KONTAKT

Adres:
Gajrowskie 12a
11-510 Wydminy

Bartosz Płazak tel. 502 351 161

Obserwuj nas

Category: Bartosz Płazak

12 stycznia, 2018 by DW 0 Comments

O czasie, wahaniu i zasadzie nieoznaczoności Heisenberga.

Najgorsza była Agenda. Samo to słowo przyprawiało mnie o dreszcze. Stoi nade mną ktoś kto z racji sytuacji, czy relacji zawodowej, w miejscu w którym pracuję mówi do mnie: musisz im podać agendę, zaraz na początku, szczegółowo. Dlatego musimy ją teraz ustalić (czytaj powiem ci co ma być w której części warsztatu). Od zawsze mi świtało, że przecież kiedy już się ludziom to obieca to później mają prawo tego wymagać. Z drugiej strony świtało mi, albo nawet wiedziałem niemal od początku pracy z grupami, że jeśli coś mnie i nas wciągnie to trzymanie się agendy dla samej agendy jest barbarzyństwem.* No i należałoby dochować obietnicy.

Zgadzam się z tym, że każda grupa uczestników szkolenia potrzebuje wiedzieć kiedy będzie wolna od konieczności przebywania na nim. Zgadzam się, że dla wielu uczesntników jest to kluczowe, żeby w ogóle złapać oddech w pierwszej godzinie bycia na sali z innymi ludźmi i tym… trenerem co jeszcze nie wiadomo kim jest i dokąd zmierza. W tym sensie jestem za tym by podawać czas początku i czas końca warsztatu i orientacyjną porę przerw. I myślę, że to wystarczy.

Pewnie zawsze będę pamiętać pracę moich nauczycieli z grupą. Towarzyszył mi podziw, kiedy miałem wrażenie obejmowania przez nich tylu rzeczy na raz i to jakby bez wysiłku. Zauważałem, że początek i koniec pracy z grupą ma pewne powtarzalne właściwości. Z reguły zaczyna się od tego czego grupa potrzebuje a kończy się w chwili kiedy napięcie związane z poszukiwaniem odpowiedzi/rozwiązania spada. Z reguły praca trwa tyle ile trzeba. Najczęściej trwa mniej więcej tyle czasu ile było na to przewidziane. I nie jest to praca z planem. Pojawia się więc pytanie: Jak to się dzieje, że ktoś pracuje w sytuacji żywej, emocjonującej, niejasnej (bo przecież wielu uczestników jednocześnie wnosi różny materiał) i panuje nad tym wszystkim? A może wcale nie panuje, i dzieje się to jakoś inaczej. Za sprawą czegoś czego nie widać i nie słychać ?

To pozornie magiczne trafianie w punkt zaczynanie od tego co było potrzebne i kończenie kiedy jest na to czas dziś widzę jako umiejętność pracy na procesie. To praca w której uwaga trenera jest skupiona na sygnałach płynących z grupy, a działanie jest mocno powiązane z nimi. Poprzez branie pod uwagę sygnałów i odpowiednie reakcje, interwencje, wnoszenie materiału, można zarówno uzyskiwać motywację do pracy, pobudzać kogoś do zmiany, osiągać cele w pracy z grupą jak i mieścić się w czasie. Jednak jest jeden warunek. Agenda nie może być wyznacznikiem czasu pracy ani momentu realizacji elementów merytorycznych w toku warsztatu. Tym co je wyznacza jest poczucie rozwiązania problemu, odpowiedzenia na pytania, związanie przekazu z światem uczestnika, przepracowanie wątku merytorycznego w zadowalającym stopniu. Dla uczestników. I prawdopodobnie to „w zadowalającym stopniu” jest kluczowe. Z czasem, doświadczeniem, ilością przepracowanych godzin z grupami wyraźnie czuję w ciele towarzyszącą temu momentowi zmianę napięcia. Nagle jakby mniej mi się chce, mniej jest potrzeby działania, pomocy, słuchania czy czegokolwiek więcej. To sygnał, że wystarczy. Czas minął. Albo raczej: coś się na ten moment dopełniło.

Zdarza mi się, że zegar, poczucie obowiązku, scenariusz podpowiada mi by działać już. I tu często obserwuję swoje wahanie. Widzę już, że to wahanie może oznaczać instynktowną potrzebę zrobienia czy uwzględnienia jeszcze czegoś, może być sygnałem, który przebija się do świadomości by zadbać o to czego ktoś jeszcze potrzebuje. Daję mu przestrzeń. Mówię głośno, że czuję, że jeszcze coś jest potrzebne. Najczęściej dzieje się wtedy coś ważnego. A czas przestaje być istotny.

Ktoś podrzucił mi popularne opracowanie podstawowych teorii fizyki kwantowej. Że fascynują mnie związki pomiędzy fizyką a psychologią, czy w ogóle życiem codziennym, przeczytałem je, choć z niemałym trudem. Cieszę się. Odkąd bowiem pojąłem znaczenie pewnej części zasady nieoznaczoności fizyka, laureata nagrody Nobla, Wernera Heisenberga dla codzienności, przykładam ją do wiele aspektów mojego życia. Przymierzam do moich obserwacji. Heisenberg w skrócie stwierdził, że nie jest możliwy pomiar dwu wielkości, które są ze sobą powiązane. Czyli albo śledzimy miejsce albo pęd, energię albo czas. Albo obserwuję o czym myślę albo myślę o tym ;). Jak jedziesz na rowerze to albo staniesz i wiesz gdzie stoisz albo jedziesz i mierzysz prędkość. Albo to albo to, nie ma że to i to. Zjeść ciastko albo mieć ciastko. **

Uwolnienie przyszło od strony fizyki i było dla mnie znaczące. Zadając sobie pytanie co robi mi zajmowanie się czasem, śledzenie go, pilnowanie by się nie wydłużył zobaczyłem jeszcze mocniej, że tracę to co najważniejsze. Tracę uważność na grupę, uczestnika, siebie i cel pracy. Zacząłem świadomie odpuszczać czas.

Na dziś mam wrażenie, że nie trzeba się zajmować ani tym ani tym… za bardzo. Wystarczy czuć i pytać siebie i grupę o potrzebę i sens. Zauważać. Kierować uwagę, dostrzegać. Czas wtedy będzie na wszystko najwłaściwszy. *** A rzeczy w tajemniczy sposób same wyregulują się w najlepszy możliwy sposób. Jak szwajcarski zegarek 😉

*nie dla wszystkich, są tacy dla których agenda jest ratunkiem. Można się do niej odwołać, by coś uzyskać.

**Kiedy pracowałem w korporacjach zawsze kiedy słyszałem że „ma być więcej” pytałem „a ma być też lepiej czy zgadzacie się, że może być gorzej?

*** za wykładem dr Dawida Hawkinsa: Problemy automatycznie zaczynają się zmniejszać kiedy kierujemy na nie swoją uwagę. Po prostu zauważaj to, co sprawia ci problem ale nie nic z tym nie rób. Nie walcz, nie zmieniaj tego siłą woli (ego). Pozwól świadomości (intencji) samej dokonać zmiany zgodnie z zasadą Heisenberga. Oświecenie jest bardzo łatwe, chodzi o to, by sobie odpuścić, natomiast ludzie ciągle się z czymś zmagają i zmagają.

Autor: Bartosz Płazak

8 czerwca, 2017 by DW 0 Comments

Kawa i Dynamika – czyli o pożyczaniu energii

Jej zapach pobudza i przyciąga, podnosi energię. Jej działanie to mniejsza senność, większa wydolność, uwolnienie dopaminy czyli hormonu szczęścia. Wspiera ona też pamięć i podobno koncentrację… Zwykle „dzięki niej” po prostu lepiej się czujemy.

 

Kawa, kawunia, kawusia. Espresso, americano, czarna mała, latte, po turecku, angielsku itd. Kto tego nie zna?… mmm mniam.

 

Nie wiem jak wy ale ja jestem od niej uzależniony. To, że trzeci raz w życiu ją rzucam tylko to potwierdza. Najdłuższy okres bez niej to 7 miesięcy. Teraz znowu, już 5 dzień jutro.

Czy na pewno jest tak pięknie?

Ku swojemu zdziwieniu wtedy, i zadowoleniu teraz, ze dwa lata temu wpadłem po raz pierwszy na trop jej podwójnej gry. Odnalazłem kilka informacji którymi spieszę się podzielić.

Kawa (kofeina) blokuje receptory adenozyny odpowiedzialne za wywoływanie senności. Senność to sygnał z ciała do Ego (Ja), że przesadzam z wysiłkiem (pracą, pędem do czegoś tam), że mam odpuścić, pozwolić ciału (też Ja) na regenerację. Kiedy te receptory są zablokowane przez czas dłuższy niż czas rozkładu kofeiny przez wątrobę (6-12 godzin) i kładziemy się w tym stanie spać, odpoczynek właściwie nie następuje. Budzimy się zmęczeni. Rano trzeba więc sięgnąć po czarną. Bez niej w tym stanie dalsza część dnia jawi się szaro i słabo. Koło kręci się od nowa. Tak powstaje uzależnienie od kofeiny.

Kofeina powoduje podniesienie w ciele poziomu adrenaliny i kortyzolu. A te wprowadzają nasze ciało w stan stresu. Przełączają na tryb podniesionej gotowości do reakcji na zagrożenie. Ciało dostaje więcej energii. (kto potrafi ją zużyć za biurkiem?). Na koniec dnia jesteśmy więc nią naładowani a nie rozładowani. Szczęśliwi ci co odkryli jogę, bieganie albo mają siłę na inny typ wysiłku fizycznego wieczorem. Mają szansę na trochę lepsze samopoczucie przed snem i rano.

Jednym z ciekawszych określeń działania kofeiny jakie spotkałem jest „pożyczanie energii”. Bo tym właśnie jest sztuczne stymulowanie ciała hormonami stresu. Pożyczaniem energii z przyszłości. To codzienne nadużywaniem zdolności ciała do podnoszenia energii kiedy występuje taka konieczność jest pożyczką. Zmuszamy nasze ciało do pracy teraz. A jego możliwości są przewidziane na dłuższy czas.To trochę jak kredytowanie się pieniądzem z banku. Dziś, jutro, pojutrze od wzięcia kredytu jest super. Mamy coś co kupiliśmy na kredyt. Ale lata lecą a spłacać trzeba i robi się coraz mniej wygodnie.


Okazuje się też, że kofeina jest naturalnym pestycydem, którego celem z perspektywy produkującej go rośliny jest ogłuszenie owada który chce ją zjeść. Zaskakujące? Skądś te hormony stresu się biorą…



U człowieka kofeina z łatwością przekracza barierę krew mózg i upośledza neurogenezę w hipokampie.(brzmi groźnie, cokolwiek to znaczy). Zaburza też wchłanianie mikroelementów z pożywienia, wzmaga stany lękowe. Zespół abstynencyjny po odstawieniu to zmęczenie, niski nastrój, bóle, problemy z koncentracją i rozdrażnienie. No i po prostu potrzeba kolejnej dawki.

Niektóre źródła nazywają kofeinę tłumikiem. A nawet tłumikiem mózgu (czytaj umysłu dokonującego wyborów). Podobno jest chemicznie podobna do narkotyków z grupy opium. Nie czujemy (nie nie ma go tam) bólu w ciele, emocji, stłumiony jest kontakt ze sobą, za to lepiej funkcjonujemy w przestrzeni realizacji celów. Pytanie czyich celów.

Tyle badania na temat kofeiny. Naukowe badania oczywiście. Nie jakieś tam wydumane refleksje kawosza który przekroczył barierę dźwięku nakręcony swoim ulubionym napojem. Zachęcam do lektury Stephena Cherniske, dietetyka klinicznego pt. „Caffeine Blues”.

*Kawa,herbata, guarana, kakao, yerba mate zawierają kofeinę.

No dobrze. To nie blog o zdrowym odżywianiu. O co więc chodzi. Jak to się ma do pracy z grupą? (może warto nie pić kawy przed pracą, a może nie podawać jej uczestnikom? A kto by się na to zgodził, albo co by się wtedy stało? Jak to nie ma kawy, woda? 😉 ) Zostawmy to.

…Było świetnie, dużo się działo, świetne różnorodne ćwiczenia, mnóstwo rekwizytów, trener budował dobrą atmosferę i dbał o to byśmy się nie nudzili, fajnie że było dużo ruchu i filmy też… Oczekujemy na przyszłość jeszcze więcej dynamiki, szybszego tempa i mocniejszego prowadzenia.

To niemal cytaty z ankiet po niektórych warsztatach.

Przyjrzyjmy się Dynamice.

Kiedy jako uczestnicy wchodzimy w świetnie zaaranżowane ćwiczenie, podane dobrą instrukcją, z rekwizytami, kolorami itp. wiadomo co robić. Wszystkie zmysły odpowiednio obciążone. Nie trzeba się zastanawiać, nie trzeba poszukiwać, kontaktować się ze sobą, wiadomo co robić, trudniej o błąd, łatwiej się wykazać , łatwiej osiągnąć konkretny cel, założony przez trenera albo jego zleceniodawcę. Prosto do celu. Wysiłek fizyczny. Ćwiczenia o złożonym scenariuszu kolorowych planszach, rekwizytach przyciągają uwagę, angażują, ułatwiają, czas szybko leci, dzieje się, jest zadowolenie… Uwaga jest na zewnątrz, nie zajmujemy się sobą. Jest więc lekko. Mocno dyrektywnie zarządzający grupą trener, biorący odpowiedzialność na siebie, wyciągający wnioski za grupę, zamiast stawiania pytań itd. Super. Olśniewające. Mocne. Łatwo przyjąć. Luz. Przyjmowanie. Dynamika. Mniam.

O co chodzi z tą dynamiką? Dlaczego jest tak pożądana? Co daje, przed czym chroni? Co czai się w tle, co ma ochotę wyjść na jaw, jaki hałas trzeba stłumić? Co mogłoby się ujawnić gdyby uczestnicy warsztatu mieli po prostu usiąść i pogadać, podzielić się sobą, sięgnąć do własnych doświadczeń, wymienić się nimi, zaryzykować, zainspirować się, poznać? Dlaczego łatwiej jest być w dynamicznej strukturze niż pracować nad sobą? Do czego mogliby dotrzeć, przed czym chronić ma to dynamicznie, kolorowo i szybko, dyrektywnie? Co mogłoby się wydarzyć w przebiegu pracy jak nie byłoby tej dynamiki? Przed czym dynamika chroni trenera?

Oczywiście. Bez wątpienia. Przy dużej dynamice pracy, działania, osiągania efektów ma miejsce wiele zdarzeń (myśli, emocji, obserwacji) wewnątrz nas i pomiędzy nami (interakcje, relacje). Jesteśmy zaabsorbowani tym co się dzieje. Ilość, różnorodność, natłok bodźców nie pozwalają jednak ich samych zauważyć, skonsumować, przetworzyć, uświadomić sobie.

Czy więc kiedy po dynamicznym zadaniu trwającym 2 godziny następuje 15 minutowe omówienie go w większości przez trenera ( bo grupa może się znudzić brakiem dynamiki) osiągamy oczekiwane rezultaty warsztatu? (uczestniczyłem w takich szkoleniach, widziałem takie scenariusze). Czy przeładowane dynamicznymi zadaniami, wykładami, slajdami scenariusze, nie dopuszczające przestrzeni dyskusji, refleksji, wymiany, sprzeciwu, konfrontacji mogą wywoływać zmiany?

Obawiam się, że nie. Mam niekiedy wrażenie, że dynamika uczestnikom szkoleń pozwala w nich niemal nie uczestniczyć. Dynamika ułatwia przejście nad problemem który ma być przepracowany, pozorną konfrontację. Utrudnia wychodzenie ze strefy komfortu. Bez pogłębionej refleksji i przestrzeni na uświadomienie, projektowanie wykorzystania nauki z doświadczenia, łatwiej o zmarginalizowanie, stłumienie czy odrzucenie jej. A wtedy mamy przeżywanie, emocjonowanie się tym co się dzieje na bieżąco, zabawą, grą itp. a korzyścią z jest frajda i integracja. O ile o te korzyści chodzii, one jest celem warsztatu w porządku. Ale tylko w tym przypadku.

Kiedy celem jest zmiana, rozwój, wyjście ze strefy komfortu dynamika pozostawia niedosyt, zmęczenie i niejasność, małe poczucie sensu tego co się działo na warsztacie.

Ostatecznie jednak dynamiczne zabawy, gry, zadania, filmiki, kolorowe układanki są kuszące. Lubimy dynamikę. Coś ułatwia. Pożyczamy energię z przyszłości…

Czy dynamika na szkoleniach nie jest aby taką kofeiną z codzienności?

Bartosz Płazak

18 maja, 2017 by DW 0 Comments

Bądź na Tak !

Tak  –  Czyli rzecz o Impro i tym co może wnieść do życia i pracy trenera.

Trochę gram na gitarze. Kiedy staję obok muzyków, którzy ze sobą grają, są w jakiejś frazie, utworze, improwizują czy odtwarzają ( obojętne), żeby do nich dołączyć, słucham, dostrajam się, sprawdzam, obserwuję ich reakcję. Z czujnością na nich, akceptacją tego co płynie przez nich włączam się i dodaję powoli swoje, dźwięki. Szukam harmonii i staram się wzbogacić to co już jest moim pomysłem/dźwiękiem, albo po prostu włączyć się w nurt i płynąć tą rzeką. Niekiedy wymaga to czasu, niekiedy dzieje się od razu. Ciarki, łzy wzruszenia towarzyszą zwykle momentowi włączenia i przepływu. Obserwator, słuchacz może tego nie zauważać. Lubię improwizować. Bycie w strumieniu nowo tworzącej się jakości jest niezwykle energetyzującym przeżyciem. Frajda, radość, odkrywanie, wibracja bycia częścią czegoś wspólnego.

Trochę pracuję z grupami. Kiedy znajduję się w nowej sytuacji grupowej zwalniam wewnątrz. Szukam tego jaką propozycję daje mi ta grupa. Na czym ona (propozycja) ma polegać. Akceptuję ją. Bywa, że muszę się wysilić by ją przyjąć. Wiem jednak, że to jedyna droga do wejścia w kontakt i wspólnej pracy w procesie uczenia się. Propozycje grup są różne. Bądź blisko, bądź daleko, zaopiekuj się nami, wysłuchaj nas, baw nas, pozwól nam się bawić, daj nam wszystko co masz, rób co my chcemy, najlepiej wyjdź stąd, nic tu ci się nie uda ;), mamy nadzieję że coś osiągniemy, będziemy tu tylko słuchać a ty mów… Przyjmuję je I (prawidłowa pisownia i) podaję swoją propozycję. Patrzę na przestrzeń, w której mogą się one spotkać. Przyglądam się spotkaniu. Wchodzę ze sobą i z przekazem. Budujemy. Pojawia się uważność, skupienie, wyczekiwanie na coś ważnego, pozytywne napięcie. Wypatruję pojawiającego się na horyzoncie flow, który poniesie nas dalej w procesie uczenia się. Kiedy pojawiają się propozycje z ich strony wiem, że zaczęliśmy Impro. Scena rośnie, przychodzą konflikty, podnosi się energia, jest zaangażowanie całej grupy. Stawką niezależnie od tematu warsztatu jest satysfakcja.

Trochę mi się lepiej żyje odkąd kieruję uwagę na to by być na Tak I. Wszędzie gdzie zdarza mi się być, każde łatwe, trudne, przyjemne, zaskakujące, oczekiwane, przewidziane (…) zdarzenie biorę (dążę do tego ideału) jako propozycję. Kiedy pan budowlaniec mówi że się nie da zatynkować uśmiecham się i mówię faktycznie jest problem (Tak) i pytam jak więc może to zrobić (i). Kiedy Pani nie ma wydać w sklepie uśmiecham się (Tak), patrzę na nią i staję obok (I) po chwili ktoś ma drobne. Kiedy w urzędzie skarbowym Pani warczy na mnie bo jest przecież pięć po ósmej a ja już wszedłem akceptuję to (Tak) i czekam aż mnie zobaczy, wtedy warczenie jakimś magicznym sposobem znika. Tak I. Tak dla drogi przede mną I ja jaki jestem w swoim centrum.

Kiedy udało mi się to pierwszy raz zrobić idąc drogą wewnętrznej, głębokiej akceptacji tego co jest, w trudnej sytuacji nagle zniknęła irytacja, złość pojawiła się radość. Poczułem, że zachowuję energię, która chciała się wydostać i szumieć w obronie tego co moje ego/ja chciało mieć natychmiast. Energia ta twórczo przeszła w inną. Bardziej współpracującą, budującą. Teraz radość i podniecenie pojawia się u mnie kiedy robi się trudno. Ciekawię się kiedy nastąpi zmiana po tym jak wewnątrz to zaakceptuję i poślę sygnał wejścia w kontakt i dawania.

W improwizacji teatralnej (Impro, gry improwizowane) jednym z podstawowych filarów (zasad) jest propozycja. Inaczej mówiąc jest to zasada bycia na Tak I. Zasada przyjmowania i wzbogacania. Łączenia się z czymś w akceptacji i dodawania siebie by współtworzyć i współpracować. To wspaniałe przeżycie patrzeć jak ludzie w scenach improwizowanych tworzą niezwykłe obrazy opierając się na swoim abstrakcyjnym flow i łączą się opierając się na zasadzie Tak I. Tak, widzę propozycję jako filar budowania każdej relacji I używam go. Tak, w programie Holistycznej Szkoły Trenerów jest moduł Impro, I zapraszamy w nim do praktykowania dawania i brania propozycji, bycia trenerem na Tak I oraz transferowania Tak I do pracy z ludźmi i życia codziennego. Energią tego warsztatu jest Radość. Cieszy spontaniczny, swobodny kontakt, abstrakcyjne kreatywne rozwiązania, wychodzenie na scenę, przekraczanie granic, wspólnota w zabawie, wyzwania w byciu improwizatorem, bycie w wspólnym polu wspaniałego rozwoju.

Tak i Was zapraszam też.

Bartosz Płazak

7 marca, 2017 by DW 0 Comments

Ale o co ci chodzi, przecież to świetne narzędzie. 

Od dawna kusi mnie by oddzielić kilka rzeczy. Może udałoby się  oddzielić narzędzia od reszty świata?  A może byłaby szansa na oddzielenie łączenia od oddzielania? A może jest jakieś narzędzie do łączenia?

Czytam fora, słucham oczekiwań grup, czytam analizy potrzeb, odbieram zapotrzebowania zamawiających, słyszę zlecenia poprowadzenia warsztatów. Uczestnicy potrzebują narzędzi. Pokaż im możliwie szybko i dużo. Masz dwa dni. Ma być zmiana.

Dylemat. Co ja mam im pokazać? Czy chodzi o sens czy o program? Wędkę czy o rybę? Jak to oddzielić,  a może, jak połączyć?

Prowadziłem kiedyś kluby trenerów przez parę lat, wielokrotnie różne warsztaty promocyjne projektów trenerskich. Co przyciągało uczestników? Narzędzia. Narzędzia to podstawa (w sensie konieczność). Masz narzędzie to wszystko będzie dobrze. Wystarczy. To po prostu działa.

Zdarzało mi się i zdarza w ankiecie po: nie podobało mi się bo mało narzędzi, za dużo pytań kazał mi się zastanawiać, nie dostałem technik, za dużo ciszy…

Narzędzia to antidotum na prowadzenie pracy grupy. Kupujesz narzędzie i praca idzie.

Mam dużo wątpliwości co do tych tez. Owszem pracuję wieloma narzędziami. Stosuję je, tworzę, zmieniam ogólnodostępne pochodzące z literatury w bardziej swoje.  Jednocześnie kolekcjonuję doświadczenie potwierdzające, że nie są mi niemal wcale potrzebne.

Kiedyś natrafiłem na analizę tego co robi oglądanie telewizji, filmu, kina z naszym umysłem. Pomijając szerszy opis: hipnotyzuje. Tak wychodziło z tej analizy. Od tego mementu wiedziałem już, tak na głowę, dlaczego mam taką rezerwę do używania filmu jako narzędzia. Angażuje zmysły! I owszem. Tak bardzo, że po obejrzeniu filmu nie ma już niemal nikogo na sali. Antyteza: film zastosowany na szkoleniu podnosi jego atrakcyjność, ułatwia przyswajanie treści, wprowadza dynamikę…

Inny przypadek. Eksperymentalne autorskie narzędzie. Sytuacja na sali jest rozwojowa. Biorący udział w zadaniu wchodzą głęboko w przeżywanie siebie samych. Narzędzie zostaje daleko w tyle, prowadzący nie jest w stanie zauważyć wyjścia uczestników z narzędzia ani wesprzeć ich w przejściu procesu który jego narzędzie uruchomiło bo procesu tez nie widzi. Czuje, że coś nie idzie i to mocno. Po prostu zamyka proces mówiąc, że nie osiągnęli celu i zasłania się upływem czasu…   Większość oczekująca unikania trudności oddycha z ulgą, poszkodowani odchodzą zmieszani na miejsce. Brakuje ducha,  który by się ujawnił i uwolnił wszystkich od napięcia. Zamknięte.

Co stanowi granicą używania narzędzi? Posiadanie ich w dyspozycji łączyć się może z podniesieniem pewności siebie prowadzącego.  Mam coś co ułatwia uruchomienie pracy, doświadczanie, uczenie się. Mam coś na podstawie czego ludzie będą mogli dużo się dowiedzieć. Mam coś co nada strukturę pracy. Jestem bezpieczny, będzie fajnie. Ja. Czy to zadatek łączenia czy dzielenia?

Inny przykład. Parę lat temu.  Grupa osób z jednej branży. W narzędzia wchodzą chętnie. Pracują. Są zaangażowani, można by rzec karni. Bo przecież prowadzący (trener, wódz, tata, szef, lider, dowódca) dał pracę to trzeba. Wydaje się że wszystko gra. Jednak czegoś tu nie ma. Ducha, energii … Cóż wypadało by uznać, że nie ma grupy… Choć przecież wszystko gra. Przeszliśmy więc szybko do tego co w nich. Do codzienności. Wydawałoby się tego o czym nie chcą mówić. A jednak. To ich zajmowało naprawdę. Szliśmy więc dalej, słuchałem, pytałem, ciekawiłem się, spoglądałem z jednej z drugiej strony, nie dawałem zbyt wiele od siebie, raz czy dwa odwracałem perspektywę patrzenia. Więcej nie było potrzebne. Okazało się, że są o wiele bardziej rozmowni, otwarci niż myślałem, niż zakładał scenariusz i zamontowane w nim narzędzia. Satysfakcja obu stron. Cele 110% Program ok. Narzędzia 0.

Gdzie jest granica, za którą narzędzie oddziela nie tylko prowadzącego od uczestnika, ale uczestnika od niego samego i od innych w grupie? Bo w którymś momencie jestem ja, narzędzie i Ty .uczestniku, grupo.

Arnold Mindell nazywa to duchem grupy. Mówi, że każda grupa go ma. To charakterystyczne dla tej grupy pole energetyczne czy jak kto woli morficzne. Główne zadanie prowadzącego pracę grupy to pomóc go ujawnić. Podobnie mówią trenerzy pracujący na procesie. Nazwij to co jest. Mam wrażenie, że to jednak jakoś trudne dziś. Cóż, trudno się dziwić. Nazwanie ducha oznacza jego zobaczenie. A gdyby tak jeszcze postawić pomiędzy słowami duch i prawda znak równa się to mamy, zdaje się, w dzisiejszym świecie, znacznie większy kłopot. Bo pojawia się potrzebę mierzenia się, badania, uświadamiania, szukania i zaradzania. A nie stosowania narzędzi. Narzędzia rzadko mają w opisie np. zastosuj kiedy okaże się że masz na sali parę kochanków, którzy postanowili w niezwykle efektywny sposób zagrać ofiary Twojej pracy i wciągnąć w to grupę poprzez płacz (ona) i radykalną napaść wprost z krzykiem i przekleństwami (on) jednocześnie, bo mają z tego prywatny fan i umówili się by sprawdzić twoje kompetencje (autentyk). Szkoda. Nie ma na to gry(narzędzia). Choć widziałem przypadek próby opowiedzenia dowcipu przy podobnej skali trudności sytuacji. Nie pomogło.

Połączenie używania narzędzi, wspierania doświadczania siebie, pracy z emocjami, dostarczania wiedzy, pracy z procesem rozwoju grupy i na dodatek bycie w kontakcie ze sobą i z ludźmi to zdaje się całkiem sporo. A przecież ta lista do łączenia nie jest wcale skończona.  ( patrz np. oczekiwania na górze 😉 )

Jak więc może pracować trener? Na co albo na kogo się zdać?

Bartosz Płazak

22 lutego, 2017 by DW 0 Comments

Czyj to proces ? Bieguny stylów pracy trenera

Mam wrażenie, że wśród osób pracujących z grupami istnieją z grubsza dwa podejścia do pracy (ale i efektywności, doboru narzędzi, stylu). Dwa podejścia związane z procesem grupowym. Pierwsze to  akceptacja i budowanie warsztatu w oparciu o proces, drugie to zaprzeczanie istnieniu procesu i forsowanie programu pomimo życia grupy. Widzę je jako bieguny kontinuum  stylów pracy trenerskiej. Pomiędzy nimi pewnie tyle odmian pośrednich co prowadzących grupy trenerów.

Pytanie jak to jest, że ktoś preferuje taki styl a ktoś inny styl. Jak dokonujemy wyboru? Czym się kierujemy? Wydawałoby się, że tematyka spotkania (szkolenia, warsztatu) mogłaby mieć wpływ, może nawet wyznaczać styl pracy. Często słyszę takie wyjaśnienia. Moja logika, kiedy próbuję się z tym poukładać, podpowiada pracę opartą o proces w tematyce wokół kompetencji społecznych, odejście od procesu w tematach twardych.

Projektowałem i poprowadziłem wiele warsztatów na różne tematy i jestem zdania, że każdy można poprowadzić aktywizująco, w kontakcie z ludźmi, oprzeć na zasadach, uczyć przez doświadczenie itd.

Oprócz prowadzenia bywam też na szkoleniach. Lubię uczestniczyć w szkoleniach prowadzonych przez innych trenerów. Lubię superwizować, szczególnie te warsztaty realizowane w jakoś inny, nowy sposób. Ciekawię się, uczę, bawię.

Widziałem warsztaty skutecznie uciekające jakiejkolwiek kategorii czy przyporządkowania.  Co ciekawe, spotkałem się z prowadzeniem zajęć w najbardziej miękkich tematach z zupełnym pomijaniem istnienia procesu, bez niemal jakiejkolwiek pracy angażującej grupę. (pomijam pozorne sesje pytań w rodzaju czy są jakieś pytania ?) Miałem wrażenie, że obecność grupy jest wszystkim co grupowe w tych zajęciach. Bo właściwie jest w nich prowadzący i odbiorca. Odbiorca jest przecież po to by odbierać. I to jego rola. W szczególności zaś nie po to by mieć zdanie i je ujawniać, ciekawić się, dyskutować z odsunięciem choć na chwilę prowadzącego i jego Ego;).

Ujawnianie spontanicznie opozycyjnych tez to prawdziwa plaga. Kiedy pytam o powód  wyboru tego wariantu sposobu pracy w odpowiedzi słyszę odwołanie się do zamiaru osiągania najlepszych wyników.  Czas takiego szkolenia (pracy z grupą, pracy z “odbiorcą”) przeznaczany jest tu na  przekaz. Przekaz wiedzy. Oto i wiedza w ten sposób jest przekazywana. Z najlepszym, jakże by nie, rezultatem. Miernikiem jest ilość. Niekiedy ilość slajdów PPT.

Pytanie z którym pozostaję niezmiennie od wielu lat. Po co uczestnikowi wiedza? Twarda akademicka wiedza w postaci modeli i wyliczanek, zależności.

Co ma z nią zrobić. Ilu uczestników potrafi zbudować most pomiędzy Wiedzą a jej użyciem w praktyce? Ilu jest w stanie wytrzymać pozostając w uwadze taki przekaz wiedzy? Czyj czas jest w takiej formie wykorzystywany a czyj tracony?

Bartosz Płazak