KONTAKT

Adres:
Gajrowskie 12a
11-510 Wydminy

Bartosz Płazak tel. 502 351 161

Obserwuj nas

16 lipca, 2017 by DW 0 Comments

Kompetencje psychospołeczne

 Żyjemy w świecie, w którym szczególnie nagradzane są różnorodne umiejętności zawodowe. Posiadanie talentu, czy bycie specjalistą w określonej dziedzinie gwarantuje miejsce na rynku pracy i godziwe wynagrodzenie. Dobry fach to podstawa.

Zapominamy jednak często o tym, że niezależnie od tego, jaką wykonujemy pracę i jakie mamy kierunkowe wykształcenie, decydujące znaczenie w osiąganiu zadowalających wyników w pracy, ale też i w życiu osobistym mają kompetencje społeczne. Obejmują one takie umiejętności jak np.: wiedza na temat partnerów interakcji, znajomość reguł społecznych obowiązujących w danej sytuacji, umiejętność formułowania i priorytetyzowania celów interpersonalnych, radzenie sobie w sytuacjach konfliktowych, skuteczne komunikowanie się, wyjaśnianie i przewidywanie zachowań innych ludzi.

Badania wskazują, że blisko 60% kompetencji związanych z ponadprzeciętnym realizowaniem zadań w pracy to umiejętności emocjonalno-społeczne, w tym np. umiejętności komunikacyjne i empatia, umiejętności negocjacji, pracy w zespole oraz wywierania wpływu społecznego.

Jednocześnie szacuje się, że od 7 do 25% populacji osób dorosłych może być społecznie niekompetentnych, zaś pozostała część populacji ma nadal znaczą „rezerwę”, czyli możliwość dalszego usprawniania skuteczności interpersonalnej. Kiedy analizuje się szczegółowe umiejętności komunikacyjne to badania wskazują, że pod względem niektórych z nich obserwuje się znaczące deficyty nawet u połowy populacji.

Umiejętności społeczne sprzyjają dobremu samopoczuciu, gdyż ułatwiają bycie zrozumianym i docenionym. Poza tym umiejętności społeczne są warunkiem stworzenia i skutecznego korzystania z sieci wsparcia społecznego, co wiąże się z przeżywaniem mniejszego stresu lub łatwiejszym radzeniem sobie ze stresem. Wysokie umiejętności społeczne wiążą się z wyższymi wskaźnikami przystosowania do zmian życiowych oraz niższymi wskaźnikami depresji, lęku i poczucia samotności.

Niezależnie od tego, jaka jest historia naszego życia i czy uczestnicząc w zdrowych relacjach mieliśmy okazję naturalnie nabyć wysokie kompetencje społeczne czy też nie, to ciągle mamy szansę na rozwój w tym zakresie. Kompetencje te można bowiem rozwijać w sposób planowy i zamierzony.

Nie powinno więc dziwić, że tak wiele osób chce rozwijać rzeczone kompetencje, a hasło rozwoju osobistego jest obecnie niezwykle nośne. Odpowiedzią na te zapotrzebowania jest nieustannie rozrastający się rynek usług szkoleniowych. To zaś wywiera presję na kształcenie kadry będącej w stanie realizować zajęcia poświęcone tak zwanym kompetencjom miękkim.

Trener w tym kontekście posiada szczególną rolę do spełnienia. Ma bowiem tworzyć warunki, w których ludzie będą mogli rozwijać umiejętności psychospołeczne. Jest też nierzadko modelem wskazującym, jak te umiejętności przejawiać i stosować. Ten drugi aspekt prowokuje pytania dotyczące wiarygodności trenera w obszarze, w którym szkoli. Czy sam stosuje wiedzę i zachowania, które chce rozwinąć u uczestników swoich zajęć? Na ile trener ma posiadać rozwinięte kompetencje psychospołeczne?

Z pewnością droga do ideału jest długa i kręta. Może też nigdy się nie kończy. Zawsze można wytknąć komuś, że nie jest jeszcze doskonały. Dobra wiadomość jest jednak taka, że nie trzeba być wcale doskonałym. Najlepszy trener, to trener wystarczająco dobry. A to oznacza, że w obszarze, w którym szkoli, jest co najmniej nieco bardziej zaawansowany niż uczestnicy jego zajęć. No i nieustannie gotowy jest się rozwijać, do czego służy przede wszystkim praca pod superwizją.

Ryszard Kulik

16 lipca, 2017 by DW 0 Comments

Trener pracuje sobą

Niezależnie od posiadanej orientacji teoretycznej, stosowanych technik, czy wyuczonych procedur każdy trener zawsze pracuje sobą. Oznacza to, że reaguje w grupie w określony sposób jako człowiek, więc jego podstawowe zasoby to wewnętrzna spójność, samoświadomość, samoakceptacja oraz zaufanie do siebie. Fundamentem, na którym budowane są te aspekty, jest umiejętność układania się ze swoimi emocjami. Zatem trener pozwala sobie na to, by przeżywać emocje, doświadczać ich w pełni bez próby ich modyfikowania, transformowania czy manipulowania nimi. Potrafi je w sobie zmieścić, co oznacza, że dopuszczenie do siebie przeżywanych emocji nie dezorganizuje jego aktywności. Mieszczenie w sobie emocji pozwala ostatecznie na ich pełne uświadomienie, a następnie wyrażenie w taki sposób, który jest konstruktywny dla otoczenia społecznego. Nie oznacza to, ze trener ma zawsze i wszędzie wyrażać swoje emocje. Tutaj chodzi wyłącznie o wewnętrzną uczciwość i otwartość na emocjonalny wymiar własnego doświadczenia.

Jeśli trener nie boi się swoich emocji, to nie będzie reagował paniką na sytuacje, w których pojawiają się silne emocje w grupie. Zachowanie spokoju oznacza tutaj brak zachowań ucieczkowych czy unikowych wobec trudnej sytuacji podczas pracy z grupą. Jednocześnie spokój nie oznacza, że trener jest wolny od własnych emocji związanych z daną sytuacją. Właśnie to, że pozwala sobie na doświadczenie swoich emocji i ma do siebie zaufanie w tym obszarze, pozwala mu zachować spokój.

Samoświadomość co do przeżywanych emocji jest też rodzajem busoli, która pomaga w wielu momentach pracy na procesie podjąć odpowiednią interwencję. Przeżywanie znudzenia, złości, niepokoju, rozdrażnienia, zniecierpliwienia, czy ulgi pomaga uzyskać pełniejszy wgląd w to, co się dzieje w grupie. Ta emocjonalna busola w połączeniu z umiejętnością rozumienia procesu grupowego jest najważniejszym narzędziem, którym trener dysponuje w swojej pracy. Jednocześnie nie jest to coś, co można od kogoś dostać, albo nauczyć się tego tak, jak uczymy się piec szarlotkę. Jest to coś, czym sami się stajemy w długim procesie odkrywania siebie.

Połączenie emocjonalnego wglądu z umiejętnością rozumienia procesu grupowego staje się fundamentem intuicji trenerskiej pozwalającej odpowiednio reagować na to, co dzieje się w grupie. Innymi słowy trener nie siedzi pełny napięcia, nieustannie główkując nad tym, co się dzieje, co w związku z tym czuje i co należy z tym zrobić. Praca trenera nie jest intelektualno-emocjonalną orką, która jest w stanie zmęczyć największego twardziela. Doświadczony trener mający zaufanie do swojej intuicji najzwyczajniej reaguje tak, jak reaguje i robi to, co robi. W tym znaczeniu pracuje sobą. Oczywiście nie chroni to w stopniu absolutnym przed błędami czy pomyłkami. Daje natomiast gwarancję, że praca trenerska będzie wystarczająco dobra, a uczestnicy będą mogli w ostateczności skorzystać z doświadczenia treningowego na drodze własnego rozwoju.

W końcu wymienione czynniki manifestują się w indywidualnym stylu pracy, który można opisać na wymiarach dyrektywności, gotowości do wykorzystywania struktur oraz ujawniania siebie. Z rolą trenera związana jest też decyzja o prowadzeniu grupy pojedynczo lub w parze. Wszystkie te aspekty wpisują się zaś w określone standardy etyczne, które są odpowiedzią na rozliczne niebezpieczeństwa związane z pracą trenera.

Ryszard Kulik

8 czerwca, 2017 by DW 0 Comments

Kawa i Dynamika – czyli o pożyczaniu energii

Jej zapach pobudza i przyciąga, podnosi energię. Jej działanie to mniejsza senność, większa wydolność, uwolnienie dopaminy czyli hormonu szczęścia. Wspiera ona też pamięć i podobno koncentrację… Zwykle „dzięki niej” po prostu lepiej się czujemy.

 

Kawa, kawunia, kawusia. Espresso, americano, czarna mała, latte, po turecku, angielsku itd. Kto tego nie zna?… mmm mniam.

 

Nie wiem jak wy ale ja jestem od niej uzależniony. To, że trzeci raz w życiu ją rzucam tylko to potwierdza. Najdłuższy okres bez niej to 7 miesięcy. Teraz znowu, już 5 dzień jutro.

Czy na pewno jest tak pięknie?

Ku swojemu zdziwieniu wtedy, i zadowoleniu teraz, ze dwa lata temu wpadłem po raz pierwszy na trop jej podwójnej gry. Odnalazłem kilka informacji którymi spieszę się podzielić.

Kawa (kofeina) blokuje receptory adenozyny odpowiedzialne za wywoływanie senności. Senność to sygnał z ciała do Ego (Ja), że przesadzam z wysiłkiem (pracą, pędem do czegoś tam), że mam odpuścić, pozwolić ciału (też Ja) na regenerację. Kiedy te receptory są zablokowane przez czas dłuższy niż czas rozkładu kofeiny przez wątrobę (6-12 godzin) i kładziemy się w tym stanie spać, odpoczynek właściwie nie następuje. Budzimy się zmęczeni. Rano trzeba więc sięgnąć po czarną. Bez niej w tym stanie dalsza część dnia jawi się szaro i słabo. Koło kręci się od nowa. Tak powstaje uzależnienie od kofeiny.

Kofeina powoduje podniesienie w ciele poziomu adrenaliny i kortyzolu. A te wprowadzają nasze ciało w stan stresu. Przełączają na tryb podniesionej gotowości do reakcji na zagrożenie. Ciało dostaje więcej energii. (kto potrafi ją zużyć za biurkiem?). Na koniec dnia jesteśmy więc nią naładowani a nie rozładowani. Szczęśliwi ci co odkryli jogę, bieganie albo mają siłę na inny typ wysiłku fizycznego wieczorem. Mają szansę na trochę lepsze samopoczucie przed snem i rano.

Jednym z ciekawszych określeń działania kofeiny jakie spotkałem jest „pożyczanie energii”. Bo tym właśnie jest sztuczne stymulowanie ciała hormonami stresu. Pożyczaniem energii z przyszłości. To codzienne nadużywaniem zdolności ciała do podnoszenia energii kiedy występuje taka konieczność jest pożyczką. Zmuszamy nasze ciało do pracy teraz. A jego możliwości są przewidziane na dłuższy czas.To trochę jak kredytowanie się pieniądzem z banku. Dziś, jutro, pojutrze od wzięcia kredytu jest super. Mamy coś co kupiliśmy na kredyt. Ale lata lecą a spłacać trzeba i robi się coraz mniej wygodnie.


Okazuje się też, że kofeina jest naturalnym pestycydem, którego celem z perspektywy produkującej go rośliny jest ogłuszenie owada który chce ją zjeść. Zaskakujące? Skądś te hormony stresu się biorą…



U człowieka kofeina z łatwością przekracza barierę krew mózg i upośledza neurogenezę w hipokampie.(brzmi groźnie, cokolwiek to znaczy). Zaburza też wchłanianie mikroelementów z pożywienia, wzmaga stany lękowe. Zespół abstynencyjny po odstawieniu to zmęczenie, niski nastrój, bóle, problemy z koncentracją i rozdrażnienie. No i po prostu potrzeba kolejnej dawki.

Niektóre źródła nazywają kofeinę tłumikiem. A nawet tłumikiem mózgu (czytaj umysłu dokonującego wyborów). Podobno jest chemicznie podobna do narkotyków z grupy opium. Nie czujemy (nie nie ma go tam) bólu w ciele, emocji, stłumiony jest kontakt ze sobą, za to lepiej funkcjonujemy w przestrzeni realizacji celów. Pytanie czyich celów.

Tyle badania na temat kofeiny. Naukowe badania oczywiście. Nie jakieś tam wydumane refleksje kawosza który przekroczył barierę dźwięku nakręcony swoim ulubionym napojem. Zachęcam do lektury Stephena Cherniske, dietetyka klinicznego pt. „Caffeine Blues”.

*Kawa,herbata, guarana, kakao, yerba mate zawierają kofeinę.

No dobrze. To nie blog o zdrowym odżywianiu. O co więc chodzi. Jak to się ma do pracy z grupą? (może warto nie pić kawy przed pracą, a może nie podawać jej uczestnikom? A kto by się na to zgodził, albo co by się wtedy stało? Jak to nie ma kawy, woda? 😉 ) Zostawmy to.

…Było świetnie, dużo się działo, świetne różnorodne ćwiczenia, mnóstwo rekwizytów, trener budował dobrą atmosferę i dbał o to byśmy się nie nudzili, fajnie że było dużo ruchu i filmy też… Oczekujemy na przyszłość jeszcze więcej dynamiki, szybszego tempa i mocniejszego prowadzenia.

To niemal cytaty z ankiet po niektórych warsztatach.

Przyjrzyjmy się Dynamice.

Kiedy jako uczestnicy wchodzimy w świetnie zaaranżowane ćwiczenie, podane dobrą instrukcją, z rekwizytami, kolorami itp. wiadomo co robić. Wszystkie zmysły odpowiednio obciążone. Nie trzeba się zastanawiać, nie trzeba poszukiwać, kontaktować się ze sobą, wiadomo co robić, trudniej o błąd, łatwiej się wykazać , łatwiej osiągnąć konkretny cel, założony przez trenera albo jego zleceniodawcę. Prosto do celu. Wysiłek fizyczny. Ćwiczenia o złożonym scenariuszu kolorowych planszach, rekwizytach przyciągają uwagę, angażują, ułatwiają, czas szybko leci, dzieje się, jest zadowolenie… Uwaga jest na zewnątrz, nie zajmujemy się sobą. Jest więc lekko. Mocno dyrektywnie zarządzający grupą trener, biorący odpowiedzialność na siebie, wyciągający wnioski za grupę, zamiast stawiania pytań itd. Super. Olśniewające. Mocne. Łatwo przyjąć. Luz. Przyjmowanie. Dynamika. Mniam.

O co chodzi z tą dynamiką? Dlaczego jest tak pożądana? Co daje, przed czym chroni? Co czai się w tle, co ma ochotę wyjść na jaw, jaki hałas trzeba stłumić? Co mogłoby się ujawnić gdyby uczestnicy warsztatu mieli po prostu usiąść i pogadać, podzielić się sobą, sięgnąć do własnych doświadczeń, wymienić się nimi, zaryzykować, zainspirować się, poznać? Dlaczego łatwiej jest być w dynamicznej strukturze niż pracować nad sobą? Do czego mogliby dotrzeć, przed czym chronić ma to dynamicznie, kolorowo i szybko, dyrektywnie? Co mogłoby się wydarzyć w przebiegu pracy jak nie byłoby tej dynamiki? Przed czym dynamika chroni trenera?

Oczywiście. Bez wątpienia. Przy dużej dynamice pracy, działania, osiągania efektów ma miejsce wiele zdarzeń (myśli, emocji, obserwacji) wewnątrz nas i pomiędzy nami (interakcje, relacje). Jesteśmy zaabsorbowani tym co się dzieje. Ilość, różnorodność, natłok bodźców nie pozwalają jednak ich samych zauważyć, skonsumować, przetworzyć, uświadomić sobie.

Czy więc kiedy po dynamicznym zadaniu trwającym 2 godziny następuje 15 minutowe omówienie go w większości przez trenera ( bo grupa może się znudzić brakiem dynamiki) osiągamy oczekiwane rezultaty warsztatu? (uczestniczyłem w takich szkoleniach, widziałem takie scenariusze). Czy przeładowane dynamicznymi zadaniami, wykładami, slajdami scenariusze, nie dopuszczające przestrzeni dyskusji, refleksji, wymiany, sprzeciwu, konfrontacji mogą wywoływać zmiany?

Obawiam się, że nie. Mam niekiedy wrażenie, że dynamika uczestnikom szkoleń pozwala w nich niemal nie uczestniczyć. Dynamika ułatwia przejście nad problemem który ma być przepracowany, pozorną konfrontację. Utrudnia wychodzenie ze strefy komfortu. Bez pogłębionej refleksji i przestrzeni na uświadomienie, projektowanie wykorzystania nauki z doświadczenia, łatwiej o zmarginalizowanie, stłumienie czy odrzucenie jej. A wtedy mamy przeżywanie, emocjonowanie się tym co się dzieje na bieżąco, zabawą, grą itp. a korzyścią z jest frajda i integracja. O ile o te korzyści chodzii, one jest celem warsztatu w porządku. Ale tylko w tym przypadku.

Kiedy celem jest zmiana, rozwój, wyjście ze strefy komfortu dynamika pozostawia niedosyt, zmęczenie i niejasność, małe poczucie sensu tego co się działo na warsztacie.

Ostatecznie jednak dynamiczne zabawy, gry, zadania, filmiki, kolorowe układanki są kuszące. Lubimy dynamikę. Coś ułatwia. Pożyczamy energię z przyszłości…

Czy dynamika na szkoleniach nie jest aby taką kofeiną z codzienności?

Bartosz Płazak

18 maja, 2017 by DW 0 Comments

Motywowanie

Jak zmotywować pracownika? W jaki sposób sprawić, by dzieci miały motywację do nauki? Jak samemu zmusić się do zrobienia tego, co jest do zrobienia? Te pytania napędzają rynek usług szkoleniowych oraz windują na piedestał tzw. mówców motywacyjnych, którzy odpowiednim słowem są w stanie pobudzić ludzi do działania.

Przyglądając się bliżej tym wszystkim zabiegom odkrywam, że u ich podłoża leży wspólne założenie mówiące o tym, że człowiek z natury jest istotą leniwą. Jeśli się go odpowiednio nie zmotywuje, to będzie leżał do góry brzuchem i palcem nie kiwnie. Należy więc znaleźć jakąś magiczną formułę, dzięki której powstanie z egzystencjalnego marazmu i zabierze się do roboty. Jakiej roboty? Oczywiście takiej, której potrzebę dostrzega ktoś inny, zwykle osoba mająca władzę. Zatem motywowanie dotyczy zrobienia czegoś, co ktoś inny uważa za właściwe i pożądane. Bywa i tak, że to my sami jesteśmy tą osobą i wywieramy presję na samych siebie.

Między motywowaniem a lenistwem istnieje ciekawa zależność. Otóż jedno bez drugiego nie istnieje. Ba, jedno stwarza drugie. Motywowanie jest wywieraniem presji przy założeniu, że u podstawy jest opór zakorzeniony w lenistwie. Ale sama presja dodatkowo wzmacnia ten opór. Jeśli zaś opór rośnie, to trzeba wydatkować więcej energii na jego przełamanie, czyli jeszcze mocniej i skuteczniej motywować do działania. W ten oto sposób nakręca się spirala błędnego koła, w której kat i ofiara w rytualnym tańcu wzmacniają swoje pozycje i tym bardziej się polaryzują. Bywa, że w końcu ktoś robi to, co należy (według kogoś innego), ale takie działanie pozbawione jest życiowej pasji. Jest puste emocjonalnie.

Po drugiej stronie takiego sposobu funkcjonowania jest spontaniczne działanie ukierunkowane na zaspokojenie życiowych, rzeczywistych potrzeb albo dające wyraz własnego twórczego potencjału. W takiej aktywności można się zatracić doświadczając przepływu energii życiowej. Ten szczególny stan zakorzenia nas w tu-i-teraz w sposób absolutny i pozwala na pełne doświadczenie życia. Prawdopodobnie każdemu z nas zdarzają się takie momenty. Czy kogokolwiek trzeba motywować do przeżywania tak życia?

Jeśli trudno ci w swoim doświadczeniu odnaleźć momenty przepływu, to może jedynie oznaczać, że nie robisz tego, do czego jesteś stworzony. I trzeba cię w związku z tym motywować – z marnym jak mniemam skutkiem. Może jest tak, że większość z nas uwikłana jest w schemat lenistwa – motywowania i nie urzeczywistnia własnego potencjału. Może wymyśliliśmy taki świat, w którym musimy naciskać na siebie i innych, by robić to, co uważamy za właściwe. Bo gdybyśmy odpuścili, to niechybnie cały ten gmach by się zawalił. Ale to jedynie oznacza, że utraciliśmy kontakt z prawdziwą siłą życiową, która nie wymaga żadnych uzasadnień, ponagleń, nacisków i manipulowania.

Koncepcja motywowania jest podobna do ustanawiania zarządu nad funkcją oddychania. Czy trzeba zastanawiać się nad zrobieniem kolejnego wdechu? Czy trzeba przekonywać się, ze warto zaczerpnąć powietrza? Czy trzeba procedur pozwalających efektywnie oddychać? To wszystko jest zbędne, bowiem oddech troszczy się o siebie sam najlepiej, bez naszego udziału, choć przecież świadomie możemy go modyfikować.

Podczas prowadzenia szkoleń z rozwoju osobistego warto mieć mocno ugruntowane przekonanie w sobie, że uczestnicy grup posiadają już wszystko, co niezbędne, by w pełni żyć. Że nie trzeba ich motywować do zrobienia czegoś, tylko raczej tworzyć warunki, w których docierając do siebie będą mogli w pełni rozwinąć swój potencjał. Jedyne, co jest do zrobienia, to nie przeszkadzanie życiu w spontanicznym manifestowaniu się w każdej chwili. Nawet jeśli w określonym momencie pojawia się wyraźny opór. Trzeba go przyjąć i doświadczyć zamiast walczyć z nim magiczną różdżką motywowania.

Barry Magid, współczesny psychoanalityk i jednocześnie mistrz zen pisze tak: „Porzucając doskonalenie się, w naturalny sposób stajemy się w pełni sobą, jak ptaki, które są w swoim żywiole, szybując na wietrze albo jak delfiny skaczące przez fale. Albo jak świnie w gównie”.

Ryszard Kulik

18 maja, 2017 by DW 0 Comments

Stara – nie!

Postaraj się! To zalecenie, jak magiczne zaklęcie kieruje codziennym losem wielu ludzi. Wokół starają się niemal wszyscy. Dzieci starają się uzyskać lepsze oceny w szkole, rodzice starają się dobrze wychować swoje dzieci, pracownicy starają się lepiej pracować, by instytucje i firmy jeszcze lepiej realizowały swoje cele i przynosiły zysk. Leśnicy, ogrodnicy i rolnicy starają się wyeliminować szkodniki. Politycy starają się z całych sił przekonać do siebie wyborców, by ostatecznie, gdy uzyskają władzę, starać się zrealizować swoje wizje. Te wizje zaś utkane są z obietnic lepszego życia. Jeśli ono nadejdzie, będziemy bardziej szczęśliwi. Bo przecież o szczęście trzeba się postarać, gdyż rzekomo samo nie przyjdzie.

Cała nasza cywilizacja, jest wielkim staraniem się o to, by rzeczywistość odpowiadała naszym oczekiwaniom. To staranie się jest nieustanną walką okupioną ogromnymi nakładami energii. Towarzyszy temu napięcie będące wynikiem braku zgody na to, co jest.

Bo trzeba to wyraźnie powiedzieć: u podłoża imperatywu starania się leży radykalna niezgoda na rzeczywistość. To poczucie niezadowolenia, braku akceptacji i spokoju jest jednocześnie wyrazem naszego oddzielenia od samego życia, które nie ma nic wspólnego ze staraniem się.

Jesteśmy prawdopodobnie jedynymi istotami na tej planecie, które tak usilnie starają się. Poza nami bowiem wszystko i wszyscy żyją tak po prostu. Wątpię, czy drzewa starają się budować korony tak, by uzyskać jak najlepszy dostęp do światła. Wątpię, czy pszczoły starają się pozyskać nektar z kwiatów. Wątpię, czy bobry starają się budować tamy na rzece. Wszystkie żywe organizmy robią to, co robią. Można nawet zaryzykować twierdzenie, że robią to, czego nie mogą nie robić. W tym znaczeniu nie starają się, tylko działają.

Z człowiekiem jest podobnie do pewnego momentu. Małe dzieci nie starają się ssać mleka z piersi matki. Żadne dziecko nie stara się nauczyć chodzić czy mówić. Po prostu robią to z zaangażowaniem tak pełnym, że nie ma tam miejsca na nic innego. W szkole to wszystko pęka jak bańka mydlana. Teraz już trzeba się starać być jak najlepszym. Szkoła to dobry trening przed dorosłym życiem, w którym usilne staranie się niechybnie prowadzi do emocjonalnej starości.

Koncept starania się zasadza się na założeniu, że istnieje jakaś wewnętrzna, niezależna i skuteczna instancja decyzyjno – sprawcza, do której możemy się odwołać, by osiągać swoje cele. Współczesna psychologia w dużym stopniu sceptycznie podchodzi do tego założenia. Przykładowo, żaden terapeuta nie będzie sugerował swojemu lękowemu pacjentowi, by ten postarał się nie bać. Zamiast tego stworzy warunki, by pacjent stopniowo odpuścił sobie staranie się bycia kimś, kim nie jest. A to jest najprostszym antidotum na lęk.

No właśnie, co stałoby się, gdyby to ze wszech miar wielkie, katorżnicze staranie się odpuścić? Co stałoby się, gdyby pozwolić życiu płynąć tak, jak ono chce? Gdyby tak ogłosić pokój w tej wojnie z życiem i przyjąć rzeczywistość z jej całym inwentarzem? Wyobrażam sobie, że dla wielu ludzi taka wizja jest przerażająca. Ale to znaczy ni mniej ni więcej, że życie jest przerażające, że nie ma dla nas większego zagrożenia niż samo życie. Tak pewnie jest w istocie, bowiem życie zawiera w sobie cierpienie i śmierć, a tę część traktujemy jako niechcianą. To dlatego musimy się ciągle starać, bo inaczej będzie źle.

Tak czy owak staranie się nie chroni nas przed cierpieniem i śmiercią, a nawet wzmaga dodatkowo lęk przed nimi. Jeśli bowiem ciągle nosimy w sobie niezgodę na rzeczywistość i walczymy z życiem, to trudne doświadczenia stają się dla nas tym dotkliwsze. W ten oto sposób daremnie starając się tym bardziej narażamy się na to, czego mieliśmy uniknąć.

Najwyższy więc czas puścić się! I nie przeszkadzać życiu. Rzeczywistość jest dokładnie taka, jaka jest. Nie będzie inna, bo gdyby mogła być inna, to by była. Życie robi swoje i nie wysila się przy tym ani trochę, mimo, że ten proces wiąże się z przepływem energii. Jeśli tak nie potrafimy żyć, to mamy problem. I poniekąd cała nasza cywilizacja jest wielką manifestacją tego problemu, któremu na imię: niezgoda.

Odpuszczenie sobie tej niezgody jest najbardziej radykalną zmianą, jakiej możemy w życiu doświadczyć. Ta zmiana jest możliwa już teraz. Aby ją urzeczywistnić nie trzeba nic zrobić. A raczej zrobić – nic. Bez starania się. I być podobnym do cudownie rozkwitającej rośliny, która wcale nie stara się być piękna.

Ryszard Kulik

18 maja, 2017 by DW 0 Comments

Bądź na Tak !

Tak  –  Czyli rzecz o Impro i tym co może wnieść do życia i pracy trenera.

Trochę gram na gitarze. Kiedy staję obok muzyków, którzy ze sobą grają, są w jakiejś frazie, utworze, improwizują czy odtwarzają ( obojętne), żeby do nich dołączyć, słucham, dostrajam się, sprawdzam, obserwuję ich reakcję. Z czujnością na nich, akceptacją tego co płynie przez nich włączam się i dodaję powoli swoje, dźwięki. Szukam harmonii i staram się wzbogacić to co już jest moim pomysłem/dźwiękiem, albo po prostu włączyć się w nurt i płynąć tą rzeką. Niekiedy wymaga to czasu, niekiedy dzieje się od razu. Ciarki, łzy wzruszenia towarzyszą zwykle momentowi włączenia i przepływu. Obserwator, słuchacz może tego nie zauważać. Lubię improwizować. Bycie w strumieniu nowo tworzącej się jakości jest niezwykle energetyzującym przeżyciem. Frajda, radość, odkrywanie, wibracja bycia częścią czegoś wspólnego.

Trochę pracuję z grupami. Kiedy znajduję się w nowej sytuacji grupowej zwalniam wewnątrz. Szukam tego jaką propozycję daje mi ta grupa. Na czym ona (propozycja) ma polegać. Akceptuję ją. Bywa, że muszę się wysilić by ją przyjąć. Wiem jednak, że to jedyna droga do wejścia w kontakt i wspólnej pracy w procesie uczenia się. Propozycje grup są różne. Bądź blisko, bądź daleko, zaopiekuj się nami, wysłuchaj nas, baw nas, pozwól nam się bawić, daj nam wszystko co masz, rób co my chcemy, najlepiej wyjdź stąd, nic tu ci się nie uda ;), mamy nadzieję że coś osiągniemy, będziemy tu tylko słuchać a ty mów… Przyjmuję je I (prawidłowa pisownia i) podaję swoją propozycję. Patrzę na przestrzeń, w której mogą się one spotkać. Przyglądam się spotkaniu. Wchodzę ze sobą i z przekazem. Budujemy. Pojawia się uważność, skupienie, wyczekiwanie na coś ważnego, pozytywne napięcie. Wypatruję pojawiającego się na horyzoncie flow, który poniesie nas dalej w procesie uczenia się. Kiedy pojawiają się propozycje z ich strony wiem, że zaczęliśmy Impro. Scena rośnie, przychodzą konflikty, podnosi się energia, jest zaangażowanie całej grupy. Stawką niezależnie od tematu warsztatu jest satysfakcja.

Trochę mi się lepiej żyje odkąd kieruję uwagę na to by być na Tak I. Wszędzie gdzie zdarza mi się być, każde łatwe, trudne, przyjemne, zaskakujące, oczekiwane, przewidziane (…) zdarzenie biorę (dążę do tego ideału) jako propozycję. Kiedy pan budowlaniec mówi że się nie da zatynkować uśmiecham się i mówię faktycznie jest problem (Tak) i pytam jak więc może to zrobić (i). Kiedy Pani nie ma wydać w sklepie uśmiecham się (Tak), patrzę na nią i staję obok (I) po chwili ktoś ma drobne. Kiedy w urzędzie skarbowym Pani warczy na mnie bo jest przecież pięć po ósmej a ja już wszedłem akceptuję to (Tak) i czekam aż mnie zobaczy, wtedy warczenie jakimś magicznym sposobem znika. Tak I. Tak dla drogi przede mną I ja jaki jestem w swoim centrum.

Kiedy udało mi się to pierwszy raz zrobić idąc drogą wewnętrznej, głębokiej akceptacji tego co jest, w trudnej sytuacji nagle zniknęła irytacja, złość pojawiła się radość. Poczułem, że zachowuję energię, która chciała się wydostać i szumieć w obronie tego co moje ego/ja chciało mieć natychmiast. Energia ta twórczo przeszła w inną. Bardziej współpracującą, budującą. Teraz radość i podniecenie pojawia się u mnie kiedy robi się trudno. Ciekawię się kiedy nastąpi zmiana po tym jak wewnątrz to zaakceptuję i poślę sygnał wejścia w kontakt i dawania.

W improwizacji teatralnej (Impro, gry improwizowane) jednym z podstawowych filarów (zasad) jest propozycja. Inaczej mówiąc jest to zasada bycia na Tak I. Zasada przyjmowania i wzbogacania. Łączenia się z czymś w akceptacji i dodawania siebie by współtworzyć i współpracować. To wspaniałe przeżycie patrzeć jak ludzie w scenach improwizowanych tworzą niezwykłe obrazy opierając się na swoim abstrakcyjnym flow i łączą się opierając się na zasadzie Tak I. Tak, widzę propozycję jako filar budowania każdej relacji I używam go. Tak, w programie Holistycznej Szkoły Trenerów jest moduł Impro, I zapraszamy w nim do praktykowania dawania i brania propozycji, bycia trenerem na Tak I oraz transferowania Tak I do pracy z ludźmi i życia codziennego. Energią tego warsztatu jest Radość. Cieszy spontaniczny, swobodny kontakt, abstrakcyjne kreatywne rozwiązania, wychodzenie na scenę, przekraczanie granic, wspólnota w zabawie, wyzwania w byciu improwizatorem, bycie w wspólnym polu wspaniałego rozwoju.

Tak i Was zapraszam też.

Bartosz Płazak

15 kwietnia, 2017 by DW 0 Comments

Jak ty to robisz?

Ale co?
No że jakoś tak płynie i coraz bardziej ludzie pracują na tym warsztacie…
Nie wiem, jakoś tak, jestem tu…

Jak to robić żeby uczestnicy warsztatu chcieli się angażować?

Niezwykłe było dla mnie, kiedy prowadząc serię warsztatów trenerskich dla biznesu spotkałem się ze zdziwieniem a zarazem jakimś rodzajem uwolnienia, kiedy zaprosiłem uczestników do dyskusji na temat jak w pytaniu z początku akapitu. Kiedy grupa zaczęła analizować to co robiliśmy od rana (to co ja proponowałem i robiłem, reakcje uczestników i to co się działo w grupie), okazało się, że nie ma wykładu, Power Pointa, kamery, uśmiechniętych buziek na rysunkach, nakazów, zakazów, „budującej autorytet pewności siebie prowadzącego”, dowcipów na okoliczność trudności, filmów, i że jakoś nikomu tego nie brakowało. Za to z czasem mieliśmy bogatą, otwartą dyskusję, sporo prawdy, podejmowanie ryzyka, stawianie trudnych pytań każdy każdemu, mówiliśmy o tym czego nie wiemy, co chcemy, a czego nie, co się podoba, a co nie, z czasem zaczęliśmy mówić nawet co czujemy (o korporacyjna zgrozo! ) a nawet ujawniliśmy, że nie jesteśmy ani wszechwiedzący, ani idealni. Na szczęście chroniła nas zasada tajemnicy. Weszliśmy na dużo wyższy poziom swobody, lekkości, zabawy i nauki zarazem. Nikt nie szturchał prowadzącego, ani sąsiada, za to coraz więcej było pytań o szczegóły tematu. Zaskakujące, unoszące, angażujące. Radość pracy. Do dziś pamiętam. I nie tylko ja pewnie.

Była też grupa, która z rozsądkiem i zaangażowaniem pukała się w czoło. Trener musi podawać wytyczne, mówić jak jest, stwierdzać i dawać dobre rady. (czyli powiedz mi co mam zrobić). Najlepiej gdyby się nie przestawał uśmiechać, był miły, prowadził ciągły wykład z możliwie dynamiczną prezentacją, muzyką w przerwach, szumem wodospadu w czasie pracy własnej, tak żeby nie trzeba było nic robić by utrzymać uwagę i nie zasnąć. Nie trzeba by wtedy wchodzić w żaden kontakt, niczego ryzykować. Oczywiście prowadzący będzie mówił o czym sam uzna za stosowne, a my potem ocenimy jakość i powiemy co czy też ile nam to przyniosło. Nie podejmiemy próby zapytania, dyskusji, ujawnienia wątpliwości, bo nie od tego tu jesteśmy. Ostatecznie idąc tu liczyliśmy się z tym, że będzie to kolejne nudne szkolenie, a my stracimy tu dzień nic, bądź niewiele zyskując.

I tak właśnie jestem w ciągłej dyskusji z uczestnikami warsztatów trenerskich, liderami , zamawiającymi szkolenia, a nawet trenerami. Chodzi o to na ile powinniśmy prowadząc warsztat wchodzić w realny kontakt z grupą. Jakie to niesie ryzyka i jakie korzyści. Na ile trener prowadząc grupę (obojętne na jaki temat) powinien wychodzić „ze sobą”, ujawniać własne prawdziwe doświadczenia, refleksje, emocje? Jaki to ma wpływ na uczestników warsztatu, realizację celów szkolenia, bezpieczeństwo i rozwój grupy, atmosferę, nastawienie, a może idąc dalej na całą organizację, społeczeństwo, pole świadomości ludzkości? Czy może jednak warto się trzymać tematu, scenariusza, agendy i bezpiecznie dobrnąć do końca, kiedy ludzie coraz bardziej zamykają się w sobie nie czując kontaktu z prowadzącym, kiedy są w trakcie odgrywanie scen teatru „Ja do was to co muszę, a wy róbcie co mówię” (z uśmiechem).

Dlaczego nie wchodzimy w kontakt? Co stoi na przeszkodzie? Jak wygląda szkolenie, warsztat kiedy trener naprawdę jest? Jakie korzyści ma wreszcie sam trener z takiej postawy ?

Siła czy moc? Oto jest pytanie. Perswazja czy realny kontakt ? Dużo na ten temat w trakcie zajęć Holistycznej Szkoły Trenerów.

7 marca, 2017 by DW 0 Comments

Ale o co ci chodzi, przecież to świetne narzędzie. 

Od dawna kusi mnie by oddzielić kilka rzeczy. Może udałoby się  oddzielić narzędzia od reszty świata?  A może byłaby szansa na oddzielenie łączenia od oddzielania? A może jest jakieś narzędzie do łączenia?

Czytam fora, słucham oczekiwań grup, czytam analizy potrzeb, odbieram zapotrzebowania zamawiających, słyszę zlecenia poprowadzenia warsztatów. Uczestnicy potrzebują narzędzi. Pokaż im możliwie szybko i dużo. Masz dwa dni. Ma być zmiana.

Dylemat. Co ja mam im pokazać? Czy chodzi o sens czy o program? Wędkę czy o rybę? Jak to oddzielić,  a może, jak połączyć?

Prowadziłem kiedyś kluby trenerów przez parę lat, wielokrotnie różne warsztaty promocyjne projektów trenerskich. Co przyciągało uczestników? Narzędzia. Narzędzia to podstawa (w sensie konieczność). Masz narzędzie to wszystko będzie dobrze. Wystarczy. To po prostu działa.

Zdarzało mi się i zdarza w ankiecie po: nie podobało mi się bo mało narzędzi, za dużo pytań kazał mi się zastanawiać, nie dostałem technik, za dużo ciszy…

Narzędzia to antidotum na prowadzenie pracy grupy. Kupujesz narzędzie i praca idzie.

Mam dużo wątpliwości co do tych tez. Owszem pracuję wieloma narzędziami. Stosuję je, tworzę, zmieniam ogólnodostępne pochodzące z literatury w bardziej swoje.  Jednocześnie kolekcjonuję doświadczenie potwierdzające, że nie są mi niemal wcale potrzebne.

Kiedyś natrafiłem na analizę tego co robi oglądanie telewizji, filmu, kina z naszym umysłem. Pomijając szerszy opis: hipnotyzuje. Tak wychodziło z tej analizy. Od tego mementu wiedziałem już, tak na głowę, dlaczego mam taką rezerwę do używania filmu jako narzędzia. Angażuje zmysły! I owszem. Tak bardzo, że po obejrzeniu filmu nie ma już niemal nikogo na sali. Antyteza: film zastosowany na szkoleniu podnosi jego atrakcyjność, ułatwia przyswajanie treści, wprowadza dynamikę…

Inny przypadek. Eksperymentalne autorskie narzędzie. Sytuacja na sali jest rozwojowa. Biorący udział w zadaniu wchodzą głęboko w przeżywanie siebie samych. Narzędzie zostaje daleko w tyle, prowadzący nie jest w stanie zauważyć wyjścia uczestników z narzędzia ani wesprzeć ich w przejściu procesu który jego narzędzie uruchomiło bo procesu tez nie widzi. Czuje, że coś nie idzie i to mocno. Po prostu zamyka proces mówiąc, że nie osiągnęli celu i zasłania się upływem czasu…   Większość oczekująca unikania trudności oddycha z ulgą, poszkodowani odchodzą zmieszani na miejsce. Brakuje ducha,  który by się ujawnił i uwolnił wszystkich od napięcia. Zamknięte.

Co stanowi granicą używania narzędzi? Posiadanie ich w dyspozycji łączyć się może z podniesieniem pewności siebie prowadzącego.  Mam coś co ułatwia uruchomienie pracy, doświadczanie, uczenie się. Mam coś na podstawie czego ludzie będą mogli dużo się dowiedzieć. Mam coś co nada strukturę pracy. Jestem bezpieczny, będzie fajnie. Ja. Czy to zadatek łączenia czy dzielenia?

Inny przykład. Parę lat temu.  Grupa osób z jednej branży. W narzędzia wchodzą chętnie. Pracują. Są zaangażowani, można by rzec karni. Bo przecież prowadzący (trener, wódz, tata, szef, lider, dowódca) dał pracę to trzeba. Wydaje się że wszystko gra. Jednak czegoś tu nie ma. Ducha, energii … Cóż wypadało by uznać, że nie ma grupy… Choć przecież wszystko gra. Przeszliśmy więc szybko do tego co w nich. Do codzienności. Wydawałoby się tego o czym nie chcą mówić. A jednak. To ich zajmowało naprawdę. Szliśmy więc dalej, słuchałem, pytałem, ciekawiłem się, spoglądałem z jednej z drugiej strony, nie dawałem zbyt wiele od siebie, raz czy dwa odwracałem perspektywę patrzenia. Więcej nie było potrzebne. Okazało się, że są o wiele bardziej rozmowni, otwarci niż myślałem, niż zakładał scenariusz i zamontowane w nim narzędzia. Satysfakcja obu stron. Cele 110% Program ok. Narzędzia 0.

Gdzie jest granica, za którą narzędzie oddziela nie tylko prowadzącego od uczestnika, ale uczestnika od niego samego i od innych w grupie? Bo w którymś momencie jestem ja, narzędzie i Ty .uczestniku, grupo.

Arnold Mindell nazywa to duchem grupy. Mówi, że każda grupa go ma. To charakterystyczne dla tej grupy pole energetyczne czy jak kto woli morficzne. Główne zadanie prowadzącego pracę grupy to pomóc go ujawnić. Podobnie mówią trenerzy pracujący na procesie. Nazwij to co jest. Mam wrażenie, że to jednak jakoś trudne dziś. Cóż, trudno się dziwić. Nazwanie ducha oznacza jego zobaczenie. A gdyby tak jeszcze postawić pomiędzy słowami duch i prawda znak równa się to mamy, zdaje się, w dzisiejszym świecie, znacznie większy kłopot. Bo pojawia się potrzebę mierzenia się, badania, uświadamiania, szukania i zaradzania. A nie stosowania narzędzi. Narzędzia rzadko mają w opisie np. zastosuj kiedy okaże się że masz na sali parę kochanków, którzy postanowili w niezwykle efektywny sposób zagrać ofiary Twojej pracy i wciągnąć w to grupę poprzez płacz (ona) i radykalną napaść wprost z krzykiem i przekleństwami (on) jednocześnie, bo mają z tego prywatny fan i umówili się by sprawdzić twoje kompetencje (autentyk). Szkoda. Nie ma na to gry(narzędzia). Choć widziałem przypadek próby opowiedzenia dowcipu przy podobnej skali trudności sytuacji. Nie pomogło.

Połączenie używania narzędzi, wspierania doświadczania siebie, pracy z emocjami, dostarczania wiedzy, pracy z procesem rozwoju grupy i na dodatek bycie w kontakcie ze sobą i z ludźmi to zdaje się całkiem sporo. A przecież ta lista do łączenia nie jest wcale skończona.  ( patrz np. oczekiwania na górze 😉 )

Jak więc może pracować trener? Na co albo na kogo się zdać?

Bartosz Płazak

1 marca, 2017 by DW 0 Comments

Wiedza

Podczas prowadzenia grup szczególną uwagę zwracam na oczekiwania uczestników zajęć. Wszakże w zdarzeniu  edukacyjnym, jakim jest warsztat, spotykają się z jednej strony ludzie, którzy po coś przyszli i czegoś chcą, a drugiej osoba prowadząca, która może im to dać albo raczej stworzyć warunki uzyskania określonych korzyści.

Wśród wypowiadanych oczekiwań bardzo często pojawia się wiedza. Większość ludzi jest przekonana, że to, czego najbardziej potrzebują, to informacje na dany temat. W tym znaczeniu wiedza stanowi fetysz współczesności. „Wiedzieć” to prawdziwa cnota. Ten, który wie, ma już wystarczająco wiele, by zrobić użytek z tego zasobu. To dlatego jesteśmy zalewani potokiem informacji z nadzieją, że dzięki temu świat stanie się lepszym miejscem.

Czy wiedza gwarantuje, że posiadamy wszystko, co niezbędne, by działać z odpowiednim skutkiem? Wątpię. Ileż to razy wiedziałem, co należy zrobić, a tego nie robiłem? Ileż to razy informacje zamieniały się w martwą literę, grzebiąc ambitne plany?

Z definicji informacja jest czymś, co dociera do naszego aparatu poznawczego. A czy człowieka można zredukować wyłącznie do funkcji rozumowych? A gdzie emocje, gdzie ciało, gdzie sposoby reagowania? Czy ktoś jest w stanie nauczyć się jeździć na rowerze, czytając poradnik na ten temat?

Zatrzymywanie się na samej informacji jest bardzo kuszące. To naprawdę niewiele kosztuje. Wysiłek jest stosunkowo mały: nie trzeba angażować się osobiście, ujawniać siebie, wchodzić w relacje, narażać się na ocenę innych, wystawiać na dyskomfort. Wiedza jest w gruncie rzeczy czymś anonimowym, pozaosobistym, wygodnym i bezpiecznym. No cóż, niska cena – mały zysk.

W procesie uczenia się wiedza jest oczywiście ważna, ale nie ma co przeceniać jej znaczenia. Psychologowie podkreślają, że sama informacja ma niewielką moc regulacyjną, co oznacza, że prawdziwa zmiana zachodzi na głębszym poziomie wykraczającym poza obszar rozumu. Aby nauczyć się nowych umiejętności, aby dokonać rzeczywistej zmiany, ważne jest angażowanie również innych funkcji pozaracjonalnych. To gwarantuje zdobycie pełnego, różnorodnego doświadczenia, które zakorzenione jest w ciele, odwołuje się do emocji, posiada wymiar poznawczy i manifestuje się w odpowiednim zachowaniu. Dopiero taki zestaw pozwala na mocne zakorzenienie się zdobywanych umiejętności.

W procesie uczenia się zawsze mamy do czynienia z całą osobą. I dopiero angażowanie całej osoby pozwala w pełni spożytkować jej potencjał rozwojowy.

Ryszard Kulik

22 lutego, 2017 by DW 0 Comments

Czyj to proces ? Bieguny stylów pracy trenera

Mam wrażenie, że wśród osób pracujących z grupami istnieją z grubsza dwa podejścia do pracy (ale i efektywności, doboru narzędzi, stylu). Dwa podejścia związane z procesem grupowym. Pierwsze to  akceptacja i budowanie warsztatu w oparciu o proces, drugie to zaprzeczanie istnieniu procesu i forsowanie programu pomimo życia grupy. Widzę je jako bieguny kontinuum  stylów pracy trenerskiej. Pomiędzy nimi pewnie tyle odmian pośrednich co prowadzących grupy trenerów.

Pytanie jak to jest, że ktoś preferuje taki styl a ktoś inny styl. Jak dokonujemy wyboru? Czym się kierujemy? Wydawałoby się, że tematyka spotkania (szkolenia, warsztatu) mogłaby mieć wpływ, może nawet wyznaczać styl pracy. Często słyszę takie wyjaśnienia. Moja logika, kiedy próbuję się z tym poukładać, podpowiada pracę opartą o proces w tematyce wokół kompetencji społecznych, odejście od procesu w tematach twardych.

Projektowałem i poprowadziłem wiele warsztatów na różne tematy i jestem zdania, że każdy można poprowadzić aktywizująco, w kontakcie z ludźmi, oprzeć na zasadach, uczyć przez doświadczenie itd.

Oprócz prowadzenia bywam też na szkoleniach. Lubię uczestniczyć w szkoleniach prowadzonych przez innych trenerów. Lubię superwizować, szczególnie te warsztaty realizowane w jakoś inny, nowy sposób. Ciekawię się, uczę, bawię.

Widziałem warsztaty skutecznie uciekające jakiejkolwiek kategorii czy przyporządkowania.  Co ciekawe, spotkałem się z prowadzeniem zajęć w najbardziej miękkich tematach z zupełnym pomijaniem istnienia procesu, bez niemal jakiejkolwiek pracy angażującej grupę. (pomijam pozorne sesje pytań w rodzaju czy są jakieś pytania ?) Miałem wrażenie, że obecność grupy jest wszystkim co grupowe w tych zajęciach. Bo właściwie jest w nich prowadzący i odbiorca. Odbiorca jest przecież po to by odbierać. I to jego rola. W szczególności zaś nie po to by mieć zdanie i je ujawniać, ciekawić się, dyskutować z odsunięciem choć na chwilę prowadzącego i jego Ego;).

Ujawnianie spontanicznie opozycyjnych tez to prawdziwa plaga. Kiedy pytam o powód  wyboru tego wariantu sposobu pracy w odpowiedzi słyszę odwołanie się do zamiaru osiągania najlepszych wyników.  Czas takiego szkolenia (pracy z grupą, pracy z “odbiorcą”) przeznaczany jest tu na  przekaz. Przekaz wiedzy. Oto i wiedza w ten sposób jest przekazywana. Z najlepszym, jakże by nie, rezultatem. Miernikiem jest ilość. Niekiedy ilość slajdów PPT.

Pytanie z którym pozostaję niezmiennie od wielu lat. Po co uczestnikowi wiedza? Twarda akademicka wiedza w postaci modeli i wyliczanek, zależności.

Co ma z nią zrobić. Ilu uczestników potrafi zbudować most pomiędzy Wiedzą a jej użyciem w praktyce? Ilu jest w stanie wytrzymać pozostając w uwadze taki przekaz wiedzy? Czyj czas jest w takiej formie wykorzystywany a czyj tracony?

Bartosz Płazak