mechanistyczna, kawałkująca rzeczywistość na oddzielne części albo holistyczna odwołująca się do wzajemnych powiązań całego systemu.

Podejście mechanistyczne wydaje się być wciąż dominujące, szczególnie w obszarze biznesowym. Chodzi w nim o rozwój wybranych aspektów, takich jak np. sprzedaż, czy motywacja pracowników bez głębokiego spojrzenia na kontekst funkcjonowania osoby w instytucji, a instytucji w otoczeniu społecznym i środowiskowym. Pojawiają się wprawdzie nowe idee związane ze społeczną odpowiedzialnością biznesu, ale i one najczęściej podporządkowane są dominującej kategorii, jaką jest generowanie zysku firmy.

Alternatywą jest podejście integralne, które w sposób zdecydowany odchodzi od zawężonego i redukcjonistycznego podejścia do szkoleń. Przede wszystkim zmiana dotyczy sposobu patrzenia na uczestnika. Przestaje on być „pracownikiem”, „menadżerem” czy przedstawicielem kasty eufemistycznie nazywanej „kadrą”, a staje się po prostu osobą. I jako osoba zawiera w sobie różnorodne, powiązane ze sobą jakości odnoszące się do ciała, psychiki, umysłu i ducha. No i dodatkowo jako osoba uczestniczy w szerszej wspólnocie ludzkiej i środowiskowej.

Podstawowe pytanie brzmi: po co uczestnik udaje się na zajęcia które prowadzimy? I dalej: po co my proponujemy te właśnie zajęcia? Czy chodzi wyłącznie o zwiększenie wydajności pracy, o wykrzesanie jeszcze więcej motywacji i gotowości do realizacji kolejnych zadań?

W podejściu integralnym chodzi o całe życie. Nie tylko życie człowieka, ale życie w jego całościowym wymiarze. Zaczynając od ciała zwracamy uwagę na to co i jak jemy i pijemy. Ile czasu poświęcamy na pracę, aktywność i wypoczynek. Czy dostarczamy sobie odpowiedniej ilości ruchu. Jak oddychamy? Dbając o siebie w wymiarze cielesnym jednocześnie wyrażamy troskę o otaczającą nas przyrodę. To ona ostatecznie weryfikuje, czy nasze zabiegi o własny dobrostan są ekologicznie adekwatne. Nasze głębokie potrzeby są potrzebami planety, a potrzeby planety są naszymi potrzebami, więc jeśli jesteśmy w konflikcie ze środowiskiem szkodząc mu, to tym samym szkodzimy sobie.

Kolejny aspekt to nasze emocje, przekonania i wyobrażenia. One zawsze odnoszą się do relacji, jakie tworzymy. Jesteśmy istotami społecznymi, zatem jakość naszych relacji w ogromnym stopniu decyduje o tym, kim jesteśmy, jak przeżywamy życie i jak funkcjonujemy. Manifestacją tego relacyjnego aspektu są też instytucje, które tworzymy. Czy odpowiadają one naszym potrzebom? Czy sprzyjają dobremu życiu? Czy pozwalają na rozwój naszego potencjału? W jaki sposób oddziaływają one na przyrodę wokół nas, czy sprzyjają zdrowiu?

Idąc dalej odkrywamy, że każdy człowiek posiada również potrzeby duchowe i w określony sposób tworzy relację z Absolutem (jakkolwiek pojmowanym). Ten duchowy wymiar życia wpływa na nasze bieżące doświadczenia, pozwala nadawać sens życiu i przeżywać go głęboko. Duchowość, to również aspekt etyczny przenikający wszystkie sfery życia, to przestrzeń wartości, które obecne są w naszych wyborach.

Jak więc widać integralne podejście jest wielkim wyzwaniem dla trenera. Nie oznacza ono, że prowadząc konkretne zajęcia mamy odwoływać się do wszystkich nakreślonych powyżej obszarów. Nie zawsze jest na to miejsce. Najważniejsze jednak, by trener był ich świadomy, by rozumiał ich rozliczne powiązania i uwarunkowania, a przede wszystkim, by rozwijał własne kompetencje trenerskie w oparciu o paradygmat integralny.

Spojrzenie na własne życie z perspektywy integralnej i praktykowanie jej stanowi przejaw najpełniejszego podejścia do rozwoju siebie i innych.

14 października, 2018 by DW 0 Comments

Błąd. Może się zdarzyć Trenerze. Może się zdarzyć w polu grupy?

Trener jest  zwykłym człowiekiem i w tym znaczeniu popełnia błędy. Pomijam tutaj takie oczywiste kwestie, jak przygotowanie się do zajęć, opanowanie wiedzy, która jest przekazywana w trakcie szkolenia czy postępowanie zgodnie z normami grupy i zasadami etycznymi. W tych sprawach trener ma być ekspertem.

Ale poza tym otwiera się rozległy obszar interwencji trenerskich, które bardziej odpowiadają na zapotrzebowanie w związku z bieżącym procesem grupowym niż są zaplanowanym sposobem realizacji zajęć zgodnie ze scenariuszem. Bywa tak, że trener czegoś nie dostrzeże, wykaże się brakiem uważności lub zrozumienia jakiegoś zjawiska. Albo najzwyczajniej zrobi coś, czego potem żałuje.

Myśląc o procesie grupowym w wymiarze holistycznym widzimy, że zachowania poszczególnych uczestników grupy są nie tylko związane z ich wewnętrznymi dyspozycjami, ale przede wszystkim odzwierciedlają ducha samej grupy. To zaś oznacza, że grupa jako całość daje wyraz swojej energii w postaci konkretnych reakcji u konkretnych osób. W tym kontekście, to, co się dzieje jest koniecznym przejawem procesu posiadającego własną „mądrość”. Żadne zjawisko w grupie nie jest zbędne, niewłaściwe, czy nieodpowiednie. Każde zachowanie każdej z osób spełnia określoną rolę dla całości grupy. Ta rola może być trudna do rozpoznania, ale ostatecznie z perspektywy całości widać, że jest konieczna.

Trener również podlega tym mechanizmom. Mimo, iż świadomie podejmuje decyzje w związku z tym, jak rozumie proces grupowy, to sam jest tylko jednym z elementów życia grupy. Uczestniczy w interakcjach z uczestnikami, podejmuje odpowiednie interwencje i w ten sposób bierze udział w budowaniu gęstej sieci powiązań grupowych. Tak, jak w przypadku pozostałych uczestników, jego zachowania również odzwierciedlają ducha grupy. Tutaj jednak te manifestacje przyjmują postać interwencji trenerskich. Innymi słowy, grupa jako całość „deleguje” trenera do podjęcia odpowiednich działań wpisujących się w rolę prowadzącego.

Jeśli zatem założymy, że w tych interwencjach trener może popełnić błąd, to musielibyśmy uznać, że grupa jako całość zbłądziła. Kto może wydać taki werdykt? Kto w sposób arbitralny jest w stanie ocenić właściwe lub niewłaściwe postępowanie grupy?

W moim przekonaniu nie istnieje taka superpozycja. Znacznie lepiej jest założyć, że proces grupowy ma zawsze rację. A to prowadzi ostatecznie do wniosku, że i zachowanie trenera jest zawsze na miejscu. Nawet, jeśli robi coś szokującego, nawet, jeśli żałuje swojego zachowania, to pozostaje fakt, że zdarzyło się, to, co się zdarzyło. A jeśli tak, to z jakiegoś powodu jest to ważne dla grupy i służy jej rozwojowi. Oczywiście ten rozwój należy widzieć nie jako krzywą progresywną, tylko raczej jako spiralę wznoszącą się do góry. Albo jako proces, który wymaga czasami zrobienia kilku kroków do tyłu, by ostatecznie ruszyć z miejsca.

W takim to znaczeniu można powiedzieć, że trener nie popełnia błędów. W tym podejściu należy jednak zachować daleko idącą ostrożność. Łatwo bowiem tego rodzaju przekonanie może zasilić narcystyczną arogancję trenera. Trzeba się tego wystrzegać, ponieważ to, co jest szczególnie istotne w prowadzeniu grup, to pokora. Zaufanie do mądrości procesu uczy tej pokory i pozwala dostrzegać w interwencjach trenerskich, jakiekolwiek by one nie były, potencjał rozwojowy grupy.

Wystarczająco dobry trener potrafi wykorzystać to, co się dzieje w grupie dla jej rozwoju. A uczy się tego prowadząc zajęcia i uczestnicząc w superwizji, która pozwala zobaczyć szeroki kontekst zjawisk grupowych, w tym też rzekomo błędnych interwencji trenerskich.

14 października, 2018 by DW 0 Comments

Holistyczny trener. Dwa kroki do holizmu.

Dwa kroki do holizmu 

Zgodnie definicją Słownika języka polskiego holizm oznacza „pogląd głoszący, że zjawiska tworzą układy całościowe”. Kluczowym określeniem jest więc „całość”. Co się pod nim kryje? Chciałoby się powiedzieć – wszystko! Co to jednak oznacza w kontekście prowadzenia grup, czy ogólnie pracy z ludźmi? Kim jest istota ludzka z perspektywy holistycznej?

Pierwszym krokiem do holizmu będzie zatem skompletowanie wszystkich istotnych elementów definiujących człowieka. Współczesna psychologia zwykle przywołuje w tym miejscu takie aspekty jak: procesy poznawcze, procesy emocjonalno-motywacyjne oraz zachowania. Te psychiczne i behawioralne czynniki nie wyczerpują jednak całości, jaką jest człowiek. Z pewnością jesteśmy również istotą cielesną oraz duchową. W tym kontekście niektórzy gotowi są przyjąć podział na: ciało, psychikę, duszę i ducha.

Zatem człowiek stanowi całość złożoną z tych kluczowych elementów. Ale tak zdefiniowana istota ludzka jest ciągle niepełnym bytem. Do całościowego spojrzenia brakuje bowiem szerokiego kontekstu środowiskowego. Człowiek, oprócz tego, że jest całością w sobie, to jest też częścią czegoś większego. Nie ma człowieka jako takiego, jest zawsze człowiek w określonej sytuacji, ta zaś, mimo iż lokuje się na zewnątrz istoty ludzkiej, to w sposób absolutny ją definiuje. Psychologowie środowiskowi wyrażają tę prawdę wprost w krótkim stwierdzeniu: „człowiek jest jednością ze swym otoczeniem”. Z tego punktu widzenia podział na rzeczywistość wewnętrzną, którą jesteśmy i zewnętrzną, którą nie jesteśmy wydaje się być nieadekwatny. Jesteśmy zarówno tym i tym.

To szerokie spojrzenie na człowieka, a właściwie chciałoby się powiedzieć, na całą rzeczywistość wzajemnie ze sobą powiązaną, splecioną i współzależną stanowi zaledwie pierwszy krok do holizmu. Bo jakkolwiek poszczególne elementy składowe są ważne i holistycznie zorientowany trener ma świadomość ich istnienia, to w drodze do pełnego holizmu niezbędnym jest wyjście poza podziały, klasyfikacje i myślenie w kategoriach poszczególnych elementów.

Drugim krokiem do holizmu jest przyjęcie faktu, że całość jest czymś więcej od sumy poszczególnych części. A to oznacza, że nasze podziały na emocje, motywacje, pamięć, myślenie są arbitralne i nie oddają tego, kim jest człowiek. Nie da się ich oddzielić od siebie. Nie da się też oddzielić człowieka od innych osób, od otoczenia, przyrody, przeszłości, teraźniejszości, a nawet przyszłości. To, co istnieje, to nie poszczególne części, ale układy powiązań, relacje i systemy. Jeśli ktoś kogoś krzywdzi, to z perspektywy holistycznej jest częścią złożonego układu, który manifestuje się w postaci np. zachowania agresywnego. Patrząc na taką osobę w sposób całościowy widzimy rozliczne uwarunkowania systemowe, które ujawniają się w postaci określonego zachowania.

Ty jesteś taki, bo ja jestem taki. A ja jestem taki, bo ty jesteś taki. Patrząc na przemoc widzimy akty miłości, tak jak patrząc na stertę śmierdzącego kompostu możemy zobaczyć pachnącą różę, która za jakiś czas z niego wyrośnie. Patrząc zaś dostatecznie głęboko w piękną różę możemy dostrzec kompost, w który za jakiś czas ten kwiat się zamieni. To jest takie, bo tamto jest takie. Wszystko zaś jest wzajemnie powiązane i zależąc od siebie tworzy złożony przenikający się system.

Nie jest łatwo patrzeć w ten sposób na świat, bo uczymy się raczej kawałkować i oddzielać od siebie rzeczywistość. Holistyczna perspektywa pozwala jednak odkrywać jaka jest natura rzeczywistości, jaka jest nasza prawdziwa natura. Przyjęcie tego podejścia ostatecznie skutkuje głębokim wglądem w naturę rzeczy, za którym idzie spokój umysłu oraz współczucie wobec innych istot. Te aspekty mądrości i miłości są prawdziwym wyzwaniem dla trenera na drodze rozwoju osobistego, który zdaje się nigdy nie mieć końca.

14 października, 2018 by DW 0 Comments

O nasionach. Co zasiewamy to zbierzemy czyli sianie na warsztacie.

O nasionach

Nie chcemy GMO. Nie chcemy sztucznego kodu genetycznego w roślinach, w żywności, w nas…

Od niedawna  jestem właścicielem działki ziemi i doświadczam tego jak wymagające jest żeby coś na niej wyrosło. Ile się trzeba napracować by mieć jakiś plon. Jak bardzo natura chce tak jak chce. A nie tak jak ja chcę.

Nasiona…  Okazuje się, że są całkiem spore grupy ludzi, które spotykają się by się wymieniać starymi odmianami roślin. A właściwie ich nasionami.   To się dzieje teraz. W dzisiejszych czasach. AD 2018. Gdyby Ci się wydawało, że dziwnie brzmi, nazywają się nasienną armią zbawienia.  Poszukaj, znajdziesz ich czeluściach sieci.

Po co to robią? Inna grupa ludzi coraz głośniej mówi o tym, że prowadzone od dziesięcioleci modyfikacje roślin  mające na celu przede wszystkim zwiększenie plonów nie służy naszemu zdrowiu na dłuższą metę. To co zachwyca rolnika, hodowcę, sprzedającego owoce, warzywa, zboża itd. niestety niekoniecznie przekłada się na dobro nasze, zależnych od nich zjadaczy. Za to bez wątpienia generuje więcej „towaru” do sprzedaży i więcej… zysku. A on przecież w dzisiejszych czasach zarządzania światem przez pryzmat pieniądza liczy się najbardziej, żeby nie powiedzieć jedynie.  Jak to powiedział mój mechanik pokazując mi plastikową część, zamiennik metalowej: światem rządzą księgowi.

Ale tu ma być o pracy z grupami   Do rzeczy.

Trener stając  grup przed  jest osobą, która może mieć wielki wpływ na życie uczestników. Może wprawić ich w zachwyt, może pokazać ścieżkę dostępu do tego czego szukają, może rozdawać prezenty, głaski, może poprawiać ,  może pokazać coś od siebie, może przywołać autorytety, może nauczać a może stwarzać okazję do uczenia się od siebie uczestników. Może zostawić trwały ślad, albo chwilowy.  Może zainspirować, a może odebrać inspirację. Trener jakiś. Dobry trener części tego co w poprzednim zdaniu się wystrzega.

Oddziaływanie prowadzącego przebiega zawsze na kilku poziomach. Pierwszy ten najbardziej widoczny i z reguły najbardziej wyczekiwany przez uczestników  to jest przekaz wiedzy. To dzielenie się doświadczeniem, przykłady, prezentacje itp. Jednym słowem kierowanie się  do uczestników z ekspresywnym przekazem w tym zakresie tematycznym w którym uczestnik przyszedł pobierać.  Na to uczestnicy czekają i tego chcą, zwłaszcza ci przesiąknięci tradycyjnym podawczym sposobem nauczania i takowego oczekujący.  Jak klocki lego wypustki i otwory. Pasuje.

Inny, ciągle mniej chciany poziom  to oddziaływanie  przez aktywizację pracy grupy.  Trenowanie umiejętności, zadnia, gry itp. Dobrze omówione, z uważnością na zachowania, motywacje, rezultaty wysiłków uczestników może czynić cuda. Ku zaskoczeniu uczestników. Zaskoczeni są zwłaszcza ci, którzy chcieli by prowadzący był ekspresywnym mówcą, błyskotliwym acz podawczym zachwycaczem. W tej wersji dla nich okazać się może, pod koniec warsztatu, że czas minął bardzo szybko, wiele się dowiedzieli, tylko, nie wiadomo jak to się stało. Bo prowadzący pytał, jakby sam nie wiedział, zmuszał do myślenia, robiliśmy ćwiczenia, była dobra energia, wymiana, kontakt, śmiech i powaga.  I w tym niewiele wykładów za to poczucie małego oświecenia w paru punktach. Intrygujące.  Trochę jak drewniane łamigłówki do składania palcami a raczej intelektem.

Kolejny poziom oddziaływania  to modelowanie. Stojąca przed grupą osoba jest czujnie obserwowana, niemal przez cały czas, a na pewno do momentu uzyskania bazowego zaufania.  U tych, którzy zaufają to badawcze napięcie nieco spada, za to przekaz modela uzyskuje jeszcze więcej dostępu. Neurony lustrzane wykonują swoje zadania cały czas. Osmoza. Przekaz wnika w odbiorcę. Później, po warsztacie  nie wiadomo czemu tu i tam ktoś mówi podobne treści i w podobny sposób i z błyskiem w oku. O modelowaniu  mówi Stephen Covey w swoim modelu wywierania wpływu. Jako najsilniejszy uznaje wpływ przez modelowanie. W dalszej kolejności w tym modelu pojawiają się relacje i techniki.  Kłopot w tym, że może przeniknąć coś więcej niż to co wiem. Warto by wiedzieć. Trochę jak z reklamą. Odbieramy wesoły filmik. A potem nie wiedzieć czemu jest w pokoju diodowy, panoramiczny telewizor, na kredyt.

Emocje jakie się pojawiają w czasie pracy mają dodatkowy wpływ na rezultaty, na uczenie się uczestników.   To czy  przeżycia w trakcie warsztatów są, czy są silne, jaki mają kierunek (radość czy lęk, złość), ma ogromny wpływ na zapamiętywanie. Mówi o tym m.in. Antonio Damasio, badacz mózgu. Czym więcej emocji jak zadowolenie, radość, satysfakcja tym więcej zapamiętywania i pozytywnego kojarzenia. Tym więcej też zaufania.  To jak z paliwami. Można używać zwykłego diesla, albo paliwa lotniczego. Różne pojazdy, różne prędkości i zasięg podróżowania.

Obserwując różne grupy wiedzę taką zależność, iż  czym większe zapotrzebowanie na wiedzę,  mniejsze doświadczenie uczestnika, zarówno w temacie jak i w szkoleniach czy po prostu w życiu, a do tego jeśli  to jedno z niewielu szkoleń na tym etapie jego życia czy pracy, tym łatwiej przyjmuje on to co niesie trener.  W tym miejscu pojawia się Twoja odpowiedzialność. Jesteś bowiem wzorcem. Czy chcesz czy nie chcesz. Dajesz, pokazujesz, uczysz. Poniosą to dalej.

Spotykam uczestników, którzy wykazują się zachowaniami, które mnie osobiście napawają lękiem. Kiedy wyobrażam sobie siebie w roli ich współpracownika, klienta, czy po prostu w towarzyskiej relacji. Są przekonani, o wartości siłowego, manipulacyjnego działania, o jego uroku. Zapytani skąd to mają, mówią że ze szkoleń…

Cóż. Trudno zaprzeczyć. Wiele siłowych, manipulacyjnych technik oddziaływania, wykorzystujących przewagę wiedzy, rangi, roli może działać bardzo szybko. Z poziomu oczekiwań realizacji celów może być bardzo skuteczne. Tylko kiedy patrzę na twarze je realizujących osób widzę niepewność. Widzę, że jest jakaś część nich samych, która nie chce naciskać i manipulować. Mimo , iż nie zna głębiej zasady działania, nie rozumie do końca tego co robi, nauczona przez kogoś i wzmocniona osiąganymi sukcesami robi tego więcej i więcej. Napięcie rośnie. Można mu jeszcze długo zaprzeczać. Ale rośnie. Kiedy pytam o co chodzi, słyszę, że nie wiedzą o co ale wiedzą, że mają tego powoli dość. Bo napięcie rośnie.

Brałem udział wielu castingach na trenera i do wielu projektów. Wiele razy próba zaproszenia do dyskusji na temat szans i zagrożeń, mocnych i słabych stron… do refleksji wywoływała alergię. Potem nie dostawałem tej pracy.  Oczekiwaniem bowiem jest najczęściej szybki i łatwy sposób.  Daj nam go już. O nic nie pytaj. Nie mamy żadnych problemów. A nawet jeśli to nie mówmy o tym. A jego, tego wspaniałego szybkiego sposobu,  jak nie było tak nie ma. I czego jeszcze bardziej nie można powiedzieć w wielu środowiskach: nie będzie.

W pracy z ludźmi uproszczenia działają chwilę. Algorytmy, techniki bez świadomości, treningu, wglądu są krótkotrwale efektywne. Po upływie czasu pierwotnego zadowolenia, bo działa, okazuje się, że też nie działa. Pojawiają się wyjątki od obowiązującego paradygmatu skuteczności ;). Ignorować, czy zauważać? A w praktyce:   albo naprawa gwarancyjna albo trzeba wyrzucić. Bo nie wiadomo jak naprawić.  Nie wiadomo?  Wiadomo.  Technika, narzędzie jest beznamiętne, bezduszne, jak nóż może leczyć albo ranić. Dopiero kiedy ktoś umie pracować sobą i narzędziem to coś z tego będzie.  A na to nie ma z reguły już czasu bo światem rządzą księgowi. Nie ma dwu dniowego szkolenia w spokoju tylko 4 godzinne z którego każdy może wyjść bo musi.

W moim pojęciu praca z ludźmi nie może ograniczać się do tego by dostarczać im wiedzę – trzeba uczyć jej użycia – umiejętności. Nie wystarcza też trenować umiejętności potrzebna jest warstwa samoświadomości, wglądu, rozumienia, gotowości,  słowem odpowiednio zbudowana postawa by ktoś mógł się efektywnie posługiwać jakąś wiedzą. A na to z reguły potrzeba czasu.

Jak to pogodzić w czasach oświecenia w weekend, patentów żeglarskich bez praktyki na wodzie, internetowych kursów medytacji, prawa jazdy na motocykl  robionego na parkingu,  korespondencyjnych szkoleń z obsługi klienta czy budowania marki. Jak to jest, że oczekuje się jakości, sprzedaje się jakość nie dając czasu i przestrzeni na jej zbudowanie?  Jak uczestnik szkolenia kompetencji społecznych ma się dowiedzieć o swoim  nawykowym  budzącym  złość w relacji zachowaniu, (w konkretnym kontekście) z książki, obrazków na ekranie albo z wykładu?

Od lat widzę przestrzeń dla trenerów z misją. Takich, którzy pracują na serio z człowiekiem. Na jego problemach, na jego potrzebach, ograniczeniach, na jego zasobach, budującego jego wzrost. ( wzrost a nie sukces, to za jakiś czas). Nie obiecujących za dużo.  Zasiewających to co może urosnąć i co może dać wystarczająco dobry plon. Może rośliny mniejsze ale zdrowe i takie co prędzej urosną.

Mam nadzieję, że na czas obudzimy  się do świadomości, że nie da się w weekend zrobić tego co nasi rodzice robili latami. Komputery i Internet, kolorowe materiały nie sprawią, że to co przerabia się na wielodniowych treningach psychologicznych trafi do głowy serca i w mięśnie przez ekran, w 5 godzin. Nawet za połowę ceny i bez wychodzenia z domu.  To GMO. Jest fajne, tanie, i bez wysiłku. Ale nie wiadomo co z tego wyrośnie. Może smakować ale nie znane są inne oddziaływania.

Jako odpowiedzialność trenera widzę nie obiecywanie. Za to zasiewanie ziaren świadomości, odwagi, poszukiwania swojej prawdy, świadomego stosowania wiedzy. Prowadząc grupę ścieżką rozwoju widzę jako swoją odpowiedzialność uczyć uważności. Uwrażliwiać, by  uczestnik umiał zdać sobie sprawę z tego co już ma, umiał tego używać  i się z tego cieszyć, a także widział czego  jeszcze potrzebuje i do tego w akceptacji siebie dążył.

Jako trenerzy mamy wielki przywilej. Dostajemy ziemię do zasiewu. Warto wiedzieć co siejemy.  Bo rośliny rozprzestrzeniają się same. Pomaga im wiatr. Czy chcemy czy nie chcemy.

14 października, 2018 by DW 0 Comments

Żagle. Męskość. Warsztat. Taki mix.

O męskim rejsie z warsztatami. Wielkie Jeziora Mazurskie 2018’ 

Różne są głosy o żeglowaniu. Najczęściej, że to piękny sport. Wiatr, woda, żagle, plenery, przyroda. To prawda. Doznania pod żaglami są wspaniałe, wiem o tym dużo z własnego doświadczenia. Jest też druga strona żeglarstwa Rzadziej mówi się o tym, że żeglarstwo to praca, uczenie się, poznawanie,  docieranie, spotykanie siebie i innych ludzi, że bywa tyleż nudno co stresująco, tyleż szybko co powoli, tyleż zwyczajnie co niezwykle, tyleż wietrznie i na fali co na patelni i w bezruchu. O ile humory załogi dopisują cała ta huśtawka różnych stanów sprzyja nam rozwija i może być świetną okazją do przeprowadzania warsztatów rozwojowych.

Całej tej gamy zjawisk przyrody i procesów między ludźmi doświadczyliśmy na męskim rejsie w czerwcu 2018r. W pomyślnej kolejności następowania po sobie, jak na załogę, która ze sobą pływała pierwszy raz, a  80% nie pływała nigdy 😉 przystało. Zaczęło się od spokoju, lekkiego deszczu, małego wiatru, przez stany średnie a skończywszy na potężnym przechyle, spienionej fali i porywistym wietrze, w słoneczno szaro-granatowym krajobrazie rozbujanego jeziora Kisajno. Pokonaliśmy sporą trasę bo z Pięknej Góry  przez jeziora Niegocin, Boczne, Jagodne, kanałami na południe na Tałty, Mikołajskie, Śniardwy, Ryńskie, kanały z powrotem, aż na Zimny Kąt na Kisajnie. Sprawność załogi rosła z każdą godziną. Stawianie masztu, żagli, zwroty i skomplikowane manewry, bardzo dużym jak na warunki szuwarowo bagienne jachtem, w coraz bardziej wymagających warunkach wyraźnie przyspieszało, mniej męczyło i mniej wymagało słów. Za to więcej błysków oka, uśmiechów i pokrzykiwań. Jak to żeglarze. Wiecie J

O męskości są ostatnio bardzo różne słuchy. Kryzys, rozkwit, przemiana, wzbogacenie, przeplatanie z kobiecością… Męskość to coś czym mam wrażenie jednak przede wszystkim za mało się zajmujemy. My mężczyźni. Nie wiem jak kobiety. Może też. Tych kilka dni w męskim gronie dało nam przeżyć tyleż samo przekrój żeglarstwa co męskości. Jedno wywoływało drugie z pola możliwości. Podobnie jak rejs leniwie, ale konsekwentnie w głąb naszych spraw rozpędzała się dyskusja. Powoli acz wytrwale pojawiały się nasze historie, potrzeby, ciekawość, wsparcie, konfrontacje poglądów, emocje. Coraz więcej uczyliśmy się od siebie nawzajem. Z biegiem dni, mil, łopotu żagla i obrotów łódkowej śruby dawaliśmy sobie coraz więcej słów i coraz śmielej. Podobnie też braliśmy od siebie. Męskość w 5 dni – nie ma szans. Z pozoru, albo gdyby się zapierać, że mamy zgłębić albo 😉 wyczerpać temat. Kiedy jednak pojawia się czyjaś historia, czyjeś pytanie, czyjś dylemat, prawdziwy od żywego człowieka, czas zwalnia jakoś. I mam wrażenie, że odsłania mi się bardzo dużo. Że jest czemu się przyglądać. Jest z czego się uczyć. Nawet jacht pochylał się łagodniej jakby. Za to w sercach i umysłach coraz więcej dzieje się i szybciej. Większa śmiałość i ochota. Większa satysfakcja.

Pracowaliśmy od rana. Od wstawania już się zaczynało a potem od stawiania żagli przyspieszało. Przy śniadaniu, gotowaniu i sprzątaniu. Obiedzie i kolacji. Na jeziorze w kanale i na postoju w trzcinach, leśnych zatokach i szuwarach (bo portów unikaliśmy z potrzeby skupienia i ciszy). Wiele słów, zdarzeń, interakcji było pretekstem do ożywionych wymian. Najpierw o tym co się stało tu i teraz by za chwilę przenieść się w przestrzeń bardziej abstrakcyjną i uogólnioną – męskiego życia, relacji, pracy, życia nas samych. Różnice wieku, doświadczeń,  środowisk z których pochodziliśmy, różnice w postrzeganiu zjawisk dawały ogromne pole inspiracji. Humor, a jakże, męski, rubaszny, otwarty, najeżony tym co faceci sobie lubią dać nawzajem a jednocześnie serdeczny i uważny: bez przerwy. Ten żagiel był cały czas postawiony. A my coraz śmielej go napędzaliśmy.  Nie brakło też flauty(cisza, brak wiatru) czyli zadumy, ciszy, zastanawiania się. Gdyby ktoś wątpił były też zorganizowane ustrukturyzowane zadania warsztatowe w grupie.

Wieczorami zaglądaliśmy głębiej, pojawiały się prace nad indywidualnymi problemami. Bywało o pracy, rodzinie, relacjach z ojcem, matką, rodzeństwem, kobietą, dziećmi, pracą, czasem, rozwojem i sobą samym. Bywało do 22 wieczorem  a i do 02 i zaczynało już szarzeć… Niekiedy ta męska wymiana nie pozwalała nam iść spać. Już za tym tęsknię.

Ważne, może najważniejsze na tym rejsie, co obserwowaliśmy to brak potrzeby wyczynu. Co to jest dla faceta? Raczej sporo.  Pomimo deklaracji pójścia w ambitną trasę odpoczywaliśmy. Ktoś przysnął w trakcie pływania na silniku, ktoś spał do 9tej, ktoś się wyłączył by poczytać, ktoś inny podziękował za dyskusję wcześniej by  o siebie zadbać. Warte to uwagi o tyle, że zdaje się tego ( odpoczywania, dbania o siebie) w tej grupie, a może w cały męskim świecie raczej nie ma za dużo. Zauważyliśmy to, że sobie pozwalamy na regenerację ze sporą satysfakcją. Dostrzegliśmy potrzebę bilansowania wysiłku odpoczynkiem i to że o niej zapominamy biegnąc. Ktoś powie: oczywiste. Ja odpowiem: nie kiedy biegniesz bardzo długo.  Ostatecznie to odpoczywanie tu dodało nam tylko pary do pracy, żeglowania, zabawy i śmiechu. Zdarzyło się nam na bębnach pograć i gitara się pojawiła. Dla urozmaicenia w całej powadze naszych rozważań;).  W końcu to tylko 5 dni. A raczej aż 5 dni. Odpoczywanie i zatrzymywanie się może też wnieść do codziennego życia więcej niż nam się wydaje. Jakoś mam wrażenie, że o tym był ten rejs. Akurat ten, męski, 5 dniowy.

Nie brakło zażyłości. Pożegnania chwilę trwały.  Jakoś nie chciało nam się wyjeżdżać. Na koniec brzmiało głośno pytanie: kiedy następny raz? Dlaczego za rok? Jak wcześnie powinniśmy się zebrać?

Cóż, mam wrażenie, że w Polu ten rejs już jest. Teraz trzeba go tylko zmaterializować.

Organizacja Rejsu:

Holistyczna Szkoła Trenerów: https://hst.edu.pl

Alcha ośrodek rozwoju osobistego: http://www.alcha.pl/