KONTAKT

Adres:
Gajrowskie 12a
11-510 Wydminy

Bartosz Płazak tel. 502 351 161

Obserwuj nas

7 października, 2021 by DW 0 Comments

Scenariusz czy improwizacja?

Scenariusz. Improwizacja. I to i to. Żadne z powyższych. Trochę tego, trochę tego. Improwizacja na scenariuszu. Scenariusz z improwizowanych elementów. Nie wiem. Jestem pewien. Zobaczymy. Oni mi pokażą co robić. 

Wydaje się, że z dwu elementów nie można zrobić więcej niż 8 możliwych wariantów. Jednak tym razem wychodzi, że tak. Bo elementów jawnych jest dwa. A z niejawnymi razem, możliwości wychodzi jednak więcej. I wcale nie będzie to 12, tylko więcej. Ile więcej, to zależy ile niejawnych włączymy. Figiel. Tu włączyłem grupę. Jest jeszcze prowadzący, warunki, może zleceniodawca, czas…. Więc na szczęście nie ma odpowiedzi. Można porozważać. Podobno ulubiona odpowiedź trenera to: „to zależy”.

Nigdy nie pracuję bez scenariusza. Nawet jeśli wiem z kim pracuję, znam grupę, znam wszystkie informacje o miejscu, temacie, czasie, oczekiwaniach, moich możliwościach teraz, doświadczeniach z poprzednich warsztatów tego typu czy na ten temat, robię scenariusz. Przeglądam ćwiczenia, modele, notatki, książki, zapiski. Robię mapę scenariusza, eksperymentuję z kolejnością elementów, badam spójność przekazu, logikę wywodu, sprawdzam elementy czy całość trzyma się kupy, wyobrażam sobie jak to będzie. Projektuję początki, zakończenia, zmieniam narzędzia, jeszcze raz przymierzam. Kiedy przygotowuję ćwiczenia, niekiedy je wymyślam, niekiedy biorę stare dobrze znane, niekiedy modyfikuję te kiedyś używane, pogłębiam rozumienie tego, co chcę przekazać, zauważam czego nie potrzeba aż tak, co można zastąpić czymś innym, co się powtarza. Przekładam rozwiązania techniczne, a niekiedy kawałki treści. W ten sposób sam zagłębiam się bardziej w temat i widzę w jakich wariantach technicznych mogę go przeprowadzić, jak płynnie i elastycznie modyfikować w trakcie dziejącego się warsztatu. Widzę też, które elementy są kamieniami milowymi, które stanowią fundament dla innych, wiem co muszę, co mogę zrobić, a co jest dodatkiem. Każda godzina poświęcona na scenariusz, to więcej spokoju na sali warsztatowej, to też więcej równowagi i mojej energii na kontakt z grupą. Może mogę powiedzieć, że w pewnym sensie zapominam o scenariuszu, kiedy siadam z grupą. Pamiętam o nim, kiedy potrzebuję. Kiedy coś się kończy i muszę „doczytać” co dalej jest możliwe. Albo kiedy się coś sypie, albo kiedy pojawiają się trudności, kiedy je rozwiążemy i jestem obciążony, pięknie jest mieć scenariusz.

Zawsze improwizuję. Kiedy staję na środku robię to, co sobie zamierzyłem… rzadko, trochę, niekiedy. Dzięki temu precyzyjnemu zamierzaniu na tyle wszedłem już w tę sytuację, że właściwie po prostu wiem, co mam do zrobienia. Cele są zawsze światłem i drogowskazem dokąd, jednak to co dzieje się na sali jest najmocniejszą informacją którędy iść, co zmienić, czego na razie nie robić. Uczestnicy mówią mi co robić na wiele różnych sposobów. Ciałem, spojrzeniem, słowem, reakcją, doborem i sposobem wejścia w kontakt, głośnością, wyciszeniem, zaciekawieniem, wycofaniem. Wspólny mianownik każdego startu warsztatu? Wejść w kontakt. Dopóki tego nie ma, właściwie nie wiadomo co robić. W sytuacjach bardziej formalnych, jak nie wiadomo co robić, robię scenariusz i patrzę co się dzieje. W grupach, które rokują na wejście w kontakt, szukam drzwi. Drzwi, furtki, bramy, szparki, szczeliny. Dotykam klamki, poruszam nią, szarpię, dzwonię pukam i zaglądam we wziernik od zewnątrz. Jeśli ktoś z drugiej strony odpowiada, staram się wejść w kontakt mówiąc jego językiem. W języku improwizacji – przyjmuję propozycję. W uważności na siebie i grupę, wzbogacam propozycję czymś od siebie i podaję z powrotem, jeśli wspólna opowieść zaczyna płynąć, siadam wygodniej i opowiadam razem z nimi. Przychodzi taki moment jak w scenie improwizowanej, że wiem co robić. Wtedy po prostu to robię, a to klika i już dalej idziemy bardziej razem. Sekwencja wielokrotnie powtarzana sprawia, że kilka godzin jest dość luźno i możemy działać jeszcze bardziej sprawnie, razem i realizować cele w poczuciu dobrej zabawy. Scenariusz postawiony na straży, cały czas z tyłu głowy, odhacza kolejne elementy. W innej kolejności, na inny sposób, ale cele ustalone przed warsztatem są realizowane. To punkt integracji scenariusza z improwizowaną realizacją na procesie. Pan Proces i Pani Improwizacja. Pan Krok i Pani Taniec. Liniowo i całościowo. Ani tak ani tak do końca. A jednak w zgodzie i przyjaźni. Cud. I tak też działa.

Bartosz Płazak

4 września, 2021 by DW 0 Comments

O feedbacku.

Narzędzie. Technika. Słowa. Na pierwszy rzut oka.  Postawa, świadomość, obecność. Patrząc trochę głębiej. Relacja, wpływ, uczenie, sposób bycia i wiele innych jeszcze określeń można by użyć. 

Informacja zwrotna często traktowana jest jak narzędzie. W ten sposób patrzą na nią liderzy, trenerzy, członkowie zespołów, ludzie mający chęć używać jej w codzienności. Uczymy się doboru słów,  schematów, dobierania narzędzia do sytuacji. Głowa zatem operuje narzędziem, z głowy jest to działanie, głową odbierając informację zwrotną wszystko będzie super na pierwszy rzut oka. Do głowy jest ta komunikacja.  Może stąd pewna rezerwa części osób (trenerów, liderów, osób w zespołach czy grupach, ludzi żyjących w swojej codzienności po prostu).  Może być ciężko ją przyjmować, jeśli się nie czuje, nie odbiera całości przekazu spójnie.

Perspektywa może się zmienić, jeśli spojrzymy na informację zwrotną szerzej. Właściwie każde zachowanie może być  informacją zwrotną. W kontekście tego, co wydarzyło się w interakcji w relacji, wobec drugiego człowieka.   Uwaga, pytanie, słuchanie, czas trwania interakcji, mienie czasu, zniecierpliwienie, zainteresowanie, podtrzymywanie tematu, zmiana tematu, skierowanie ciała, gestykulacja… Szerzej – dotrzymywanie umów, terminów, reakcje na propozycje, polecenia, prośby, zachowania mimowolne w dyskusji czy dialogu. Każdy ten szczegół mówi. Niestety kiedy raz zaczniesz to widzieć, po prostu już widzisz. Świadomość ma swoją ciemną stronę ;).

Obserwowanie, słuchanie, odbieranie trzecim okiem, intuicją, poza zmysłami (coś co można łatwo zbagatelizować uznając za nieistotne) to anteny odbiorcze na te wszystkie informacje zwrotne. Warto je ćwiczyć. Ich ciemna strona, kiedy już działają, same jak program antywirusowy, w tle,  to ilość informacji. Nagle robi się jej dużo. Dużo informacji zwrotnej. Mnogość, złożoność, wielokierunkowa interpretowalność. No i miało być łatwiej, a jest trudniej. Spokojnie, i  tu z czasem robi się łatwiej. Pomimo, że na początku głowa może puchnąć. Na jakimś etapie pojawia się pojemność na te sprzeczności, różnice, emocjonowanie, tkliwość tego, co widzisz.  Samoustanawia się przestrzeń wiedzenia. Masz swoją prawdę o tym, co widzisz, czujesz, słyszysz. Zauważasz po swojemu. I czym dłuższa i trudniejsza droga sprawdzania i uczenia się pośród tych sprzeczności, tym mocniej później wiesz. O ile jeszcze poszukasz dla siebie wolności w wiedzeniu, zgodny na nie, poczucie mocy tez wzrośnie.

Wszystko, co robimy wobec innych ludzi oddziałuje, komunikuje coś, nadaje, wysyła, przekazuje. Możesz to zapamiętać i obserwować informacje zwrotną wobec  twojej obecności, nawet te najbardziej subtelne, albo możesz je ignorować chroniąc się przed tym, co niosą. Przed informacją zwrotną. In-formacja. Formowanie wnętrza. Pytanie więc czy chcesz się formować (wybierając sobie informacje, które przyjmujesz) czy może zdecydujesz się ich nie odbierać, ignorować, pomijać i pozostać w swoim.  Polecam to pierwsze.

Formowanie siebie dzięki odbieraniu w uważności sygnałów zwrotnych rozwija uważność na własne sygnały. Rośnie samoświadomość wokół zachowania nadawcy, rośnie możliwość  uważnej i uczciwej, spokojnej komunikacji. Kiedy wiesz, że jakoś się zachowujesz informacja o tym nie zaskakuje, nie wystrasza, nie uruchamia autopilota nawykowych obron. Łatwiej jest stanąć za sobą, łatwiej przeprosić, łatwiej skorygować zachowanie bądź je wyjaśnić. In-formacja jest darem. Praca nad sobą jest motywacją do jej przyjęcia. Wynikiem mogą być lepsze relacje, lepsze osiąganie wśród ludzi, lepsza codzienność. Serdecznie polecam uczenie się informacji zwrotnej.

Bartosz Płazak

26 sierpnia, 2021 by DW 0 Comments

O wszechmocnym.

Grupa, czyli więcej niż 2 osoby.  Grupa, czyli liczebna przewaga nad jednostką.  Grupa, czyli system połączonych ze sobą elementów. Grupa, czyli żywy organizm tworzący jakąś jedność również  na poziomie abstrakcyjnym, może można by go nazwać duchowym czy energetycznym. 

Prowadzący, czyli  jednostka. Z założenia kompetentna w obszarze przekazywanej wiedzy i  prowadzenia grupy jednocześnie. Dobrze jeśli zna siebie, głęboko rozumie swoją rolę, zna swoje wartości, potrzeby, granice,  potrafi korzystać z informacji zakodowanych w własnych emocjach, umiejąca komunikować się z grupą z miłością i szacunkiem pozostając jednak przy swoim, w granicach umowy, celów, rozwojowego sensu swojej obecności.

Czy prowadzący ma jakieś szanse na przeciągnięcie grupy na swoją stronę? Czy w ogóle warto rozważać pracę z grupą w ten sposób ? Jak miałby sprawić by przyjęto jego perspektywę? Czy to w ogóle jest jego rola? Czy o to chodzi w prowadzeniu warsztatów?

Pytaj grupę.

To zaklęcie otwierające ścieżkę dostępu do tego, czego prowadzący może dokonać w obszarze merytorycznym, a także umożliwiające dobór najlepszej metody pracy z grupą. Pytać można o potrzeby merytoryczne, o zakres zagłębienia się, o czas poświęcony na zgłębianie danego zagadnienia, o sposób pracy, o poziom zadowolenia, o tempo, o oczekiwaną zmianę i dostosowanie się do grupy z tym co robię. To przechodzenie na ich stronę zwiększa szansę na otwarcie się umysłów odbiorców na twój styl i przekaz.

To grupa, jeśli nie popełnimy błędu w zauważaniu  któregoś z obszarów jej zapotrzebowania zdecyduje, być może, o przyjęciu po części tego, co niesiemy. A i tak każdy na swój sposób. 

Niestety. Prowadzący nie ma szans uzyskać  liniowego rezultatu w postaci przyjęcia, zapamiętania, uznania, posługiwania się przez Uczestników  tym co spróbuje wnieść … Niestety wciąż bywają takie oczekiwania zleceniodawców dotyczące  przeprowadzania warsztatów czy szkoleń przez trenerów.

Dla bezpieczeństwa wewnętrznego (zwłaszcza w długim terminie życia i pracy) prowadzący najlepiej żeby sobie odpuścił (puścił) ten zamysł. O ile siadasz do pracy z grupą z odpuszczonym kawałkiem zrobię coś na pewno/konkretnie/dokładnie (jako zmianę w świecie Uczestnika)  o tyle łatwiej będzie Ci się do niej zbliżyć w jakimkolwiek akceptowanym przez Uczestnika stopniu.  Będzie bowiem mniej napięcia między wami. Mniej chcesz, mniej obrony wzbudzasz.

Puść tę linę. Nie ma mocnych.

Zmiany dokonuje Uczestnik będąc członkiem Grupy.

Prowadzący ma tylko stworzyć sprzyjające warunki i pomóc.

Bartosz Płazak

15 sierpnia, 2021 by DW 0 Comments

O strukturze.

Struktura jest oparciem. Rezygnacja z niej i praca na procesie to dobry pomysł pod kilkoma warunkami. Kiedy ludzie tracą oparcie w strukturze, emocję są pewne. O ile sam prowadzący grupę ma jasność swojej roli, umiejętność pracy na procesie, umowę z uczestnikami na pracę na procesie i cel,  który może się dzięki niej zrealizować, struktura przeszkadza i należy ją porzucić. Prawa półkula rządzi. Zmieszanie wszystkiego ze wszystkim w jednym miejscu i czasie w różnorodności potrzeb, możliwości, umiejętności, komunikacji itd… Liniowe precz 😊, fuj.

Doświadczenie głębi i wartość tego, co się będzie dziać w tu i teraz na pewno będzie niezapomniane. O ile któryś z warunków nie jest spełniony, doświadczenie również będzie niezapomniane, jednak raczej będzie mieć mocno inny charakter.

Bezpieczeństwo. Kluczowe dla uczenia się (współpracy, przywództwa, osiągania wyników). Przynajmniej na początku pracy struktura, plan, cel pomagają wiedzieć jak się zachowywać, a więc obniżają poziom napięcia, lęku związanego z nową sytuacją, zadaniem, a więc podnosi bezpieczeństwo. W przestrzeni rozważań, różnic zdań, konfliktów struktura może być zbawienna dla osiągnięcia wyniku, bo porządkuje je, przekierowuje ich energię na cel. Niestety jest ona też świetnym sposobem na ukrycie głębiej położonych problemów. To jej wada i powód do pracy na otwartym procesie. Zatem prowadząc (pracę, zadanie, grupę) dobrze jest się zwracać ku strukturze po możliwości, które daje po to, by unikać nadmiaru emocji czy twórczego chaosu, kiedy ludzie angażują się, by coś osiągnąć każdy po swojemu.

Struktura może też być oparciem, szkieletem dla tego, co sama wywoła, a więc dla procesu. Ćwiczenia, bardziej otwarte w formie (bez ścisłego scenariusza, zasad, punktacji, tabel wyników, otwierające relacje, umiejętności, konfrontujące) pozwalają pracować na procesie w obrębie struktury, tak długo i tak głęboko jak pozwalają czas, miejsce, potrzeby i możliwości odbiorcy oraz cel i umiejętności prowadzącego.  Obecność struktury pozwala wracać do niej kiedy proces prowadzi zbyt daleko od celu jaki chcieliśmy osiągnąć, kiedy robi się za głęboko, kiedy poziom emocji wynikających z niejasności, która bierze się z braku struktury jest za duży dla uczestników pracy.   Struktura to bezpieczeństwo i możliwość wyboru. Warto ją mieć, by się od niej oddalać i do niej wracać.

Czym więc jest sama struktura. Słowa, które ukazują ją i rozszerzają zarazem to wizja plan, program, scenariusz, ćwiczenia, instrukcje, pytania, świadome komunikowanie się (wymienione od najwyższego poziomu abstrakcji do najgęstszego niemal uchwytnego w materii poziomu operacyjnego). Struktura to to, co czyni to co przed nami i za nami uchwytnym, bardziej możliwym do śledzenia, łatwiejszym do liniowej obserwacji. 

Wyrzekanie się struktury wydaje mi się równie niebezpieczne jak jej kurczowe trzymanie się. Brak struktury będzie obniżać bezpieczeństwo, powodować emocje, wypychać pracę z toru nastawionego na wynik, generować trudności, choć tworzy potencjał osiągania głębszego rozwoju. Trzymanie się może również powodować opór, trudności, napięcia, konflikty, robotyzację, powierzchowność, zmniejszenie powiązania pracy  z realnymi potrzebami.

Niestety struktura, żeby była skuteczna sama w sobie, ale też jako przestrzeń do pracy na procesie wymaga wiedzy. Przygotowanie struktury pracy od wizji do komunikacji ją realizującej wymaga całkiem sporo. Wymaga odwagi do kreacji wizji, zacięcia i wysiłku, by przełożyć wizję na cele, wiedzy merytorycznej, by zbudować program, kompetencji trenerskiej, by przełożyć go na scenariusz, świadomości siebie i swoich zasobów, umiejętności  przejawiania ich w komunikacji trenerskiej (liderskiej, coachingowej…) na pytania wywołujące zmianę postaw, instrukcje zapraszające do uczenia się na doświadczeniu, a wreszcie wymaga  rozumienia procesu pozwalającego połączyć te wszystkie elementy w całość. Wydaje mi się, że ludzie uciekają od dobrej struktury w niebezpieczny proces (nazywając go flow, improwizacją, przepływem, tworzeniem na gorąco, prawą półkulą, tak mam, taka jestem inaczej nie umiem, nie potrzebuję tego …), bo obawiają się wysiłku związanego z jej budowaniem. Mozolnej inwestycji w zderzanie się ze sobą na progu własnej niekompetencji.  Leszek Możdżer na koncercie na festiwalu Vibracje opowiadał jak  uczył się gam na początku swojej muzycznej drogi, jak daleko gamy jako narzędzie i struktura są od tego do czego służą. Zagrał je i  pokazał co dzięki nim może tworzyć i wykonać dziś.  By płynąć warto zacząć od struktury. By tworzyć warto mieć strukturę pracy, by ją wypełnić tworzeniem. Scenariusz, plan to rama. Nie realizuj jej jak nie chcesz. Miej możliwość jej realizacji kiedy chcesz.

Bartosz Płazak

10 sierpnia, 2021 by DW 0 Comments

O wystarczaniu.

Najlepszy, idealny, super, doskonały wspaniały, ostateczny, skończony… 

A może wystarczy: wystarczająco dobry?*

Grupy wciąż pokazują mi, że to co mam do robienia, to odpowiadać na ich potrzeby, nie przesadzać, podążać, uwzględniać. Jednocześnie, równolegle poszukują algorytmu na najlepsze, doskonałe, skończone, idealne, przynajmniej tak długo, dopóki się od tego nie uwolnią.

Rywalizacja z samym sobą, nieskończona ścieżka doskonalenia tego, co wystarczające, setek pytań, obserwacji, ulepszeń, wzmacniania, poprawiania, kolekcjonowania idealnych rozwiązań. Męcząca, wypalająca droga do tego, co nie istnieje, a może nie jest potrzebne, nawet gdyby istniało. Wywołująca rywalizację, zmęczenie, strach i złość między ludźmi walka o podium w nie wiadomo czym. Bo nie chodzi o atrakcyjność, dynamikę, dopracowanie w każdym szczególe technicznym. Wynik jest pochodną wielu czynników, najlepszy dla różnych odbiorców to różny dla różnych odbiorców. Uogólniony najlepszy – niemożliwe. Być może więc znów idzie o to, by być bliżej potrzeb tego, dla kogo to robimy (jako liderzy, trenerzy, coachowie, terapeuci, partnerzy).

Jak więc działa idealne, najlepsze, wspaniałe, niepowtarzalne, robiące najwięcej wrażenia, dopracowane tak, że nie można się do niczego przyczepić na odbiorcę? Na pewno robi wrażenie. Na pewno angażuje zmysły, wciąga.  Na pewno wywołuje ocenę nadawcy ukierunkowaną na badanie i może potwierdzanie tej wysokiej jakości. Na pewno powoduje zachwyt, docenienie.  Na pewno skupia uwagę na tym, co idealne. Być może wywołuje dysonans, efekt porównywania się, osłabia wiarę w możliwość osiągnięcia takiej biegłości, kieruje uwagę na niedościgniony wzór, zaprasza lęk przed mierzeniem się z mistrzem, zmniejsza motywację do dalszej pracy rozwojowej. Wreszcie może zapraszać też krytyczną ocenę nadmiaru i tejże doskonałości, która zajęta jest samą sobą zamiast osobami, dla których przecież ma być służebna.

Najlepsze zaprasza odbiorcę do poszukiwania wciąż tego naj. Tylko czy naprawdę jesteśmy z niego w stanie skorzystać? Przyjąć z niego to, co najlepsze? Czy obcowanie z nim wzmaga tylko oddzielanie się od tego, co jest możliwe, wypatrywanie złotego środka, by być od razu naj? Ale skoro naj rzeczywiście może nie być możliwe, to ostatecznie pozostaje cierpienie z powodu bycia nie naj. A z tego cierpienia więcej pracy, żeby to zmienić. I więcej cierpienia, że tak nie jest. Narcystyczne nastawienie na siebie, którego czas dzisiejszy jest szczególnie pełen zaprasza do niekończącego się wyniszczającego wyścigu po jeszcze coś, jeszcze coś i jeszcze coś. Coś co ma napełnić nienapełnianą dziurę po doskonałości (a może wystarczającości, akceptacji), na którą gdzieś w przeszłości nie było przestrzeni, by ją zbudować od wewnątrz. Może tę przestrzeń zajął bieg za doskonałością w przeszłych pokoleniach? Tak czy inaczej w grupach naprawdę wystarczy wystarczająco dobrze czyli blisko możliwości, bez wyścigów i pokazów doskonałości. Za to dyskretne wskazówki są mile widziane. Pod warunkiem niedotykania niekompetencji za bardzo i z nutą miłości.

Żyjąc w świecie rozdętego ego, które wciąż musi osiągać więcej by „wzrastać”, wzrostem może więc być mały wzrost. Wystarczająco dobry wzrost. Wystarczająco dobry trener, nauczyciel, rodzic, partner. Być może w tym właśnie nienadmiarze, nieprzepychu fajerwerków  doskonałości, za to w bliskości do osoby odbiorcy jest opcja nowej doskonałości. Budzik dzwoni. Czas budzenia. Wstawajmy wystarczająco już pospaliśmy, wystarczająco wcześnie wstać trzeba, by być.

*Otwarty, nieskończony, zmienialny w trakcie, nie zawierający wszystkiego, nieidealny dla każdego, bez ostatecznej wersji zaplanowanej co do sekundy, i akceptujący że są lepsze warianty.

Bartosz Płazak

7 sierpnia, 2021 by DW 0 Comments

O świętowaniu.

Jak to zrobić, by uczestnicy mogli mieć poczucie świętowania, cieszenia się, radowania z rezultatów pracy (celowo unikam słowa zabawy, czy bawienia się) pracując  z grupą, z którą jesteś umówiony na pracę (warsztat, trening, osiąganie czegoś, realizację celów)? 

W procesie rozwoju grupy jest kilka faz. Każda ma swoje prawidłowości. W każdej jest coś, co lepiej robić i coś, czego lepiej nie robić. Są też specjalne zalecenia. W pierwszej np. budujemy bezpieczeństwo i zaufanie, w drugiej wspieramy konstruktywne przechodzenie trudności, w trzeciej wzmacniamy pracę i osiąganie rezultatów, w czwartej obok tego, co w trzeciej, świętujemy i stawiamy nowe cele. I to świętowanie jest dziś tym, o czym chcę parę słów napisać.

Jak tu świętować, kiedy trzeba pracować? Przecież większość grupy chce osiągać, a świętowanie odkłada na czas wieczoru, albo w ogóle je odkłada,  a patrzy na osiąganie wartości dodanej. I cóż, słusznie, że na to patrzą. Przecież po to przychodzi się na warsztat. Inna część grupy, skądinąd przecież też słusznie, szuka przestrzeni na cieszenie się tym, co osiągnęła.

W długich cyklach jest tak samo jak w krótszych warsztatach. Przecież czas końca to czas doceniania się, radowania, uczczenia jakoś tego, czego się dokonało. Tyle, że jak cykl trwa kilka czy kilkanaście miesięcy to łatwiej jest wyodrębnić kilka godzin na świętowanie w podsumowującym go warsztacie. Zwłaszcza wieczorem. I tu zagwozdka. Wiele grup niechętnie zabiera się do tego świętowania. Jakoś coś przeszkadza. Jest zmęczenie pracą, jest rozpęd w osiąganiu, który może mówi, że tę energię raczej na pracę niż na świętowanie warto dać. Jest też smutek rozstawania się, jest wątpliwość czy impreza pójdzie, jest chęć bycia wszyscy razem, a nie wszyscy chcą, nie wszystkim się chce. Są ukryte motywy i antymotywy zabawy rodem z nierozwiązanych interakcji grupowych.  I impreza znów, jak każda grupowa aktywność, chce się podzielić na kawałki (podgrupy). Ci co tańczą, ci co gadają, ci co chcą ognisko, ci co wolą iść spać i chcą ciszę o godzinie 22. I znów czegoś brakuje. I jak zawsze wszystkim nie dogodzisz. A jak już, to tylko słuchając wszystkich głosów, a to znów godzi w przestrzeń na osiąganie i zabawę, bo przecież pachnie konfliktem 🙂 …

Czy wobec tego zarządzenie imprezy należy do prowadzącego? Czy ma wziąć odpowiedzialność za to by była? Czy powinien słuchać głosów, które zapraszają do rezygnowania z pracy na rzecz zabawy? Czy wreszcie ma zdecydować o przeniesieniu tego akcentu na zabawę, ku rozczarowaniu tych, którzy chcą pracować 🙂 ? Proces. I tak bez końca.

Dziś mam jednak inne rozwiązanie. A i ono jest trudne do zauważenia przez tych, co potrzebują się bawić. Świętowanie dla mnie jest o czymś wartościowym, jak to kiedyś bywało ze świętami. Że świętujemy pojawienie się jakiejś wartości i że świętowanie to przeżywanie jej obecności, a więc zauważanie jej i przeżywanie wzruszenia doniosłością tej obserwacji i przeżycia.

Tym samym na świętowanie jest potrzebna struktura pracy (zadanie). Takie, które zaprasza wartość, korzyść, doniosłość tego, co się wydarzyło i pomaga je zauważyć i  docenić. Wtedy mamy i pracę i świętowanie. I są wszyscy w kręgu, a trener może ją zarządzić, bo jego zadanie to stwarzanie okazji do rozwoju (czyli dawanie pracy), a w ostatniej fazie pracy grupy jest miejsce, potrzeba, a nawet konieczność świętowania. No  i unikam też procesu i konfliktu w tym doniosłym momencie pracy grupy.

Dobrze, by do tego miejsca (ćwiczenia, zauważenia wartości) była jakaś droga, o zauważalnym wysiłku do zrobienia. Wtedy święto zwiększa swoją moc. I jest większe. Kocham świętować zakończenie grup HST. W tym ostatnim dniu ostatniego warsztatu widać bowiem jak wiele dokonaliśmy wspólnie, jak wiele Uczestnicy wypracowali dla Siebie, jak głęboko widzą siebie samych i innych, a także siebie w roli prowadzącego i sens pracy z grupami. To naprawdę wielkie święto i warto na niego czekać, trudzić się, pracować i jechać kawał drogi. To Podróż Bohatera. Przy tym, wzruszeni najczęściej do łez śmiejemy się też głośno, patrząc na siebie lekko, otwarcie i pięknie. Wiemy że to koniec i początek, wiemy, że to święto.

Bartosz Płazak

4 sierpnia, 2021 by DW 0 Comments

O pokorze.

Pamiętam z własnych warsztatów trenerskich zdanie prowadzącego wtedy warsztat: nie jesteś ważny dla Uczestników. Wstrząs, zaskoczenie, zatrzymanie. Jak to? Nie jesteście ważni, warto to zauważyć-dodał. Dziś za moją znajomą trenerką zastępuję słowo „zauważyć” słowem  „przemedytować”. 

Kiedy pracuję z ludźmi bardzo tego pilnuję. Kiedy mają już dość czegoś. Gdy spada energia, zainteresowanie, pojawiają się alternatywne propozycje. To potencjalnie jeden z  sygnałów, że jestem dla siebie zbyt ważny. Zanudzam, przedłużam, wchodzę nie tam, gdzie mogą albo chcą uczestnicy, zajmuję się tym, co mnie ciekawi. Zdarza się wciąż.

Uczestnicy są zainteresowani tym, co interesuje trenera do czasu. Kiedy ich doświadczenie podpowiada im, że ich potrzeby są pomijane, niezauważone, pojawia się z ich strony pomoc trenerowi  w zauważeniu tego, co pomija, wskazówka, zaproszenie, trudności. O ile je przyjmie, wszystko wraca do normy. O ile nie zauważy, zaczyna się większy kłopot.

Warsztat nie jest spotkaniem z ciekawym człowiekiem, pogadanką, zabawą dla umysłów i  tym, co błyskotliwego ma do pokazania trener albo jaki zabawny jest. W tym sensie nie jest czasem trenera. Mam niestety wrażenie, że wiele warsztatów jest tak prowadzonych… Ma świetne recenzje, bo uwalnia ludzi od myślenia o sobie (zamiast kierować ich na to właśnie). Prowadzenie warsztatów to służenie zgromadzonym osobom tym, co mam, w zakresie, który jest możliwy do przyjęcia przez uczestników, z uwzględnieniem znaczenia uczenia się na doświadczeniu własnym uczestników. Dlatego trener nie jest dla nich ważny. Ważne jest ich własne uczące doświadczenie, które ten prowadzący ma za zadanie im na warsztacie umożliwić. Idąc dalej, trener ma zachować swoje dla siebie w stopniu umożliwiającym najbardziej efektywne uczenie się grupy. I to może być trudne, kiedy trener ma zbyt dużą i ważną potrzebę zaistnienia, w tym sensie jest ważny.

Postawa kogoś kto jest „dla” wymaga pilnowania.

Krishnamurti zaczyna jedną ze swoich książek obserwacją tego, kto jest najważniejszy na świecie… Stawia to pytanie i odpowiada na nie: Ja. I to ja wciąż się wdziera, przejmuje kontrolę, kontroluje w kierunku tego, co ono chce, a nie tego, co jest potrzebne z zasady. Obserwator, który jest wtedy potrzebny, nie zawsze zdąży się uaktywnić, zanim ja rozpanoszy się w tym, co tak bardzo kocha, cokolwiek by to na tę chwilę było. Uważność. Dobrze by była cały czas blisko, towarzyszyła cały czas wszystkiemu co robisz. W miejscu pracy z grupą, z ludźmi w ogóle (lider, coach, terapeuta) to, co robimy powinno być ukierunkowane na korzyści, umowę, cele, temat, treść, czas w ten sposób w jaki jesteśmy z nimi umówieni z miejsca dorosłego.  

Bartosz Płazak

1 lipca, 2021 by DW 0 Comments

O porządku.

Dylemat jest. Bo przecież mowa w tej pracy o miłości (jako postawie wobec drugiej osoby), współczuciu, o zauważaniu, o  dbaniu o potrzeby, o byciu dla uczestnika.

Kiedy zatrzymuję się nad poszukiwaniem głębszej warstwy, odnajdywaniem prawdy kryjącej się za zasłoną burzliwej dyskusji, bywa, że słyszę , że nie trzeba. Bo tak jest fajnie, wystarczająco i po co się zagrzebywać. Nuta prawdy jest.  Jednak jest też porządek w tle, na który się umówiliśmy, umawiając się na osiąganie celów. Ja słyszę jak ten porządek z tła mówi wróćcie do mnie…  Jest też dziwne pole wokół takich zdarzeń. Jakby niechętnie się zajmujemy tym czym się zajmujemy, a z pozoru zaangażowani jesteśmy.  Może nie widzimy sensu? Związku z celem? A może go nie ma? Jestem wciąż zdania, że poczucie sensu pracy z grupą leży blisko celu warsztatu. Sens mogą mieć też inne rzeczy (interpersonalna, odkrycia wewnętrzne, wymiana wokół tematu, wspólnota, radość bycia czy nawet konfliktowanie się  w słusznej sprawie).  One jednak i ich sens mają mieć miejsce na drugim planie, za celem. Taki widzę porządek. I się go trzymam. Z reguły niezależenie od tego czy to godziny, dni czy miesiące pracy, ilość osób zauważających wartość tego porządku rośnie względem początku.

Poruszanie się w kierunku porządku, mimo wchodzenia w procesy grupowe, procesy indywidualne, wątki merytoryczne budujące całość wyniku jest moim przewodnikiem. I to z tego miejsca odpowiadam na pytanie: skąd wiesz co robić, a czego nie? Zajmuje to trochę czasu żeby się poukładać w sobie do jasności. Jest to też proces bardzo rozwojowy.  Polecam. Najlepiej służy temu wielość grup i ilość czasu spędzonego na prowadzeniu warsztatów. Ilość i jakość dylematów jakie przyjdzie rozwiązać jest bowiem tak duża, że nie sposób nie osadzić się w sobie i w kontakcie z celami, nie sposób nie nauczyć się odróżniać tego co ma sens i wartość, od tego co ich nie ma.

Trzymanie porządku jest więc energochłonne na początku. Czym jednak bliżej siebie jestem i czym bliżej jasności tego, że to ja prowadzę i że nie ma idealnego wariantu warsztatu, że mam jakiś styl i łączę ze sobą to co miękkie, ulotne, z tym co twarde i konkretne, tym łatwiej mi wiedzieć dokąd prowadzę i jakim narzędziem  to w danym momencie zrobić. A stąd już tylko krok do trafnych interwencji, instrukcji, analiz, podsumowań, konfrontacji, wzmocnień, uogólnień, zbliżania się i oddalania w swobodzie własnych decyzji.

Po jakimś czasie praktyki przyszedł też porządek działania i niedziałania. O ile niedziałanie służy temu na co się umawiamy, to najlepiej nie działajmy. Wu wej, róbmy tylko to, co najbardziej potrzebne. Odsuńmy to co zbędne, skupmy się nad tym co nas przyciąga, co daje poczucie wzrostu i sensu, skupmy się nad tym, żeby to co robimy możliwie każdemu uczestnikowi z osobna przynosiło wartość dla niego najlepiej podaną, strawną, zakomunikowaną, przez niego zaimplementowaną.

Za nim pojawiła się akceptacja tego, co ludzie w lęku robią, co ma często dość trudne oblicze. Sposoby reagowania, przeprowadzania przez trudności, uspokajania sytuacji czy też omijania tego co ryzykowne przychodzą same kiedy przewodnikiem (porządkiem)  zaczyna być współczucie, miłość, akceptacja tego co inne. Porządek celu i sensu warto trzymać z tego miejsca. Wtedy łatwiej jest wszystkim, osiąganie i nieosiąganie jest po prostu wyborem, a współuczestnictwo i bliskość mają łatwiejszą ścieżkę do zaistnienia w grupie.

Dalej przyszła prostota nieociosanego kloca, taoistycznego Pu. Więc kiedy mogę być jaki jestem w sobie, inni mogą też być bardziej. Chodzi o to, by wspierać realizację bieżącego celu i to co celem jest zawsze w pracy warsztatowej, czyli wzmacnianie osób. Kiedy ja mogę być sobą, Tobie też może być łatwiej Uczestniku. Porządek bycia jakim jestem, Pu-szcza. Puszczanie zatem jest kolejnym porządkiem. Lubię go coraz bardziej. Okazuje się na przykład, że ludzie wcale nie potrzebują takiego porządku w przedmiotach na sali pracy jakby się mogło wydawać w jakimś profesjonalnym ujęciu. Bardziej potrzebują czuć się swobodnie. A temu nadmiar napinki na ułożone elegancko poduszki i kocyki nie służy 😉 Więc porządek nieociosania wzmacnia od-puszczanie.  Ono  z kolei wzmacnia osiąganie celów. (Może) jak się ludzie wyluzują to im łatwiej? 

Porządkuj Się, znaj swój porządek, buduj nowy porządek, kłaniaj się staremu, bo tu Cię przyprowadził.

Bartosz Płazak

30 czerwca, 2021 by DW 0 Comments

Różna praca na różne okazje.

Z grupą powinno się bardziej wykładowo, na doświadczeniu, wolniej, szybciej, zdecydowanie, podawczo, facylitująco, nie  trzeba tyle gadać, nie można tylko ćwiczyć…

Pracuję różnie. Z tą samą grupą rano powoli, a później szybko, albo odwrotnie. Z tą samą grupą zwalniam pracę tak bardzo, że niektórzy już nie mogą usiedzieć. Z tą samą grupą robię szybkie dynamiczne zadania, powierzchowne analizy, a chwilę potem wchodzimy w głęboki wgląd w siebie w oparciu o krótkie zdarzenie… Więc o co chodzi z tym „z grupą powinno się pracować jakoś…” ?

Grupy mają zróżnicowane możliwości. Zależy to od wielu czynników, a prowadzący może je widzieć albo nie, a to z kolei zależy od możliwości prowadzącego. Może nie widzieć i nic się nie stanie jak poprowadzi po prostu zgodnie z planem i po swojemu. A może to mieć znaczący wpływ co zrobi i może stać się coś niedobrego, trudnego albo uczestnicy niewiele się nauczą. Najlepiej jeśli prowadzący na swoją pracę uzyskuje feedback – uff o to chodziło teraz, i na nim polega. Ulga i potwierdzenie, że to co daje,  to to co potrzebne i możliwe do przyjęcia jednocześnie.

Obserwacja grupy, pytanie grupy, wcześniejsze badania potrzeb, proponowanie zadań pozwalających uzyskać informacje o gotowości grupy do pracy (merytorycznej, aktywizującej, na procesie, w stronę doświadczenia własnego, na dostarczonej strukturze) itp. pozwalają dostosować wybieraną formę do możliwości i oczekiwań i to zadanie trenera. Oferowanie w kolejnym kroku czegoś, co pozwala grupie pracować na optymalnym poziomie, a później czegoś innego, bardziej zaawansowanego, to również zadanie trenera.

Szczególne miejsce w tym zakresie zajmuje poziom kompetencji grupy. O ile jest to grupa na poziomie początkującym merytorycznie, albo początkująca z twoim sposobem pracy, warto pracować bardziej małymi krokami, może bardziej podawczo. Pomimo ogólnego kierunku na pracę na doświadczeniu i pracę opartą o zaangażowanie grupy. Osoby początkujące oczekują i potrzebują wyposażenia, by iść dalej, by się zaangażować, by zaufać prowadzącemu. Próba pracy angażującej podjęta zbyt wcześnie, za głęboko, w zbyt dużych porcjach może budzić opór.

Czym dalej w poziomie kompetencji i motywacji do pracy, tym dalej od pracy podawczej. W grupach bardziej zaawansowanych praca podawcza może budzić opór. Lepiej przyjęta będzie tu angażująca praca na doświadczeniu umożliwiająca wnoszenie zasobów uczestników i poszukiwania dokładnie im potrzebnych treści.

W grupach zaawansowanych, w długich cyklach, kiedy pojawia się temat, który jest nowy, obok doświadczania, aktywnej pracy, które grupa oczekuje, warto zajmować czas i miejsce merytoryką nowego tematu. Uczestnicy mogą nie zdawać sobie sprawy z tego ile nie wiedzą w tym, co nowe, brak zaspokojenia ich oczekiwania aktywizacji, pracy wspólnej, aktywnego ćwiczenia jest wtedy „kosztem” wniesienia nowego materiału. Feedback pokaże czy było warto.

Grupa może potrzebować Cię jako eksperta, wykładowcy, trenera, facylitatora i może się to zmieniać w ciągu bardzo krótkiego czasu podczas warsztatu. Może też potrzebować Cię dłużej w jednej roli niż Ty wolisz. Patrz, czuj, słuchaj. Cel jaki ma osiągnąć oraz poziom możliwości przyjmowania przekazu niech będą tym co Cię prowadzi. 

Prawdopodobnie nie ma takiego sposobu pracy, który by był dobry. Miej własny styl, łącz różne sposoby różnie. Przede wszystkim jednak patrz na to, co potrzebne uczestnikom, co mogą przyswoić i ile. Do tego dostosuj swój pomysł na rodzaj pracy i zakres merytoryczny warsztatu.

Powodzenia 🙂

Bartosz Płazak

30 czerwca, 2021 by DW 0 Comments

O milczeniu.

Legendarne milczenie w pracy z grupą. Oni milczą a prowadzący ma problem. Często tak się może wydawać. Może jednak wcale nie, po prostu skończyło się paliwo do pracy na ten temat, może nie ma dostatecznego bezpieczeństwa, zaufania, wspólnoty by powiedzieć wprost, że ktoś (prowadzący) robi coś, co nie jest za bardzo chciane, albo ktoś czegoś potrzebuje innego niż to, co się dzieje? Może to potrzeba odpoczynku, która trochę nie umie się zaznaczyć inaczej, po prostu nie mamy już siły na to co proponujesz, ale nie umiemy tego wyrazić bo cię szanujemy, cenimy i nie chcemy się narazić (ale to też o bezpieczeństwie przecież)…

Nie o tej ciszy ma być.

Są takie chwile warsztatowe, kiedy najlepszym jest po prostu milczeć. Pomimo jasności, albo chociaż z pewnością graniczącej  fantazji na temat tego, co się dzieje i jaka interwencja mogłaby zadziałać.

Milczeć ma kilka form. Nie odpowiedzieć, nie usłyszeć, zauważyć i mimo to nie odpowiedzieć, przejść dalej, milczeć otwarcie, nic nie robiąc i nie odpowiadając, robić coś, co ktoś próbuje przerwać dalej, skierować uwagę na coś/kogoś innego, zadać pytanie na pytanie nie odpowiadając, powiedzieć sentencję pozornie bez związku… To nic jest naprawdę cudotwórcze. Kiedy w  grupie dzieje się coś, co działo się już wiele razy, albo coś czego otwarte podjęcie grozi rozlaniem się tego na całość grupy, co mogłoby trwać dłużej niż możemy temu dać czas, albo coś co chce być na inny temat, wreszcie w grupie jest ktoś, kto przeżywa swój wewnętrzny proces/kłopot i wyrazy tego przeżywania są uciążliwe,  ale nie destrukcyjne, nie masz czasu, nie masz siły, grupa ma dość tego, co oczekuje na odpowiedź… Milcz. I pokaż, że to wybierasz. Nie dawaj temu energii, uwagi. Zostaw to, co jest, by zaschło.

Oczywiście może się to nie podobać. Raczej na pewno nie spodoba się temu, co potrzebuje Twojej uwagi. Warto jednak patrzeć na szerszą perspektywę. Co najmniej grupową. Może jeszcze szerszą. Organizacji, grupy społecznej, środowiska, ekologiczną,  świata, może perspektywę uczenia się, może emocjonalną, może świadomościową, może możliwość zrozumienia czegokolwiek z tej sytuacji przez innych uczestników (albo nie), może perspektywę możliwych błędów i interpretacji (kiedy zabiorę jednak głos). Niekiedy nie warto prostować, poprawiać, wyjaśniać, wnosić nic więcej dobrego. Nie warto też podejmować wysiłku, by się zachować akuratnie.

Niekiedy więc lepiej pozostawić niedopowiedzenie, niejasność, niedobór. Również dlatego, że taka otwarta struktura ma to do siebie, że pracuje dalej wewnątrz. Nieodpowiedziane pytanie domaga się odpowiedzi i zaprasza umysł pytającego do samodzielnych poszukiwań. A kiedy dialog się odbywa tam wewnątrz, trochę trudniej uciekać od jej przyjęcia. Więc praca i tak się odbywa. Prawdopodobnie  w najlepszym czasie i w najlepszym zakresie. Warto milczeć niekiedy 🙂

Bartosz Płazak