KONTAKT

Adres:
Gajrowskie 12a
11-510 Wydminy

Bartosz Płazak tel. 502 351 161

Obserwuj nas

21 maja, 2019 by DW 0 Comments

O oddzieleniu i potrzebie powrotu.

Jesteśmy wyjątkowi, różnorodni, inni, każdy różni się od pozostałych i dlatego każdy musi dostać coś wyjątkowego, szczególnego od innych, najbliższych, świata, prowadzącego zajęcia…

Frank Farelly twórca podejścia prowokatywnego w głównych założeniach swojej metody twierdził coś zgoła odmiennego. Ludzie są podobni, mają na pewnym poziomie podobne potrzeby i podobne problemy. Ten fragment jego podejścia bardzo mnie kiedyś zatrzymał, dał do myślenia, otworzył na moją zwykłość i podobieństwo z innymi. W pracy warsztatowej uwolnił moje myślenie o tym by stwarzać okazje do spotykania się w podobieństwie i odczarowywać oddzielający ludzi od siebie i od innych mit indywidualizmu.

Obserwuję na warsztatach jak potężną barierę stanowi dla ludzi myślenie o sobie w kategoriach  inności, różności, wyjątkowości, uznawanie za wartość  budowania siebie w oparciu o różnienie się. (nie mam nic do różnic, nie mam złudzeń, że w ogóle  jesteśmy bardzo podobni, jednak dostrzegam siłę podkreślania tego przekonania jako wartości, umacniania go w ludziach,  i jego destruktywną siłę). Często tamtym przekonaniom towarzyszy przekonanie, że muszą być profesjonalni czytaj wszystkiemu dawać radę, sami uporać się ze swoimi zadaniami (problemami). Jeśli do tego dołącza  jeszcze myślenie, że trzeba utrzymywać wizerunek samowystarczalnego indywidualisty, profesjonalisty który świetnie sobie radzi  też ze sobą,  na horyzoncie pojawia się samotność i wypalenie zawodowe.

Kiedy ludzie w prostych ćwiczeniach warsztatowych zaczynają mówić do siebie o sobie okazuje się nagle, że są bardzo podobni. Że mają te same problemy (choć różne w szczegółach), że mają te same potrzeby (choć na różnym tle), że tęsknią przede wszystkim za głębokim kontaktem z drugim człowiekiem i ze sobą samym, że brakuje im czasu, że wśród obfitości dóbr, usług i pieniędzy potrzebują odnowić kontakt z emocjami, znów mówić o rzeczach dla siebie ważnych, że potrzebują znaleźć czas na wyjście z zadania i podążanie za sobą i swoim szczęściem.

Dzięki ujawnieniu tego (się)  pojawia się w grupie więcej poczucia podobieństwa, bezpieczeństwo, zaufanie. Ujawnia się tęsknota za kontaktem, potrzeba dalszej wymiany.  Okazuje się, że można mówić o problemach i poszukiwać rozwiązań. Widać jak odkrywane są na nowo ledwie przykurzone ścieżki rozmowy, wymiany, wsparcia. Widać jak lekko można ze sobą być, jak niewiele wiedzieliśmy o sobie i jak kurz wyobrażeń o nas nawzajem przykrywał coraz bardziej drogę do współpracy, wspólnoty.

Co takiego jest w dzisiejszym świecie, jaka norma, zachęca nas do oddalania się od siebie? Co jest tak silne, że dajemy się oddzielić od siebie i od innych? Jak wrócić do kontaktu ze sobą i innymi ludźmi?

Autor: Bartosz Płazak

21 maja, 2019 by DW 0 Comments

O superwizji.

Warsztat superwizyjny, czyli rzecz o przekraczaniu progów.

Grupa ta pracuje ze sobą już prawie rok. Zęby zjedzone na występowaniu przed sobą, ćwiczeniu, konfrontowaniu poglądów,  dzieleniu się wątpliwościami i po prostu realizowaniu różnych zadań razem. Naprawdę dużo doświadczeń. Wśród nich przeżycia  przyjemne, ciekawe, trudne, doniosłe, intrygujące i te które można by nazwać dzień jak co dzień w pracującej grupie. Dobre, zdefiniowane, utrwalone relacje, jasny stosunek do szkoły i prowadzącego. Zaufanie, wszyscy do wszystkich w stopniu co najmniej wystarczającym.

Spotykamy się na 13 z 14 zjazdów. Na tym zjeździe zadaniem każdego z uczestników jest zaprezentować wybrany fragment swojego 16 godzinnego  autorskiego warsztatu. Istotą tego zjazdu jest zmaterializowanie się uczestnika w roli trenera w możliwie pełnym tego słowa znaczeniu. Przez około godziny tylko, nie cały dzień, ale jednak każdy ma tu za zadanie wyjść przed pozostałych i zrobić swoje. To słowo oznacza tu, że każdy ma pewne ściśle określone zadanie co do jakości swojej pracy. Jeśli idzie o treść jaką wypełni swoje wystąpienie to jest to całkowicie jego wybór.

Na każdym warsztacie tego typu a poprowadziłem ich  kilkadziesiąt, uczestnicy są w zmieszanych przeżyciach. Chcą, czekają, boją się, rozumieją swoje położenie i nie wiedzą czego się spodziewać, wiedzą co potrafią i jak wykonać swoje zadanie i jednocześnie gubią się w obawach i czarnych filmach o tym jak im pójdzie wystąpienie. Próg na pełny kontakt, na bycie nauczycielem, na zrealizowanie całości od a do z, na zmieszczenie się w czasie, na poradzenie sobie z wewnętrznym krytykiem, na zaufanie sobie, na zastosowanie swojej wiedzy, na pokazanie, że się jest wystarczająco dobrym, albo lepszym, na pokazanie się ludziom, którzy widzą Cię od roku, na wniesienie do grupy swojego dzieła… Ach te progi…

Oczywiście wszystkim idzie wystarczająco dobrze.  Po wszystkim, nawet trudniejsze informacje zwrotne są budujące, uczące, wartościowe… Każdy dostaje mnóstwo uznania i słucha o tym jaki postęp zrobił, jakie wartości niesie jego warsztat i jak pracował z grupą.

Obojętne czy prowadzący swój autorski warsztat jest w pełni z siebie zadowolony, całkiem zadowolony, wystarczająco zadowolony, trochę zadowolony czy niezadowolony, ci co przeszli ten próg czują się inaczej. Pojawia się lekkość, ulga, zadowolenie, poczucie mocy, swoboda, rosną skrzydła. Wzruszenie i poczucie wolności przeważa wśród wypowiedzi na rundzie zamknięcia.

Atmosfera, ktoś powie pole grupy, zmienia się. Z startowego poczucia zagrożenia, napięcia  i chęci ucieczki przed wystąpieniem, zostaje tęsknota za przygodą i apetyt na jeszcze. Zaczynamy mówić o tym co dalej w tej szkole. Cieszymy się na warsztat który jest następny.  Tak jest za progiem na bycie praktykiem trenerstwa. A i tak wszystko jeszcze przed Wami.

Autor: Bartosz Płazak

20 maja, 2019 by DW 0 Comments

O upraszczaniu

Spotykam ludzi którzy robią bardzo piękne rzeczy, pełne, mocne, wartościowe i proste. Budzi to mój podziw. Bywa, że znajduję się  w okolicznościach, w których ktoś robi coś w bardzo prosty sposób, szybko. Budzą się we mnie wtedy  obawy, że coś ważnego może nie zostało wzięte pod uwagę.

Warsztat omówienia procesu grupowego ma na celu nazwanie, uporządkowanie i ujawnienie zjawisk dziejących się w grupie podczas 5 dniowego treningu interpersonalnego. Te dwa warsztatowe dni mogą się wydawać absurdalnie długim czasem przeznaczonym na… gadanie, omawianie… Bo przecież my siedzimy dwa bite dni i gadamy o tym co się działo przez 5 dni parę tygodni temu. Tym za to, co byli na treningu, raczej wydają się te dwa dni za krótkim czasem na to by się dowiedzieć tego co ich fascynuje o nich samych i o grupie.

Obserwujemy więc zachowania uczestników, przypominamy i opowiadamy je sobie jeszcze raz z perspektywy trwania treningu i dzisiejszej, perspektywy głównych zaangażowanych w interakcje i obserwatorów, perspektywy uczestników i trenerów. Emocje z treningu są żywe w całej grupie pomimo upływu pięciu tygodni i choć nie ma tu miejsca na pracę z nimi wypieki na policzkach i iskrzące oczy mówią same za siebie. Pojawiają się fascynujące odkrycia. Drugie i trzecie dno. Okazuje się, że ci co pomagali walczyli o władzę, ci co byli przemili byli wewnątrz rozzłoszczeni, ci co mówili mieli ochotę na co innego, ci co czekali chcieli mówić, ci co byli ofiarami byli też napastnikami, prymusi byli strategami przetrwania, współczujący uciekali od bycia w grupie a trenerzy byli dobrym i złym gliną, co gorsza na przemian. Ciekawe jest dziś jak uwalniające było mówienie wtedy na treningu o złości i lęku, jak zbliżające było bezpośrednie powiedzenie komuś tego, co w kimś innym budziło napięcie. Intrygujące jest dowiedzieć się jak trudno było przetrwać drugi dzień kilku osobom i jak wielu  uczestników miało poczucie uwolnienia i radości gdy ukazała się naszym oczom zagadka stojąca za czyimś gadulstwem i inna stojąca za czyimś milczeniem… Brzmi groteskowo? Może odrobinę dla tego kto tam nie był. Tymczasem tu, na sali ciekawość, pragnienie więcej, pełne skupienie, narastająca aktywność, refleksje, wglądy, decyzje, ożywione wymiany i pełne znaczenia milczenie niektórych. A to nie wszystko. Tego co widzimy nie da się opisać tu w kilu linijkach tekstu. Odkrycia te to czubek zaledwie góry lodowej tego, co dowiaduje się każdy z uczestników o sobie i tego, czego uczy się o rozwoju grupy i jej prowadzeniu.

Pozostaje pytanie jak to uprościć? Kiedy to będzie możliwe? Ano pewnie po paru latach pracy z grupami. Może też po wykonaniu jakiejś pracy nad sobą. Pewnie nie od razu będzie prosto.

Na początek dobrze się sprawdza przestudiowanie możliwie głęboko każdej sytuacji grupowej i układanie scenariuszy zajęć. Tak by móc sięgnąć na sali do wcześniej zaplanowanej struktury pracy. Posiadanie kilku wariantów scenariusza jest bardzo dobrym pomysłem. No i jest co upraszczać. Praca na procesie choć wydaje się prosta i  że płynie sama jest bardzo pozornym uproszczeniem. Jest raczej trudniejsza. I sama zaczyna wychodzić jako pochodna doświadczenia w pracy na scenariuszu.

Coraz bardziej powszechna dziś tendencja do upraszczania, (a może przyspieszania), wydaje mi się bardzo pociągająca. Można chyba osiągnąć więcej krótszym czasem i mniejszym wysiłkiem … Osobiście jednak budzi ona tez mój opór. Wydaje mi się, że upraszczać można, kiedy ma się wcześniej wgląd w możliwie dużą całość tego co ma być uproszczone. Tendencja do działania w sposób uproszczony, przyspieszony ma w sobie pułapkę pominięcia. I moim zdaniem to pominięcie o ile ktoś popełnia grzech upraszczania przed zapoznaniem się z całością może wrócić do upraszczającego kłopotem. A w świecie (w grupie)kłopot wywołać.

Autor: Bartosz Płazak 

9 maja, 2019 by DW 0 Comments

Nieobecni mają głos. Prawda czy fałsz?

O tych których nie ma.

Właściwie nie ma powodu żeby się przejmować tym, że kogoś nie ma. Miał być, był wcześniej, wniósł co miał wnieść, wyniósł co miał wynieść. Skoro zadanie ma się dobrze to jego (nieobecnego) nieobecność nie przeszkadza. Przecież jesteśmy tu po to by się uczyć. Przecież mamy tu jakieś zadania, jakąś teorię, jakieś ćwiczenia do wykonania sami i w grupie. Zrobimy i do domu. Zrobimy bo to przecież tylko od nas zależy. Prawda czy fałsz?

Warsztat jak wiele poprzednich. Zaczynamy pracę na jednym z ostatnich spotkań w długim cyklu. Wszystko z pozoru jak zawsze. Otwieramy, działamy, mówimy, są zadania, jest refleksja, są doniosłe wnioski, wzruszenia, emocje, odkrycia, wdzięczność…

Nieobecność uczestników, którzy przez cały cykl wnosili pewną jakość coś jednak zmienia. Nie ma osoby, która reagowała na żarty Kowalskiego i mówiła mu kiedy ma przestać, nie ma osoby, która miała piękne metaforyczne refleksje wznoszące pracę grupy na wyższy poziom, nie ma osoby, która zawsze była w stanie zobaczyć coś pozytywnego i wartościowego w grupowym trudzie, sporze, impasie. Nie ma osoby, która co zjazd robiła postęp w odkrywaniu siebie a wszyscy inni jej kibicowali. Nie ma kogoś kto miał kłopoty rodzinne i komu można było choć przez chwilę współczuć, słuchać czy inaczej wspierać nawet w przerwie. A może nie ma też kogoś, kto zawsze wiedział jak w dwu słowach pięknie podsumować dyskusję, zamknąć niepotrzebną wymianę, a nawet w imieniu innych sprzeciwić się prowadzącemu.  Ktoś o tym powie na głos, że ich nie ma, że brakuje? (nie, bo może uznajemy, że mają prawo do nieobecności). Ktoś powie, że mu z tym trudno? (nie, bo może uznajemy, że nie mamy prawa do oczekiwania wobec innych obecności i nie dajemy sobie prawa do czucia potrzeby bycia z kimś w relacji o jakimś określonym kształcie). A szkoda.

Ci którzy są dziś nieobecni do tej pory pełnili w tej grupie pewne role. Do tych ról w tej grupie była kierowana pewna specjalna porcja uwagi i treści. Teraz nie wiadomo co z tym materiałem zrobić. Nieobecni dawali też coś specjalnego, czego nie dawali inni w tej grupie, a co było ważne by ta grupa była całością.

Można by powiedzieć, że zmienia się układ sił w grupie, można powiedzieć, że to inna grupa, że zmienia się jej pole, inne napięcie pojawia się w podobnych sytuacjach do tych z poprzednich zjazdów. Coś co było możliwe do zrobienia w poprzednich zjazdach kiedy był pełen skład nie jest już możliwe. Możliwe jest co innego. Przynajmniej jednak na początku pracy to „innego” raczej oznacza mniej niż więcej. Dominuje niższa energia, czegoś brakuje, praca wydaje się wymagać więcej od uczestników. Jakby tęsknota, brak, niedopełnienie wisiały w powietrzu. Trudno je uchwycić i nazwać bo racjonalnie patrząc wszystko jest ok. Praca jest, ludzie są, wartość merytoryczna jest. Tylko paru osób brakuje. A wcześniej byli.

To czy komplet grupy jest na sali szkoleniowej jest raczej pomijane. Trudno interweniować wobec czyichś osobistych i uprawnionych wyborów.  Fokus na zadanie sprawia, że uznaje się, że prowadzący ma coś do przekazania, a grupa jaka będzie taka będzie i wystarczy. Coraz powszechniejsze jest oczekiwanie angażowania grupy, pracy na doświadczeniu. No i co? Wychodzi na to, że grupa jest potrzebna by wykonać zadanie w pełniJ. Oczywiste. Ciekawie robi się jak praca zaczyna kuleć kiedy ludzie nie pojawiają się na zajęciach w dłuższych cyklach. Ciekawie (trudno, choć ciężko z tym pracować)  robi się jak uczestnicy wychodzą z zajęć w ich trakcie (nawet całkiem krótkich zajęć).

Fałsz. Niestety. Żałuję, nieobecni mają wpływ. Szczególnie jeśli obecni mają wobec nich jakąś potrzebę czy zaległość. To prawidłowość zdaje się nie tylko w pracy warsztatowej ale w ogóle w pracy grupowej, a nawet w ogóle w relacjach.  Zwłaszcza w tej co trwa nie dzień, dwa a kilka czy kilkanaście zjazdów.

Autor: Bartosz Płazak

15 kwietnia, 2019 by DW 0 Comments

O trudnościach.

Opór. O tym co może być trudne na warsztatach. 

Czy to co trudne zawsze musi być trudne?  Co na to wpływa, że tak jest? Przecież skoro jesteśmy dorośli i przychodzimy na warsztat to wydawałoby się, że grupa i prowadzący po to samo ( tyle, że są wobec siebie po drugiej stronie).  A jednak  to nie takie proste by zajmować się po prostu trudnościami. Warsztaty z tematów takich jak opór w grupie, trudny klient, trudne rozmowy, konflikt itd. rządzą się swoimi prawami.

Kiedy wchodzimy gdzieś (warsztat, zebranie, spotkanie), które ma być o trudnościach to one (trudności) już tam są przed nami. Ludzie nawet jeśli racjonalnie rozumieją, że to będzie czas i przestrzeń uczenia się i z pozoru stoją i patrzą z boku na temat/przedmiot (trudności) jednocześnie są w pewnego rodzaju  oczekiwaniu na tę trudność. Że ona przyjdzie do nich. Że będą musieli się z tym zmierzyć. Że im będzie trudno. Że coś w tym spotkaniu z trudnościami będzie takiego co sprawi im osobiście przeżycie, którego sobie nie życzą ( tak na co dzień).  Klasyczne lęki: przed oceną, przed ujawnieniem słabości, przed odrzuceniem, czy te w obliczu bycia od kogoś innego gorszym czy lepszym, i te przed zderzeniem się z prawdą o sobie i może jeszcze mnóstwo innych, czają się w uczestnikach takich warsztatów i spotkań. Niestety mało kto o nich mówi. Obok lęków stoją ciekawość tematu, prowadzenia, zdania i doświadczenia innych, nadzieja na wzrost kompetencji, na to że w przyszłości będzie lepiej, że dzięki temu wysiłkowi coś dobrego się wydarzy. Są też ambicje, że jak to ja się nie nauczę, jest sumienność, że trzeba być na warsztacie i znać temat, jest wiara, że trud przyniesie nagrodę. Innymi słowy tygiel różności. Albo proces. W tym procesie zmieszane jest dużo różności: myślenia i emocjonowania się, działania (wycofywania się). I przecież jest jeszcze zadanie: mierzenie się z trudnościami. Uczenie się na doświadczeniu. Uff. Sporo tego.  A jednak nikt nie mówi, że jest ciężko (niezapytany). Może z powodu obawy przed trudnością?

Tak więc trudność przynosi trudność. Ruska baba w babie. Atmosfera na warsztacie z radzenia sobie z oporem (trudnych rozmów, trudnych klientów) mimo wyraźnego zadowolenia z odkrywania podłoża oporu, uczenia się narzędzi pracy z trudnościami  jest właściwie zawsze ciężka. Wszyscy bowiem mierzą się wewnątrz złożonym i wymagającym procesem własnym, na to nakłada się to co w procesie grupy. Nie przeszkadza to w byciu zadowolonym na koniec warsztatów. A nawet pomaga.

Warsztaty z tematyki trudności są specjalnym  wyzwaniem dla prowadzącego. Uczestnik może mieć na głowie swój proces i zadanie mierzenia się z trudnością. Prowadzący ma jeszcze ( oprócz swojego procesu i zadania) do zajęcia się procesem grupy, uczestnikami którzy mają trudności i dobrze gdyby dał radę wyłowić z tego co się dzieje najważniejsze zdarzenia by zrobić z nich użytek jako z doświadczeń. Ma też do wykonania zadania przekazania wiedzy i pomocy w tym by została przyjęta.

To co mi zwykle pomaga w osadzeniu się na tyle by prowadzić taki warsztat to perspektywa współczucia.  Współczucie  dla siebie i dla tej drugiej strony. Widzenie siebie i kogoś w tym co jest i nazywanie tego co widzimy i czujemy. Uznanie, że być może niewiele możemy szybko zmienić, a na pewno nie mamy na to jednostronnie recepty. Otwarcie się na to, że nie będzie tak jak chcemy, przejście na stronę tego co nieznane i oczekiwanie go z otwartością i akceptacją, wiara, że ci którzy są obok też chcą też dać i zyskać coś dobrego. Poszukiwanie rozwiązań przez angażowanie i ujawnianie swojego procesu (emocji, tendencji do działania, myśli) obserwacji siebie i innych, dzielenie się sobą i branie od innych, działanie oparciu o intuicję i życzliwą intencję wsparcia.  Warsztat z trudności nadal jest trudny ale jakość relacji i kontaktu, nie pozostawia już wątpliwości. Jest dobra i pełna wsparcia. A z tego miejsca można ruszyć krótką drogą do uczenia się.  

Autor: Bartosz Płazak

13 kwietnia, 2019 by DW 0 Comments

O pojemności.

Wydawać się może, że to do przyjęcia. Wystarczy o tym opowiedzieć, trzeba o tym powiedzieć! Warto o tym mówić by zostało przyjęte. Przekaz powinien być zdecydowany, intrygujący, barwny, tak żeby przykuwać uwagę. Wtedy nastąpi przyjęcie i zmiana. Nauczenie się, też będzie. Ktoś będzie już to miał. Bo ja to mam w sobie i umiem przekazać. Odpowiednio krótko bo tak uważam, że jest najlepiej albo odpowiednio kwieciście i długo bo tak do mnie przemawia. Zależy jak Ja to widzę…

Wydaje się logiczne. I może można by się spodziewać że zadziała. A jednak bywa, że w pracy z grupą, z uczestnikiem nie działa. Coś się korkuje, coś nie idzie, coś zapada się w ciszy i zmienia się energia pracy. Prowadzący może być święcie przekonany, że to co wnosi jest adekwatne, na temat, warte uwagi i ciekawe. A jednak coś nie jest tak…

Mamy grupę, albo uczestnika warsztatu. Ma on (mają oni) swoje doświadczenia, nadzieje, potrzeby, jest (są) osadzeni w tym swoim świecie. Mają swoje progi, ich świadomość obejmuje inny zakres niż Twoja. Pojawiają się na szkoleniu gdzie prowadzący ma za zadanie czegoś ich nauczyć (a przynajmniej często tak widzi swoją rolę i mocno jest w tym postrzeganiu siebie osadzony). Uczestnicy i prowadzący chcą współpracować i wydaje się, są dokładnie kompatybilni ze sobą. Warsztat jest na temat, mieści się w ramach czasowych, zgadza się program.  Uczestnicy dają sobie informację zwrotną a prowadzący dodaje od siebie. Niekiedy jest to feedback dla uczestnika niekiedy jest to wstawka teoretyczna. Pojawiają się emocje. Nie wiadomo skąd. Daje się zaobserwować zahamowanie pracy. Przestają być aktywni ci co byli najbardziej, zaraz potem Ci co zaczynali być aktywni, ci co nie zaczęli nie zaczynają. Robi się dziwnie. Może być wiele przyczyn, ale dziś o pojemności.

Nie da się przekazać więcej niż ktoś może przyjąć. Przekonywanie, argumentowanie, pokazywanie atrakcyjnych pomocy, bądź przedłużanie wywodu może być nieskuteczne. Bo nie ma pojemności. Pojemność jako zdolność przyjmowania i przetwarzania treści z założenia służących wzrostowi kończy się przede wszystkim z powodu nadmiaru przeżyć. Nadmiaru wiedzy, nadmiaru zabaw, nadmiaru gier, ćwiczeń, slajdów. Szczególnie z powodu nadmiaru emocji. I tu w przestrzeni emocji mamy szczególną rafę. O ile zadania, gry, ćwiczenia można jeszcze jakoś policzyć i przystosować o tyle emocje dzieją się we wnętrzu ludzi. Nie mnie, prowadzącego, nie w mojej głowie, która może mogłaby je policzyć i zaprojektować, przystosować… Dzieją się w ciałach uczestników.

Jedynym sposobem na dostosowanie dawki wsparcia jest uznanie, że dziać się może i się dzieje, obserwacja tego „dziania się” i (za) przestawanie dawania przestrzeni, narzędzi, feedbacku, wsparcia innego rodzaju póki czas.

Jak powiedział mój nauczyciel. Dobrze nie zagłaskać kota.

Prowadzący dobrze by miał raczej wizję jak stworzyć przestrzeń do uczenia się tych osób. Warto by brał pod uwagę ich możliwości przyjmowania, przetwarzania, posiadanie lub nie posiadanie aparatu pojęciowego wspierającego przyjęcie nowego i korektę zachowań.

I chyba co najważniejsze dobrze byśmy byli uważni.

Uważność na siebie ( co dzieje się we mnie) uważność na zachowania osób, na zmianę „temperatury” na sali, uważność na zmiany aktywności, uważność na wzrost bądź spadek jakości wytworów grupy, uważność na głębokość wejścia w merytorykę a i też w wnętrza uczestników, uważność na… uważność na…

Te uważności mówią trenerowi ile może jeszcze zrobić. I to ona pozwala odczytać  sygnały o pojemności lub jej braku.  Nie można wlać dzbanka do szklanki. Bo się wyleje.

Autor: Bartosz Płazak

13 kwietnia, 2019 by DW 0 Comments

O intencji

Wydawało się, że prowadzenie tego warsztatu nie jest najlepsze. Pozostawiały do życzenia instrukcje, można się było przyczepić do niekonsekwencji w realizowaniu ćwiczeń, wreszcie co wrażliwsi odbierali to, że Trener nie zauważał tej  i tamtej osoby i wypowiedzi. A jednak zdarzyło się coś nieoczekiwanego. Większość osób po zakończeniu dała pełen uznania feedback prowadzącemu. Ktoś powie, to się zdarza, pewnie go lubili. Może tak. A może jeszcze coś. Otóż wiele osób było poruszonych, miało wzruszenie w oczach, atmosfera była jakaś uroczysta na sali choć cisza jak makiem zasiał po zakończeniu pracy.

Warsztat ten bowiem był o tym co ważne dla Świata. Był o tym co wszyscy widzimy, wyczuwamy, odbieramy jakoś pod skórą, ale nie decydujemy się o tym mówić odpowiednio dużo, otwarcie i wprost. Przekaz prowadzącego płynął z serca, a treść nie dotyczyła umiejętności, które służą osiąganiu czegoś, byciu jakimś, bieżącego życia tu i podnoszenia jego jakości. Ba było o tym że powinniśmy się bardziej wysilać.  Była ona związana z tym co ważne dla wszystkich, mówiła o problemach świata i zarazem problemach każdego z nas. O tym co nam zagraża i zmienia życie, a zarazem o tym czego nie chcemy widzieć. A więc o jakiejś ważnej a pomijanej na co dzień dla wygody prawdzie. Pomijanej pewnie też dlatego, że dla większości niedostępnej w takim ujęciu. Warsztat więc dotyczył nas w najgłębszym stopniu, mnie, ciebie, mieszkańca Afryki, Kamczatki, Nowego Jorku, Warszawy i Pcimia. Prowadzący zaś sam poruszony do głębi problemem stał przed nami i niekiedy wydawało się że zawibrował mu głos. Z przejęcia, ze wzruszenia, pewnie i z tremy przed wystąpieniem. No i pewnie dlatego, że mówił o tym co dla niego samego było ważne z głębi.

Cóż więc znaczyły błędy w prowadzeniu? Niewiele. Dla nas oczywiście sporo w kategoriach możliwości uczenia się na błędach ;). Ale dla odebrania przekazu? Podejrzewam śmiało, że mogłyby być pominięte. Wobec tak śmiałej tezy warsztatu i pięknej śmiałości Prowadzącego.

Jak to powiedziała kiedyś moja nauczycielka trenerskiego fachu, a ja zapisałem głęboko w sercu: jeśli intencja jest dobra wiele Ci wybaczą.

I  ja dziś jeszcze coś dodam. Czym bardziej pracujesz dla większej sprawy, dajesz od siebie swoją prawdę i stoisz w niej odważnie, tym bardziej będziesz przyjęty.

Autor: Bartosz Płazak

13 kwietnia, 2019 by DW 0 Comments

O uważności w trenerstwie: emocje i trudności.

Często prowadząc warsztaty czy szkolenia, spotykamy się z sytuacjami, w których dzieje się coś ważnego, niekiedy trudnego, w grupie lub u konkretnych osób. Co wtedy zrobić? 

Ja w swojej pracy korzystam z podejścia uważności. Prowadząc warsztaty na początku deklaruję przestrzeń tak, aby uczestniczki i uczestnicy mogli mówić o tym, co się w nich pojawia, łącznie z oporem, niewygodą, niezgodą na coś. W podejściu uważności wszystko to, co się wydarza jest w porządku – jest „materiałem”, któremu mogę się przyjrzeć, który niesie ze sobą ważne dla mnie informacje. Jest to coś, co robimy praktykując uważność – przyglądamy się bez osądzania przeżywanym przez nas stanom emocjonalnym i myślom. Zapraszamy te doświadczenia, by usłyszeć, co ważnego się dzieje, co wypieramy, czego nie akceptujemy albo akceptujemy tylko pozornie.

Tak samo jak do swojego wewnętrznego doświadczenia, możesz podejść do tego, co wydarza się na warsztacie. Ważne jest wydobycie trudności na „światło dzienne”, bo inaczej możesz utknąć z procesem grupowym czy programem w miejscu i nic dalej nie pójdzie. Co z tego, że masz super plan i narzędzia, kiedy praca w grupie nie idzie, bo w cieniu czai się jakaś bomba. Wtedy rozwiązaniem jest się zatrzymać i zapytać: „co się dzieje? w czym teraz jesteście?”. Jeśli widzisz, że konkretna osoba przeżywa coś ważnego lub trudnego, możesz skierować do niej pytanie: „co czujesz w tym momencie?” i dopytać dlaczego. W dalszej kolejności, jeśli jest taka okoliczność, zapytaj: „co mogę dla ciebie w tym momencie zrobić?” albo „czego teraz potrzebujesz od grupy?”, albo, kluczowe pytanie w praktyce uważności, „czy możesz to doznanie poobserwować przez najbliższy czas?”. To ostatnie uczy pewnej szczególnej postawy wewnętrznej. Bez względu jak trudne jest moje doświadczenie, to mogę je przyjąć, czuć emocje z tym związane oraz wziąć za to odpowiedzialność, choćby w tym prostym wymiarze, że to doświadczenie jest moje. Z drugiej strony jest też grupa, która w miarę możliwości, może udzielić mi wsparcia.

Dzięki temu, że ujawniamy to, co się dzieje, przestaje „to” straszyć, „wisieć w powietrzu”, wpływać z ukrycia na atmosferę w grupie i samopoczucie osób. Ujawnianie z nastawieniem życzliwości, współczucia wobec doświadczeń drugiej strony, z mojego doświadczenia, daje poczucie ulgi dla wszystkich. Szczególnie, jeśli uczestnicy i uczestniczki przeżywają emocje związane z nami (osobami prowadzącymi). To wymaga od nas odwagi i być może nie zawsze mamy ochotę zmierzyć się z emocjami innych. Być może być i tak, że otwarcie przestrzeni na ujawnienie tego, nie jest po drodze naszym zamiarom i nie służy grupie, a może nawet danej osobie. Zachęcam cię do tego, aby z uważnością i życzliwością (do siebie i grupy) przyjrzeć się temu i rozsądzić, co jest korzystne w tym momencie dla grupy czy osoby. Zachęcam cię też do tego, aby pozwolić uczestnikom i uczestniczkom twoich warsztatów i szkoleń wnosić swoje emocje. One i tak są, nie da się ich wyłączyć na czas szkolenia. Stworzenie przestrzeni na ujawnianie i nazywanie przeżyć może ubogacić proces i zwiększyć powodzenie tego, co robisz pracując z innymi.

Autorka: Emilia Ślimko