KONTAKT

Adres:
Gajrowskie 12a
11-510 Wydminy

Bartosz Płazak tel. 502 351 161

Obserwuj nas

Category: Bartosz Płazak

30 czerwca, 2021 by DW 0 Comments

Różna praca na różne okazje.

Z grupą powinno się bardziej wykładowo, na doświadczeniu, wolniej, szybciej, zdecydowanie, podawczo, facylitująco, nie  trzeba tyle gadać, nie można tylko ćwiczyć…

Pracuję różnie. Z tą samą grupą rano powoli, a później szybko, albo odwrotnie. Z tą samą grupą zwalniam pracę tak bardzo, że niektórzy już nie mogą usiedzieć. Z tą samą grupą robię szybkie dynamiczne zadania, powierzchowne analizy, a chwilę potem wchodzimy w głęboki wgląd w siebie w oparciu o krótkie zdarzenie… Więc o co chodzi z tym „z grupą powinno się pracować jakoś…” ?

Grupy mają zróżnicowane możliwości. Zależy to od wielu czynników, a prowadzący może je widzieć albo nie, a to z kolei zależy od możliwości prowadzącego. Może nie widzieć i nic się nie stanie jak poprowadzi po prostu zgodnie z planem i po swojemu. A może to mieć znaczący wpływ co zrobi i może stać się coś niedobrego, trudnego albo uczestnicy niewiele się nauczą. Najlepiej jeśli prowadzący na swoją pracę uzyskuje feedback – uff o to chodziło teraz, i na nim polega. Ulga i potwierdzenie, że to co daje,  to to co potrzebne i możliwe do przyjęcia jednocześnie.

Obserwacja grupy, pytanie grupy, wcześniejsze badania potrzeb, proponowanie zadań pozwalających uzyskać informacje o gotowości grupy do pracy (merytorycznej, aktywizującej, na procesie, w stronę doświadczenia własnego, na dostarczonej strukturze) itp. pozwalają dostosować wybieraną formę do możliwości i oczekiwań i to zadanie trenera. Oferowanie w kolejnym kroku czegoś, co pozwala grupie pracować na optymalnym poziomie, a później czegoś innego, bardziej zaawansowanego, to również zadanie trenera.

Szczególne miejsce w tym zakresie zajmuje poziom kompetencji grupy. O ile jest to grupa na poziomie początkującym merytorycznie, albo początkująca z twoim sposobem pracy, warto pracować bardziej małymi krokami, może bardziej podawczo. Pomimo ogólnego kierunku na pracę na doświadczeniu i pracę opartą o zaangażowanie grupy. Osoby początkujące oczekują i potrzebują wyposażenia, by iść dalej, by się zaangażować, by zaufać prowadzącemu. Próba pracy angażującej podjęta zbyt wcześnie, za głęboko, w zbyt dużych porcjach może budzić opór.

Czym dalej w poziomie kompetencji i motywacji do pracy, tym dalej od pracy podawczej. W grupach bardziej zaawansowanych praca podawcza może budzić opór. Lepiej przyjęta będzie tu angażująca praca na doświadczeniu umożliwiająca wnoszenie zasobów uczestników i poszukiwania dokładnie im potrzebnych treści.

W grupach zaawansowanych, w długich cyklach, kiedy pojawia się temat, który jest nowy, obok doświadczania, aktywnej pracy, które grupa oczekuje, warto zajmować czas i miejsce merytoryką nowego tematu. Uczestnicy mogą nie zdawać sobie sprawy z tego ile nie wiedzą w tym, co nowe, brak zaspokojenia ich oczekiwania aktywizacji, pracy wspólnej, aktywnego ćwiczenia jest wtedy „kosztem” wniesienia nowego materiału. Feedback pokaże czy było warto.

Grupa może potrzebować Cię jako eksperta, wykładowcy, trenera, facylitatora i może się to zmieniać w ciągu bardzo krótkiego czasu podczas warsztatu. Może też potrzebować Cię dłużej w jednej roli niż Ty wolisz. Patrz, czuj, słuchaj. Cel jaki ma osiągnąć oraz poziom możliwości przyjmowania przekazu niech będą tym co Cię prowadzi. 

Prawdopodobnie nie ma takiego sposobu pracy, który by był dobry. Miej własny styl, łącz różne sposoby różnie. Przede wszystkim jednak patrz na to, co potrzebne uczestnikom, co mogą przyswoić i ile. Do tego dostosuj swój pomysł na rodzaj pracy i zakres merytoryczny warsztatu.

Powodzenia 🙂

Bartosz Płazak

30 czerwca, 2021 by DW 0 Comments

O milczeniu.

Legendarne milczenie w pracy z grupą. Oni milczą a prowadzący ma problem. Często tak się może wydawać. Może jednak wcale nie, po prostu skończyło się paliwo do pracy na ten temat, może nie ma dostatecznego bezpieczeństwa, zaufania, wspólnoty by powiedzieć wprost, że ktoś (prowadzący) robi coś, co nie jest za bardzo chciane, albo ktoś czegoś potrzebuje innego niż to, co się dzieje? Może to potrzeba odpoczynku, która trochę nie umie się zaznaczyć inaczej, po prostu nie mamy już siły na to co proponujesz, ale nie umiemy tego wyrazić bo cię szanujemy, cenimy i nie chcemy się narazić (ale to też o bezpieczeństwie przecież)…

Nie o tej ciszy ma być.

Są takie chwile warsztatowe, kiedy najlepszym jest po prostu milczeć. Pomimo jasności, albo chociaż z pewnością graniczącej  fantazji na temat tego, co się dzieje i jaka interwencja mogłaby zadziałać.

Milczeć ma kilka form. Nie odpowiedzieć, nie usłyszeć, zauważyć i mimo to nie odpowiedzieć, przejść dalej, milczeć otwarcie, nic nie robiąc i nie odpowiadając, robić coś, co ktoś próbuje przerwać dalej, skierować uwagę na coś/kogoś innego, zadać pytanie na pytanie nie odpowiadając, powiedzieć sentencję pozornie bez związku… To nic jest naprawdę cudotwórcze. Kiedy w  grupie dzieje się coś, co działo się już wiele razy, albo coś czego otwarte podjęcie grozi rozlaniem się tego na całość grupy, co mogłoby trwać dłużej niż możemy temu dać czas, albo coś co chce być na inny temat, wreszcie w grupie jest ktoś, kto przeżywa swój wewnętrzny proces/kłopot i wyrazy tego przeżywania są uciążliwe,  ale nie destrukcyjne, nie masz czasu, nie masz siły, grupa ma dość tego, co oczekuje na odpowiedź… Milcz. I pokaż, że to wybierasz. Nie dawaj temu energii, uwagi. Zostaw to, co jest, by zaschło.

Oczywiście może się to nie podobać. Raczej na pewno nie spodoba się temu, co potrzebuje Twojej uwagi. Warto jednak patrzeć na szerszą perspektywę. Co najmniej grupową. Może jeszcze szerszą. Organizacji, grupy społecznej, środowiska, ekologiczną,  świata, może perspektywę uczenia się, może emocjonalną, może świadomościową, może możliwość zrozumienia czegokolwiek z tej sytuacji przez innych uczestników (albo nie), może perspektywę możliwych błędów i interpretacji (kiedy zabiorę jednak głos). Niekiedy nie warto prostować, poprawiać, wyjaśniać, wnosić nic więcej dobrego. Nie warto też podejmować wysiłku, by się zachować akuratnie.

Niekiedy więc lepiej pozostawić niedopowiedzenie, niejasność, niedobór. Również dlatego, że taka otwarta struktura ma to do siebie, że pracuje dalej wewnątrz. Nieodpowiedziane pytanie domaga się odpowiedzi i zaprasza umysł pytającego do samodzielnych poszukiwań. A kiedy dialog się odbywa tam wewnątrz, trochę trudniej uciekać od jej przyjęcia. Więc praca i tak się odbywa. Prawdopodobnie  w najlepszym czasie i w najlepszym zakresie. Warto milczeć niekiedy 🙂

Bartosz Płazak

26 października, 2020 by DW 0 Comments

Zmiennokształtność

Oczekiwania, przekonania, doświadczenia, interpretacje.  Kiedy ludzie siedzą w kręgu obserwując twoją pracę patrzą na Ciebie przez swój filtr. Nie tylko patrzą co się teraz  dzieje, co robisz, co dajesz, kim jesteś w  tej chwili. Widzą więcej. Widzą to co będzie za chwilę. No, może trochę widzą a więcej im się wydaje… A może raczej oczekują tego czy tamtego, żeby czuć się dobrze czy bezpiecznie.  Cokolwiek by to było, pochodzi od nich. Może to jednocześnie być zgodne z tym co chcesz dalej powiedzieć i wtedy trafiasz w ich oczekiwania, przekonania, budujesz poczucie bezpieczeństwa. O ile nie trafiasz, może być trudniej. Może spotkasz się z jawnymi deklaracjami niezadowolenia, może z cichym oporem, może z brakiem aktywności, może ze zmniejszeniem poziomu współpracy. Może ktoś napisze Ci coś w ankiecie, może o Tobie albo o krzesłach, że były niewygodne. 

Kiedy zdajesz sobie z tego sprawę i zależy Ci na rozwoju Twojej grupy/rozwoju uczestnika to łatwo o taki skrót, żeby dawać z siebie to co jest oczekiwane z tamtej strony, to co jest potrzebne. Bo na pewno będzie to budzić zadowolenie. W świecie sprzedaży, wyniku i  dochodu, a także co tu wiele gadać pracy dla pieniędzy jednak, zadowolenie jest ważne. Wpływa na opinię,  opinia zachęca klientów itp.  Ma jednak dbanie o zadowolenie swoją drugą stronę.  Może być pułapką wygody. Może prowadzić do mniejszego rezultatu rozwojowego uczestników Twojej grupy.  Jak więc tam nie pójść i jednocześnie o to zadbać by zadowolenie było? Co jest po drugiej stronie? 

Kiedy robię swoje zauważając oczekiwania, potrzeby, doświadczenia, interpretacje uczestników mojego warsztatu często rodzi się napięcie. Oczywiście. Nie każdemu się podoba to co mówię, robię proponuję, jak reaguję, czego nie robię i czego odmawiam. Nie ma mowy, żeby się wszystkimi podobało. Oczywiste? No może na głowę. Ale kiedy jesteś na środku dużo się dzieje i ocena sytuacji bywa trudna.  Moje zachowania są różne. Nie zawsze kieruję się tym co akurat osobiście wolałbym zrobić. Najczęściej kieruję się wiązką celów, z których najważniejszym jest zawsze cel osoby/grupy, ten związany z celem warsztatu (to co chce i może osiągnąć osoba w temacie). W dalszej kolejności są sytuacje trudne, dalej jest scenariusz. Obserwując grupę reaguję jednak na proces, sam w nim będąc, reguluję wspierające i niewspierające cel/proces zachowania swoim zachowaniem. To nie znaczy od razu interwencją w rozumieniu porządkowania, otwartego nazywania. To znaczy często brakiem uwagi. Może też  uśmiechem, odpowiedzią, pytaniem, żartem, zainteresowaniem, zagajeniem, daniem odpowiedzi przez salę do wszystkich… Pewnie nie jeden z uczestników, którzy obserwują tę pracę przez swój i tylko swój filtr, ma problem z przyporządkowaniem moich zachowań do czegoś co sam rejestruje.  Niekiedy robię coś tylko dla siebie. Innym razem po prostu staję przeciw wszystkiemu co się wydaje potrzebne.  Obserwuję a bywa, że dowiaduję się o tym, że moje zachowanie było wnoszące, uczące, świeże, że interwencja przyniosła ulgę, otworzyła jakąś możliwość, że nie podobała się też ale wnosiła, uwrażliwiała ale powodowała emocje.  Nie jestem przewidywalny za bardzo. Choć  z lotu ptaka dokładnie widać czego nie robię nigdy, co powtarzam, czego bronię a co gaszę. Ale albo w czymś jesteś albo to obserwujesz. Myślę, że część uczestników nie dekoduje tej zmiennokształtności, choć ją zauważa.  Arnold Mindell nazywa to zachowanie zmiennokształtnością, za Carlosem Castanedą.  Zmiennokształtność ma coś z nieuchwytności.  O ile wiesz co chcesz osiągnąć, możesz to zrobić na wiele sposobów, jeśli sobie pozwolisz na tę zmienność. Ona z kolei ochroni Cię przed wpadnięciem w liniowe, przewidywalne tory, z których gdybyś wypadł to na pewno dostaniesz trudny feedback. Lepiej od początku być zmiennokształtnym.  Słowo to użyte w znaczeniu posługiwania się różnymi umiejętnościami, aspektami siebie,  improwizacji, zabawy zmienianiem się jakby w  kogoś innego na moment. W narracji Arnolda Mindella chodzi o nie dawanie sobą kierować przez klienta. Pozostawanie przy sobie w różnych formach  tak by osiągać w pracy z klientem najlepszy dla niego rezultat.

Bartosz Płazak

25 października, 2020 by DW 0 Comments

Śviat VUCA. Świat dorosłości, świat procesu

Szybkość, zmienność, nieprzewidywalność cechują  dziś nasze środowisko życia. Liniowe algorytmy działania oparte na akademickiej wiedzy i doświadczeniu przeszłych pokoleń coraz trudniej  zastosować, by dobrze żyć. Wielu  z nas zauważa to i doświadcza tego.  Wielu szuka swojej ścieżki. 

Świat rozwojowy od dłuższej chwili przywołuje model VUCA, który pochodzi z U. S. Army War College i  opisuje rzeczywistość  i reagowanie na nią w dzisiejszych czasach, by wygrać albo chociaż przetrwać w skali makro – to mają przed oczami wojskowi . Sam model jest warty uwagi, bo ujmuje  zgrabnie w czterech słowach diagnozę rzeczywistości i odpowiedź na nią też w czterech.  Zauważam go więc i biorę sobie do rozważania. Piszę o nim, bo widzę też jego zastosowanie w codzienności (zwłaszcza teraz) i w pracy z grupą.

VUCA, akronim od słów:  zmienność (volatility), niepewność (uncertainty), złożoność (complexity) oraz niejednoznaczność (ambiguity).

Zmienność, a mam ochotę napisać – codzienność. Przepisy, kolory stref, zmiany zasad uczenia się w szkołach, niemożność spotykania się, zmiany decyzji decydentów, uczestników szkoleń, śnieg w lecie i lato w zimie. Chaotyczne zmiany, które burzą dotychczasowe plany, zamiary, uderzają w nadzieje, wywołują emocje, przekreślają  albo podważają to na co czekaliśmy. Chwieją naszą postawą zwycięzcy, albo przynajmniej tego co zachowa to, co ma. Pytanie: jak sobie radzić, o co się oprzeć, jak podejmować decyzje, skąd czerpać energię?

Niepewność  i znów … codzienność.  Efekt domina. Pierwsza kostka przewraca się, bo są zmiany bieżące. Wiele kostek w wielu ustawieniach, w wielu miejscach dla wielu ludzi w wielu krajach, krzyk w mediach i dotykające mnie na co dzień pytania bez odpowiedzi sprawiają, że czuję się niepewnie.  Reguły są pełne usterek, kolejność zdarzeń przestała być powtarzalna, odstępstwa, wyjątki i zapisy drobnym drukiem. Rząd drukuje pieniądze choć wiemy czym to grozi, lekarze nie leczą bo się boją i mają zakaz. Nawet jeśli to nie cała prawda, kiedy to widzę moja pewność się kurczy. Pytanie: skąd wsparcie, w czym oparcie, skąd wiedza i rozumienie jako fundament decyzji, skąd energia by trwać przy sobie ?

Złożoność, czyli codzienność ? Kiedy zauważam, ile nowych, płynnych, nakładających się na siebie informacji, plotek, wymogów, osób oczekujących na mój czas w różnych obszarach aktywności mojej i czyjejś trudno mi decydować, co jest ważniejsze, od czego zacząć, co z czego wynika. Trudno o jednoznaczne przesłanki w pracy, życiu, decyzjach.

Niejednoznaczność, czyli codzienność ? Wiele osób mówi na ten sam temat różnie i z pełną pewnością siebie. Fejsbuk pełen kłótni, pouczania, małych wojenek, dobrych intencji. Gdy się przyjrzeć każdy piszę po prostu ze swojej własnej perspektywy, przekonany że ma rację i że jest to ważne by to akurat powiedzieć. Nakładanie się różnych treści mówiących na ten sam temat,  ograniczony czas na wniknięcie w ich znaczenie i na sprawdzanie oznacza działanie w sytuacji ograniczonej percepcji, decydowanie w stanie „nie wiem, czego nie wiem”.

Jakże ten model, w tej części definiującej moje położenie przypomina pracę na procesie. W  zmienności  o niezwykłym tempie zmian zachowań, emocji, relacji, w niepewności tego co członkowie grupy wniosą, jakie emocje to w nich wywoła, w złożoności przyczyn i niejednoznaczności celów ich zachowań. Ot, proces w rozwijającej się grupie treningowej. W warunkach ogólnie założonego celu, poruszam się w oparciu o siebie, popełniam błędy, mylę się, uczę, polegam na grupie, która współdziała, jest w kontakcie, dialogu, wreszcie wracam do swojej wizji końca treningu, wizji siebie jako prowadzącego, wizji tego co ma trening dać uczestnikom.  A może jeśli popatrzeć chwilę głębiej to VUCA mówi o tym, w jakich warunkach na co dzień żyję? Tylko ja tego tak nie nazywam? Nie używam tych słów, ale przecież widzę to co one oznaczają codziennie w swoim życiu.

W modelu VUCA na każdy element tego co dziś jest wyzwaniem, ładnie to nazywając, a może trudnością, czy może właściwością codzienności , są odpowiedzi. 

W obliczu zmienności trzymaj się wizji. Słusznie. Trzeba jednak najpierw ją mieć. W warunkach pracy w państwie, korporacji, małej firmy zarządzanych opiekuńczo, czytaj patriarchalnie, to raczej ktoś ją miał. Często praca oznaczała realizację czyjejś wizji i często też polegała jedynie na jej realizacji. Wymaga to pracy, by nagle z zaopiekowanego wykonawcy przejść do roli wizjonera a później znów do wykonawcy. Sporo pracy a jednak możliwe. Trzeba też  popracować, żeby się poznać,  bo mieć wizję to jedno a  się jej trzymać w warunkach trudnych to co innego. Warto poznać swoich wewnętrznych wrogów. Strach, paplający umysł, krytyka i tych co na zewnątrz.  Będzie łatwiej o wizję, która jest antidotum na zmienność. Ciągnie jak koń po pagórach zmieniających się warunków.

Na niepewność odpowiadaj wspólnotą, która niesie dialog, wymianę, współpracę, partnerstwo i oparcie. O,  prawda.  Pięknie powiedzieć. Po tylu latach namawiania do niezależności, oddzielania się, indywidualizmu i osiągania sukcesów w pojedynkę, pracy po godzinach w samotności. Rzeczywiście fajnie polegać na wspólnocie, rodzinie, bliskich osobach. A kto uczył się w szkołach budowania relacji, mówienia o emocjach, stawiania granic, proszenia, odmawiania itp.? Mam wrażenie, że nieliczni. A wspólnota, ta dobrowolna, potrzebuje jakości relacji.  I na pewno jest lekarstwem na niepewność.

Złożoność : podejmuj decyzje na bazie wystarczającej ilości danych. W moim tłumaczeniu to znaczy nie wszystkich danych. To również znaczy na bazie intuicji i to znaczy też po prostu dorośle, (dorośnij), bo nigdy przecież nie ma dostatecznej ilości danych, żeby było całkiem na pewno. Z resztą „całkiem na pewno” nie istnieje.  I tu znów się zgadzam z VUCA. Wystarczająco dobra matka, ojciec, wystarczająco dobry mężczyzna , dobra kobieta zamiast doskonałej/go. Osiąganie tego, co doskonałe zawsze wiązało się z nerwicą. Teraz już wiadomo, że można nie osiągać. Uff.  Nawet tak będzie lepiej. Ba” nie osiąganie” jest doskonałością. Lepiej bowiem mieć warsztat on Line i poprowadzić go ku korzyściom wszystkich niż chcieć więcej i ryzykować spotkanie (w czasach kowid). Próbowanie , kierowanie lecącym pociskiem jest lepsze niż nie strzelanie wcale. Choć można nie trafić. Niedoskonałość zaczyna być akceptowalna a nawet w cenie.

Niejednoznaczność: tu model wojskowych przynosi uwaga: otwartość na popełnianie błędów, akceptację ryzyka, działanie poza strefą komfortu. Uff. Nareszcie. Poza strefą komfortu jestem zawsze i nawet to lubię. To moja strefa komfortu. Ryzyko akceptuję. Błędy popełniam. To znaczy ze mną wszystko ok. J Jednak praca na procesie, a może już raczej życie na procesie dało mi sporą wyprawkę na te czasy. Jednak domyślam się, że dla osób, którym przyświecało chronienie się od tychże będzie ciężko.  To wielkie wyzwania. To poleganie na sobie i brak algorytmu, procedury. Brak, bo i tak trzeba by je było w kółko zmieniać. Czas korzystać z siebie.

Mam dziwne wrażenie, że ten model VUCA mówi żebyśmy odwoływali się do tego co miękkie w nas, do serca, do wspólnoty, do uczenia się (czytaj rozwijania się). Mija czas betonu procedur, nadchodzi  więcej człowieka. Jednocześnie zauważam, że teraz kiedy VUCA przyszła z wojska i ma stamtąd moc, ludzie jakoś chcą jej słuchać. Ale czy ona nie jest po prostu o dorosłości?  Wizja, ryzyko, błędy, uczenie się, poleganie na innych, decydowanie w zmienności i niepewności… jak na moje oko codzienność… Poza schematem. Ładuj, pal, cel. Cel się rusza.

Czyż zatem w całości nie układa się to w elastyczność i poleganie na sobie? Czyżbyśmy rezygnowali z kontroli na rzecz działania w ogóle?  Jak teraz tabelka profesjonalisty będzie się zgadzać, jeśli przyjdzie może zrezygnować z perfekcji na rzecz wystarczając ości, z całości na rzecz części, z wszystkiego na rzecz trochę? Bo po drugiej stronie będzie nic? Czy to nie są czasy, w których VUCA będąca wytworem wojny umysłów o więcej, przynosi tymże umysłom przed oczy kres ich wydolności? Czy to nie czasy na intuicję, serce, poleganie, zależność ? Zamiast myślenia, algorytmu, indywidualizmu i niezależności. Czy aby nie trzeba będzie rezygnować z ilości na rzecz przetrwania zamiaru?  Tylko pytam, nic nie wiem. Żyję przecież w świecie VUCA.

PS.

Obyście żyli w ciekawych czasach, mówi Chińskie przysłowie, czy też jak niektórzy mówią przekleństwo.  

Wybieram  doceniać to, co mam zamiast patrzeć na to, czego nie dostaję. Przede mną dalszy proces, potrzebuję siebie w możliwie najlepszej kondycji fizycznej i świadomości.

Bartosz Płazak

30 września, 2020 by DW 0 Comments

Praca z grupą. Dyskusja.

Ludzie na różnych forach pytają się  nawzajem o narzędzia pracy z grupą. Najlepiej takie, żeby dobrze działały. Najlepiej takie, by za ich pomocą Uczestnicy mogli możliwie dużo się nauczyć. Najlepiej takie, żeby ich zastosowanie wywoływało efekt Wow. Najlepiej takie, które są nowe, nieznane,  sprawią, że prowadzone przez nich szkolenie będzie świetnie odebrane.

Dyskusja wydawać się może prosta do poprowadzenia. Prowadzący dyskusję w dobrze pracującej grupie jest właściwie niepotrzebny… Wystarczy zadać pytanie…  Być może dlatego łatwo odsunąć pomysł uczenia się prowadzenia dyskusji. A co tam, jakoś będzie, ludzie coś powiedzą…  Warsztaty pracy z grupą pokazują jednak, że prowadzenie dyskusji bez pomysłu i treningu rzadko się udaje. Bez treningu,  bez wniknięcia w jej  istotę dyskusja to zadanie wymagające dla prowadzącego. Kiedy przychodzi odnaleźć tę ulotną ścieżkę prowadzenia grupy, na środku, w tu i teraz, przy nie dającym się przewidzieć toku zdarzeń, chętną czy przy mniej chętnej grupie… Wyzwanie. Na poziomie wiedzy jak to się robi, radzenia sobie z emocjami  własnymi i uczestników, realizacji celów jakie dyskusja ma przynieść. Lista narzędzi komunikacji jakie stosujemy w trakcie prowadzenia dyskusji jest długa. Pytania, parafrazy, odzwierciedlenia, wzmacnianie, wyciszanie, dzielenie się, łączenie, wiązanie, poszukiwania, podsumowania…  Do tego subtelności głosu, ruchu, tempa, pauzy, ciszy, kierowania, zapraszania, zatrzymywania, łączenia, dzielenia, wyjaśniania, opóźniania, przyspieszania, uwalniania, pracy z jednostką, podgrupą, koalicją, konfliktem, trudnością, procesem, sobą samym. Wreszcie warianty dyskusji, jej cele, funkcje w warsztacie… Dyskusja jest przestrzenią okazania zainteresowania, słuchania, różnienia się, dawania wsparcia, budowania relacji, ukazywania siebie innym,  obserwowania się wśród innych, samoobserwacji. Dyskusja jest czasem wymiany wiedzy, poglądów, refleksji, budowania nowej wiedzy, tworzenia uogólnień, dowiadywania się jak żyć, pracować, działać, nie działać. Pozwala więc budować grupę,  przygotowywać, zachęcać, motywować uczestników do uczenia się.  To wielkie narzędzie, wow.

Dyskusja pozwala na pracę z grupą i może zastąpić narzędzia, te tak poszukiwane. Ktoś powie będzie nudno… Oczywiście. Może być, o ile nie wyłuskamy ich i nie spojrzymy na potrzeby uczestnika. Wejście jednak z ciekawością, w prawdzie, w to, co chcą uzyskać uczestnicy, jakie mają problemy, co mają do powiedzenia,  sprawia, że może być ona bardzo żywa, energetyczna, i można bardzo wiele osiągnąć przy pomocy dyskusji.  Dyskusja jest stara jak świat, może przez to zniechęca tych, którzy szukają nowego. Dyskusja zaprasza, a nawet zmusza do kontaktu. Niestety, dzisiaj preferowane są sposoby ułatwiania (przyspieszania) sobie życia, szybkiego załatwiania, mieszczenia wielu celów w krótszym czasie… Kontakt, budujący dyskusję bywa czasochłonny, budowanie relacji, docieranie się boli, ociera, a niekiedy odziera z iluzji – budzi więc strach. Dodaje energii, ekscytuje, wciąga i niepokoi. Dyskusja to co innego niż praca oparta na zaprojektowanych  grach, zabawach, mających strukturę,  scenariusz. I w nich wydarza się dużo dobrego. Ich struktura, zasady,  jest jednak przestrzenią ukrywania się głębszych poglądów uczestników. O tyle więc są one bezpieczniejsze, a dyskusja bardziej zagrażająca, nieobliczalna. 

Dyskusja jest naga. Jest taka jaka jest. Nie ma struktury ani regulaminu. Możesz wejść z tym, co masz. Zaryzykować. Dyskusja nagradza za aktywność bodźcami rozwojowymi, to nie znaczy głaskami tylko.  Możesz też nie wejść, słuchać i też się nauczysz obserwując innych. Aktywność wewnętrzna to też aktywność. Dyskusja porusza wszystkich obecnych.

Dyskusja to przestrzeń poznawania potrzeb i możliwości uczestników poprzez słuchanie wypowiedzi pojedynczych osób i tych fragmentów w których ludzie mówią do siebie nawzajem, kiedy prowadzący może pomagać im zgłębiać siebie nawzajem, ujawniać się i ciekawić nawzajem. Kiedy spotykają się ze samoświadomością, trafiają na progi, stawiają granice, ukazują swoje mocne i słabe strony dyskusja jest przestrzenią na wzajemne uczenie się i wspieranie uczestników a dla prowadzącego na towarzyszenie.

Dyskusja to przestrzeń  budowania bezpieczeństwa, zaufania i podążania za potrzebami i możliwościami grupy, to możliwość ukazania przez prowadzącego, że jest dla swoich uczestników, że dysponuje czymś, czym jest gotów się podzielić będąc w kontakcie z nimi, stykając się z ich światem w tu i teraz. Dyskusja to przestrzeń w której rodzi się otwartość kiedy ludzie się przestają obawiać tego, że się różnią. Poza scenariuszem, grą, zabawą, w dorosłej decyzji o uczestnictwie.

Dyskusja to przestrzeń, w której ujawnia się i przebiega proces rozwoju grupy. O ile prowadzący chce i umie pomagać uczestnikom pokonywać kolejne bariery uzewnętrzniania się, bycia jakimi są, akceptowania się nawzajem, dyskusja może być bardzo wyzwalającym narzędziem rozwojowym. Czym więcej przejdziecie w niej trudności, konfliktów, różnic, pokonacie przeszkody rozumu i ego, tym większą nagrodą może być bliskość w relacjach,  wolność jednostki w grupie, współpraca, spójność i zwartość grupy a co za tym idzie lepsza przestrzeń do uczenia się dalej. 

Dyskusja to narzędziem bez narzędzia (struktury, scenariusza). Może się pojawiać wiele razy w trakcie warsztatu. Ma wiele funkcji (wprowadzenie, omówienie, podsumowanie, regulowanie). Czy jest narzędziem doskonałym (?). Jest przecież tylko (aż) rozmową w grupie osób. O ile prowadzący umie ją prowadzić, inne narzędzia mogą nie być mu potrzebne, by pracować z grupą i z satysfakcją. Może nawet z efektem Wow. Drapanie się po głowie przez część uczestników może być sygnałem rodzącego się w nich pytania jak prowadzący(a)  to zrobił(a), że tyle jest znaczenia, a tak mało fajerwerków…?

Bartosz Płazak

28 września, 2020 by DW 0 Comments

Dobro_wolność. Włącz wolność, by pojawiło się dobro.

Jak sprawić, by chciało im się pracować? Jak to się robi, by nie było oporu?  Jak się zachować, by nie było trudności? Co zrobić, by robili to, co w scenariuszu, zamiarze, pomyśle, moim – prowadzącego? Jak działać, by zdarzyło się to, co chce ten, który zamawia warsztat, albo działo się tak, by uczestnicy osiągnęli te wyniki, które chcą (deklarują, że chcą)?

To pytania, które niemal same chcą się zadać przed pracą z grupą. Kłębią się i wiercą. Praca z grupą jest jak wycieczka w góry. Piękne widoki, pod warunkiem, że pogoda będzie dobra. Dobre wrażenia pod warunkiem , że pójdziemy dobrym szlakiem, nie zgubimy go i wybierzemy właściwy dla siebie pod względem trudności, długości. Tak, praca z grupą ma swój cel, jest nim to, by uczestnicy grupy coś zmienili, rozwinęli, osiągnęli. Niestety czym bardziej tego chcemy jako prowadzący, tym bardziej pojawia się dobro a zanika wolność. Gdybyśmy sobie pozwolili  go odpuścić może się stać inaczej. Za mało będzie dobra a za dużo wolności ;)…

,Uczestnicy grupy wchodząc na salę warsztatową zwykle chcą coś osiągnąć dla siebie. Są też takie warianty obecności na warsztatach, w których osoby te nie chcą na nich być (np. wysłała je firma, partner(ka), znalazł się tu, bo ktoś powiedział, że to fajne), albo chcą czegoś innego, ale i oni mają swój cel. Najczęściej cele/potrzeby różnych osób są różne od siebie. Mimo, że brzmią, kiedy są wypowiedziane przez nich, podobnie, bo łączy je tematyka warsztatu, niekiedy łączy je osoba prowadzącego (ludzie przybywają na warsztaty „na trenera”, bo mają z nim dobre doświadczenie).  Tak czy inaczej, rozpoczynając pracę możemy jako prowadzący wybrać. Wybór ten przebiega pomiędzy prowadzeniem warsztatu  według scenariusza, tak jak to sobie zaplanowaliśmy, bez włączenia grupy w decyzje jak on będzie przebiegał albo z tym włączeniem. Możemy decydować co będzie kolejne w kolejności  pracy albo oddać to decydowanie, włącznie z tym, że jakiś element nie wydarzy się wcale. Możemy więcej mówić albo więcej słuchać, zarządzać albo odpowiadać na potrzeby, widzieć cel albo widzieć ludzi bardziej.

Osoby uczestniczące w warsztatach rzadko niestety wciąż, wiedzą, że mogłyby wpływać na ich przebieg. Często wciąż siadają i oddają się w ręce prowadzących. Podobnie prowadzący jednak prowadzą, bo taka jest ta rola, a nie są z uczestnikami i nie pytają ich o potrzeby, nie włączają ich do procesu decydowania o tym co się zdarzy w trakcie warsztatu.

Zasada dobrowolności (słowo złożone ze słów „dobro” i „wolność”) wydaje się, mogłaby coś złego robić z aktywnością uczestników na warsztacie. No bo otwiera przestrzeń odmowy…  Kiedy jednak wyłączamy domniemany przymus uczestniczenia wprowadzając tę zasadę do pracy z grupą pojawia się wolność wyboru, znika przeszkoda (presja, przymus, strach, obrona) przed odkryciem, ryzykiem, emocjami itp. Kiedy uczestnicy ją przyjmują, mogą  z większą lekkością być na warsztacie, bardziej otwartym okiem i sercem przyjmować siebie, to co się dzieje, prowadzącego i innych uczestników. Kiedy jest wolność można bardziej samemu wybrać swoje dobro i sięgnąć po nie z własnej woli, a to oznacza mieć wybór. I to zachęca tym bardziej, im prowadzący sam dochowuje tej zasady. Objawiać się to dochowywanie  może np. w proponowaniu innych form przekazu, kiedy uczestnicy nie są gotowi na jakąś, pytaniu na bieżąco o potrzeby, nie wyznaczaniu osób do działania, omawianiu celów danego ćwiczenia, przywoływaniu sensu, korzyści, związku z tematem przytaczaniu różnych historii potwierdzających sens uczestnictwa, ujawnianiu swojej własnej perspektywy i doświadczenia. Dobrowolność uczestnictwa oznacza, że podjęcie ryzyka pochodzi z wyboru, że nie ma wskazywania kto teraz podejmie je przez kogoś, kto ma do tego prawo, kogoś innego niż uczestnik sam za siebie. Kiedy ludzie uczą się, że warto podjąć ryzyko, bo jest korzyść, i jest bezpiecznie, wchodzą więcej i chętniej. Kiedy nie są oceniani, a wzmacniani, wchodzą więcej i łatwiej.  Dynamika pracy rośnie, więcej jest gotowości do uczenia się na własnych błędach. A przecież wyłączyliśmy dobrowolnością gwarancję aktywności.  Paradoks? Kompetencja prowadzącego? Zjawisko grupowe, psychologiczne? Zjawisko fizyczne? Wszystko na raz. By zaistniało, wymaga odwagi od prowadzącego. Wymaga dobrej woli i wolności dla samego siebie. Bo kiedy w ten sposób pracujemy z grupą, mniej miejsca jest na scenariusz i wizję prowadzącego. Dobra dla siebie wybierają uczestnicy w ramach wolności na tym warsztacie.

W literaturze z pogranicza fizyki, duchowości, psychologii można znaleźć sporo w temacie równowagi sił, intencji, natury procesu, rozwoju. W skrócie można by to ująć tak, że energia myśli, zamiaru, potrzeby (prowadzącego) wysłana w przestrzeń sprawia, że wraca do nas to samo, ale skierowane do nas. Proces, pole grupy, wyższa  intencja rozwoju osoby i tak znają swój najlepszy kierunek.  Innymi słowy, jak za bardzo chcesz, żeby coś było, możesz się spotkać z tym, że wróci do ciebie coś, co też bardzo chce zaistnieć. Może jednak będzie to co innego niż to co Ty chcesz. Najlepiej iść za tym. Odkrywać To.  Daj na początek DobroWolność. Pozwoli to naturze procesu zabrać głos.  Może będzie tak, że Twój pomysł będzie bardzo dobrowolnie przyjęty i zrealizujesz go wspólnie z ludźmi zamiast dla nich stojąc „naprzeciw” nim.  To mocno inna jakość bycia (celowo nie nazwę tego pracą). Nazywamy to pracą na procesie.

Autor: Bartosz Płazak

26 września, 2020 by DW 0 Comments

Scenariusz zdarzeń

Czy można napisać scenariusz zdarzeń w życiu? Pytanie wydaje się podchwytliwe. Ma wiele odpowiedzi zależnie od przyjętej perspektywy życiowej.  Jeśli myślałbym, że mogę mieć kontrolę nad zdarzeniami to warto pisać scenariusze. Jeśli myślę, że korzystanie ze scenariuszy uniemożliwia żywą elastyczną, twórczą, w kontakcie i kontekście odpowiedź na proces nie pisałbym ich. O ile zakładam, że i tak zdarza się to co najlepsze, wydaje się, że nie warto planować. Planowanie w życiu może pomóc osiągać zakładany rezultat, jednak gdy chcę trzymać się planu muszę walczyć z przeciwnościami. Fizycy kwantowi mówią, że wektor siły (myśl o tym jak ma być) generuje od razu wektor oporu (przeciwności).  Pytanie z początku akapitu może więc wydawać się nawet lekko szalone. Może podpowiada możliwość kontrolowania życia, albo o ile byłoby prowokacją to wskazuje na absurdalność pomysłu na kontrolę życia. Czy z życiem jest jak z warsztatem, kręgiem, szkoleniem obojętne już jakiej nazwy użyję – pracą grupową? Czy ma sens pisanie scenariuszy warsztatów? Jeśli tak to jaki? Po co to robić?  Czy to się może udać? Po co zadawać sobie tyle trudu?

Pisanie scenariuszy warsztatów, kręgów, imprez, wszelkiego rodzaju zdarzeń grupowych to zadanie, którego wykonanie uczy. Uczenie to jest piękne o tyle, że o ile sobie zechcę pozwolić na nie, pokazuje mi bardzo wiele o mnie. Przede wszystkim o mnie. Oczywistym rezultatem tego rodzaju pisarstwa jest kilkanaście do kilkudziesięciu stron materiału (licząc z różnymi dodatkami), poczucie kontroli rzeczywistości, wiedzenie co powiedzieć, czucie się pewniej i przygotowanym.  Ubocznym, ale dla mnie podstawowym efektem jest refleksja. A właściwie refleksje. Mnóstwo obserwacji i refleksji, odkryć, objawień, olśnień. Wyjście z nieświadomej niekompetencji, głębsze poznanie tematu, integrowanie go ze sobą, włączenie do życia własnego, zmiana.  Refleksje, które miewam przy pisaniu scenariuszy to te nad poziomem mojej kompetencji w temacie, nad ilością znanych narzędzi ilustrujących zagadnienia, które mam realizować, nad moją komunikacją, o moich własnych dążeniach i tendencjach w prowadzeniu grup, nad potrzebami uczestników, szansami i zagrożeniami wynikającymi z użycia poszczególnych narzędzi, nad moją kreatywnością, elastycznością, powierzchownością, dokładnością, dbałością, niedbałością, prokrastynacją, oporem, wydolnością psychofizyczną, emocjami związanymi z tym, że chcę ten warsztat poprowadzić, zmęczeniem, nieprzygotowaniem logistycznym, posiadaniem lub nieposiadaniem możliwości technicznych do realizacji warsztatu, istnieniem bądź brakiem wsparcia, koniecznością douczenia się merytorycznie bądź procesowo, zaprojektowania jeszcze kilku stron interwencji, alternatywnych narzędzi, zakupienia rekwizytów, napisania wziątek dla uczestników, zastanowienia się nad szczegółami typu jak się ubrać, czy mam pisaki, że trzeba się wyspać, że warto być wcześniej, jak się przywitam, ile powiem o sobie, jak ogarnąć sprawy obiadu, otwierania sali, jak zadbać o uczestników na przerwach i czy mam catering, czy warto zapraszać kotrenera, czy lepiej poradzę sobie sam, kiedy się spakować… Pisanie warsztatu prowadzi do pytań czy mogę, czy jestem gotowy, dojrzałem do tego, a odpowiedzi na te pytania prowadzą do kolejnych pytań o to jakim sposobem pracować z grupą. Bardziej na ich zasobach, bardziej na moich, jak zrealizować części wiedzowe, wpleść w proces czy może wyłożyć i pokazać na slajdach? Jak ja chcę być z tymi ludźmi czy w kontakcie i bliskości ryzykując utratę większej ilości energii czy może w dystansie i zachować więcej dla siebie? Czy to aby nie jest odwrotnie? Ale jak to zrobić by nie było odwrotnie? Z czym chcę by wyszli z tego warsztatu, co chcę przede wszystkim by zapamiętali? … To uczenie się pokory, dbałości i otwartości, spadanie z piedestału i wchodzenie na swoje miejsce. Pisanie scenariusza weryfikuje mnie jako prowadzącego tę grupę. Uczy czego chcę jako trener, człowiek, partner dla zamawiającego, dla uczestników. Pokazuje ile zaangażowania, energii, mnie jest potrzebne by warsztat się odbył. Odpowiada więc czy ja tego chcę czy nie. Ujawnia iluzje, urealnia pomysły, weryfikuje ilości zagadnień, ćwiczeń. Pomaga uznać moją gotowość bądź obnażyć jej brak. W tym sensie pisanie scenariusza jest ryzykowne J. O ileż bowiem lepiej, łatwiej byłoby mi pozostawać w sferze marzeń o tym jak to będzie pięknie kiedy poprowadzę taki wspaniały warsztat. Albo oskarżać się, że nie umiem i nadal się do tego przygotowywać jeszcze sto lat. Inaczej mówiąc – pozostawać w znanym. Perspektywa pisania scenariusza stawia więc mnie na progu. O ile go przejdę otwiera się nowe. O tyle pisanie go jest bardzo rozwojowe oprócz tego wszystkiego „za” które wymieniłem wcześniej.

Pisanie scenariuszy to paradoksalny wysiłek. Prowadzi bowiem do niekorzystania z nich, przynajmniej w przypadku warsztatów, u mnie, częściej niż rzadziej.  Owszem po części korzystam. Samo posiadanie scenariusza daje mi bezpieczeństwo, mogę sięgnąć do niego w każdej chwili.  To z niego pochodzą ćwiczenia, rozwiązania, komunikacja, gotowość, lekkość, zabawa,  żonglowanie tezami i ćwiczeniami w trakcie. To dzięki dniom a niekiedy tygodniom spędzonym nad pisaniem scenariusza, już w styku z grupą moja praca jest tak płynna. Kiedy obrócę w palcach niemal każdą minutę interakcji z grupą przed spotkaniem, jest ona tak lekka na spotkaniu. Nawet jeśli jest trudno (opór). I kiedy ta medytacyjna praktyka, przepuszczanie przez głowę wszystkiego co ci przyjdzie do niej co związane jest z Twoim kręgiem, warsztatem wejdzie Ci w krew w początkowej fazie pracy z grupami, za jakiś czas wystarczy jak siądziesz na chwilę by się przygotować. Na godzinę może kilka. Nie na tydzień czy kilka tygodni. Na początku jednak warto pisać scenariusze. Porządne, szczegółowe, zgodnie z zasadami.  I to najlepiej dwa. Podstawowy i alternatywny. Tam na warsztacie nie będzie czasu na tworzenie czegoś nowego kiedy to co przygotujesz nie będzie działać, pasować. Kiedy masz dwa scenariusze wybierzesz coś i sobie poradzisz.

Prawdę mówiąc rzadko na warsztacie realizuję scenariusz warsztatu. Podobnie jak rzadko robię w życiu dokładnie to co zaplanowałem. Brzmi słabo? Może tak brzmieć. Puszczam plan i scenariusz jak tylko go wyprodukuję. Jestem zadowolony, że go mam a później improwizuję na jego temat z tym co przynosi mi życie, ludzie ja sam. Puszczam go, by nie tworzyć oporu w sobie, w grupie, w polu.

Improwizowanie pracy z grupą bez przygotowania rzadko kiedy ma na  prawdę miejsce. Mimo, że z miejsca obserwacji pracy trenera przez uczestnika tak może to wyglądać.  To z doświadczenia, znania dziesiątków narzędzi, przeprowadzenia wielu warsztatów, dla wielu grup w wielu różnych warunkach rodzi się możliwość improwizacji na gorąco. A i tak pomysł trzeba mieć.  Tak jak w życiu…

Autor: Bartosz Płazak

22 września, 2020 by DW 0 Comments

Wiem. Nie wiem? Czy intuicja to za mało?

Są pytania,  na które odpowiedź wydaje się oczywista. Kiedy jednak przychodzi ją ująć w słowach okazuje się, że czegoś brakuje, że nie jest na pewno jasne, że słowa się nie kleją. Kiedy posłuchać odpowiedzi innych osób w kręgu okazuje się, że znają tę odpowiedź inaczej a na dodatek każda z ich odpowiedzi wydaje się być prawdziwa, nawet jeśli swoją treścią wchodzą trochę ze sobą w sprzeczność. Pojawia się wątpliwość. Co to jest asertywność? Mówienie nie. To odpowiedź dyżurna. Udziela jej w pierwszej kolejności wielu uczestników grup warsztatowych. Później pojawiają się kolejne odpowiedzi, jednak większość grup nie odpowiada na to pytanie spostrzeżeniem, że asertywność to też proszenie. Proszenie to sięganie po swoje, po siebie, to regulowanie bieżącej sytuacji, emocji, zaspokojenie swojej potrzeby, wyrażanie siebie takim jakim się jest, umożliwienie poznania mnie innym, budowanie relacji, inicjowanie wymiany, pokazywanie podobieństwa, różnicy… Ileż tych aspektów jeszcze można zauważyć w proszeniu. A co jeśli jest jeszcze wiele innych odpowiedzi na pytanie „Co to jest asertywność”, których nie udzielam bo ich nie znasz w sensie posiadania uporządkowanej wiedzy w temacie?  Jakich aspektów siebie, uczestnika grupy, zespołu, znajomego, przyjaciela, rodziny przez to nie widzę? Asertywność jest określana w kontekście postaw takich jak agresja, uległość, bierność. Jeśli tego nie wiem mogę wziąć do siebie serio insynuację mojego rozmówcy, że jestem agresywny kiedy faktycznie jestem asertywny… Ciąg zdarzeń później może zawierać moją obronę, którą ten odbierze jako atak.. taki film. Zdarza się nie raz. Kiedy wiem, mogę tę insynuację przemilczeć, wyciszyć przez to… Przejść do kolejnego zagadnienia. Kontrolować ten moment, zamiast ulec propozycji zarządzania nim przez filtr mojego rozmówcy.

Wiedzenie jest ważne. Głowa jest ważna. Serce i intuicja są ważne. Każde z nich z osobna może trafiać na trudność w dawaniu rady zadaniom i przeciwnościom. Kiedy łączymy je w całość stają się mocą osobistą, przy pomocy której jest łatwiej żyć i pracować. Łatwiej jest też z sobą samym, mam bowiem mniej dylematów do rozwiązania. Tam gdzie umysł szuka serce może czuć i odpowiedzieć w dylemacie. Tam gdzie serce czuje umysł może pomóc mu wybierać tym co wie. Ot stawanie się całością.  Kiedy znam teorię przedmiotu, znam wiedzę, o którą opiera się  umiejętność z której korzystam mam świadomość tego co robię i w jakiej relacji staję. To oznacza spokój. To oznacza świadome wybieranie. Wiem co chcę uzyskać, wiem co mogę stracić, zgadzam się na to.

Praca z grupą to piękne, wdzięczne zadanie. Jeśli prowadzący i grupa są zainteresowani współpracą, dorośli w sobie, do tematu, gotowi na zmianę i towarzyszące jej zjawiska, precyzyjna wiedza schodzi na plan dalszy (kiedy pracujemy nad tzw. kompetencjami społecznymi). Przyglądamy się sobie, dokonujemy wglądu, poszukujemy nowego wzoru zachowań, jesteśmy wdzięczni, wychodzimy ubogaceni. Kiedy jednak odbiorcy nie są aż tak gotowi i świadomi, opór jako naturalny towarzysz zmiany znakomicie przeszkadza pracy w oparciu jedynie o intuicję. Wiedzenie co robię pomaga nadać komunikat i odebrać go odbiorcy. Działanie z wiedzą i w oparciu o czucie (wyczucie) stanowi dopiero całość, która stanowi o spójności nadawcy (w tym wypadku prowadzącego grupę). A ta spójność będzie tym co pomoże odbiorcy (uczestnikowi) w uczeniu się, wyjściu z trudności, przejściu przez progi, przełamaniu oporu. A o to nam chodzi przecież jako prowadzącym. O Uczestnika.

Efektem ubocznym może być spokój, lekkość prowadzenia zajęć, brak trudności, mniej dylematów, zadowolenie nadawcy i odbiorcy, poczucie spełnienia i sensu po warsztacie. To u Prowadzącego.

 

Praca z grupą wymaga wiedzenia co się robi. Każde słowo, gest, cisza, cofnięcie się czy wyjście do uczestników jest bardzo ważnym komunikatem i jest rejestrowane, odbierane, analizowane interpretowane i włączane do decyzji Uczestnika o uczeniu się dalej z Tobą Trenerze bądź rezygnacji z uczenia się z Tobą. Dobrze wiedzieć co oznaczają słowa, których używam i jakie znaczenie daje im moja energia (nastrój, emocja) teraz kiedy to mówię. Uważność, ciągle trenowane obserwowanie siebie samego jest w tym świetnym pomocnikiem. Serdecznie zapraszam Was do analizowania Odpowiedzi. Czyli tego wszystkiego co dzieje się w odpowiedzi na Was kiedy jesteście. Odpowiedź to piękny nauczyciel. Bezpłatny, obecny w każdej chwili przy Was.

Autor: Bartosz Płazak

27 kwietnia, 2020 by DW 0 Comments

Wirus, kryzys, potrzeby.

W początkowej fazie procesu (w domyśle grupowego, bo o tym tu zwykle piszę) jesteśmy grzeczni. Potrzebujemy  prowadzenia i chcemy się oddać prowadzeniu przez kogoś. Ufamy , czekamy, wierzymy, że ten Ktoś wie więcej, ma jakiś pomysł, zna rozwiązania, ma więcej doświadczenia. Patrzymy jednak  z uwagą na to co robi, jak się zachowuje, czy to co przekazuje i do czego nas zaprasza jest dla nas czy nie, czy rzeczywiście ten ktoś robi to co deklaruje, czy na pewno to coś dla nas dobrego. Czy chcemy czy nie, badamy to, weryfikujemy, przyglądamy się, przymierzamy do tego co sobie wyobrażaliśmy, sprawdzamy z tym, co nam się wydaje, co nam nieśmiało podpowiada intuicja, co nam mówi ciało, jakie pojawiają się uczucia, emocje, jakie może z nimi idą tendencje do działania, ruchu. Odbieramy świadomie bądź nie świadomie to, co dzieje się w grupie. Odbieramy sygnały od innych. Czujemy się lepiej lub gorzej, nie tylko każdy z osobna, ale też razem jako grupa. Jednostka wpływa na grupę, grupa na jednostkę. Wszyscy na wszystkich. Każda wątpliwość może mieć znaczenie dla wszystkich zgromadzonych i każde zadowolenie i poczucie bezpieczeństwa z nim związane też. Pole grupy zawiera to, co w każdym z nas i jednocześnie jest czymś więcej. Siłą, która czy chcemy czy nie, działa na nas. Na początku umysł podpowiada, że ten kto prowadzi, i w domyśle wie lepiej, powinien zająć się tym co dalej, wiedzieć po prostu co robić, jak dać to co każdemu potrzebne wszystkim obecnym. Jak matka, ojciec, bóg, wszechmogący, ktoś kto przecież wie jak zadbać o dzieci, owce, podopiecznych, mniej wiedzących. Na szczęście do czasu. Pole wypełnia się tym co jest. Podopieczni coraz bardziej się różnicują. Jakoś się robi niewygodnie, nie miło, ciężko, nie tak pięknie jak wcześniej. Robi się szum wewnątrz u niektórych, inni szumią uzewnętrzniając to, pokazują innym to, co w nich i jak szumieć można. Uczymy się.  Najodważniejsi, a jest ich garstka, nieliczni, jednostka (i), odważają się podważyć to, co mówi Ten Co Wie.  Może zapytają, może nie patrzą, może nie słuchają, może przedstawią tezę odwrotną niż ta co pada z ust  Tego Co Wie.  Narasta napięcie. Więcej osób niż te jednostki wyraźniej wie już co im się nie podoba. Więcej osób nie zgadza się, nie jest całkiem zadowolonych. Więcej osób chciałoby coś innego. Część jeszcze skacze do gardła swoim kolegom, co sprzeciwiają się prowadzącemu, gdy ten ich zdaniem nie wystarczająco o nich dba. Wolą nie widzieć. Poprzedni stan bezpieczeństwa przypomina o sobie tęsknotą.  Coraz więcej osób czuje, widzi, słyszy, że coś nie gra. Jednostka traci zapał. Odpowiedzi na zadane przez nią pytania trzymają się kupy. Nie jest zadowolona, ale nie ma się czego przyczepić. Inni nie mają siły, boją się, nie umieją przekuć swojej intuicji na słowa, nie chcą ryzykować ośmieszenia, nie mają energii, by wydobyć z siebie głos bo przytłacza je atmosfera niepewności w grupie.  Ciężar niewyjaśnionego, zagrożony interes indywidualny  jest coraz większy.  Pojawiają się oświecone głosy jednostek, które na tyle mocno się zezłościły, że ujawniają swoją prawdę. Inni słuchają, strach podnosi się bo to już nawet  jawnie sprzeczne z tezami wykładu. Pojawia się dotąd skrywana złość… To krytyczny moment.  Jest potrzeba  prawdy. Prawdy o tym co się dzieje. Umysł słyszy pasujące do całości informacje, ciało czuje że czegoś brakuje, intuicja podpowiada treści, które mogą się wydawać niestosowne, absurdalne, zwłaszcza w kulcie umysłu. Rodzi się potrzeba wyjaśnień, kontaktu, zestawienia potrzeb, ujawnienia niezrozumienia, dania głosu temu co umniejszone, zauważenia tego co pominięte. Dopóki to nie nastąpi trudno będzie o (s)pokój. Trudno będzie wejść w kontakt. Możemy nie pójść dalej. Może co wyżej brnąć w niedopowiedzeniu, niejasności, lęku. A bez tego trudno ze sobą dalej współistnieć a co dopiero uczyć się. Potrzebny jest ktoś kto przełamie milczenie i da wyjaśnienie, które będzie się trzymać kupy. Doprowadzenie do grupowej jawności, nasyconej prawdą tam, gdzie jest jej ciekawość i potrzeba to zadanie prowadzącego. Zadanie trudne, bo prawda bywa niełatwa.  Gwiazdka: możliwe tylko o ile prowadzący jest po tej samej stronie co grupa (intencja jego jest czysta, rozwojowa, wspierająca, a nie jest manipulacyjna i sam ma na tyle odwagi by stanąć w tym miejscu).  Wtedy każdy krok w kierunku prawdy jest jak powietrze wpadające do pokoju po otwarci u okna. Płuca wypełniają się.  Oddychamy, uśmiechamy się. Zaczyna świecić słońce, a ludzie mają ochotę być ze sobą bliżej. Obecnie jako ludzkość, społeczeństwo Polski, lokalne społeczności, małe grupy, rodziny, jesteśmy w położeniu, które ma wiele wspólnego z wcześniejszym opisem.  Jest ktoś kto wie, albo przynajmniej jawi się jako Ten Co Wie. Jest grupa największa jaką sobie można wyobrazić i wszystkie mniejsze, które w niej się zawierają (dalej będę pisać po prostu grupa). Jest Pole grupy nasycone energią, które wszyscy czujemy, które na nas wpływa, czy w nie wierzysz czy nie. Jest wreszcie coś co nie jest domknięte, nazwane, co więzi grupę w miejscu, jednostkę zmusza do utknięcia w miejscu bo nie wiadomo kto prowadzi ten proces i nie można na niego naskoczyć ani poprosić ani liczyć na niego. Zamknięcie zaś sprawia, że trudno działać samemu jak zwykle. Jest wreszcie grupa zjawisk, które wszyscy widzą w gospodarce, polityce, ekonomii, w życiu społecznym i rodzinnym. Coś nie jest pełne, skończone, wyjaśnione, jawne, całe. Coś upada ale jeszcze nie widać, ktoś traci bardzo wyraźnie, zmiana jest coraz bliżej, ale nikt nie zna planu na jej dokonanie się do końca.  Pytania nie mają odpowiedzi, która przyniosłaby poczucie bezpieczeństwa, spełnienia. Wyparte fakty dobijają się pięściami zza zamkniętych drzwi. Drzwi trzyma dobrze się wciąż mająca nadzieja na powrót do tzw. normalności, nadzieja na spokój, wzrost, pieniądze, pracę marzeń, sukces finansowy, zawodowy, sławę, albo chociaż by było tak jak było. Wypierany jest kryzys, który spadł na nas wszystkich, czy chcemy czy nie chcemy, kryzys który już zmienił świat i będzie zmieniał go dalej, a z nim naszą starą codzienność, znaną i teraz pewnie chcianą o wiele bardziej niż przed kryzysem. Ucieczka przed prawdą o zagrożeniu, (nie mylić z stwierdzeniem, że coś złego w każdym indywidualnym wypadku się zdarzy), zamykanie tego, co widać, słychać i czuć, zamyka nas. Zamyka nas w puszce lęku, złości, smutku i innych trudnych emocji. Pozornie pozwala przed nimi się schować, jednak faktycznie prowadzi do ich wzmocnienia. Jak gaz w małym pojemniku pod ciśnieniem, gdy wzrasta ilość gazu, w tej samej przestrzeni, wzrasta ciśnienie. Może dojść do rozerwania pojemnika. Ta niemożność chwycenia się czegokolwiek unieruchamia. Ekonomiści mówią, że to kryzys jakiego nie było, że gospodarka stanie, że łańcuchy dostaw surowców i wyrobów zatrzymają się, że kupowanie i sprzedawanie nie będzie możliwe bo ludzie i firmy nie będą mieli za co. Rośnie liczba upadających firm, samobójstw, rośnie strach ludziach, którzy uwierzyli w zagrożenie wirusem grypy, zwanym dla odmiany korona wirusem, a może wirusem z korony, czyli królewskim wirusem. Król całego świata… Media głównego nurtu trąbią jak oszalałe o zgonach, zarażeniach, pełnych szpitalach. Niezależni reporterzy chodzą do tych szpitali i nadają filmy o tym że tam cisza i spokój. Rządzący i facebook straszą karami za negowanie oficjalnej  (dez)informacji).  Giełdy w pierwszym okresie panowania króla w koronie poleciały na łeb na szyję, jednak dziś już odrabiają straty. Minus 30% w około miesiąca w dół a teraz pierwsze ruchy do góry. Politycy zakazują nam chodzić do lasu, zamykają szkoły, zakazują zgromadzeń i straszą mandatami a sami chodzą grupą (zdjęcia 10 kwietnia). Wreszcie maski, gumowe rękawice, 5 osób w biedronce, a w Szwecji bez tego wszystkiego i nie ma wzrostu zachorowań. Do tego statystyki  mówiące o wzroście w dziesiątkach, setkach, nawet tysiącach osób (w wielkich społeczeństwach) i na tym tle budowana narracja zagrożenia. A obok alternatywne zestawiania setek tysięcy osób zmarłych na raka, choroby krążenia czy układu oddechowego. Lekarze mówiący wprost, że nie praktycznie nie ma umieralności na korona wirusa, i że maski szkodzą. Uruchamianie dochodzeń w sprawie epidemii. Komentarze ekspertów różnych dziedzin mówiące, że nie ma żadnej epidemii wirusa, za to jest epidemia strachu i zniszczenia gospodarek. Ruchy cen złota, srebra, metali szlachetnych jako nośników wartości w górę i brak ich na rynkach i jednocześnie zapowiedzi możliwych spadków cen. Straszenie inflacją i jednoczesne prognozy braku inflacji z powodu braku pieniądza. Szalejące bezrobocie i pojawiające się doniesienia o wprowadzeniu dochodu minimalnego, który wypłaci każdemu obywatelowi państwo.  Kryzys patrząc historycznie może potrwać kilka, a może kilkanaście  lat, a jeden z banków inwestycyjnych pisze, że pod koniec tego roku gospodarka Polska już będzie pędzić w szybkim tempie.  W Internecie poluzowano cenzurę, łatwiej o alternatywne treści, ale każda z nich jest podważana przez inną treść. Więcej rozumu, racjonalności, faktów, duchowości, wewnętrznej mądrości, nie to, nie tak, spisek, rządowy ściek itd…  I wszystkie te treści ile byśmy ich nie przeczytali nie układają się w żadną całość.  Umysł podpowie: ktoś wie. Znajdź go.  Niech wniesie do tego świata, do tej grupy prawdę. Bo już nie wytrzymujemy. Chcę się czegoś chwycić. Niestety. Dziś tym, co jest nam potrzebne to umiejętność odraczania.  Kto to potrafi wygrał. Kiedyś będzie znów lepiej. Kiedyś zbliżysz się do tego, co chcesz. Kolejna to umiejętność  odnajdywania dobrego w tym, co jest. Akceptowania położenia. Zauważania, że żyjesz i to już naprawdę dużo. Służy tej umiejętności wiedza, przyjęcie, że jako istoty biologiczne do życia potrzebujemy jedzenia, picia, dachu, innych ludzi skłonnych do podobnego prostego bycia. Cieszenia się z tego, że jesteśmy, że żyjemy, że mamy jedzenie picie i dach i bycia wdzięcznym za to. Bycie wdzięcznym wzmacnia. Daje energię do życia. Jest ktoś, coś co daje mi coś, zauważam to. Jestem ważny dla niego. Wyrażam to. Czuję radość. Gdy nie masz się czego chwycić na zewnątrz, zacznij od udania się do wewnątrz. Odrocz tamto, zaakceptuj to, ciesz się i bądź wdzięczny.  W tym dziwacznym czasie (nie znajduję słowa innego niż dziwacznym) życzę Wam wszystkim i sobie, zrobienia tych trzech kroków. W tym dziwacznym świecie, w którym wierzymy (poddajemy się)  tym, którzy swoimi czynami pokazują, że dążą do czegoś innego (5G, dalsze zadłużanie gospodarki, brak pakietów realnej pomocy dla firm, zapowiedzi podnoszenia podatków, wojsko na drogach, łamanie konstytucji zakazami, próba zmiany prawa wyborczego przed wyborami, przymusy i zakusy) być może wierząc, że to lepsze dla nas w dłuższym terminie… A może dlatego, że nie wiemy wystarczająco dużo, i wielu z nas tkwi w pułapce kredytu, wypłacalności, w trudnościach z utrzymaniem rodziny, płynności firmy itp. W tym dziwacznym świecie, który piętnuje alternatywne wypowiedzi lekarzy, nauczycieli akademickich, filozofów, historyków, ekonomistów, w którym ludzi, którzy są praktykami, a nie ekspertami na usługach, spycha się, większość grupy wierzy  generującym panikę mediom. I doświadczamy tej paniki  innych. Strach, niepewność ogółu są wyczuwalne w polu. W tym dziwacznym świecie adaptujemy się, by pracować on line, by nie płacić gotówką, by nie stać obok siebie, by nie widzieć, że dostarczany nam Internet 5G to 100-krotne zwiększenie dawki fal i szalone zwielokrotnienie ilości nadajników, bo mamy mieć szybciej… Słyszymy gdzieś o przepychaniu ustaw, o dalszym zadłużaniu kraju, o suszy, o wzroście cen i inflacji. Ja poproszę wreszcie prawdę. Wiem. Nie dostanę od Was: politycy, reporterzy, dziennikarze. Sami jej nie znacie. Sami komuś wierzycie. Rezygnuję z dążenia do poznania jej. Zadowalam się tym, co już wiem. Kieruję się do  swojego środka. Chcę żyć. Chcę być blisko z ludźmi. Doceniam to, co mam, cieszę się z tego. Odraczam wszystko inne. Żywię wiarę, że kiedyś będę mógł wrócić do tamtych rzeczy.  Jestem wdzięczny za to, co mam i za to z kim jestem, cieszę się na każdą chwilę tego, co jest póki tego doświadczam. Robię swoje tyle ile mogę. I oddaję Mojemu Ciału informowanie mnie o tym, co jest prawdą, a co nie z tego, co do mnie przychodzi. Autor: Bartosz Płazak