KONTAKT

Adres:
Gajrowskie 12a
11-510 Wydminy

Bartosz Płazak tel. 502 351 161

Obserwuj nas

26 sierpnia, 2021 by DW 0 Comments

O wszechmocnym.

Grupa, czyli więcej niż 2 osoby.  Grupa, czyli liczebna przewaga nad jednostką.  Grupa, czyli system połączonych ze sobą elementów. Grupa, czyli żywy organizm tworzący jakąś jedność również  na poziomie abstrakcyjnym, może można by go nazwać duchowym czy energetycznym. 

Prowadzący, czyli  jednostka. Z założenia kompetentna w obszarze przekazywanej wiedzy i  prowadzenia grupy jednocześnie. Dobrze jeśli zna siebie, głęboko rozumie swoją rolę, zna swoje wartości, potrzeby, granice,  potrafi korzystać z informacji zakodowanych w własnych emocjach, umiejąca komunikować się z grupą z miłością i szacunkiem pozostając jednak przy swoim, w granicach umowy, celów, rozwojowego sensu swojej obecności.

Czy prowadzący ma jakieś szanse na przeciągnięcie grupy na swoją stronę? Czy w ogóle warto rozważać pracę z grupą w ten sposób ? Jak miałby sprawić by przyjęto jego perspektywę? Czy to w ogóle jest jego rola? Czy o to chodzi w prowadzeniu warsztatów?

Pytaj grupę.

To zaklęcie otwierające ścieżkę dostępu do tego, czego prowadzący może dokonać w obszarze merytorycznym, a także umożliwiające dobór najlepszej metody pracy z grupą. Pytać można o potrzeby merytoryczne, o zakres zagłębienia się, o czas poświęcony na zgłębianie danego zagadnienia, o sposób pracy, o poziom zadowolenia, o tempo, o oczekiwaną zmianę i dostosowanie się do grupy z tym co robię. To przechodzenie na ich stronę zwiększa szansę na otwarcie się umysłów odbiorców na twój styl i przekaz.

To grupa, jeśli nie popełnimy błędu w zauważaniu  któregoś z obszarów jej zapotrzebowania zdecyduje, być może, o przyjęciu po części tego, co niesiemy. A i tak każdy na swój sposób. 

Niestety. Prowadzący nie ma szans uzyskać  liniowego rezultatu w postaci przyjęcia, zapamiętania, uznania, posługiwania się przez Uczestników  tym co spróbuje wnieść … Niestety wciąż bywają takie oczekiwania zleceniodawców dotyczące  przeprowadzania warsztatów czy szkoleń przez trenerów.

Dla bezpieczeństwa wewnętrznego (zwłaszcza w długim terminie życia i pracy) prowadzący najlepiej żeby sobie odpuścił (puścił) ten zamysł. O ile siadasz do pracy z grupą z odpuszczonym kawałkiem zrobię coś na pewno/konkretnie/dokładnie (jako zmianę w świecie Uczestnika)  o tyle łatwiej będzie Ci się do niej zbliżyć w jakimkolwiek akceptowanym przez Uczestnika stopniu.  Będzie bowiem mniej napięcia między wami. Mniej chcesz, mniej obrony wzbudzasz.

Puść tę linę. Nie ma mocnych.

Zmiany dokonuje Uczestnik będąc członkiem Grupy.

Prowadzący ma tylko stworzyć sprzyjające warunki i pomóc.

Bartosz Płazak

15 sierpnia, 2021 by DW 0 Comments

O strukturze.

Struktura jest oparciem. Rezygnacja z niej i praca na procesie to dobry pomysł pod kilkoma warunkami. Kiedy ludzie tracą oparcie w strukturze, emocję są pewne. O ile sam prowadzący grupę ma jasność swojej roli, umiejętność pracy na procesie, umowę z uczestnikami na pracę na procesie i cel,  który może się dzięki niej zrealizować, struktura przeszkadza i należy ją porzucić. Prawa półkula rządzi. Zmieszanie wszystkiego ze wszystkim w jednym miejscu i czasie w różnorodności potrzeb, możliwości, umiejętności, komunikacji itd… Liniowe precz 😊, fuj.

Doświadczenie głębi i wartość tego, co się będzie dziać w tu i teraz na pewno będzie niezapomniane. O ile któryś z warunków nie jest spełniony, doświadczenie również będzie niezapomniane, jednak raczej będzie mieć mocno inny charakter.

Bezpieczeństwo. Kluczowe dla uczenia się (współpracy, przywództwa, osiągania wyników). Przynajmniej na początku pracy struktura, plan, cel pomagają wiedzieć jak się zachowywać, a więc obniżają poziom napięcia, lęku związanego z nową sytuacją, zadaniem, a więc podnosi bezpieczeństwo. W przestrzeni rozważań, różnic zdań, konfliktów struktura może być zbawienna dla osiągnięcia wyniku, bo porządkuje je, przekierowuje ich energię na cel. Niestety jest ona też świetnym sposobem na ukrycie głębiej położonych problemów. To jej wada i powód do pracy na otwartym procesie. Zatem prowadząc (pracę, zadanie, grupę) dobrze jest się zwracać ku strukturze po możliwości, które daje po to, by unikać nadmiaru emocji czy twórczego chaosu, kiedy ludzie angażują się, by coś osiągnąć każdy po swojemu.

Struktura może też być oparciem, szkieletem dla tego, co sama wywoła, a więc dla procesu. Ćwiczenia, bardziej otwarte w formie (bez ścisłego scenariusza, zasad, punktacji, tabel wyników, otwierające relacje, umiejętności, konfrontujące) pozwalają pracować na procesie w obrębie struktury, tak długo i tak głęboko jak pozwalają czas, miejsce, potrzeby i możliwości odbiorcy oraz cel i umiejętności prowadzącego.  Obecność struktury pozwala wracać do niej kiedy proces prowadzi zbyt daleko od celu jaki chcieliśmy osiągnąć, kiedy robi się za głęboko, kiedy poziom emocji wynikających z niejasności, która bierze się z braku struktury jest za duży dla uczestników pracy.   Struktura to bezpieczeństwo i możliwość wyboru. Warto ją mieć, by się od niej oddalać i do niej wracać.

Czym więc jest sama struktura. Słowa, które ukazują ją i rozszerzają zarazem to wizja plan, program, scenariusz, ćwiczenia, instrukcje, pytania, świadome komunikowanie się (wymienione od najwyższego poziomu abstrakcji do najgęstszego niemal uchwytnego w materii poziomu operacyjnego). Struktura to to, co czyni to co przed nami i za nami uchwytnym, bardziej możliwym do śledzenia, łatwiejszym do liniowej obserwacji. 

Wyrzekanie się struktury wydaje mi się równie niebezpieczne jak jej kurczowe trzymanie się. Brak struktury będzie obniżać bezpieczeństwo, powodować emocje, wypychać pracę z toru nastawionego na wynik, generować trudności, choć tworzy potencjał osiągania głębszego rozwoju. Trzymanie się może również powodować opór, trudności, napięcia, konflikty, robotyzację, powierzchowność, zmniejszenie powiązania pracy  z realnymi potrzebami.

Niestety struktura, żeby była skuteczna sama w sobie, ale też jako przestrzeń do pracy na procesie wymaga wiedzy. Przygotowanie struktury pracy od wizji do komunikacji ją realizującej wymaga całkiem sporo. Wymaga odwagi do kreacji wizji, zacięcia i wysiłku, by przełożyć wizję na cele, wiedzy merytorycznej, by zbudować program, kompetencji trenerskiej, by przełożyć go na scenariusz, świadomości siebie i swoich zasobów, umiejętności  przejawiania ich w komunikacji trenerskiej (liderskiej, coachingowej…) na pytania wywołujące zmianę postaw, instrukcje zapraszające do uczenia się na doświadczeniu, a wreszcie wymaga  rozumienia procesu pozwalającego połączyć te wszystkie elementy w całość. Wydaje mi się, że ludzie uciekają od dobrej struktury w niebezpieczny proces (nazywając go flow, improwizacją, przepływem, tworzeniem na gorąco, prawą półkulą, tak mam, taka jestem inaczej nie umiem, nie potrzebuję tego …), bo obawiają się wysiłku związanego z jej budowaniem. Mozolnej inwestycji w zderzanie się ze sobą na progu własnej niekompetencji.  Leszek Możdżer na koncercie na festiwalu Vibracje opowiadał jak  uczył się gam na początku swojej muzycznej drogi, jak daleko gamy jako narzędzie i struktura są od tego do czego służą. Zagrał je i  pokazał co dzięki nim może tworzyć i wykonać dziś.  By płynąć warto zacząć od struktury. By tworzyć warto mieć strukturę pracy, by ją wypełnić tworzeniem. Scenariusz, plan to rama. Nie realizuj jej jak nie chcesz. Miej możliwość jej realizacji kiedy chcesz.

Bartosz Płazak

10 sierpnia, 2021 by DW 0 Comments

O wystarczaniu.

Najlepszy, idealny, super, doskonały wspaniały, ostateczny, skończony… 

A może wystarczy: wystarczająco dobry?*

Grupy wciąż pokazują mi, że to co mam do robienia, to odpowiadać na ich potrzeby, nie przesadzać, podążać, uwzględniać. Jednocześnie, równolegle poszukują algorytmu na najlepsze, doskonałe, skończone, idealne, przynajmniej tak długo, dopóki się od tego nie uwolnią.

Rywalizacja z samym sobą, nieskończona ścieżka doskonalenia tego, co wystarczające, setek pytań, obserwacji, ulepszeń, wzmacniania, poprawiania, kolekcjonowania idealnych rozwiązań. Męcząca, wypalająca droga do tego, co nie istnieje, a może nie jest potrzebne, nawet gdyby istniało. Wywołująca rywalizację, zmęczenie, strach i złość między ludźmi walka o podium w nie wiadomo czym. Bo nie chodzi o atrakcyjność, dynamikę, dopracowanie w każdym szczególe technicznym. Wynik jest pochodną wielu czynników, najlepszy dla różnych odbiorców to różny dla różnych odbiorców. Uogólniony najlepszy – niemożliwe. Być może więc znów idzie o to, by być bliżej potrzeb tego, dla kogo to robimy (jako liderzy, trenerzy, coachowie, terapeuci, partnerzy).

Jak więc działa idealne, najlepsze, wspaniałe, niepowtarzalne, robiące najwięcej wrażenia, dopracowane tak, że nie można się do niczego przyczepić na odbiorcę? Na pewno robi wrażenie. Na pewno angażuje zmysły, wciąga.  Na pewno wywołuje ocenę nadawcy ukierunkowaną na badanie i może potwierdzanie tej wysokiej jakości. Na pewno powoduje zachwyt, docenienie.  Na pewno skupia uwagę na tym, co idealne. Być może wywołuje dysonans, efekt porównywania się, osłabia wiarę w możliwość osiągnięcia takiej biegłości, kieruje uwagę na niedościgniony wzór, zaprasza lęk przed mierzeniem się z mistrzem, zmniejsza motywację do dalszej pracy rozwojowej. Wreszcie może zapraszać też krytyczną ocenę nadmiaru i tejże doskonałości, która zajęta jest samą sobą zamiast osobami, dla których przecież ma być służebna.

Najlepsze zaprasza odbiorcę do poszukiwania wciąż tego naj. Tylko czy naprawdę jesteśmy z niego w stanie skorzystać? Przyjąć z niego to, co najlepsze? Czy obcowanie z nim wzmaga tylko oddzielanie się od tego, co jest możliwe, wypatrywanie złotego środka, by być od razu naj? Ale skoro naj rzeczywiście może nie być możliwe, to ostatecznie pozostaje cierpienie z powodu bycia nie naj. A z tego cierpienia więcej pracy, żeby to zmienić. I więcej cierpienia, że tak nie jest. Narcystyczne nastawienie na siebie, którego czas dzisiejszy jest szczególnie pełen zaprasza do niekończącego się wyniszczającego wyścigu po jeszcze coś, jeszcze coś i jeszcze coś. Coś co ma napełnić nienapełnianą dziurę po doskonałości (a może wystarczającości, akceptacji), na którą gdzieś w przeszłości nie było przestrzeni, by ją zbudować od wewnątrz. Może tę przestrzeń zajął bieg za doskonałością w przeszłych pokoleniach? Tak czy inaczej w grupach naprawdę wystarczy wystarczająco dobrze czyli blisko możliwości, bez wyścigów i pokazów doskonałości. Za to dyskretne wskazówki są mile widziane. Pod warunkiem niedotykania niekompetencji za bardzo i z nutą miłości.

Żyjąc w świecie rozdętego ego, które wciąż musi osiągać więcej by „wzrastać”, wzrostem może więc być mały wzrost. Wystarczająco dobry wzrost. Wystarczająco dobry trener, nauczyciel, rodzic, partner. Być może w tym właśnie nienadmiarze, nieprzepychu fajerwerków  doskonałości, za to w bliskości do osoby odbiorcy jest opcja nowej doskonałości. Budzik dzwoni. Czas budzenia. Wstawajmy wystarczająco już pospaliśmy, wystarczająco wcześnie wstać trzeba, by być.

*Otwarty, nieskończony, zmienialny w trakcie, nie zawierający wszystkiego, nieidealny dla każdego, bez ostatecznej wersji zaplanowanej co do sekundy, i akceptujący że są lepsze warianty.

Bartosz Płazak

7 sierpnia, 2021 by DW 0 Comments

O świętowaniu.

Jak to zrobić, by uczestnicy mogli mieć poczucie świętowania, cieszenia się, radowania z rezultatów pracy (celowo unikam słowa zabawy, czy bawienia się) pracując  z grupą, z którą jesteś umówiony na pracę (warsztat, trening, osiąganie czegoś, realizację celów)? 

W procesie rozwoju grupy jest kilka faz. Każda ma swoje prawidłowości. W każdej jest coś, co lepiej robić i coś, czego lepiej nie robić. Są też specjalne zalecenia. W pierwszej np. budujemy bezpieczeństwo i zaufanie, w drugiej wspieramy konstruktywne przechodzenie trudności, w trzeciej wzmacniamy pracę i osiąganie rezultatów, w czwartej obok tego, co w trzeciej, świętujemy i stawiamy nowe cele. I to świętowanie jest dziś tym, o czym chcę parę słów napisać.

Jak tu świętować, kiedy trzeba pracować? Przecież większość grupy chce osiągać, a świętowanie odkłada na czas wieczoru, albo w ogóle je odkłada,  a patrzy na osiąganie wartości dodanej. I cóż, słusznie, że na to patrzą. Przecież po to przychodzi się na warsztat. Inna część grupy, skądinąd przecież też słusznie, szuka przestrzeni na cieszenie się tym, co osiągnęła.

W długich cyklach jest tak samo jak w krótszych warsztatach. Przecież czas końca to czas doceniania się, radowania, uczczenia jakoś tego, czego się dokonało. Tyle, że jak cykl trwa kilka czy kilkanaście miesięcy to łatwiej jest wyodrębnić kilka godzin na świętowanie w podsumowującym go warsztacie. Zwłaszcza wieczorem. I tu zagwozdka. Wiele grup niechętnie zabiera się do tego świętowania. Jakoś coś przeszkadza. Jest zmęczenie pracą, jest rozpęd w osiąganiu, który może mówi, że tę energię raczej na pracę niż na świętowanie warto dać. Jest też smutek rozstawania się, jest wątpliwość czy impreza pójdzie, jest chęć bycia wszyscy razem, a nie wszyscy chcą, nie wszystkim się chce. Są ukryte motywy i antymotywy zabawy rodem z nierozwiązanych interakcji grupowych.  I impreza znów, jak każda grupowa aktywność, chce się podzielić na kawałki (podgrupy). Ci co tańczą, ci co gadają, ci co chcą ognisko, ci co wolą iść spać i chcą ciszę o godzinie 22. I znów czegoś brakuje. I jak zawsze wszystkim nie dogodzisz. A jak już, to tylko słuchając wszystkich głosów, a to znów godzi w przestrzeń na osiąganie i zabawę, bo przecież pachnie konfliktem 🙂 …

Czy wobec tego zarządzenie imprezy należy do prowadzącego? Czy ma wziąć odpowiedzialność za to by była? Czy powinien słuchać głosów, które zapraszają do rezygnowania z pracy na rzecz zabawy? Czy wreszcie ma zdecydować o przeniesieniu tego akcentu na zabawę, ku rozczarowaniu tych, którzy chcą pracować 🙂 ? Proces. I tak bez końca.

Dziś mam jednak inne rozwiązanie. A i ono jest trudne do zauważenia przez tych, co potrzebują się bawić. Świętowanie dla mnie jest o czymś wartościowym, jak to kiedyś bywało ze świętami. Że świętujemy pojawienie się jakiejś wartości i że świętowanie to przeżywanie jej obecności, a więc zauważanie jej i przeżywanie wzruszenia doniosłością tej obserwacji i przeżycia.

Tym samym na świętowanie jest potrzebna struktura pracy (zadanie). Takie, które zaprasza wartość, korzyść, doniosłość tego, co się wydarzyło i pomaga je zauważyć i  docenić. Wtedy mamy i pracę i świętowanie. I są wszyscy w kręgu, a trener może ją zarządzić, bo jego zadanie to stwarzanie okazji do rozwoju (czyli dawanie pracy), a w ostatniej fazie pracy grupy jest miejsce, potrzeba, a nawet konieczność świętowania. No  i unikam też procesu i konfliktu w tym doniosłym momencie pracy grupy.

Dobrze, by do tego miejsca (ćwiczenia, zauważenia wartości) była jakaś droga, o zauważalnym wysiłku do zrobienia. Wtedy święto zwiększa swoją moc. I jest większe. Kocham świętować zakończenie grup HST. W tym ostatnim dniu ostatniego warsztatu widać bowiem jak wiele dokonaliśmy wspólnie, jak wiele Uczestnicy wypracowali dla Siebie, jak głęboko widzą siebie samych i innych, a także siebie w roli prowadzącego i sens pracy z grupami. To naprawdę wielkie święto i warto na niego czekać, trudzić się, pracować i jechać kawał drogi. To Podróż Bohatera. Przy tym, wzruszeni najczęściej do łez śmiejemy się też głośno, patrząc na siebie lekko, otwarcie i pięknie. Wiemy że to koniec i początek, wiemy, że to święto.

Bartosz Płazak

4 sierpnia, 2021 by DW 0 Comments

O pokorze.

Pamiętam z własnych warsztatów trenerskich zdanie prowadzącego wtedy warsztat: nie jesteś ważny dla Uczestników. Wstrząs, zaskoczenie, zatrzymanie. Jak to? Nie jesteście ważni, warto to zauważyć-dodał. Dziś za moją znajomą trenerką zastępuję słowo „zauważyć” słowem  „przemedytować”. 

Kiedy pracuję z ludźmi bardzo tego pilnuję. Kiedy mają już dość czegoś. Gdy spada energia, zainteresowanie, pojawiają się alternatywne propozycje. To potencjalnie jeden z  sygnałów, że jestem dla siebie zbyt ważny. Zanudzam, przedłużam, wchodzę nie tam, gdzie mogą albo chcą uczestnicy, zajmuję się tym, co mnie ciekawi. Zdarza się wciąż.

Uczestnicy są zainteresowani tym, co interesuje trenera do czasu. Kiedy ich doświadczenie podpowiada im, że ich potrzeby są pomijane, niezauważone, pojawia się z ich strony pomoc trenerowi  w zauważeniu tego, co pomija, wskazówka, zaproszenie, trudności. O ile je przyjmie, wszystko wraca do normy. O ile nie zauważy, zaczyna się większy kłopot.

Warsztat nie jest spotkaniem z ciekawym człowiekiem, pogadanką, zabawą dla umysłów i  tym, co błyskotliwego ma do pokazania trener albo jaki zabawny jest. W tym sensie nie jest czasem trenera. Mam niestety wrażenie, że wiele warsztatów jest tak prowadzonych… Ma świetne recenzje, bo uwalnia ludzi od myślenia o sobie (zamiast kierować ich na to właśnie). Prowadzenie warsztatów to służenie zgromadzonym osobom tym, co mam, w zakresie, który jest możliwy do przyjęcia przez uczestników, z uwzględnieniem znaczenia uczenia się na doświadczeniu własnym uczestników. Dlatego trener nie jest dla nich ważny. Ważne jest ich własne uczące doświadczenie, które ten prowadzący ma za zadanie im na warsztacie umożliwić. Idąc dalej, trener ma zachować swoje dla siebie w stopniu umożliwiającym najbardziej efektywne uczenie się grupy. I to może być trudne, kiedy trener ma zbyt dużą i ważną potrzebę zaistnienia, w tym sensie jest ważny.

Postawa kogoś kto jest „dla” wymaga pilnowania.

Krishnamurti zaczyna jedną ze swoich książek obserwacją tego, kto jest najważniejszy na świecie… Stawia to pytanie i odpowiada na nie: Ja. I to ja wciąż się wdziera, przejmuje kontrolę, kontroluje w kierunku tego, co ono chce, a nie tego, co jest potrzebne z zasady. Obserwator, który jest wtedy potrzebny, nie zawsze zdąży się uaktywnić, zanim ja rozpanoszy się w tym, co tak bardzo kocha, cokolwiek by to na tę chwilę było. Uważność. Dobrze by była cały czas blisko, towarzyszyła cały czas wszystkiemu co robisz. W miejscu pracy z grupą, z ludźmi w ogóle (lider, coach, terapeuta) to, co robimy powinno być ukierunkowane na korzyści, umowę, cele, temat, treść, czas w ten sposób w jaki jesteśmy z nimi umówieni z miejsca dorosłego.  

Bartosz Płazak