KONTAKT

Adres:
Gajrowskie 12a
11-510 Wydminy

Bartosz Płazak tel. 502 351 161

Obserwuj nas

Category: Bartosz Płazak

O trzymaniu grupy

O trzymaniu grupy

Co to znaczy trzymać grupę? Trzymać pole, trzymać krąg. Po czym poznać, że ktoś trzyma, że grupa jest trzymana…  Z czym kojarzysz trzymanie? Jakie są sposoby trzymania? Czy trzymanie to słowo z mistycznego świata i tylko uduchowione osoby mogą to robić? Czy może chodzi o trzymanie w znaczeniu bliższym zarządzaniu?  A może każde z powyższych ? Czy trzymać by utrzymać, czy można puścić?

Kiedy pytam sam siebie, wydaje mi się, że to trzymanie to prowadzenie. A jak prowadzenie to ci, którzy trzymają, prowadzą. Grupę prowadzą. Jak prowadzą to do jakiegoś celu i jakimiś metodami. A to z kolei zbliża się do prowadzenia warsztatu. A to ostatnie, wiadomo, udaje się jeśli… (cały ten blog i szkoła jest o tym).

Czym więc różni się trzymanie od prowadzenia? Znam się na prowadzeniu, jednocześnie dostawałem nie raz feedback, że dobrze mi idzie trzymanie. Wnioskuję, że wrażenie feedbackodawcy bierze się z tego jak czuje się trzymany/a przeze mnie w grupie i z porównania z innymi trzymającymi.

Wchodzę w to pytanie i mam intuicję, że trzymanie jest intuicyjne, oparte na mocy osobistej, mocy charakteru, sile wewnętrznej, pewnie związanej z wiedzą, doświadczeniem, pozycją społeczną. I w tym sensie może nie mieć wiele wspólnego z prowadzeniem rozumianym jako działanie zmierzające do osiągania celów, ustanowienia konkretnej jakości, kształtu, atmosfery, sposobu pracy, zaangażowania, dynamiki, opartym na wiedzy o specyfice prowadzenia grup, pracy z dorosłymi, narzędziach itp. pochodzących ze źródeł i badań akademickich i doświadczenia trenerskiego w prowadzeniu grup.

Myślę jednak, lata mojej pracy z grupami krzyczą z tyłu, że trzymać można posługując się wiedzą i metodami prowadzącego.

Podobnie układa mi się „algorytm” w drugą stronę. Prowadzić można w oparciu o wiedzę i nabyte umiejętności do jakiegoś celu jakimiś metodami,  ale dodając  trzymanie ( wewnętrzne zaangażowanie wyrastające z wewnętrznej mocy/siłye, odwagi, transparentności, zasadach, wartościach, pozycji, wiedzy, doświadczeniu) i może to dawać wspaniałą synergię dowolnej formy pracy grupowej.

Niestety obserwuję jak mało zadeklarowanych trzymających pojawia się w grupach szkolących się w prowadzeniu, które to grupy prowadzę. I tu, to co mnie sprowadza tym tekstem. Otóż wydaje mi się, że trzymanie miałoby być mistycznym jakoś zjawiskiem, które przypisać należy Trzymającym. I że jak ktoś chce trzymać to już wystarczy, staje się tym, trzyma. Podczas gdy jak ktoś chce szkolić, trenować, prowadzić to musi się tego uczyć. Jeśli się nie mylę, to jeszcze bardziej wydaje mi się zajmujące zjawisko.

Grupy, kręgi, (mówię o małych) są niestety takie same. Niezależnie od środowiska, tematu, podniosłości, uduchowienia, twardości, uziemienia, celowości, korporacyjności, młodości, starości, płci … Takie same – w aspekcie tego do czego prowadzący/trzymający dobrze, żeby był przygotowany. Nie dlatego przygotowany, że to konieczne według jakiegoś standardu, tylko dlatego, że może więcej osiągnąć w tym co robi i dla tych co dla nich ma być. I dłużej może to robić bo się nie wypali. Bo niestety grupy spalają (uproszczenie dla potrzeb tekstu) jeśli nie dysponujesz zdolnością do radzenia sobie ze zjawiskami w nich zachodzącymi. A te zjawiska są „takie same”. Powtarzalne, podobne, inaczej wyglądają na zewnątrz i w szczegółach ale mają zbliżone procesy w tle. Dlatego warto zyskać przygotowanie. Do trzymania i do prowadzenia.

Tekst powstaje wobec spotkań z osobami, które mówią do mnie – wiedza sama przychodzi, po prostu wiem co mam robić, wiem jak prowadzić grupę, nie potrzebuję niczego poza kontaktem ze sobą  ( Bogiem, polem, itp.) Jak to słyszę to się boję. Bo widzę kogoś z dobrą intencją, pięknym zamiarem w świecie, słyszę pomiędzy zdaniami rodzące się trudności i chciałbym powiedzieć zadbaj o siebie, zachowaj swoją moc na dłużej, rób coś, by móc to robić dłużej i sam też zyskiwać i rosnąć.  Wartością są bowiem są (moim zdaniem) trzymający/prowadzący, którzy pozostają. O których coraz większa rzesza ludzi wie, po co, się do nich udać i że można na nich liczyć, że można polecać ich komuś bliskiemu. Szkoda zacząć pięknie i przestać. Pięknie by to robić i wzrastać dla siebie i świata.

Holistyczna Szkoła Trenerów jest projektem edukacyjno rozwojowym, przeznaczonym dla prowadzących i trzymających. Po prostu przygotowujemy do prowadzenia i trzymania grup dłużej niż chwilę. HST jest po to by Ci, którzy chcą wspierać wzrastanie wiedzieli ile siebie dać by trwać w tym ważnym dziele i sami wzrastać.

 

 

Czarny łabędź

Łabędzie są białe. Kropka. Z daleka rozpoznajesz łabędzia. W locie, czy na wodzie. Łabędź to łabędź. A czarny jest tak rzadki, że trudno uwierzyć w jego istnienie…

Inwestorzy na giełdach zawsze są podzieleni co do tego czy będą wzrosty czy spadki. Nie ma sytuacji, w której nie znaleźli by się tacy co mają nadzieję na akurat jeden scenariusz, inny niż reszta. Korzyści można czerpać z inwestycji w nadziei na wzrosty i na spadki. Można też zabezpieczać inwestycje używając do tego specjalnych narzędzi. Można wybrać inwestycje, które są mniej i takie co są bardziej ryzykowne i posługiwać się specjalnymi narzędziami do oceny i równoważenia ryzyka. Można zagrać z lewarem, czyli zwielokrotniając wartość zainwestowanych środków. To wszystko w celu zapewnienia sobie możliwie dużej szansy na korzyści z inwestycji (stopy zwrotu).

Rynek jest chaotyczny i nie daje się przewidywać. Każda próba określenia tego co będzie jest raczej grą emocji i prawdopodobieństwa zaistnienia zdarzeń. Pomijając teorie o istnieniu tak wielkich podmiotów, że mogą one kształtować bieg wydarzeń na rynku i  wtajemniczonych osób znającymi fakty mające znaczenie przed pozostałymi, uznaje się raczej, że nie ma mocnych, którzy byliby zdolni przewidzieć kierunek ruchu rynku. Zmiany, trendy, wahania, tendencje, tymczasowa przewidywalność, perspektywa minut, godzin, dni, tygodni, miesięcy, lat, dekad i odpowiadająca im zmienność to dzień powszedni.

Zdarzenia nieprzewidywalne, przeczące temu co znamy, burzące bezpieczeństwo i zaufanie, przesuwające granice mentalne w nowy rejon to wyjątek od reguły. Nie można się ich spodziewać, nie da się do nich przygotować. Są nie do wymyślenia przez osoby patrzące na świat przez codzienne okulary, skupione na normalności, na sobie, na pracy, domu, rodzinie, planach. Są te zdarzenia  nazywane są czarnymi łabędziami. Na rynkach finansowych, w świecie gospodarki, pieniądza,  są to zdarzenia znaczące i zaskakujące. Wojny, kataklizmy, zapaści znaczących podmiotów, banków, segmentów rynku,  zmiany rządów, i mniejsze jak na przykład informacje podawane nieoczekiwanie przez wpływowe osoby (nawet w mediach społecznościowych).  W sieci połączeń nie ma znaczenia gdzie to wydarzenie ma miejsce na świecie. W systemie naczyń połączonych wszędzie mogą się pojawiać reperkusje od niewielkich i krótkotrwałych do tych największych jak krachy giełdowe. I nagle nie ma reguł, nie ma doświadczenia na którym można się oprzeć, nie ma algorytmu czy wskaźnika technicznego, który dawałby użyteczną wskazówkę. Pozostaje przytomność, trzeźwość umysłu, uważność na emocje i tendencje osobowościowe (znajomość siebie), opanowanie i działanie w kierunku celu/strategii. Po drugiej stronie (udziałem wielu w takich chwilach) jest  panika, rozstrój, odcięcie od zdrowego rozsądku i porządku działania, utrata kontaktu ze sobą, wiedzą, intuicją, doświadczeniem, celem, strategią. Słowem straty. Gwałtowne, zaskakujące, znaczące w kategoriach finansowych czy psychologicznych.  Pojawienie się czarnego łabędzia zaprasza nas do nas, pokazuje  zdolność osoby do korzystania z własnej wiedzy, doświadczenia, intuicji, godzenia się ze stratą, uznania własnego błędu, odzyskania równowagi po wstrząsie, zdolność do odbudowy i regeneracji, przetrwania osoby, przedsięwzięcia w dłuższym terminie. Czarny łabędź jest szansą na samopoznanie i aktualizację wyobrażeń o sobie i świecie. Zaprasza do pokory i uważności, hamuje zapędy t(ego), który już wszystko wie. Bywa, że jest zaproszeniem do rezygnacji z jednego stylu życia i do budowania od nowa, budowania czegoś innego. Strata zdarza się być lekcją życia, odnową, oczyszczeniem.

Tekst ten ( i późniejsze) jest wyrazem mojej dzisiejszej (czerwiec 23) ostrożności i przyglądania się badawczo światu w którym żyję. Jest też o analogiach, które widzę pomiędzy odległymi z pozoru zjawiskami a pracą z grupą.

Warsztat 1. Piękna owocna praca, zdecydowana na uczenie się grupa, rozbudzone nadzieje na kompetencje, bogate feedbacki, świetne pytania, słowem sytuacja marzeń dla prowadzącego warsztat. Wchodzi Pan z obsługi w trakcie. Bez słowa. Pracuje, wymienia, stuka, wnosi pachnące rzeczy, wychodzi, za chwilę wraca, o nic nie pyta, patrzy w podłogę i na swoje ręce. Atmosfera pracy i współpracy opada, pojawiają się żarty, zapada cisza. Niby nic wielkiego, a jednak akurat prowadząca swoje wystąpienie Uczestniczka wypada ze swojego flow, za nią grupa, warsztat skręca z merytoryki do mówienia o takich trudnościach i niekonsekwencji w polityki firmy, która zaprasza tego pana do obsługi przecież, a jednak ….

Warsztat 2. Szkolenie dla zespołu. Zespół osób o różnym stażu, doświadczeniu, kompetencji, wieku. Osoby zatrudnione z długim i krótszym stażem, z dużą dawką zdrowego rozsądku, pojmujące swoją rolę i zadania, naturalnie obawiający się odkrywania swoich głębszych sfer, jednak gotowy na pracę, ludzie świadomi celów warsztatu. Jedna z osób w radykalnie odróżniający się od pozostałych oskarża, poniża, atakuje, wypomina, grozi, zaczepia, zawraca, odkrywa zagłębione a nawet intymne szczegóły.  Nikt ze zgromadzonych nie jest w stanie zatrzymać tej osoby w jej pomyśle na siebie, zespół i warsztat. Nie pomagają interwencje delikatne ani silne ze strony prowadzącego ani obecnej na sali liderki zespołu. Groźby i ataki dotyczą każdego, a także samej firmy, jednym słowem w szachu jesteśmy, bo w organizacji wartości nakazują słuchanie i empatię a ta osoba występuje jednak jako ucieśniona.

Warsztat 3. Szkolenie dla zmotywowanej grupy, uczestnicy w podobnym wieku, doświadczeniu, nastawieniu, doświadczeniu szkoleniowym. Jedna z uczestniczek domaga się zmiany zasad szkolenia ponieważ  ma taką potrzebę. Odmawia przyjęcia kontraktu bo ją on ogranicza. Staje przeciw każdemu wyjaśnieniu, propozycji grupy, poszczególnych  osób, prowadzącego. Bez końca pokazuje jak bardzo się nie zgadza, jak ją ograniczają osobiście propozycje, jak wszystko co się dzieje zagraża jej dobrostanowi psychicznemu. Stawia się w miejscu ofiary, i obstawia się argumentami jakoby pozostali byli jej oprawcami, przywołuje na pomoc normy i zasady z najwyższych półek unijnej poprawności. Wszystko milknie. Kontrast powagi wystąpienia tej osoby/ofiary przeciw oczywistym korzyściom z dalszej pracy na zasadach zabija zdolność do ruchu w grupie. Przynajmniej na jakiś czas.

Warsztat 4. Zmotywowana, dojrzała wiekiem i doświadczeniem grupa, znaczący poziom kompetencji komunikacyjnych, świadomości interpersonalnej i samoświadomości,  zaznajomiona celem i sensem pracy, spójna by go realizować, zakontraktowana. Koniec pierwszego dnia z napięciem i konstruktywnie zarazem. Drugiego dnia rano, dwie osoby bez słowa opuszczają grupę. Zwykle oznaczałoby to zagrożenie istnienia grupy, znaczące napięcia, załamanie pracy, zmianę kierunku w stronę omawiania porzucenia, opuszczenia.  Grupa uznaje stratę, wyraża wdzięczność za lekcję, konsoliduje się wokół celów pracy i rusza dalej.

Warsztat 5. Szkolenie trenerskie, grupa młodych zmotywowanych osób, 4 warsztat w cyklu rocznym, maj, piękna pogoda, niedziela, leniwe centrum miasta, świetna prywatna sala. Runda otwarcia. Otwierające się coraz lepiej kolejne wypowiedzi uczestników nagle zamierają, za to ludzie wyjmują telefony. Ktoś płacze, kogoś wycina, ktoś zamiera, odczuwalne jest silne napięcie, kolejna osoba rozpoczynająca wypowiedź zatrzymana jest przez inną. Ktoś mówi, katastrofa rządowego samolotu. Padają pytania, więcej płaczu, więcej pytań, katastroficzne scenariusze, prośby o zakończenie zajęć i protesty przed tym, ktoś wstaje i wychodzi po wodę, ktoś patrzy w telefon, ktoś ssie palec, ktoś mówi o wojnie, ktoś przytula się do kogoś, ktoś patrzy na mnie wyczekująco. Czy wiem co robić? Nie. Czy mam pomysły? Tak. Czy mogę tym zarządzić sam ? Nie. Każda propozycja spotyka się z opozycją. Każda próba rozładowania napięcia i przejścia do pracy (analityczna dyskusja, zaproszenie do wyrażania potrzeb, otwarcie opcji zakończenia zajęć) polaryzuje grupę. Stoję za działaniem, warsztatem, uwzględnieniem napięć i pracą. Udaje mi się cokolwiek drugiego dnia pod koniec. P.S. właściciele projektu zapytani o zdanie odmawiają opcji odwołania zajęć i wnoszą o rozwiązanie napięcia na sali…

 

Każdy z tych przypadków zawiera coś nieprzewidywalnego. Sytuacje te nie dają się naprawić przy pomocy znanych, zwykle wystarczających interwencji, nie pasują też nijak do otoczenia w jakim się zdarzają. Wymagają pojemności i wewnętrznej mocy od prowadzącego ponieważ staje tu naprzeciw siebie wiele aspektów, które zwykle ustawiają się gęsiego w czasie i w kierunku wspierania grupowej pracy. Dobro uczestników vs dalsza praca, zasady vs korzyści, dobro jednostki vs dobro grupy, realizacja celów vs obiektywna konieczność ich odroczenia. Pozostaje więc zwrócenie się w kierunku pojedynczych kroków, poszukiwania opcji, budowania współpracy pro rozwiązaniu i przywróceniu możliwości pracy, odnajdywania tego z czego można zrezygnować by iść dalej, otwieraniu się na to co się dzieje pomimo, że doświadczenie podpowiada zagrożenia.  To sytuacje w których pozostaje zdolność podążania za tym co się wydarza, akceptowania strat, niepowodzeń na jednym poziomie, przyjmowania sukcesu, lekcji, wartości na innym, akceptacja nieznanego i uczenie się od niego.  Wymaga to pojemności i umiejętności oddania się procesowi, spojrzenia z metapoziomu, kierowania się wyższym dobrem godząc tę ścieżkę z różnorodnością bieżących potrzeb grupy. Jak w taoistycznej opowieści o pokonywaniu wzburzonej rzeki pełnej wirów. Nie da się jej przepłynąć wpław bo jest zbyt  rwąca, silna, nieprzewidywalna, niesie na skały… Trzeba zaryzykować wskoczenie do wiru. Zaufanie, że nurt wciągnie Cię by wyrzucić na drugim brzegu…, ale tam gdzie on zechce, to nurt wyierze.

Wpływać? Czy pływać?

Jest dla mnie sprawą wielkiej wagi przyjęcie przez prowadzącego siebie, jako tego kto ma coś do robienia na warsztacie. Innymi słowy przyjęcie roli, przyjęcie zadań, przywilejów, obowiązków. Przyjęcie rangi i płynącej z niej władzy. Przyjęcie, czyli akceptacja, zgoda, włączenie, używanie.

Celowo używam słowa „robienia” a nie zrobienia, uznaję bowiem jako ograniczoną, możliwość skończonego dokonania czegoś w pracy z ludźmi. Więc można robić. A nie zrobić. I do tego robienia jest potrzebne to przyjęcie siebie w roli.

Jednocześnie dostrzegam spore niebezpieczeństwo w braku wystarczającej klarowności, u prowadzącego/ej, co do objęcia tej roli/rangi formalnego lidera grupy. Żeby iść do przodu, prowadzić, myślę, trzeba się/coś/kogoś poruszyć. Ruszający musi chcieć, owszem, będzie łatwiej. Jednak często, bardzo chce i nie chce jednocześnie. Bywa w oporze. Staje na progach. Uruchamia obrony, unika,  ucieka, atakuje, rezygnuje, manipuluje, somatyzuje, buduje koalicje itd. Jest i nie jest jako ten co chce siebie ruszyć. Rusza i stoi. W tym niezdecydowaniu potrzebuje impulsu, energii, zachęty, żeby ruszyć. Sam może tam stać jeszcze długo, nie znajdując gotowości w sobie. Można mu więc pomóc, może nawet po tę pomoc tu przyszedł. Żeby pomóc trzeba się zdecydować. Do decyzji potrzebna jest zgoda na podjęcie ryzyka. Jej fundamentem jest akceptacja roli, pozycji i towarzyszącej jej pewnej władzy formalnej, wartości, możliwości i ryzyk z nią związanych.

Mam wrażenie, że jest spore pole mitu, mówiącego, że cała obecność prowadzącego/j musi być wspierająca, w rozumieniu: kojąca, uprzejma, przyjazna, grzeczna, miła, w ogóle jakaś tam a nie jakaś twoja. Najlepiej ma nie dotykać Tego co jest (trudne, do poznania, do włączenia, do przekroczenia),zwłaszcza gdyby to miało sprawić trudność (niechciane emocje, zachowania). Czy jednak spokojne, służące, wspierające zachowania każdemu służą? Czy miękkie, delikatne, czułe głaszczące każdemu służą?  Jestem zwolennikiem miękkiego wspierania. Odnajdywania i  integracji nowego, z możliwie najmniejszą porcją trudu. Całkowicie jestem za minimalizowaniem napięcia. Jednak to napięcie bywa potrzebne, niekiedy to ono właśnie może prowadzić do tego oczekiwanego odkrycia, poznania, włączenia, integracji. Podążanie za mitem zawsze spokojnego, spolegliwego prowadzącego może tę możliwość pracy pod/z napięciem, tę możliwość wsparcia odkrywania cofać.

Zauważam, że ciężko jest pracującym z grupami przyjąć perspektywę tej życzliwej stanowczości. Perspektywę bycia z drugim człowiekiem pomagającego odkrywać to ważne coś i stanowczego jednocześnie. Ta stanowczość, kierowanie, władza jakoś passe jest, jakoś odsuwana jest,  byle jej nie wziąć. Nie chodzi mi o władanie, które może o czymś autorytarnie zdecydować, zdominować, postawić na swoim, a o władzę, która daje nam prawo podejmowania interwencji, prowadzenia procesu, zatrzymywania jednego a uruchamiania drugiego strumienia wymiany między ludźmi, poszukiwania i odpuszczania.  Na przykład:  odmówienie uczestnikowi domagającemu się natychmiastowej odpowiedzi na pytanie, kiedy ono wychodzi poza umowę/zakres warsztatu. Na przykład zapraszanie uczestnika do zajęcia się samodzielnym odkrywaniem swojej wartości z zajęć. Na przykład  zamykanie wątków, otwieranie wątków, dbanie albo nie dbanie o kogoś,  zależnie od oceny potrzeby osoby/sytuacji. Na przykład instruowanie, stawianie pytań, nadawanie kierunku pracy.  Te działania z miejsca kierującego,  mogą się nie udawać, bez pełnej wewnętrznej jego zgody na kierowanie pracą grupy, bez przyjęcia na/dla siebie przywództwa, odpowiedzialności, bez spójnej jego/jej decyzji o przyjęciu.  Techniki mogą nie działać, uczestnicy mogą pozostawać w pomieszaniu, praca grupy może się zaburzać kiedy wewnątrz mamy wątpliwości czy nam wolno.

Mam formalną władzę. Kieruję tym warsztatem. Więc skąd takie wahanie? Co mi przeszkadza? Jak to jest, że sięgam po kierowanie warsztatami (prowadzenie ich jako trener), kręgami, a tak  bardzo skupiam  się by zachowywać się niedyrektywnie, chroniąco, delikatnie, niepotrzebnie grzecznie i nadmiarowo uprzejmie. Zastępuję kierowanie kolorami, zabawkami, pomocami, odwracającymi uwagę od sedna gadżetami, ogólnikami, okrągłymi słowami. Staram się trzymać tego niezależnie od biegu zjawisk grupowych, potrzeb sytuacji. Czy przyjemny udział w warsztacie stał się towarem? Czy zatem jest nadal  towarem (ofertą) rozwój? Po tak co chronić uczestników przed wychodzeniem ze strefy komfortu?

O co w tym chodzi? Gdy patrzę na deklarowane cele uczestników warsztatów z perspektywy partnerskiej umowy,  widzę, że ludzie przychodzą by się uczyć, rozwijać, odnajdować coś czego im brakuje. Uczyć oznacza często zderzać się z wyobrażeniami o sobie, poziomem swojej kompetencji, możliwościami, talentami, spotykać potencjały osiągania celów czy realizacji marzeń albo ich ograniczenia. Uczyć się to weryfikować swoje przekonania o sobie o innych i o świecie. Uczyć się to stawać w dyskomforcie i sięgać po nowego siebie. Kiedy więc widzę jak kogoś niesie w przeciwnym kierunku niż on sam deklaruje, dokąd on chce iść, chcę zatrzymać go, pomóc to zauważyć, by bardziej świadomie wybrał co  on chce robić. Zwłaszcza jeśli mam z nim umowę na ten rozwój. Dać mu znać nawet jeśli on nie wybierze się z tym mierzyć, wysłać sygnał. Dać mu znać, pokazać, skonfrontować oznacza pomóc wybrać:  status quo albo nowe. Gwiazdka. Niektórych lepiej zostawić w spokoju jeśli nie są gotowi wybierać. Jednak, uważam,  właśnie to decydowanie co robić, ile robić, wobec kogo robić  jest tym sprawowaniem przywództwa, władzy. Często wiąże się z narażaniem siebie, grupy i tej osoby na dyskomfort względem idealnego oczekiwanego świata. To jednak przeciwieństwo tendencji pozostawania w bierności, chowania się za hasłami różnorodności, siły wyższej, czyjejś drogi duchowej, siły wyższej, fałszywej pokory itp. To współczująca stanowczość, to również forma bycia blisko w tym trudnym czymś co jest.

Mam kilka hipotez co do tego co przeszkadza prowadzącym prowadzić ludzi ku nim samym.

Większość popularnych warsztatów to przedsięwzięcia biznesowe w na tyle dużym stopniu, że utrata klienta/przyciąganie kolejnych klientów jest istotną przesłanką by starać się o ich  zadowolenie. W grupach lęk jest podstawowym napięciem, mimo uzewnętrzniania przez uczestnikiem czegoś zgoła innego, przeciwnego. Dotykanie wrażliwych miejsc grozi wzrostem napięcia, wzrostem lęku, pomieszaniem, wejściem w obrony, szukaniem ujścia napięcia. W ograniczonym czasie, w rozwojowym zakresie umowy, bywa, że w obiektywnie trudnej sytuacji wymagającej głębszej interwencji, wyprowadzenie wartości z trudności jest trudne. No a uczestnik przybywa po wartość, ale bez napięć raczej by wolał. Napięcia mogą sprawić, że nie wróci. I biznes się zmniejszy.  Bardziej stanowcze bycie przy poszukującym, towarzyszenie w wyprawie w głąb siebie wymaga czasu, więcej ryzyka osobistego, doświadczenia, kompetencji a te najlepiej rozwija się  poprzez praktykę. Biorąc pod uwagę przesłanki biznesowe, krótki czas warsztatów, oczekiwania spolegliwej pracy ze strony uczestników może być trudno o przestrzeń do praktykowania. Obserwuję też jak coraz powszechniejsza staje się oferta rozwojowa finansowana z grantów różnych organizacji, promocji, oferta on-line (…) Tam niezadowolenie uczestnika może decydować o grancie albo  jego braku, o powodzeniu projektu, o fali komentarzy w sieci. To z kolei wywiera presję na organizatorów, od prowadzących oczekują oni omijania tego co zbliża uczestnika do nieznanego i dyskomfortu związanego z odkrywaniem siebie, uczestników zaś uczy być na koloniach z przyjemnymi ćwiczeniami warsztatowymi. Swoje robią bariera językowa i łatwość dostępu uczestnika do projektów (dotacje) które prowadzą do niespójności grup, pomyłek rekrutacyjnych, a dalej małej  gotowości na głębszą pracę grup.

Najważniejsze jednak wydaje mi się to co wewnątrz prowadzącego przeciw obejmowaniu przywództwa. To hipoteza główna.  Systemy wierzeń, przekonań, wytrenowana ukierunkowana na obsługę oczekiwań postawa, lęk przed objęciem roli, przed konfrontacją z grupą, utratą pracy i zarobkowania, trudności w podjęciu stanowczości i kierowania. Pod tym ugrzecznieniem widzę wielkie staranie się, strach i nagromadzoną złość, zaległości w realizowaniu ustanawiania własnego pola w różnych relacjach, niepewność co do tego ja-kim teraz być. Obserwuję też naśladowanie wzoru innych, delikatnych, miękko wspierających nauczycieli, pewnie tak pracujących w jednostkowych sytuacjach a może i w ogóle. Tęsknotę za czułością.  Słyszę to pomijające siebie staranie w słowach, które mimo, że w miłym tonie, ukazują w tle zezłoszczone, odwetowe, szukające rewanżu, szybkiego zamknięcia,  usadzające, wystraszone części.

Oddzielenie od siebie, rezygnacja, wycofanie, staranie się, nie ufanie sobie, trudności w samo wyrażaniu się. W dłuższym czasie trwania tworzą nawis niezrealizowanego napięcia, cierpienia. Jego trzymanie, ukrywanie pod wpływem presji otoczenia zawodowego, presji oczekiwań uczestników, czy konieczności finansowych tylko pogarsza wewnętrzną sytuację. Coraz trudniej sięgnąć do siebie, takiego jakim się jest, by zasilić rolę w zadaniu. Ciężko ukazać i uwolnić się, choćby po to by odzyskać energię używaną do utrzymywania poprawności. Ciężko stanąć za sobą po to  by ruszyć do pracy, sięgnąć po rolę, zrealizować to na co ona pozwala i co jest potrzebne by pracować z grupą w kontakcie i na cel, w jakimś poziomie własnej i czyjejś prawdy, odsunąć to co przeszkadza i zaakceptować to co jest.

W pracy grupowej potrzebna jest twoja złość, twój lęk, smutek, pomieszanie, zaskoczenie czy obrzydzenie, wahanie, zastanawianie się. Tak samo jak radość, ulga, entuzjazm, powaga.  Są potrzebne by zasilić nimi przekaz, narzędzie, interwencję. Bez folgowania sobie, nadmiaru, przesytu. Po prostu jako energia zasilająca zachowania, nadająca im autentyczność, pomagająca odbiorcom poczuć Cię a nie tylko słyszeć i widzieć. One (emocje) są napędem, sterownikiem prawdziwych z wewnątrz idących zachowań. Każdego. Również prowadzącego grupę. On/ona (prowadzący/a) stanowi źródło inspiracji, jest modelem dla tych, którzy przyszli tu poszukując własnej spójności. Zgadzając się na stanie w sobie i w roli wyjdziemy poza merytorykę ale i  ją zasilimy. Na pewno zainspirujemy do odkrywania siebie naszych uczestników.

Bycie z głębi siebie, serca, prawdy, mocy,  nie bycie ja-kimś „oczekiwanym” wygląda dla bojących się jak nieprzewidywalność. W dzisiejszym świecie strachu zmiennokształtność budzi lęk, przecież mamy być najlepiej wszyscy tak samo grzeczni.  W istocie to esencja nas ukazująca się wobec tego co jest. Zmienna. Jak bodziec i reakcja, zmienne, wynikające z siebie i zapętlające się.  Zaprasza do realnych relacji.  Może to to czego szuka wielu. To czego nauczyli się unikać. Może jest tym, czego unikanie, nie posiadanie w kontakcie utrudnia stawanie w roli prowadzącego i w wielu innych rolach.  Tym czego poszukują inni u Ciebie kiedy prowadzisz grupę.

Stanowcze bycie z mocą i miłością bywa też mylone z dominacją, agresją. Bywa nimi naznaczane, stygmatyzowane, ze strachu, w pomyłce i z chęci oddalenia odium wyjścia poza komfort. Niestety bywa, że celowo, na wyrost, na postrach, zaraźliwie i rozlewająco, dla obrony.  Strach i ochronne normy społeczne, zapraszają do nazywania takiej obecności w ten błędny sposób. Stąd już tylko chwila do rezygnacji z ekspresji emocji, a później z nas większej całości, takich jakimi jesteśmy. Dopasowanie się, uroczysta spolegliwość, włączanie nie włączalnego, pomijanie oczywistych granic dla pozorów wspólnoty nazywane jest ostatnio nowym słowem, inkluzja. Jak wtedy sprawować przywództwo? Jak prowadzić grupę, zespół? Jak zapraszać poza komfort, do rozwoju? Jak poszukiwać wartości w trudności? Z przepisu, z pamięci, z głowy, z recepty, z modelu ?  A co z dostępem do tych recept  kiedy nadejdą nasze emocje?  Wpływać czy pływać? Czy wybór jest poza strefą komfortu?

 

 

O strategiach obronnych

O strategiach obrony

Wszyscy.* W dzieciństwie spotykamy się z tym czego nasz niedojrzały system nerwowy nie może przyjąć, z tym co nas nieuchronnie przeciąża, z tym co jeśli by wpuścić do środka mogło by być nie do zniesienia. Dosłownie. Odruchowo, z potrzeby życia, kreatywnie, a może i z miłości do siebie, rzadko świadomie, znajdujemy sposób na poradzenie sobie z tym co za duże. I dobrze. Bo może nie dalibyśmy rady przetrwać w środowisku, które nie jest gotowe ani zainteresowane naszym dobrostanem tylko sobą jest raczej. A  już na pewno nie dobrostanem takim jakim my chcielibyśmy, czy potrzebowalibyśmy go dostać. Kłopot w tym, że byliśmy w tamtym czasie od tego środowiska zależni. Kłopot w tym, że nasze spojrzenie bez tego obronnego filtra na to z czym się stykaliśmy musiałoby wtedy wywołać odrzucenie… środowiska. Niemożliwe. Więc odruchowo, w wielu wypadkach tak łatwiej, odrzucaliśmy siebie.  Jasne, nie da się tego sobie powiedzieć, ani wtedy ani teraz. Tyle jest na to przesłanek ze świata, które tłumaczą, że to najlepsza droga, że tak tylko można… Zatrzymujemy się więc jak w zepsutym pojeździe czasu w tym miejscu siebie, czasu, rzeczywistości, osób, środowiska i trwamy w tych strategiach obrony, odruchowo, żeby żyć. Oddzieleni od siebie samych. Oddzieleni od bliskich i tego środowiska.

Za głęboko?  Raczej nie. W każdej sytuacji grupowej spotykamy się z nawykowymi, niezidentyfikowanymi przez nich, mało pasującymi do zdarzeń warsztatowych reakcjami osób w niej uczestniczących. To właśnie obrony.  Kiedy ktoś się przymila, pokazuje jak bardzo się stara, uwodzi, spiera się, udowadnia, niepotrzebnie dużo mówi, zaczepia, otwarcie sabotuje, ucieka, zmienia tryb zajęć, protestuje, broni zasad, morale, innej osoby, siebie… Obrony widać już w całkiem małych porcjach zachowań: westchnienie, spojrzenie, wiercenie się, niewinne pytanie itd. W tle istnieje jakiś czynnik nazwijmy go zagrażającym, który otwiera drogę temu zachowaniu, uruchamia obronę w osobie, poza świadomością, jak kiedyś. Coś co automatycznie oddziela  w zachowującym się zdolność do identyfikacji dziejącego się głębiej procesu. Np. nadziei na odkrycie czegoś o sobie co mogłoby pozwolić sięgnąć po nową ścieżkę. Np. lęku przed ujawnieniem dziecięcej z pozoru potrzeby pokazania się, bycia w centrum. I wiele innych potrzeb, do których w świecie tego co musi być przed nami, wyrzekliśmy się prawa. Potrzeb, które reprezentują często proste, podstawowe ludzkie dążenia do bliskości, prawdy o sobie, granic, dążenia do rozwoju, odpoczynku, przyjemności, ciszy, samotności.

Niestety. W każdej sytuacji grupowej jesteśmy jako prowadzący narażeni na dotykające nas impulsy przypominające to właśnie stare środowisko w którym powstały nasze obrony. Nasze. A więc na impulsy uruchamiające nasze obrony. I tu ukazuje się złożoność roli prowadzącego. W z pozoru prostych zadaniach sympatycznej postaci, kiedy jest ona w ogniu zdarzeń uruchamiających ją wewnątrz musi umieć sobie z tym radzić. Najprościej będzie się oddzielić. Zrobić to co rola oferuje. Użyć tzw. autorytetu, czyli w wielu wypadkach po prostu siły. Szkoda. Bo ceną za porządek i spokój osiągnięty w ten sposób będzie słabszy kontakt z grupą i gorsze relacje z uczestnikami i sobą. Inne ścieżki? Trudniej będzie wejść w kontakt z obroną. A jeszcze trudniej będzie zobaczyć, jak nasza prowadzącego/ej obrona wywołuje obronę w tamtej osobie. Wycofać obronę ujawniając najpierw przed sobą własne tu i teraz przeżycie, potrzebę, spotykając zranienie. Cóż, kiedy zapienia nas w ułamku sekundy nasz trudny uczestnik-nauczyciel nie jest to łatwe. A jednak to właśnie droga współczucia do siebie. Która ma szansę przynieść współczucie dla uczestnika. Mogę dać  sobie, mogę komuś dać. Dać przestrzeń do bycia. Stąd nagłówek. Wszyscy.

Prowadząc grupę warto mieć przetartą ścieżkę (do) serca. Własną. Ścieżkę, w której widzimy siebie. Tyle ile widzę siebie tyle jestem w stanie widzieć kogoś. To nieskończona robota. I na osłodę, dla grupy, społeczności, świata, robimy ją na pewno, jednak przede wszystkim dla siebie. Wydeptanie ścieżki do swojego serca, włączenie czekających na przyjęcie części, z miłością odbierając ich dary i włączając do całości to praca, którą dobrze jeśli umiesz. Teraz kiedy umiesz, możesz jej użyć wobec innych. Objęcie siebie, to obejmowanie innych. Narzędzia, owszem działają. Ale to Ty jesteś tym co trzyma grupę. Bez Ciebie narzędzia to pusta forma. W obronie trudno jest trzymać grupę. Bo trzymam obronę.

Współczucie. Kiedy przez nie spojrzymy na zachowania obronne to widać dziecko, które się chroni, choć nie ma w Tu i teraz tego co zagraża, jak kiedyś. Jeśli uda się spojrzeć przez ból, trud, emocje, napięcie, cokolwiek co się odzywa w pierwszym kontakcie (przez też naszą obronę), w głębi widać kogoś kto się broni jak zawsze  kiedyś. I wtedy jest szansa na cud. Można stanąć po jego stronie. Zamiast przeciw obronie. Współczucie. Nie zarządzanie, nie siła, nie reakcja z naszego systemu obronnego. Spotkanie we współczuciu i wsparcie.  I to właśnie wydaje się być bardziej rolą prowadzącego, kiedy prowadzisz innych przez odkrywanie. Oprócz innych J ról oczywiście.

*Gwiazdka: Wszyscy a może ktoś mniej. Jeśli wykonał już swoją pracę nad sobą. Czytaj terapię. W zawodach pracujących w pomocy, wsparciu dla innych osób terapia własna jest zaleceniem. Samoznajomość, wewnętrzna przestrzeń jest czynnikiem efektywności i zarazem czynnikiem przetrwania. Jakkolwiek to brzmi, warto rozważyć. Integracja starych schematów, zaleczenie ran, włączenie figur broniących dostępu do potrzebnych nam części, lub wykonujących nadal swoją piękną obronną pracę (blokując jednocześnie coś innego), udostępnienie zasobów, otwarcie możliwości obrony w sytuacjach tego naprawdę wymagających to efekty pracy nad sobą. Zwyczajnie potrzebne, kiedy pracujesz z osobami, które zwykle nie wykonały tej pracy i jednocześnie oczekują wsparcia od Ciebie.

 

 

O nietrwałości

Nietrwałość, aspekt życia warty rozważania. Buddyści zauważają, że dopiero jego głębokie zrozumienie umożliwia rozwój. Że dostrzeganie nietrwałości jest ważnym motywatorem rozwoju. Mamy mało czasu, wszystko w otoczeniu zmienia się, rozpada, przechodzi w inne, nie ma sensu opierać się na czymkolwiek wierząc, że to w istocie istnieje. Dotyczy to również nas, tych którzy (ciągle) rozważają. Istotne jest wobec nietrwałości  dotarcie do istoty siebie samego i przyjęcie jej jako źródła sensu.

Kiedy patrzę na grupę i siebie w niej, obserwuję tę nietrwałość. Każde zjawisko trwa chwilę i przechodzi w drugie, inne, następne. Zmieniają się twarze, mimika, grymasy, spojrzenia, wyrazy, obrazy, goszczą na nich wciąż inne osoby mimo, że to ta sama twarz. Zmieniają się głosy, od milczenia przez pomruki, półsłówka, zdania, dłuższe wypowiedzi, wejście w dialog, więcej kontaktu, otwartość, różnicę zdań, konfliktowanie się, sprzeciwy, bunty, porozumiewawcze wypowiedzi, zaciekawienie, znów milczenie, pełne napięcia pytania, odmowy, rezygnacje, fochy, nieodgadnione zmiany frontu, pozostawanie przy sobie z uporem, szukanie komityw, zagadywanie, zmienianie tematu, odwracanie kota ogonem, obśmiewanie, żartowanie, narzucanie zdania, groźby, zawoalowane manipulacje, ucieczki w wygodne wątki, wyrażanie potrzeb, uznanie dla wartości, dostrzeganie sensu, przyjmowanie treści, akceptacja inności, odbieranie wsparcia, dawanie uznania, przybliżanie się, proszenie o więcej, rozważanie przekazu, zapraszanie innych do brania… Zmieniają się postawy ciała, napięte, sztywne, nieruchome, silne, wyprostowane, zmieniające się, niespokojne, zamknięte, zwinięte, opatulone, zaciśnięte, demonstrujące, szukające oparcia, oparte, poruszające się, zmienne, poszukujące czegoś, wibrujące, przytulone, otwierające się, ruchliwe, otwarte, lekkie, wiercące się, poruszone, rozluźnione, odzwierciedlające/ukrywające  wnętrze osoby, wychodzące do przodu do kontaktu, chcące być bliżej, dalej… Zmieniające się relacje, podobni, bliscy, przyjaciele, zafascynowani, zaciekawieni, zdystansowani, oddaleni, dalecy, nieprzyjaźni, wrodzy, niechętni, wyczekujący, roszczeniowi, akceptujący się z trudem, w przymusie kontaktu, rozluźnieni, uznający się w różnicach, wolni od ocen, swobodnie wymieniający się, puszczeni w lekkości, …

Falowanie, przechodzenie jednego w drugie, nic nie jest trwałe bo proces wciąż unosi i przemienia nas w co innego. Jednostkę, grupę, prowadzącego, całość, pole. Zmienność, nietrwałość, nowe, wzrost, rozpad.

Jak radzić sobie w tym procesie tak niepewnym, nieoczywistym, nieprzewidywalnym, kreatywnym i destruktywnym,  jednocześnie zachowując realizację zadania (pozostając w roli)?

Podobnie jak w życiu, w grupie wzrost jest istotą (życia/grupy).  Przeciwności kierują nas/życie/energię/grupę w różne strony, zmieniają aspekty nas, tworzą iluzje pewności, oparcia, wiedzenia i burzą je. Taniec przeciwieństw. Stanie za swoim wewnętrznym poczuciem kierunku, głębokim, może duchowym poczuciem: „Tam idę teraz, działam, zgadzanie się na zmienność, odbieranie lekcji pomimo przeciwności” wydaje się być odpowiedzią na tę zmienność i nietrwałość.

Wydaje się więc, że w grupie, sposobem na radzenie sobie z zmiennością  jest zmienność i nietrwałość prowadzącego osadzona na kontakcie z jego głęboką samoświadomością. Puszczenie każdej części tego z czym jako cele, zamiary, konieczności, potrzeby przyszedłem jako prowadzący. Zmiennokształtność. Reagowanie, dostosowywanie się. Ale nie reaktywność i uległość, nie przymilanie się, nie rezygnowanie. Nie mam na myśli totalnego porzucenia celów i zadań prowadzącego. Mam na myśli przemianę wewnątrz. Odejście od usztywnionej celowości, mając na względzie to, że moje usztywnienie na celach będzie zatrzymywać ten naturalny proces falowania, a co za tym idzie będzie dla procesu barierą, oporem, na co on naturalnie odpowie naporem. Jeśli puszczę falę zmiany przed sobą,  tam gdzie fala chce podążać, zawsze mogę zaprosić jej twórców do oglądania pokonanej na tej fali drogi i przymierzania wyniku do celu z jakim tu przyszli. Nie wiem czy mi się uda. Nie wiem czy to na pewno pozwoli odkrywać więcej, uczyć się (choć z reguły tak). Po prostu robię swoje, łagodnie pamiętając po co jestem. Na tym co się pojawia również uczę się tego co zmienne, nietrwałe, niepewne, ono uczy mnie, wytrwałości i nie przywiązywania się do chwilowego swojego obrazu. To co widzę teraz nie jest tym co było przed chwilą. A jednak ja/on/ona to ta sama osoba w innym swoim aspekcie, z inną twarzą, postawą, głosem, mimiką, po kolejnym kroku w swojej ewolucji. Pozostaje mi więc gdzieś w głębi siebie pozostawać w kontakcie z moją rolą, z celem jaki tu przyświeca, wyższym sensem tego co robimy, podążać, porzucać tymczasowe wizje tego co jest,  dbając o możliwie najlepszy wynik dla wszystkich i dla każdego.

Całe moje doświadczenie z pracy z grupami wskazuje na to, że ten model pracy działa. Powyższe jest jednak tylko najgłębszą warstwą, mówiąc językiem komputerów silnikiem gry. Na ten silnik można nakładać przeróżne światy, tekstury, postacie, lokacje J.

 

 

 

 

A jednak wolność…

A jednak stres i napięcie są po prostu obecne. Towarzyszą po prostu pracy z ludźmi, z grupą. Trochę nie ma zmiłuj się. Zawsze są. Niezawodni towarzysze. Nawet może … lepiej jak są i może ich obecność oznacza zdrowie psychiczne prowadzącego ;). No bo nie wiesz co będzie, jest zdrowym odruchem choć odrobinę czujności mieć. Zdrowego napięcia. Razem z napięciem pojawiać się może energia, sprawność, uważność.  Jednak więcej niż odrobina tegoż przeszkadzać może. Zabierać możliwości. Przyczynia się do bycia z jakiejś części tylko, niekorzystania z tego co najlepsze, nie sięgania do tego co czeka w kolejce przygotowane, tamto, najlepsze.

Mit przygotowania merytorycznego do pracy z grupą mówi, że jak jesteś przygotowany to stresu nie będzie albo będzie mniej.  Superwizje warsztatów i doświadczenie własne i bliskich trenerów mówią mi raczej, że owszem scenariusz i wiedza w temacie są ważne, ale nie najważniejsze. I nie chronią od nadmiaru napięcia.  Istnieje przestrzeń wewnętrzna i to co w niej, która pozostawiona bez  rozpoznania /świadomości/pracy/integracji sprawić może, że i ze scenariuszem będzie ciężko. Wiele razy, długo, może wciąż być ciężko.  W tej przestrzeni są te części nas, mnie, Ciebie, każdego,  które trudniej przeżywają prowadzenie grupy, a więc wystąpienie przed innymi, sprawdzanie się,  bycie w ogniu pytań, bycie pod obciążeniem oceniającymi oczami innych, czucie potrzebujących serc  tych co przyszli tu po coś.

Praca własna nad uporządkowaniem tych wewnętrznych przestrzeni, osobowości i ich spraw jest od zawsze w centrum mojej uwagi.  Pracuję z moją własnym wnętrzem i zachęcam do tego innych. Kompetencje merutoryczne, proces, narzędzia, wiedza, samoświadomość… każdy z tych kierunków jest ważny i potrzebny dla pracy warsztatowej.  Rozwijanie samoświadomości, sięganie do miejsc wołających o uzdrowienie uznaję jednak za kluczowe dla powodzenia pracy z innymi. Stanowi ono fundament efektywności, wolności, spokoju, czyli nie-napięcia. (Docelowa) cisza w prowadzącym to szansa na ciszę  w grupie. Ciszę rozumianą jako przeciwieństwo napięcia. Bo to napięcie we mnie/tobie przenika też grupę i porusza/zwiększa jej napięcia.  Dopiero na takim fundamencie postawiona kompetencja prowadzenia grupy i  kompetencje  merytoryczne prowadzącego mogą   całościowo i w pełni oddziaływać, zwiększając  szanse na powodzenie w uczeniu się uczestników. Powodzenie czyli co?

Widzę kilka powodzeń, kilka części większego powodzenia, stanowiącego o satysfakcji i poczuciu sensu grupy i prowadzącego.

Dobór najlepszych środków przekazu. Wymaga uwolnienia dążenia do wykazania, że najlepsze środki to te, którymi dysponuje akurat prowadzący, albo je najbardziej lubi. Wymaga uznania potrzeb, możliwości i wydolności grupy, w akurat tym warsztacie.

Podejmowanie decyzji kluczowych dla procesu.  Potrzebuje zaufania do siebie, nazywanego często wiarą w siebie. Potrzebuje integracji krytycznych części nas, często starych, nieświadomych procesów, działających jak program wirusowy. Nie antywirusowy, choć bywa pod niego się podszywa.

Możliwość adekwatnej odpowiedzi na trudności, zaburzenia innych.  Potrzebuje po prostu zadbania o siebie, uleczenia miejsc w sobie, prowadzącym, które dotykane zaburzają prowadzącego. A ten z natury ma przecież za zadanie prowadzić grupę a nie zajmować się samouspokajaniem.

Osiąganie wyników przez osoby i przez grupę. Dobrze jeśli pojawia się nie tylko wtedy kiedy cele są osiągane w całości,  w części, ale też kiedy tylko trochę są osiągane przez osoby, które akurat tyle mogą osiągnąć. Akceptacja tego „trochę” wcale nie jest łatwa. Prowadzący często chcą, żeby uczestnicy osiągnęli więcej niż mogą, albo tyle ile trener widzi, że jest do osiągnięcia. Początek współczucia jest „niestety” w miejscu współczucia dla siebie. Jeśli pozwalam sobie by trochę było sukcesem, innych też zwolnię z obowiązku sięgania po więcej.  Potrzebuje rezygnacji z części dążeń.

Wewnętrzna satysfakcja prowadzącego. Potrzebuje  zgody na to, że to czego dokonuję było wystarczająco dobre, najlepsze na ten moment, potrzebuje umiejętność akceptowania tego co nie poszło i odnajdywania ścieżki korekty/akceptacji/nauki, potrzebuje uznania krytyki i odrzucenia krytykanctwa.

Część osób podejmuje wysiłek własnej, wewnętrznej pracy uzdrawiającej. Ci odważni wojownicy o wolność, od środka,  mierzą się z sobą. Spotykają się z zawiłościami, wyparciami, pominięciami, splątanymi procesami,  trudzą się nad ich rozplątaniem, przecięciem, porzuceniem… Często odkrywają je dzięki pracy w grupie, informacji zwrotnej, konfrontacjom w spotkaniach z lustrem grupy, dzięki interwencji trenerów, współpracy z kotrenerami. Praca w długich procesach rozwojowych, w grupie o dużym zaufaniu i wysokim poziomie znajomości wzajemnej, jest szczególną szansą dowiedzenia się więcej o sobie, może być bodźcem do podjęcia głębszej pracy nad wolnością-efektywnością-radością życia.  Praca indywidualna wspiera ten proces i pozwala sięgać po głębsze pokłady wolności.

Wolność wewnętrzna pozwala uzyskiwać lepsze rezultaty przy zaangażowaniu mniejszej ilości życiowej energii, więcej zadowolenia, satysfakcji, dalszej konstruktywnej korekty. Poprawia jakość życia. Powodzenia różnej treści znakomicie ją wzmacniają. Powodzenia w pracy z ludźmi wzmacniają porządek wewnętrzny, ten sam który pozwala Ci te Powodzenia osiągać. Synergia. Wolność wzmacnia wolność.

Bartosz Płazak

Czy trening interpersonalny to przeżytek?

Czy trening interpersonalny to przeżytek? Czy trening nie jest za mocny na te czasy? Może nie trzeba przeżywać tych wszystkich emocji, żeby się czegoś nauczyć o sobie?  Czy trening naprawdę przydaje się, czy nie można powiedzieć ludziom po prostu tego co jest jego treścią zamiast siedzieć te kilka dni na odludziu? Czy trening nie jest nudny, ileż można?

Fascynują mnie te tezy w tych pytaniach. Słyszę je od osób, które nigdy na nim nie były, również od tych mających za sobą nieudany trening,  i to się zdarza, albo, od osób, które miały do czynienia z quazi treningiem czyli np. trzy dniowymi zajęciami, z powrotem do domu na noc, bez głębszej pracy rozwiązującej napięcia. Słyszę je od osób, które wyraźnie stoją przed progiem używania większej części siebie w pracy i życiu, słyszę je też od utytułowanych coachów, trenerów, terapeutów, słyszałem je na wykładach renomowanych nauczycieli metody. Niezmiennie fascynuje mnie nadzieja na posiadanie czegoś po co się nie sięgnęło i nie przeżyło, zaklęta w strachu przebranym za możliwość.

Uczestniczyłem jako prowadzący lub współprowadzący, dotąd w około 40 treningach. Były intensywne, pełne przeżyć, głębsze i płytsze zależnie od możliwości i gotowości uczestników, były bezpieczne a wspomnienia z ich przebiegu wracają do dziś w spotkaniach z osobami, które w nich uczestniczyły.

Czym dłużej prowadzę treningi, pracę warsztatową, pracę indywidualną, im dłużej spotykam się z ludźmi w biznesie, codziennej pracy tym bardziej widzę jak trudno jest osobom sięgać do swojej całości. Jak bardzo lęk przed okazaniem siebie w stanie innym niż ten najczęściej używany, znany, chciany, akceptowany, blokuje pełnię i kreuje maskę.

System, w którym żyjemy w obecnych czasach skutecznie oducza jego mieszkańców bycia w pełni. Przyspiesza życie, dyktuje akceptowalne zachowania, kreuje krępujące normy pod pozorem ułatwiania życia, wolności i bezpieczeństwa. Nakazuje spolegliwość i dostosowanie. Wynosi na piedestał umysł, logikę, poprawność. Od przedszkola do emerytury. Sprzeciw, zdziwienie, pytanie, złość, inne zdanie, odrębność, kreatywność, są trudne z wyjątkiem tych politycznie wspieranych, czytaj po coś potrzebnych. Ktoś będący bliżej całości z pewnością coś zakwestionuje, zburzy, zmieni, oddali się, a to może utrudnić osiąganie tego co ma być osiągane. Czym więcej tak żyjemy tym więcej tak żyjemy.

Staranie. Uczymy się bycia jakimiś by coś mogło być tak jak ma być. Uczeń po stopnie, student po dyplom, pracownik po premię, kredytobiorca po mieszkanie i spokojną spłatę, małżonek po miłość, pracodawca po wynik, nauczyciel po akceptację uczniów, polityk po pieniądze lobbystów, artysta po publiczność i chwałę. Prawidłowości, algorytmy dla umysłu. Jak to osiągnąć. Staramy się robić to co w tych czasach staje się normą, jest treścią algorytmu, płacąc kontaktem z głębszym sensem roli, czasu, etapu życia, Ja.

Sięganie do siebie, swoich wartości, swojej głębokiej świadomości, swojego wewnętrznego wiedzenia, czucia i emocji staje się passe. Jest mocne i  wymagające, kiedy ktoś już jest z tego miejsca. Trudniej je pominąć, trudniej zamknąć, ma więcej energii niż argumentacja umysłu. Bycie z naturalnej całości, mam wrażenie, dziś staje się coraz większą rzadkością. Naturalna, płynąca z wewnątrz, czująca, żywa obecność wycofuje się wobec narastającej większości poprawności. Koszt? Cierpienie wewnętrzne. Oddalanie się od wewnętrznej istoty siebie daleko aż  do zapomnienia. Społeczności po cichu znoszące udrękę pracy i życia tak jak ma być. Osoby zmęczone i nie umiejące przekroczyć progu powrotu do siebie spod dyktatu przykazań społecznych jak żyć, pracować, po co się jest.

Kiedy siadasz w kręgu na treningu interpersonalnym  w bezpiecznych warunkach, wśród sobie podobnych poszukiwaczy, opierasz się na zasadach i masz przy sobie przewodnika możesz wracać. Czym dalej odszedłeś tym twoje emocje mogą być większe, przeżywanie ich mocniej nacechowane lękiem. Silniejsza ekspresja tego co nagromadzone może chcieć się wydarzyć a to trud do przejścia, przygoda do przyjęcia, surwiwal w wewnętrzną dzikość. Wracanie do domu kiedy się w nim dawno nie było jest wyzwaniem, nagroda jednak za samo dotarcie i zrozumienie oddalenia/oddzielenia jest bezcenna. We wspólnocie kręgu podobnych szczególna.

Trening interpersonalny nie obiecuje oświecenia, lekkości ani łatwego życia zaraz po.  Nie bardzo też uczy konkretnie uchwytnych technik choć trochę tak. Trening na pewno nie jest atrakcyjnym wystąpieniem mówcy, pełnym ciekawych teorii, błyskotliwych naukowych doniesień szkoleniem. To spotkanie ze sobą w dostępnej dla Ciebie pełni i prawdzie, wspierane przez krąg podobnych do Ciebie wędrowców do człowieczej głębi. To krąg pierwotnej prostoty przeżyć, piękny i doniosły bo pełen powrotu do źródła, serca i duszy.

Najbliższy trening tu:

https://hst.edu.pl/warszawa-wiosna-2022/

Po co trenerowi coaching? (warsztat kompetencje coachingowe)

Praca edukacyjna, rozwojowa z grupami może mieć wiele twarzy. Trenerzy bywają nauczycielami, guru, ekspertami, gwiazdami, szkoleniowcami, prezenterami a także facylitatorami, procesowcami, reprezentantami jakieś metody… Bywają trzymającymi kręgi, towarzyszami, coachami. Niekiedy reprezentują jakieś szkoły, podejścia, wyprowadzają indywidualną jakość w pracy z grupą z swojej pracy lidera, terapeuty, wysokich kwalifikacji w swojej dziedzinie. Prowadząc grupę możesz być od ludzi bliżej lub dalej. Możesz bardziej  dzielić się sobą, opowiadać o merytoryce, realizować z grupą zadania i pomagać wyciągać wnioski. Możesz do ludzi mówić albo/i ludzi słuchać… Możesz też uprawiać każdy z tych wariantów zachowań prowadzącego, dobierając je zależnie od potrzeb i możliwości grupy, zwracając uwagę na procesy grupowe, które mogą je utrudniać lub wspierać.

Wariant pracy z grupą bazujący na procesie grupowym, obserwacji potrzeb uczestników i doborze zachowań prowadzącego do tego na co pozwala i potrzebuje grupa wydaje się nam być szczególnie efektywny. Buduje bezpieczeństwo konieczne do uczenia się osób, a także wymianę, synergię w grupie i pomiędzy grupą a prowadzącym. Wydaje się też być bardzo  adekwatny w czasach kiedy ludzie mają znaczną, różnorodną wiedzę i doświadczenie, różnorodne, często świadome potrzeby, byli na wielu szkoleniach, w czasach kiedy tyle zmiennych wywołuje tak różne potrzeby w ludziach. Na warsztatach Holistycznej Szkoły Trenerów właśnie ten sposób pracy uprawiamy i pokazujemy go naszym Uczestnikom.

Dla prowadzącego grupę w kontakcie, bliskości, z uwzględnieniem wielości,   (…) przydatna jest postawa coacha. Spośród wielu prawideł/modeli  coachingu najbliższe nam są ciekawość, obecność, towarzyszenie, praca pytaniami, dorosła relacja , partnerstwo. Te elementy szczególnie podkreślamy jako wartości i kompetencje prowadzących grupy w kierunku rozwoju, holistycznie.

Zaciekawiony prowadzący ma szansę kierować swoją uważność na to co jest i na to co chce się wydarzyć w grupie. Za wewnętrzną ciekawością może pójść zewnętrzne działanie w postaci pytania, ćwiczenia, wzmożonej obserwacji, ujawnienia wyników obserwacji i intuicji prowadzącego. Reakcja grupy będąca odpowiedzią na nie może być wskazówką, przewodnikiem do dalszych decyzji, czy propozycji i prowadzenia grupy. Może być  przedmiotem negocjacji, procesowania trudności, wskazówką do zmiany scenariusza, może być czymś co usłyszysz po prostu i pozostaniesz przy swoim. Istotą jest odebranie wiadomości i nadanie odpowiedzi. Dialog.

Coachingowa, partnerska postawa pomaga uznać  równouprawnienie potrzeb Uczestników, wspiera słyszenie ich. Dorosłe widzenie relacji z grupą, celów, roli i zadań prowadzącego, w świetle umowy którą ma on z grupą, pomaga dobrać wspólnie dalsze kroki.

Obecność, bycie partnerem (obok ról związanych z realizacją pracy z grupą), a chwilami członkiem grupy, czy po prostu osobą, dzieje się przez ujawnianie własnych uczuć, potrzeb, wizji, ograniczeń, dawanie propozycji, działanie z uważnością by nie nadużywać swojej wyższej rangi  prowadzącego, ani nie dać się zdominować jako dostarczający pracę w relacji z klientem. Są one również, w naszym rozumieniu aspektami postawy trenera-coacha.

Łączenie tych działań w uważności  jest łatwiejsze jeśli posiadasz wiedzę, umiejętności i rozumienie  roli coacha i włączasz je do pracy z grupą.  Warsztat coachingu w odniesieniu do pracy z grupami w programie Holistycznej Szkoły Trenerów:

https://hst.edu.pl/warszawa-wiosna-2022/

Po co pracującemu z grupami warsztat pracy z sytuacjami trudnymi?

Trudności, trudni uczestnicy, wymagające sytuacje, zagrożenia, zakłócenia, zaskakujące, nieoczekiwane zdarzenia (…) czyli nie dające się zaplanować okoliczności w pracy grupowej, po prostu zdarzają się. Prędzej czy później, każdemu. Może z czasem i praktyką mniej. Może z przybywaniem umiejętności rzadziej. Z większym doświadczeniem, łatwiej uznać dawniej trudną sytuację za normalną, nie zauważyć jej, nie uznać za znacznie obciążającą.

Tematyka radzenia sobie z trudnościami, jest tą, która szczególnie przyciąga uwagę adeptów sztuki pracy z grupami, pracy trenerskiej, facylitatorów, liderów, trzymających kręgi, liderów. Ciekawość i napięcie związane z potrzebą jej zaspokojenia, a także niepokój związany z tym trudnym tematem, są zwykle duże  i szczególne, kiedy uczymy się dopiero radzić sobie z trudnościami.  No bo każdy się ich spodziewa, słyszał, może  miał już pierwsze za sobą, obawia się ich, brakuje mu pewności siebie kiedy staje w miejscu radzenia sobie z nimi, w miejscu zadbania o grupę i o siebie, o pracę, proces, cele.

Często oczekiwaniem tych, którzy za chwilę mają sobie radzić jest szybkie uzyskanie niezawodnych technik radzenia sobie z… No właśnie.  Z modelowymi trudnościami może i byłoby możliwe napisać jakieś scenariusze radzenia sobie, choć i dla nich miałyby one  ograniczoną skuteczność. Życie w grupie, czytaj prowadzenie warsztatu, ma szereg kontekstów budujących obraz sytuacji i idący za nimi sposób reagowania prowadzącego, radzenia sobie z trudnością. W miejscu połączenia kontekstów sytuacyjnych z zasadami poruszania się w sytuacji trudnej, a także z meta umiejętnościami (postawami i towarzyszącymi im zachowaniami), można mówić o stosowaniu technik czyli o radzeniu sobie z trudnościami. Choć raczej te techniki są prostymi zachowaniami, ujawniającymi coś o sytuacji, emocjach, potrzebach, możliwościach rozwiązań, odwołaniach do jakiegoś zaplecza. W tym sensie, może nawet wcale nie ma technik radzenia sobie z trudnościami.  Dlatego wielu uczących się  pracy z trudnościami jest zdziwionych tym jakie jest to proste.

Sytuacje trudne powstają z kilku przyczyn. Ich poznanie, wcześniejsza świadomość możliwości zaistnienia trudności to pierwszy z kluczy. Chodzi tu o ograniczanie zaskoczenia, umożliwianie spokojnej reakcji, dawanie sobie możliwości przygotowania. O ile spodziewasz się np.  roszczeniowych uczestników, możesz się na to przygotować (merytorycznie lub mieć dobre asertywne odpowiedzi obronne, możesz mieć strukturę pracy ograniczającą wydarzenie się tego trudnego). O ile spodziewasz się małego zaangażowania uczestników, możesz dobrać narzędzia łagodniej aktywizujące uczestników, przygotować się do większego zaangażowania własnego, zaplanować interwencje aktywizujące. I tak dalej. Właściwie na każdą okoliczność jest możliwość choć trochę się przygotować,  mieć strategię, zaplanować jakieś możliwe zachowania, poznać swoje granice oddziaływania, odpuszczania, wpływania. Wzmocnić się wewnętrznie, zbudować sobie zaplecze w własnym przygotowaniu.

Oczywiście Uczestnicy bywają trudni. W tej sprawie warto wiedzieć co jest najważniejsze, jaka jest rola prowadzącego, jakie ma własne słabości i czułe punkty. Dzięki temu łatwiej będzie dobrać interwencję, która będzie najłagodniejsza dla tej osoby dla grupy i dla prowadzącego.

Szczególną przyczyną trudności jest sam prowadzący, który jakoś wpływa na grupę, która w wyniku tego zachowuje się w sposób, który prowadzący przypisuje grupie, co z kolei powoduje nakładanie się i narastanie trudności.  Sposobem redukcji trudności z tego punktu widzenia, nie jest żadna technika (rozumiana domyślnie jako oddziaływanie na grupę) a raczej coś co pomagało by zobaczyć prowadzącemu siebie jako źródło trudności.  I tu raczej liczy się pokora i samoświadomość niż wiedza o sposobach. Jest też sposób w jaki to można zrobić ale co komu po nim kiedy widzimy problem w grupie a nie w sobie.

Radzenie sobie w trudnych sytuacjach ma wiele aspektów, twarzy, kontekstów, całą gamę kierunków i rozwiązań. Kluczowe dla efektywności wydają się być jednak po raz kolejny samoświadomość i zdolność obserwacji tej wielości aspektów, wyłonienia tego co jest kluczowe. Rozwiązania tej samej sytuacji podjęte przez różnych trenerów mogę być zupełnie różne  i każde z nich może być skuteczne.  Jednocześnie będą też takie, których stosowanie z większym prawdopodobieństwem przyniesie więcej złego niż dobrego. Jednym z nich jest stosowanie siły, nadmierne używanie przewagi, innym pomijanie kontekstów, pomijanie grupy i jej potrzeb, nadmierne nastawienie na cel i program, jeszcze innym nadmierne procesowanie trudności.

Tematyka sytuacji trudnych jest wymagająca i mało tu schematów gotowych do zastosowania.  Warsztat pracy z trudnościami umożliwia pojęcie zasad i filozofii, podejścia do grupy w takiej sytuacji, a następnie wybranie i nałożenie na tę warstwę  zachowań (technik/narzędzi). Uczestnictwo w warsztacie pozwala uzyskać informację zwrotną na temat Twoich umiejętności posługiwania się nimi w realnej sytuacji grupowej. I to dopiero można uznać za praktyczne uczenie się radzenia z trudnościami.

Zapraszamy  https://hst.edu.pl/warszawa-wiosna-2022/

 

Po co pracującemu z grupami narzędzia?

Ciekawe pytanie. Dla jednych rażąco nie na miejscu, dziwne, zaskakujące, posiadające oczywiste odpowiedzi. Dla innych podkreślające wolność pracy intuicyjnej, wolnej od sztywności, bycia w grupie. Jeszcze dla kogoś po prostu pytanie reprezentujące ciekawość w temacie.

Praca z grupą jest pełna wyzwań i niespodzianek. Tego rodzaju pogląd można spotkać na każdym forum trenerskim. Czym więcej pracujemy z grupami tym bardziej złożone niespodzianki, wyzwania, trudności, większe też i więcej nagród i satysfakcji, uczenia się, nowości, świeżości, rozwoju. Czym większe doświadczenie tym bardziej dostępne doświadczenie własnych kompetencji i luk, mocnych stron i zasobów, tym większa potrzeba posługiwania się narzędziami by sprawniej prowadzić innych.

Prowadząc grupy trenerskie spotykam się z niechęcią do struktury.  Osoby wcześniej pracujące z grupami w kręgach, warsztatach, nauczające bądź prowadzące grupy w procesach o charakterze ceremonii, robią to często intuicyjnie, wzorując się na tym co sami widzieli na innych warsztatach, swoich nauczycieli. Podążają za tym co przyniosło im rozwój, przyjemność, nowość, wzbogaciło. Włączają w pracę własne wyobrażenia z obszaru roli nauczyciela, lidera, facylitatora, trzymającego krąg. Często robią to nie mając rozeznania w zagadnieniach funkcjonowania grup i sposobów pracy z grupami, nie znając systemów i założeń, znakomicie ułatwiających tę pracę i dających wiele możliwości na jej wzbogacenie a także dających pewność i bezpieczeństwo prowadzącemu i wszystkim. Jednocześnie uznają strukturyzowanie pracy i używanie technik za coś zabierające, spłycające, uziemiające w pejoratywnym tego słowa znaczeniu.

Nie musisz stosować narzędzi. Uwolnijmy się od domniemania, że to konieczne, z drugiej strony jednak z wielu powodów warto je znać.

Znajomość technik pracy z grupą pozwala na bardziej efektywne włączanie energii grupy do pracy. Zaangażowanie Uczestników, przy pomocy technik  w omówienia tego czego się uczą, znakomicie podnosi zrozumienie tematu przez nich, a dodatkowo uruchamia i integruje grupę. Umiejętność posługiwania się narzędziami pozwala szybko modyfikować sposób pracy zależnie od potrzeb i możliwości grupy. Korzystanie z narzędzi pozwala uwalniać napięcie, podnosić energię, otwierać i zamykać to co wrażliwe i ważne dla uczestników.  To techniki pracy pozwalają sprawnie zebrać potrzeby i zabezpieczyć dalszą pracę.  To właśnie sposoby i struktura pracy przywracają bezpieczeństwo kiedy brakuje go w grupie w związku z jakąś sytuacją trudną. Technikami pracy posługujemy się chcąc zrealizować temat, cele, budować atmosferę, włączać Uczestników, dzielić Uczestników, sprawiać by rzeczy się działy. To techniki są bardziej bezpieczne dla prowadzącego niż praca na otwartym procesie.

Kiedy nie robimy tego technikami – czytaj siłami całej grupy musimy to robić przy pomocy siebie, co oznacza niestety znacznie większe obciążenie. Oznacza też, że stajemy raczej w roli nauczyciela a nie towarzyszącego,  opiekuna a nie trenera, moderatora a nie facylitatora, mentora a nie coacha. Pomijając nazewnictwo,opieranie się bardziej na swojej energii, prowadzenie, dawanie,  daje poczucie pozornej bliskości z grupą, jednak raczej  jesteśmy od niej dalej, raczej wyżej, i dźwigamy więcej odpowiedzialności za wyniki pracy. Paradoksalnie to właśnie prowadzi często do sytuacji trudnych. Ludzie bowiem coraz częściej męczą się nadmiarem prowadzenia i opieki, dbałości, za to szukają autonomii.

Wreszcie znajomość technik i zasad posługiwania się nimi pozwala zaprojektować scenariusz zajęć, którego realizacja przynosi konkretne rezultaty Uczestnikom, a to jest podstawowy cel i obowiązek pracy prowadzącego.

Znajomość technik nie zobowiązuje do ich stosowania.  Praca na tym co niesie grupa, na procesie wydaje się być bardziej przyjazna i bliska temu co jest istotą potrzeb uczestników.  Można też, zwłaszcza na początku drogi w pracy z grupami łączyć strukturę/techniki z procesem/intuicyjnym podążaniem. Wtedy omówienia tego co wypracowaliśmy w strukturze są przestrzenią do pracy na procesie. Łatwiej jednak jest kontrolować to co się dzieje na sali, łapać oddech i dawać grupie zadania(techniki) -oddech dla nich.

Narzędzia pracy grupowej wspierają też uzyskanie rytmiki i przewidywalności pracy. Grupy rzadko czują się od razu bezpiecznie. Rytm, przewidywalność, krótkie kawałki wspierają budowanie gruntu do dalszej głębszej pracy.

I wreszcie wielość technik. Wielość, różnorodność, modyfikacje i dodatki mogą uczynić z prostych i może suchych technik pracy barwne, kolorowe, przyciągające albo i surowe i esencjonalne jakości w pracy z grupą. To Ty wybierasz narzędzia. Ty je przetwarzasz, dostosowujesz do siebie, modyfikujesz, dostosowujesz, odrzucasz i przyjmujesz, zmieniasz. Możesz włączyć do swojej praktyki możliwości które narzędzia niosą, uczynić je swoimi przedłużeniami, budować na nich swój styl pracy zamiast zmieniać to co twoje bo gdzieś ktoś napisał, że np. dyskusja to ma tak wyglądać. Przyjmij wartość, zmodyfikuj treść i osiągaj więcej dzięki narzędziom.

Warsztat narzędzi jest piąty w naszym programie. Jednak nauka narzędzi dzieje się przez całą szkołę trenerów, możesz wciąż obserwować jak my to robimy, zapisywać, pytać, porównywać nas jako prowadzących.  Przyjdź i czerp.

https://hst.edu.pl/warszawa-wiosna-2022/