KONTAKT

Adres:
Gajrowskie 12a
11-510 Wydminy

Bartosz Płazak tel. 502 351 161

Obserwuj nas

11 marca, 2022 by DW 0 Comments

Jeśli chcesz pracować z grupami…

Jak się przygotować do prowadzenia warsztatów, kręgów, grup? Co potrzebujesz by trwale, skutecznie, ożywczo, z korzyściami dla Uczestników i Ciebie działać? Odpowiedzi znajdziesz poniżej.

Prowadzenie grup to wspaniała, satysfakcjonująca, wzbogacająca, dynamiczna, różnorodna, ciekawa, pełna wyzwań, prowadząca do zmiany jednostki, rodziny, społeczności, świata praca. Superlatywy można mnożyć. Pewnie Ci, którzy się oddali temu zajęciu, dlatego właśnie często czynią je sposobem życia, zamiast traktować je jako pracę, są gotowi robić to dla samego tylko robienia tego nadal.
Praca z grupami, z ludźmi po prostu jest pracą z sensem, pracą ze zmianą, potencjałem, możliwościami i oporem im towarzyszącym. W jakimkolwiek temacie nie odbywała by się, można w niej odnaleźć wartość jaką jest wzrastanie Uczestników i prowadzącego.
Właśnie-prowadzącego. (*w obserwacji tej pomijam wszystkich pracujących z grupami z konieczności, przypadkowo, bo muszą, a woleliby coś innego robić).
Praca z grupami wymaga przygotowania. Przez jakiś czas, realizowana w krótkich formach, stroniąc od większych interakcji z Uczestnikami, bądź z pozycji nauczającego autorytetu może się udawać komuś prowadzić grupę intuicyjnie. Jednak przy dłuższych warsztatach, kręgach, wspólnotach, szkoleniach, nastawionych na osiąganie celu, przy rosnącej złożoności sytuacji rozwojowych, a zwłaszcza chcąc facylitować, towarzyszyć, być bliżej ludzi, konieczne staje się dysponowanie wiedzą i umiejętnościami a także postawą wspierającą rowadzącego/prowadzącą w roli.
Zapraszając osoby na warsztat, krąg, czy do budowania wspólnoty lub zespołu, warto widzieć złożoność procesu, w którego ważnym miejscu chcesz stać. Jego piękno, jak w świecie przyrody, po drugiej stronie ma moc, która potrafi stać się wymagająca, trudna, stawiająca na progu zdolności i możliwości prowadzącego i grupy. Uruchamianie tego procesu ma potencjał wartości, który do spełnienia się stawia swoje wymagania, które zapraszają umiejętności prowadzącego.

Szkolenie obejmujące dynamikę grupy, techniki pracy, komunikację, radzenie sobie z trudnościami, projektowanie form grupowej pracy, role(facylitator, coach, ekspert…), uważność, świadomość ekologiczną i etyczną, markę, zapraszanie, dialog z światem i styl pracy, holistyczne ujęcie zawodu, superwizję projektów działania z grupami – staje się potrzebne lub wręcz konieczne. W dzisiejszych czasach ujęcie pracy z grupą w holistyczny sposób zdaje się być trafne, bo otwiera wielość zachowań prowadzącego odpowiadających na wielość zjawisk grupowych.

Dlatego przygotowanie się do pracy z grupami wymaga czasu, spokoju, przemyślanej struktury. Raczej też nie może się zdarzyć w trybie on line, ani w kilku dniowym warsztacie. Pracę z grupami nazywam w myślach zawodem zaufania społecznego. Facylitując, ucząc, wspierając, interweniując (…) uruchamiamy w ludziach to czego szukają. Warto umieć to robić, znać modele wspierające Cię gdy tego potrzebujesz. Dla siebie i dla ufających Ci osób. Dla świata, by wspierać pole świadomego i dobrego.
Wartością rozwijania grup, wartością zawodów (trener, facylitator, coach, lider…)dla świata jest zwielokrotnione oddziaływanie, systemowy aspekt oddziaływania. Prowadzący wspiera rozwój osoby, grupy, a także, pośrednio ich systemów rodzinnych, zawodowych, społecznych. Ważne więc by wysiłek włożony w to, żeby zacząć tę pracę, był adekwatny, by móc ją długo kontynuować, rozwijać się, wzrastać, pracować w coraz bardziej zaawansowany sposób, bu powodować taki efekt śnieżnej kuli. Wysiłek ten jest potrzebny by ustrzec się przed tym co w tej pracy jest trudne, zatrzymujące, siejące zwątpienie. Utożsamiając się dziś z myślą Arnolda Mindelala i innych holistycznych terapeutów, fizyków myślicieli, wierzę, że to, że myślisz by pracować z innymi jest sygnałem z większego pola/świata, sygnałem mówiącym, że jesteś potrzebna/y dla większej sprawy. Ty najlepiej wiesz jakiej. Dobre przygotowanie zwiększa prawdopodobieństwo pozostania na ścieżce pracy grupowej, ścieżce zmiany, Twojej ścieżce serca.
Zapraszam Cię do udziału w warsztatach rozwijających osoby pracujące i chcące pracować z innymi. Uznajemy że jesteś najważniejszą dla siebie osobą i poprowadzimy Cię do umiejętności pracy z grupą poprzez samopoznanie. Wierzymy, że tylko znając siebie dobrze, możesz spójnie, świadomie, bezpiecznie, z wartością dodaną dla wszystkich prowadzić grupy. Znane powiedzenie mówi, że nauczyciel może zaprowadzić innych tylko tak daleko jak sam doszedł.
Dołącz do grupy wspierających przebudowę świata przez pracę z grupami, tych, którzy idą po przygodę z świadomością ścieżką samopoznania.
www.hst.edu.pl

7 marca, 2022 by DW 0 Comments

Konflikt jako źródło mocy i wspólnoty.

Konflikt jako źródło mocy i wspólnoty.

Sytuacje trudne są źródłem szans. Jakkolwiek to brzmi, jak bardzo wolelibyśmy uniknąć tego co niespodziewanie napełnia nas złością, strachem, unieruchamia czy wpędza w obronę, sprawia, że wewnątrz znajdujemy się w stanie którego nie chcielibyśmy doświadczać, w stanie, który daleki jest temu, w którym mamy dostęp do zasobów, do siebie w najlepszej wersji…

Kłótnie, kryzysy, napięcia, konflikty czy wojny nawet, mogą prowadzić ludzi do odnalezienia w sobie jakości, które czekały na inny czas, pączkowały, rosły jako potencjalne możliwości, świadomość powoli dobijająca się do rzeczywistości. Sytuacja, w której nie ma już czasu na czekanie mówi:teraz, nie wiadomo co będzie za chwilę, teraz: może kiedy użyjemy tego co w nas się tli od dawna dokona się zmiana która też czeka i chce się wydarzyć od dawna, teraz: nie ma na co czekać wejdź, sięgaj, dawaj, rób, bądź bardziej tym kim jesteś. Dostrzeżenie wyższej konieczności bywa energią do przekraczania progów wcześniejszej tożsamości. I obyśmy dostrzegli tę możliwość w czasach kryzysu.

Arnold Mindell w swojej psychologii opartej o proces, u podstaw sensu pracy z kanałem świata widzi właśnie pracę z konfliktem. Uznaje konflikt jako źródło pojawiania się nowej jakości społeczności/grupy. W fundamencie pracy ze światem/grupą/zbiorem figur wewnątrz osobowości umieszcza koncepcje głębokiej demokracji. Koncepcja ta uznaje za konieczne zrobienie miejsca i wysłuchanie każdej ze stron, każdej części, wszystkich, większych, silniejszych i mniejszych słabszych. Uznaje też, że zaniechanie tego może doprowadzić większość dysponującą przewagą do zniszczenia.

Głęboka demokracja w rzeczywistości uznawanej najczęściej za realną a więc w grupach, zespołach, organizacjach, społecznościach, oznacza stworzenie warunków dla bezpiecznego ujawnienia stanowisk mniejszości. Niezadowoleni, widzący inne rozwiązania, ci w lęku, złości, bezsilności, niewiedzy, pogubieni i mający swoje wizje sprzeczne z wizją dowodzących, czy bardziej głośnych którzy rządzą mają w myśl tej idei być wysłuchani, zrozumieni, a ich rzeczywistość ma być uznana i współtworzyć całościowe rozwiązanie. Inaczej w ten czy inny sposób będą oni stanowić stronę konfliktu.

W rzeczywistości często niezauważanej, nieznanej przez ludzi, rzeczywistości wewnętrznej głęboka demokracja oznacza dopuszczenie do głosu zepchniętych na margines części osobowości, zapomnianych, pominiętych, tych które musiały zrezygnować z przestrzeni dla siebie wobec siły silniejszych, głośniejszych, wspieranych przez system rodzinny i społeczny a także przekonania osoby. Oznacza słuchanie dzieci, marzycieli, niesfornych, niegrzecznych, zmieniających zdanie, widzących inaczej, niechcących się podporządkować artystów i buntowników, mających plany nie akceptowane przez ja będące u steru. Tych, którzy rosną w siłę, kiedy rozwija się osoba, a którzy jeszcze głosu nie dostali. Próba ich pominięcia jest o tyle bezcelowa, że pozostaną i tak na swoich miejscach pobierając część życiowej energii jednostki na swój opór, w ekstremalnych przypadkach niszcząc życie tej osoby.

Ktoś prowadzący pracę z konfliktem w oparciu o idę głębokiej demokracji musi dysponować wieloma jakościami, które nazywane są przez Arnolda Mindella metaumiejętnościami. To postawy, umiejętności świadomego wybierania potrzebnych aspektów siebie, korzystania z różnych własnych części by facylitować proces, dopełniać role, dbać o siebie i innych, wydobywać na światło dzienne to co w konflikcie konieczne by wznieść się ponad stanowiska stron i znaleźć rozwiązanie pozwalające współistnieć a może współpracować. Taka praca wymaga wiele samozaparcia by znieść napór emocji, słów, potrzeb, sprzeczności z grupy/społeczności/świata, a także podobnych procesów wewnętrznych. To jak siedzenie w ogniu. Praca i trwanie. Działanie i niedziałanie. Pozwalanie by się działo i wspieranie. Kontrolowane pozwalanie by ogień spalił coś by zrobić miejsce.

Ogień ma właściwości spalania/niszczenia i tworzenia miejsca na nowe. Wygaszanie go może uniemożliwiać powstanie nowego i wypalenie starego. Wytrzymanie temperatury wymaga wiedzy, umiejętności, cierpliwości i wiary, działania na pograniczu kilku rzeczywistości, łączenia ich i pomagania budować się na nowo. Taki prowadzący jest więc zarazem facylitatorem, twórcą, szamanem, naukowcem, liderem, terapeutą… Żadna z tych umiejętności z osobna może nie być wystarczająca, może nie dźwignąć wieloaspektowego konfliktu i nie umieć podążać w kierunku z którego nadchodzą. Złożoność ludzi, grup, świata i pola które stoi za konfliktami wymaga po prostu czegoś więcej niż wycinkowa wiedza.

Wydaje się więc, że wielokierunkowe facylitowanie/działanie/uczenie się jest dziś kluczowe dla życia. Dla życia jako całości wszystkiego. Życia jako czegoś co potrzebuje być zasilane nowymi jakościami by wzrastać. Życia jako życie nas ludzi, zwierząt i roślin na tym świecie. Życia rozumianego jako stanie za sobą w ugruntowaniu, bez utraty kontaktu z potrzebami innych części świata/siebie/kogoś.

Nierozwiązane konflikty, niewysłuchane mniejszości mogą je/życie niestety unicestwić. Umiejętność włączania informacji płynących z konfliktów do tworzenia rozwiązań czyni życie bogatszym i może zakończyć konflikt i budować nowe.

7 marca, 2022 by DW 0 Comments

Ranga

Kim jesteś kiedy pracujesz z grupą?

Sobą, przyjacielem, kolegą, nauczycielem, guru, rozwiązywaczem problemów, dostarczycielem miłych wrażeń, sprawcą rozwoju, siewcą idei, nauczycielem, facylitatorem, pełnym pasji mówcą, uczestnikiem na równi, kimś za kim oni mają pójść, wynajętym do…, ojcem dyrektorem, przewodnikiem duchowym, kimś kto ma się wykazać, że wie, że wie więcej, kimś kto ma przeprowadzić sprawną demonstrację, kimś kto ma dać z siebie wszystko, być duchem zmiany, być sprawcą inspiracji, kimś kto oceni jakość czegoś, kimś kto zrealizuje jakiś cel, kimś kto pomoże zrealizować cele…

To niewielka część z listy wyobrażeń i przekonań towarzyszących osobom uczestniczącym, zlecającym, a także samym prowadzącym warsztaty i szkolenia na temat prowadzących i tego co powinni ze sobą (przy)nieść. Czy je w ogóle, może część, zaakceptuję(sz) to kwestia wielu czynników. Sposób twojej pracy, jej efektywność, jej odbiór przez Uczestników, w związku z tym wyborem, po prostu będzie różna.

Jest jednak coś co po prostu jest.
Jest z Tobą kiedy tam, na warsztat wchodzisz. Czy chcesz czy nie chcesz. Czy się zgadzasz czy nie. Czy przyjmujesz to czy nie. Od tych (wyborów) tak czy nie zależy całkiem sporo dla Ciebie i Twoich Odbiorców.
Ranga. Jest ona zestawem przywilejów, możliwości, które płyną z wielu aspektów Ciebie. W tym tekście chcę szczególnie zaznaczyć ten aspekt, że Ty prowadzisz tę grupę.

Ranga w ogóle, bierze się z takich aspektów jak wiek, płeć, doświadczenie, rasa, majętność, status społeczny, elokwencja, wiedza merytoryczna, umiejętności interpersonalne… To ranga społeczna. Ranga psychologiczna pochodzi z doświadczenia i samoświadomości, przeżytych kryzysów, głębokiego rozumienia siebie, innych, procesów psychicznych, realcyjnych i społecznych, samorozwoju, obserwacji, uczenia się. Ranga duchowa zaś pochodzi z poczucia kontaktu z czymś wyższym, kroczenia za ponadczasowymi wartościami itd. Takie przynajmniej rozróżnienie można znaleźć w książkach Arnolda Mindella.

Niestety jako ludzie mamy raczej tendencje do niedoceniania swojej rangi. Widzimy w wyższej randze innych. Bo on/ona wie lepiej, dłużej to robi, ma więcej, jest lepsza … Pomijamy własne dokonania i kompetencje łatwiej niż analogiczne innych. I tu jest szkopuł.

O ile będąc na miejscu prowadzącego grupę nie bierzesz swojej rangi, upraszczając*, bo nie chcesz za bardzo się rządzić, bo chcesz dobrej atmosfery itp. ludzie uczestniczący w Twojej pracy mogą mieć sporo kłopotów. Kłopot z tym kto rządzi, kto bierze odpowiedzialność, kto odpowiada na pytania, kto pomaga komu, kto nadaje kierunek, kto może zacząć i kto pokazuje kiedy skończyć, kto podejmuje interwencje i zamyka fragmenty procesów bo wie, że tak będzie lepiej…

Bezpieczeństwo i zaufanie, przestrzeń pracy i relacji. Nie bierzesz rangi, nie budujesz ich.

Jednak ranga to nie władza, to nie uprzejmość, to nie uległość w stylu „klient nasz Pan”, to nie rządzenie w stylu jestem tu szefem i nie omieszkam z tego korzystać. To coś o osadzeniu w roli, dawaniu sobie prawa do niej, korzystaniu z niej, nie nadużywaniu jej dzięki samoświadomości, rozumieniu celów, objęciu roli, zauważaniu procesu.
Na drugim końcu kija jest nie zdawanie sobie sprawy z rangi. Sprawia ono, że zachowania osoby, której rangę inni uznają, mogą bez świadomości działającego kreować dystans, ranić innych, wprowadzać chaos, mieszać w relacjach, dzielić zamiast łączyć, pozostawiać niedomknięte zablokowane procesy. Kierując pracą grupy, masz rangę nauczyciela, lidera, kogoś kto pokazuje ścieżkę. Kiedy ją przyjmiesz, łatwiej jest realizować wynikające z niej role takie jak ekspert, facylitator, projektant, prowadzący, podejmujący interwencje. Łatwiej jest też stać w swojej ugruntowanej pozycji, obserwować proces i dopełniać go swoimi interwencjami. Łatwiej jest też współczuć i obejmować innych swoją świadomością, dobierać i zmieniać zadania w toku pracy, łatwiej jest słuchać i słyszeć, łatwiej odmawiać i decydować.

*Przyczyn nie przyjmowania rangi może być bardzo wiele, mogą pochodzić z wielu źródeł, generalnie jednak zachęcam do przyglądania się tym wewnętrznym źródłom.

7 marca, 2022 by DW 0 Comments

Wiedza czy niewiedza

Z wielkim zainteresowaniem obserwuję rosnącą wszędzie dostępność warsztatów, kręgów, grup wymiany, wielość ciekawych podejść i metod w nich zawartych…

Angażuję się na co dzień w pracę z grupami trenerskimi rozwijającymi umiejętności pracy warsztatowej. W mojej pracy również obserwuję jak wciąż rośnie spójność, determinacja, moc zamiaru robienia czegoś sensownego w ludziach chcących zmieniać świat przez pracę z innymi. Przez pracę grupową, która z założenia ma pomagać. Zjawiska te są dla mnie niezwykle ważne. To również moja ścieżka pracy z sensem, ścieżka serca.

Wśród propozycji/pomysłów, z którymi się stykam jest wiele, coraz więcej, pracy z ciałem, ruchem, dotykiem, sztuką, przyrodą, człowiekiem, grupą. Jest też coraz mniej propozycji nakierowanych na kontakt z wiedzą rozumianą jako teoria, model, wzór zachowań, skierowanych do umysłu, a może nawet „lewej półkuli”, jak się niekiedy nazywa koncentrację na wiedzy. Mam więc wielką przyjemność obcować z narastającą ilością uczenia się przez doświadczenie. Zwłaszcza biorąc pod uwagę, że większość edukacji a i terapii niestety nadal kieruje się na pracę z umysłem i gadanie… Cieszę się. I niepokoję się zarazem. Tam gdzie światło tam i cień. Doświadczenia bywają piękne, uwznioślające, budujące, otwierające, inspirujące, poruszające itp… Jednak jest jeszcze coś.

To coś na co tu chcę zwrócić uwagę to operacyjność. To możliwość wniesienia tego co Uczestnik przyjmuje (na warsztacie) do jego życia codziennego. To możliwość świadomego przywołania nabytej kompetencji jakiś czas później, stosowania ze zrozumieniem, wiedzenia co się nabyło/odkryło/przywróciło po to by móc oprzeć się codzienności mającej ochotę zawrócić nas z obranej drogi rozwoju (tu zawrócić z drogi stosowania tej nabytej umiejętności). Jako utrwalacz i antidotum na wdzieranie się systemu widzę wiedzę, rozumienie, lewą półkulę i pamięć. Okropne? Dla niektórych na pewno. Te straszne słowa, precyzyjne nazywające, zmieniające przyjemność doświadczania w naukę…

Chcę powiedzieć, że minimum systematyzacji, klarowania, nazywania, korekty, oraz objaśnienia wydaje mi się nadal konieczne. Odrobina sarkazmu w słowie nadal ( i wcześniej) ma swoje źródło w obserwacji, że adepci sztuki pracy z doświadczeniem zdają się żyć w swoim czasie, w swojej świadomości, i przekonaniu że doświadczenie wystarczy. Tymczasem na sali są również osoby w innym czasie i swojej świadomości. Adepci ci mogą potrzebować objaśnienia, teorii, a nawet powołania się na jakiś model wiedzy i autorytet by uwierzyć a następnie przyjąć a następnie używać śmiało przekazu swoich nauczycieli. Doświadczenie, zwłaszcza w kanale czucia czy ruchu a więc będące centralnymi składnikami pracy doświadczeniowej lewopółkulowych, „normalnych” uczestników mogą wręcz wystraszać wprowadzając ich w niecodzienny stan ciała i umysłu …

Kiedy zauważam tę niechęć do tej paskudnej nazywającej twardej wiedzy, która tak odziera doświadczenie z mistycyzmu a chwilę z świętości mam sporo obaw. Boję się o cele prowadzącego. Czy one są na pewno celami uczestników, a także boję się o motywację do omijania wiedzy twardej-czy nie jest nią jakaś osobista trudność prowadzącego w jej przekazywaniu. Obawiam się też zwłaszcza kiedy myślę o warsztatach uczących umiejętności pracy z innymi ludźmi, że zbyt mała porcja tej warstwy przekazu na warsztacie uczącym np. tańca, dotyku, masażu, może skutkować trudnościami z odpowiedzią ciekawym jej klientom absolwentów warsztatu. Wreszcie na koniec uznaję za wartość by nie tworzyć wokół rozwoju nadmiernej aury mistycyzmu, zbyt daleko idącej wiary w intuicję, gdyż może to stanowić trudność dla szerszej grupy odbiorców, którzy jednak idą tu prosto z mainstreamu opartego na autorytetach, algorytmach, paradygmatach, modelach, definicjach i wszystkim co twarde. Chodzi mi o to, że osoba/uczestnik/adept wchodzący w świat tego co miękkie potrzebuje swego rodzaju śluzy, osłony, swojego języka by przyjąć impuls zmiany, który sam/a zaprasza. Nie każdy adept. Dla części doświadczenie jest wspaniale wystarczające. Są jednak i ci dla których wiedza jest już wystarczająca. Część po prostu musi mieć tę osłonę by wejść. A i dla tych co już są głębiej może wiedza twardsza, z głowy do głowy być silnym doświadczeniem własnej niekompetencji, która stanowi świetną motywację do dalszego uczenia się w tym na doświadczeniu. O budowaniu autorytetu prowadzącego na przekazie werbalnym, merytorycznym nie wspominam celowo ;).

7 października, 2021 by DW 0 Comments

Scenariusz czy improwizacja?

Scenariusz. Improwizacja. I to i to. Żadne z powyższych. Trochę tego, trochę tego. Improwizacja na scenariuszu. Scenariusz z improwizowanych elementów. Nie wiem. Jestem pewien. Zobaczymy. Oni mi pokażą co robić. 

Wydaje się, że z dwu elementów nie można zrobić więcej niż 8 możliwych wariantów. Jednak tym razem wychodzi, że tak. Bo elementów jawnych jest dwa. A z niejawnymi razem, możliwości wychodzi jednak więcej. I wcale nie będzie to 12, tylko więcej. Ile więcej, to zależy ile niejawnych włączymy. Figiel. Tu włączyłem grupę. Jest jeszcze prowadzący, warunki, może zleceniodawca, czas…. Więc na szczęście nie ma odpowiedzi. Można porozważać. Podobno ulubiona odpowiedź trenera to: „to zależy”.

Nigdy nie pracuję bez scenariusza. Nawet jeśli wiem z kim pracuję, znam grupę, znam wszystkie informacje o miejscu, temacie, czasie, oczekiwaniach, moich możliwościach teraz, doświadczeniach z poprzednich warsztatów tego typu czy na ten temat, robię scenariusz. Przeglądam ćwiczenia, modele, notatki, książki, zapiski. Robię mapę scenariusza, eksperymentuję z kolejnością elementów, badam spójność przekazu, logikę wywodu, sprawdzam elementy czy całość trzyma się kupy, wyobrażam sobie jak to będzie. Projektuję początki, zakończenia, zmieniam narzędzia, jeszcze raz przymierzam. Kiedy przygotowuję ćwiczenia, niekiedy je wymyślam, niekiedy biorę stare dobrze znane, niekiedy modyfikuję te kiedyś używane, pogłębiam rozumienie tego, co chcę przekazać, zauważam czego nie potrzeba aż tak, co można zastąpić czymś innym, co się powtarza. Przekładam rozwiązania techniczne, a niekiedy kawałki treści. W ten sposób sam zagłębiam się bardziej w temat i widzę w jakich wariantach technicznych mogę go przeprowadzić, jak płynnie i elastycznie modyfikować w trakcie dziejącego się warsztatu. Widzę też, które elementy są kamieniami milowymi, które stanowią fundament dla innych, wiem co muszę, co mogę zrobić, a co jest dodatkiem. Każda godzina poświęcona na scenariusz, to więcej spokoju na sali warsztatowej, to też więcej równowagi i mojej energii na kontakt z grupą. Może mogę powiedzieć, że w pewnym sensie zapominam o scenariuszu, kiedy siadam z grupą. Pamiętam o nim, kiedy potrzebuję. Kiedy coś się kończy i muszę „doczytać” co dalej jest możliwe. Albo kiedy się coś sypie, albo kiedy pojawiają się trudności, kiedy je rozwiążemy i jestem obciążony, pięknie jest mieć scenariusz.

Zawsze improwizuję. Kiedy staję na środku robię to, co sobie zamierzyłem… rzadko, trochę, niekiedy. Dzięki temu precyzyjnemu zamierzaniu na tyle wszedłem już w tę sytuację, że właściwie po prostu wiem, co mam do zrobienia. Cele są zawsze światłem i drogowskazem dokąd, jednak to co dzieje się na sali jest najmocniejszą informacją którędy iść, co zmienić, czego na razie nie robić. Uczestnicy mówią mi co robić na wiele różnych sposobów. Ciałem, spojrzeniem, słowem, reakcją, doborem i sposobem wejścia w kontakt, głośnością, wyciszeniem, zaciekawieniem, wycofaniem. Wspólny mianownik każdego startu warsztatu? Wejść w kontakt. Dopóki tego nie ma, właściwie nie wiadomo co robić. W sytuacjach bardziej formalnych, jak nie wiadomo co robić, robię scenariusz i patrzę co się dzieje. W grupach, które rokują na wejście w kontakt, szukam drzwi. Drzwi, furtki, bramy, szparki, szczeliny. Dotykam klamki, poruszam nią, szarpię, dzwonię pukam i zaglądam we wziernik od zewnątrz. Jeśli ktoś z drugiej strony odpowiada, staram się wejść w kontakt mówiąc jego językiem. W języku improwizacji – przyjmuję propozycję. W uważności na siebie i grupę, wzbogacam propozycję czymś od siebie i podaję z powrotem, jeśli wspólna opowieść zaczyna płynąć, siadam wygodniej i opowiadam razem z nimi. Przychodzi taki moment jak w scenie improwizowanej, że wiem co robić. Wtedy po prostu to robię, a to klika i już dalej idziemy bardziej razem. Sekwencja wielokrotnie powtarzana sprawia, że kilka godzin jest dość luźno i możemy działać jeszcze bardziej sprawnie, razem i realizować cele w poczuciu dobrej zabawy. Scenariusz postawiony na straży, cały czas z tyłu głowy, odhacza kolejne elementy. W innej kolejności, na inny sposób, ale cele ustalone przed warsztatem są realizowane. To punkt integracji scenariusza z improwizowaną realizacją na procesie. Pan Proces i Pani Improwizacja. Pan Krok i Pani Taniec. Liniowo i całościowo. Ani tak ani tak do końca. A jednak w zgodzie i przyjaźni. Cud. I tak też działa.

Bartosz Płazak

4 września, 2021 by DW 0 Comments

O feedbacku.

Narzędzie. Technika. Słowa. Na pierwszy rzut oka.  Postawa, świadomość, obecność. Patrząc trochę głębiej. Relacja, wpływ, uczenie, sposób bycia i wiele innych jeszcze określeń można by użyć. 

Informacja zwrotna często traktowana jest jak narzędzie. W ten sposób patrzą na nią liderzy, trenerzy, członkowie zespołów, ludzie mający chęć używać jej w codzienności. Uczymy się doboru słów,  schematów, dobierania narzędzia do sytuacji. Głowa zatem operuje narzędziem, z głowy jest to działanie, głową odbierając informację zwrotną wszystko będzie super na pierwszy rzut oka. Do głowy jest ta komunikacja.  Może stąd pewna rezerwa części osób (trenerów, liderów, osób w zespołach czy grupach, ludzi żyjących w swojej codzienności po prostu).  Może być ciężko ją przyjmować, jeśli się nie czuje, nie odbiera całości przekazu spójnie.

Perspektywa może się zmienić, jeśli spojrzymy na informację zwrotną szerzej. Właściwie każde zachowanie może być  informacją zwrotną. W kontekście tego, co wydarzyło się w interakcji w relacji, wobec drugiego człowieka.   Uwaga, pytanie, słuchanie, czas trwania interakcji, mienie czasu, zniecierpliwienie, zainteresowanie, podtrzymywanie tematu, zmiana tematu, skierowanie ciała, gestykulacja… Szerzej – dotrzymywanie umów, terminów, reakcje na propozycje, polecenia, prośby, zachowania mimowolne w dyskusji czy dialogu. Każdy ten szczegół mówi. Niestety kiedy raz zaczniesz to widzieć, po prostu już widzisz. Świadomość ma swoją ciemną stronę ;).

Obserwowanie, słuchanie, odbieranie trzecim okiem, intuicją, poza zmysłami (coś co można łatwo zbagatelizować uznając za nieistotne) to anteny odbiorcze na te wszystkie informacje zwrotne. Warto je ćwiczyć. Ich ciemna strona, kiedy już działają, same jak program antywirusowy, w tle,  to ilość informacji. Nagle robi się jej dużo. Dużo informacji zwrotnej. Mnogość, złożoność, wielokierunkowa interpretowalność. No i miało być łatwiej, a jest trudniej. Spokojnie, i  tu z czasem robi się łatwiej. Pomimo, że na początku głowa może puchnąć. Na jakimś etapie pojawia się pojemność na te sprzeczności, różnice, emocjonowanie, tkliwość tego, co widzisz.  Samoustanawia się przestrzeń wiedzenia. Masz swoją prawdę o tym, co widzisz, czujesz, słyszysz. Zauważasz po swojemu. I czym dłuższa i trudniejsza droga sprawdzania i uczenia się pośród tych sprzeczności, tym mocniej później wiesz. O ile jeszcze poszukasz dla siebie wolności w wiedzeniu, zgodny na nie, poczucie mocy tez wzrośnie.

Wszystko, co robimy wobec innych ludzi oddziałuje, komunikuje coś, nadaje, wysyła, przekazuje. Możesz to zapamiętać i obserwować informacje zwrotną wobec  twojej obecności, nawet te najbardziej subtelne, albo możesz je ignorować chroniąc się przed tym, co niosą. Przed informacją zwrotną. In-formacja. Formowanie wnętrza. Pytanie więc czy chcesz się formować (wybierając sobie informacje, które przyjmujesz) czy może zdecydujesz się ich nie odbierać, ignorować, pomijać i pozostać w swoim.  Polecam to pierwsze.

Formowanie siebie dzięki odbieraniu w uważności sygnałów zwrotnych rozwija uważność na własne sygnały. Rośnie samoświadomość wokół zachowania nadawcy, rośnie możliwość  uważnej i uczciwej, spokojnej komunikacji. Kiedy wiesz, że jakoś się zachowujesz informacja o tym nie zaskakuje, nie wystrasza, nie uruchamia autopilota nawykowych obron. Łatwiej jest stanąć za sobą, łatwiej przeprosić, łatwiej skorygować zachowanie bądź je wyjaśnić. In-formacja jest darem. Praca nad sobą jest motywacją do jej przyjęcia. Wynikiem mogą być lepsze relacje, lepsze osiąganie wśród ludzi, lepsza codzienność. Serdecznie polecam uczenie się informacji zwrotnej.

Bartosz Płazak

26 sierpnia, 2021 by DW 0 Comments

O wszechmocnym.

Grupa, czyli więcej niż 2 osoby.  Grupa, czyli liczebna przewaga nad jednostką.  Grupa, czyli system połączonych ze sobą elementów. Grupa, czyli żywy organizm tworzący jakąś jedność również  na poziomie abstrakcyjnym, może można by go nazwać duchowym czy energetycznym. 

Prowadzący, czyli  jednostka. Z założenia kompetentna w obszarze przekazywanej wiedzy i  prowadzenia grupy jednocześnie. Dobrze jeśli zna siebie, głęboko rozumie swoją rolę, zna swoje wartości, potrzeby, granice,  potrafi korzystać z informacji zakodowanych w własnych emocjach, umiejąca komunikować się z grupą z miłością i szacunkiem pozostając jednak przy swoim, w granicach umowy, celów, rozwojowego sensu swojej obecności.

Czy prowadzący ma jakieś szanse na przeciągnięcie grupy na swoją stronę? Czy w ogóle warto rozważać pracę z grupą w ten sposób ? Jak miałby sprawić by przyjęto jego perspektywę? Czy to w ogóle jest jego rola? Czy o to chodzi w prowadzeniu warsztatów?

Pytaj grupę.

To zaklęcie otwierające ścieżkę dostępu do tego, czego prowadzący może dokonać w obszarze merytorycznym, a także umożliwiające dobór najlepszej metody pracy z grupą. Pytać można o potrzeby merytoryczne, o zakres zagłębienia się, o czas poświęcony na zgłębianie danego zagadnienia, o sposób pracy, o poziom zadowolenia, o tempo, o oczekiwaną zmianę i dostosowanie się do grupy z tym co robię. To przechodzenie na ich stronę zwiększa szansę na otwarcie się umysłów odbiorców na twój styl i przekaz.

To grupa, jeśli nie popełnimy błędu w zauważaniu  któregoś z obszarów jej zapotrzebowania zdecyduje, być może, o przyjęciu po części tego, co niesiemy. A i tak każdy na swój sposób. 

Niestety. Prowadzący nie ma szans uzyskać  liniowego rezultatu w postaci przyjęcia, zapamiętania, uznania, posługiwania się przez Uczestników  tym co spróbuje wnieść … Niestety wciąż bywają takie oczekiwania zleceniodawców dotyczące  przeprowadzania warsztatów czy szkoleń przez trenerów.

Dla bezpieczeństwa wewnętrznego (zwłaszcza w długim terminie życia i pracy) prowadzący najlepiej żeby sobie odpuścił (puścił) ten zamysł. O ile siadasz do pracy z grupą z odpuszczonym kawałkiem zrobię coś na pewno/konkretnie/dokładnie (jako zmianę w świecie Uczestnika)  o tyle łatwiej będzie Ci się do niej zbliżyć w jakimkolwiek akceptowanym przez Uczestnika stopniu.  Będzie bowiem mniej napięcia między wami. Mniej chcesz, mniej obrony wzbudzasz.

Puść tę linę. Nie ma mocnych.

Zmiany dokonuje Uczestnik będąc członkiem Grupy.

Prowadzący ma tylko stworzyć sprzyjające warunki i pomóc.

Bartosz Płazak

15 sierpnia, 2021 by DW 0 Comments

O strukturze.

Struktura jest oparciem. Rezygnacja z niej i praca na procesie to dobry pomysł pod kilkoma warunkami. Kiedy ludzie tracą oparcie w strukturze, emocję są pewne. O ile sam prowadzący grupę ma jasność swojej roli, umiejętność pracy na procesie, umowę z uczestnikami na pracę na procesie i cel,  który może się dzięki niej zrealizować, struktura przeszkadza i należy ją porzucić. Prawa półkula rządzi. Zmieszanie wszystkiego ze wszystkim w jednym miejscu i czasie w różnorodności potrzeb, możliwości, umiejętności, komunikacji itd… Liniowe precz 😊, fuj.

Doświadczenie głębi i wartość tego, co się będzie dziać w tu i teraz na pewno będzie niezapomniane. O ile któryś z warunków nie jest spełniony, doświadczenie również będzie niezapomniane, jednak raczej będzie mieć mocno inny charakter.

Bezpieczeństwo. Kluczowe dla uczenia się (współpracy, przywództwa, osiągania wyników). Przynajmniej na początku pracy struktura, plan, cel pomagają wiedzieć jak się zachowywać, a więc obniżają poziom napięcia, lęku związanego z nową sytuacją, zadaniem, a więc podnosi bezpieczeństwo. W przestrzeni rozważań, różnic zdań, konfliktów struktura może być zbawienna dla osiągnięcia wyniku, bo porządkuje je, przekierowuje ich energię na cel. Niestety jest ona też świetnym sposobem na ukrycie głębiej położonych problemów. To jej wada i powód do pracy na otwartym procesie. Zatem prowadząc (pracę, zadanie, grupę) dobrze jest się zwracać ku strukturze po możliwości, które daje po to, by unikać nadmiaru emocji czy twórczego chaosu, kiedy ludzie angażują się, by coś osiągnąć każdy po swojemu.

Struktura może też być oparciem, szkieletem dla tego, co sama wywoła, a więc dla procesu. Ćwiczenia, bardziej otwarte w formie (bez ścisłego scenariusza, zasad, punktacji, tabel wyników, otwierające relacje, umiejętności, konfrontujące) pozwalają pracować na procesie w obrębie struktury, tak długo i tak głęboko jak pozwalają czas, miejsce, potrzeby i możliwości odbiorcy oraz cel i umiejętności prowadzącego.  Obecność struktury pozwala wracać do niej kiedy proces prowadzi zbyt daleko od celu jaki chcieliśmy osiągnąć, kiedy robi się za głęboko, kiedy poziom emocji wynikających z niejasności, która bierze się z braku struktury jest za duży dla uczestników pracy.   Struktura to bezpieczeństwo i możliwość wyboru. Warto ją mieć, by się od niej oddalać i do niej wracać.

Czym więc jest sama struktura. Słowa, które ukazują ją i rozszerzają zarazem to wizja plan, program, scenariusz, ćwiczenia, instrukcje, pytania, świadome komunikowanie się (wymienione od najwyższego poziomu abstrakcji do najgęstszego niemal uchwytnego w materii poziomu operacyjnego). Struktura to to, co czyni to co przed nami i za nami uchwytnym, bardziej możliwym do śledzenia, łatwiejszym do liniowej obserwacji. 

Wyrzekanie się struktury wydaje mi się równie niebezpieczne jak jej kurczowe trzymanie się. Brak struktury będzie obniżać bezpieczeństwo, powodować emocje, wypychać pracę z toru nastawionego na wynik, generować trudności, choć tworzy potencjał osiągania głębszego rozwoju. Trzymanie się może również powodować opór, trudności, napięcia, konflikty, robotyzację, powierzchowność, zmniejszenie powiązania pracy  z realnymi potrzebami.

Niestety struktura, żeby była skuteczna sama w sobie, ale też jako przestrzeń do pracy na procesie wymaga wiedzy. Przygotowanie struktury pracy od wizji do komunikacji ją realizującej wymaga całkiem sporo. Wymaga odwagi do kreacji wizji, zacięcia i wysiłku, by przełożyć wizję na cele, wiedzy merytorycznej, by zbudować program, kompetencji trenerskiej, by przełożyć go na scenariusz, świadomości siebie i swoich zasobów, umiejętności  przejawiania ich w komunikacji trenerskiej (liderskiej, coachingowej…) na pytania wywołujące zmianę postaw, instrukcje zapraszające do uczenia się na doświadczeniu, a wreszcie wymaga  rozumienia procesu pozwalającego połączyć te wszystkie elementy w całość. Wydaje mi się, że ludzie uciekają od dobrej struktury w niebezpieczny proces (nazywając go flow, improwizacją, przepływem, tworzeniem na gorąco, prawą półkulą, tak mam, taka jestem inaczej nie umiem, nie potrzebuję tego …), bo obawiają się wysiłku związanego z jej budowaniem. Mozolnej inwestycji w zderzanie się ze sobą na progu własnej niekompetencji.  Leszek Możdżer na koncercie na festiwalu Vibracje opowiadał jak  uczył się gam na początku swojej muzycznej drogi, jak daleko gamy jako narzędzie i struktura są od tego do czego służą. Zagrał je i  pokazał co dzięki nim może tworzyć i wykonać dziś.  By płynąć warto zacząć od struktury. By tworzyć warto mieć strukturę pracy, by ją wypełnić tworzeniem. Scenariusz, plan to rama. Nie realizuj jej jak nie chcesz. Miej możliwość jej realizacji kiedy chcesz.

Bartosz Płazak

10 sierpnia, 2021 by DW 0 Comments

O wystarczaniu.

Najlepszy, idealny, super, doskonały wspaniały, ostateczny, skończony… 

A może wystarczy: wystarczająco dobry?*

Grupy wciąż pokazują mi, że to co mam do robienia, to odpowiadać na ich potrzeby, nie przesadzać, podążać, uwzględniać. Jednocześnie, równolegle poszukują algorytmu na najlepsze, doskonałe, skończone, idealne, przynajmniej tak długo, dopóki się od tego nie uwolnią.

Rywalizacja z samym sobą, nieskończona ścieżka doskonalenia tego, co wystarczające, setek pytań, obserwacji, ulepszeń, wzmacniania, poprawiania, kolekcjonowania idealnych rozwiązań. Męcząca, wypalająca droga do tego, co nie istnieje, a może nie jest potrzebne, nawet gdyby istniało. Wywołująca rywalizację, zmęczenie, strach i złość między ludźmi walka o podium w nie wiadomo czym. Bo nie chodzi o atrakcyjność, dynamikę, dopracowanie w każdym szczególe technicznym. Wynik jest pochodną wielu czynników, najlepszy dla różnych odbiorców to różny dla różnych odbiorców. Uogólniony najlepszy – niemożliwe. Być może więc znów idzie o to, by być bliżej potrzeb tego, dla kogo to robimy (jako liderzy, trenerzy, coachowie, terapeuci, partnerzy).

Jak więc działa idealne, najlepsze, wspaniałe, niepowtarzalne, robiące najwięcej wrażenia, dopracowane tak, że nie można się do niczego przyczepić na odbiorcę? Na pewno robi wrażenie. Na pewno angażuje zmysły, wciąga.  Na pewno wywołuje ocenę nadawcy ukierunkowaną na badanie i może potwierdzanie tej wysokiej jakości. Na pewno powoduje zachwyt, docenienie.  Na pewno skupia uwagę na tym, co idealne. Być może wywołuje dysonans, efekt porównywania się, osłabia wiarę w możliwość osiągnięcia takiej biegłości, kieruje uwagę na niedościgniony wzór, zaprasza lęk przed mierzeniem się z mistrzem, zmniejsza motywację do dalszej pracy rozwojowej. Wreszcie może zapraszać też krytyczną ocenę nadmiaru i tejże doskonałości, która zajęta jest samą sobą zamiast osobami, dla których przecież ma być służebna.

Najlepsze zaprasza odbiorcę do poszukiwania wciąż tego naj. Tylko czy naprawdę jesteśmy z niego w stanie skorzystać? Przyjąć z niego to, co najlepsze? Czy obcowanie z nim wzmaga tylko oddzielanie się od tego, co jest możliwe, wypatrywanie złotego środka, by być od razu naj? Ale skoro naj rzeczywiście może nie być możliwe, to ostatecznie pozostaje cierpienie z powodu bycia nie naj. A z tego cierpienia więcej pracy, żeby to zmienić. I więcej cierpienia, że tak nie jest. Narcystyczne nastawienie na siebie, którego czas dzisiejszy jest szczególnie pełen zaprasza do niekończącego się wyniszczającego wyścigu po jeszcze coś, jeszcze coś i jeszcze coś. Coś co ma napełnić nienapełnianą dziurę po doskonałości (a może wystarczającości, akceptacji), na którą gdzieś w przeszłości nie było przestrzeni, by ją zbudować od wewnątrz. Może tę przestrzeń zajął bieg za doskonałością w przeszłych pokoleniach? Tak czy inaczej w grupach naprawdę wystarczy wystarczająco dobrze czyli blisko możliwości, bez wyścigów i pokazów doskonałości. Za to dyskretne wskazówki są mile widziane. Pod warunkiem niedotykania niekompetencji za bardzo i z nutą miłości.

Żyjąc w świecie rozdętego ego, które wciąż musi osiągać więcej by „wzrastać”, wzrostem może więc być mały wzrost. Wystarczająco dobry wzrost. Wystarczająco dobry trener, nauczyciel, rodzic, partner. Być może w tym właśnie nienadmiarze, nieprzepychu fajerwerków  doskonałości, za to w bliskości do osoby odbiorcy jest opcja nowej doskonałości. Budzik dzwoni. Czas budzenia. Wstawajmy wystarczająco już pospaliśmy, wystarczająco wcześnie wstać trzeba, by być.

*Otwarty, nieskończony, zmienialny w trakcie, nie zawierający wszystkiego, nieidealny dla każdego, bez ostatecznej wersji zaplanowanej co do sekundy, i akceptujący że są lepsze warianty.

Bartosz Płazak

7 sierpnia, 2021 by DW 0 Comments

O świętowaniu.

Jak to zrobić, by uczestnicy mogli mieć poczucie świętowania, cieszenia się, radowania z rezultatów pracy (celowo unikam słowa zabawy, czy bawienia się) pracując  z grupą, z którą jesteś umówiony na pracę (warsztat, trening, osiąganie czegoś, realizację celów)? 

W procesie rozwoju grupy jest kilka faz. Każda ma swoje prawidłowości. W każdej jest coś, co lepiej robić i coś, czego lepiej nie robić. Są też specjalne zalecenia. W pierwszej np. budujemy bezpieczeństwo i zaufanie, w drugiej wspieramy konstruktywne przechodzenie trudności, w trzeciej wzmacniamy pracę i osiąganie rezultatów, w czwartej obok tego, co w trzeciej, świętujemy i stawiamy nowe cele. I to świętowanie jest dziś tym, o czym chcę parę słów napisać.

Jak tu świętować, kiedy trzeba pracować? Przecież większość grupy chce osiągać, a świętowanie odkłada na czas wieczoru, albo w ogóle je odkłada,  a patrzy na osiąganie wartości dodanej. I cóż, słusznie, że na to patrzą. Przecież po to przychodzi się na warsztat. Inna część grupy, skądinąd przecież też słusznie, szuka przestrzeni na cieszenie się tym, co osiągnęła.

W długich cyklach jest tak samo jak w krótszych warsztatach. Przecież czas końca to czas doceniania się, radowania, uczczenia jakoś tego, czego się dokonało. Tyle, że jak cykl trwa kilka czy kilkanaście miesięcy to łatwiej jest wyodrębnić kilka godzin na świętowanie w podsumowującym go warsztacie. Zwłaszcza wieczorem. I tu zagwozdka. Wiele grup niechętnie zabiera się do tego świętowania. Jakoś coś przeszkadza. Jest zmęczenie pracą, jest rozpęd w osiąganiu, który może mówi, że tę energię raczej na pracę niż na świętowanie warto dać. Jest też smutek rozstawania się, jest wątpliwość czy impreza pójdzie, jest chęć bycia wszyscy razem, a nie wszyscy chcą, nie wszystkim się chce. Są ukryte motywy i antymotywy zabawy rodem z nierozwiązanych interakcji grupowych.  I impreza znów, jak każda grupowa aktywność, chce się podzielić na kawałki (podgrupy). Ci co tańczą, ci co gadają, ci co chcą ognisko, ci co wolą iść spać i chcą ciszę o godzinie 22. I znów czegoś brakuje. I jak zawsze wszystkim nie dogodzisz. A jak już, to tylko słuchając wszystkich głosów, a to znów godzi w przestrzeń na osiąganie i zabawę, bo przecież pachnie konfliktem 🙂 …

Czy wobec tego zarządzenie imprezy należy do prowadzącego? Czy ma wziąć odpowiedzialność za to by była? Czy powinien słuchać głosów, które zapraszają do rezygnowania z pracy na rzecz zabawy? Czy wreszcie ma zdecydować o przeniesieniu tego akcentu na zabawę, ku rozczarowaniu tych, którzy chcą pracować 🙂 ? Proces. I tak bez końca.

Dziś mam jednak inne rozwiązanie. A i ono jest trudne do zauważenia przez tych, co potrzebują się bawić. Świętowanie dla mnie jest o czymś wartościowym, jak to kiedyś bywało ze świętami. Że świętujemy pojawienie się jakiejś wartości i że świętowanie to przeżywanie jej obecności, a więc zauważanie jej i przeżywanie wzruszenia doniosłością tej obserwacji i przeżycia.

Tym samym na świętowanie jest potrzebna struktura pracy (zadanie). Takie, które zaprasza wartość, korzyść, doniosłość tego, co się wydarzyło i pomaga je zauważyć i  docenić. Wtedy mamy i pracę i świętowanie. I są wszyscy w kręgu, a trener może ją zarządzić, bo jego zadanie to stwarzanie okazji do rozwoju (czyli dawanie pracy), a w ostatniej fazie pracy grupy jest miejsce, potrzeba, a nawet konieczność świętowania. No  i unikam też procesu i konfliktu w tym doniosłym momencie pracy grupy.

Dobrze, by do tego miejsca (ćwiczenia, zauważenia wartości) była jakaś droga, o zauważalnym wysiłku do zrobienia. Wtedy święto zwiększa swoją moc. I jest większe. Kocham świętować zakończenie grup HST. W tym ostatnim dniu ostatniego warsztatu widać bowiem jak wiele dokonaliśmy wspólnie, jak wiele Uczestnicy wypracowali dla Siebie, jak głęboko widzą siebie samych i innych, a także siebie w roli prowadzącego i sens pracy z grupami. To naprawdę wielkie święto i warto na niego czekać, trudzić się, pracować i jechać kawał drogi. To Podróż Bohatera. Przy tym, wzruszeni najczęściej do łez śmiejemy się też głośno, patrząc na siebie lekko, otwarcie i pięknie. Wiemy że to koniec i początek, wiemy, że to święto.

Bartosz Płazak