KONTAKT

Adres:
Gajrowskie 12a
11-510 Wydminy

Bartosz Płazak tel. 502 351 161

Obserwuj nas

Category: Blog HST

7 lutego, 2025 by DW 0 Comments

Sukces

No właśnie… czym jest sukces? Czym jest według obecnego świata ? Kto ocenia, że to sukces? Kto w nas to ocenia? Po czym poznać, że sukces jest? I w końcu – do czego jest nam potrzebny?

Pomiędzy starym, a nowym rokiem, w przejściu, kiedy osiadłam, miałam czas i przestrzeń do rozmyślań po intensywności mijającego roku…,dostrzegłam, że pomimo wielu aktywności, nowych projektów, zakończenia poprzednich projektów, dużych, życiowych tematów, ogromu pracy własnej, nauki, dokonaniu wielu zmian, by podążać za sobą… trudno mi było stwierdzić, że osiągnęłam jakiś sukces przez ten miniony rok….
Rozważania o tym zaprowadziły mnie do miejsca, że sukces to spokój i poczucie, że jestem w życiu w dobrym miejscu. To poczucie płynące wyraźnie z wewnątrz. To z tego poczucia, z tego miejsca wewnątrz uśmiecham się do mojego życia, czuję się spełniona, doceniam siebie i swoje decyzje, odwagę , wysiłek. Z tego poczucia stoję za sobą, choć bywa to czasem trudne i wymagające. To miejsce na sukces jest wewnątrz, nie na zewnątrz. Czy w ogóle sukces może być powiązany z zewnętrznym celem czymś poza tym wewnątrz?

Sukces to zakończenie pewnych spraw, które obciążają, już nie przynoszą satysfakcji, już nie są dobre dla nas na ten moment. Po to coś kończymy, by zrobić w sobie przestrzeń na nowe. I być może to nowe dopiero się pojawi, może jeszcze nie do końca wiemy, czym to jest. Ale może zaistnieć wtedy, gdy mamy miejsce i uważność na nie. Zrobienie miejsca, danie sobie czasu na te poszukiwania … czyż to nie jest sukces? Poszukiwania swojego sukcesu. Żyć tak, by było po mojemu. Może po raz pierwszy w życiu. A może bardziej po mojemu pierwszy raz. Dla mnie. Tak, jak czuję to wewnątrz, jak podpowiada serce.

Sukces to życie, bycie w prawdzie. Swojej prawdzie. Życie właśnie po swojemu, ale z uważnością na innych, którzy są obok, i z uważnością na świat. Sukces to danie sobie możliwości wyboru, kogo i co wybieram dla siebie. Którą ścieżką chcę podążać, którą mam odwagę podążać, i trwanie na niej pomimo zawirowań i zwątpień.

Sukces to bycie sobą wśród innych – zarówno wśród tych, których wybieram i czuję się swobodnie, ale też bycie sobą wśród tych, którzy na pewnych etapach pojawiają się w naszym życiu i wśród i wobec których to bycie sobą jest wyzwaniem. To relacje, które budujemy, w których mamy odwagę zdejmować maski i być sobą, stać za sobą i swoją prawdą.

Sukces to tez te małe kroki, które prowadzą do dużych zmian. To kolejne etapy, które wymagają pracy, koncentracji, pomysłu, ale przecież bez tych etapów nie ma jak dotrzeć tam, gdzie chcemy. To dostrzeganie tych wszystkich wysiłków, pracy, zaangażowania, to nieustanna wiara w siebie.
Wiemy, gdzie chcemy dotrzeć, idziemy w tym kierunku….a gdy czasem nie wiemy, dajemy sobie przestrzeń na dotarcie do siebie i określenie kierunku. Bo sukces to też umiejętność zmiany zdania, zmiany kierunku, odwaga w podążaniu za sobą, cokolwiek się w nas zmienia. A przecież się zmienia….

Sukces to świadomość życia, bycia, działania, niedziałania, wybierania bądź poddania się. Dostrzeganie, docenianie, uważność. Obejmowanie i przyjęcie siebie.

Czy proste życie na wsi może byc sukcesem? Czy życie jako singiel/singielka to sukces? Czy posiadanie dużej rodziny to sukces? Prowadzenie własnej firmy czy etat – to sukces? Posiadanie wykształcenia? Podróżowanie po świecie?
W każdym możliwym przypadku – czy to jest wybór, czy może trochę splot okoliczności… jeśli odnajdujemy w tym siebie i swoją prawdę, jeśli doceniamy wartość tego i każdego dnia zasypiamy z tym wewnętrznym poczuciem spokoju …czy to nie jest sukces?
Być może naprawdę nie ma miary sukcesu. To u każdego może być zupełnie czym innym. Nie nam oceniać, czy ktoś osiągnął sukces. Nie innym oceniać, czy my osiągnęliśmy sukces.

Joanna Staszewska

20 stycznia, 2025 by Bartosz Płazak 0 Comments

Święty Graal

Święty graal uwaga

Na jakimś etapie rozwoju w pracy z grupami wiele osób szuka tego co jest TYM decydującym o powodzeniu. Rozgląda się  za jakimś świętym Graalem po znalezieniu którego wszystko już będzie super. Super łatwo, super sprawnie, super lekko, super zawsze, super pięknie, super samo się działo…  Odruchowo rolę tego centralnego niespełnionego i niespełnialnego stanowią kompetencje i ich systemy, wchodzące w skład tych systemów narzędzia i algorytmy. Dostawcy systemów zdają sobie sprawę z tego zapotrzebowania na uproszczenia i oferują mnogość superrozwiązań. Masz więc karty z instrukcjami, gry z scenariuszami i gadżetami, masz filmy, książki z gotowymi scenariuszami, które na pewno zadziałają, musisz je kupić i rozpakować na stole i w umyśle. Musisz się ich nauczyć, przyjąć ich logikę i założenia. Rozmowy w kuluarach obfitują w wymiany nazw narzędzi ich źródeł w systemach, namiary szans i zagrożeń, które generują, miejsc i nauczycieli, od których można się ich uczyć, relacji z warsztatów je prezentujących. Stojąc w podgrupach, które się tak wymieniają można się naprawdę zmotywować do nauki i nabrać przekonania o nieskończonej ilości pracy do wykonania w nieokreślonej przyszłości. Albo zdemotywować, jeśli ktoś już wykonał ileś takich zadań poznawczych. Święty Graal na pewno jest, istnieje,  każdy ma lub znajdzie swój pogląd na to gdzie on jest. Najlepiej, znaleźć go i uzyskać certyfikat posiadania, który daje uprawnienia do jego stosowania, przyciąga klientów i przejmuje odpowiedzialność za super-wynik jego zastosowania. No bo cóż jest jeszcze potrzebne jak masz Graal?

Uczestnicy warsztatów są różni, mają odpowiednio różne potrzeby, nigdy nie ujawniają całej swojej prawdy o doświadczeniu w danej sytuacji edukacyjnej. O ile przyjąć, że Uczestnik jest centrum uwagi prowadzącego, tak naprawdę nigdy nie wiesz na pewno, co dalej robić, jakim sposobem do niego dotrzeć i żaden system tego nie opisuje, nie ma algorytmu na to co jest na sali w tej grupie, którą teraz prowadzisz. Graal istnieje w ofertach sprzedażowych i szkoleniowych, w praktyce nie ma go, uwaga, na zewnątrz Ciebie. Kiedy masz wokół krąg ludzi, i nie wiesz co zrobić, to nie wiesz. Nie da się tego wyjąć z kieszeni, kupionego wcześniej patentu. O ile uznajesz, że sposób jest na zewnątrz, krótka z tego miejsca droga do tego by zadać sobie jeszcze kilka lat przygotowań, bądź kilka systemów do zrobienia uprawnień, certyfikatów, najlepiej europejskich lub światowych standardów.*

O ile prowadzisz warsztat, oparty na energii grupy, wspierający uczenie się uczestników jako osób dorosłych w oparciu o ich doświadczenie, Twoja uważność na Ciebie może być Świętym Graalem Twojej pracy. Jeśli zauważasz w ludziach ciekawość, zadowolenie, złość, frustrację, lęk, zmęczenie, jeśli słyszysz między ich słowami, jeśli zauważasz procesy między osobami, możesz zauważyć niewypowiedziane potrzeby. A później o nie zapytać. Graalem może się okazać Twoje połączenie z Tobą, który/a zdolny jest widzieć, słyszeć i czuć. Dopiero później sięgać po działanie/rozwiązanie/narzędzie wcześniej je tworząc lub modyfikując.  A jeśli Graalem jest system, narzędzie, czy technika, to może się okazać, że zastanawiasz się, która technika czy system dalej zamiast zauważać sygnały tego co potrzebne. **

Osoby z wieloletnim doświadczeniem, z reguły nie pracują żadnym systemem, raczej swoim, czyli wieloma systemami i ich własnymi wariacjami, zależnie od potrzeb, możliwości i celów. Narzędzia są przez nich zmodyfikowane, przetworzone przez własny pogląd na rzeczywistość, potrzebę, efektywność. Systemy jako święte Graale są odrzucane a na ich miejscu staje człowiek, który je stosuje. Wybieranie tego co czujesz, że zadziała  w wariancie, który w Twoich rękach zadziała, w kontakcie z grupą i sytuacją, intuicją i wnoszenie go do tej sytuacji może się okazać Twoim Świętym Graalem. Ma on jeszcze jedną piękną właściwość. Im bardziej mu ufasz, tym lepiej Cię prowadzi.

*Szanuję standardy, sam posiadam rekomendacje, uznaję, iż na pewnym etapie jest to potrzebne, a w świecie rozwoju pełnym konkurujących ofert, oferta z certyfikatami jest lepiej umocowana.

**Systemy i wchodzące w ich skład narzędzia, teorie i podejścia są konieczne każdej osobie podejmującej pracę z ludźmi w początkowej fazie, dają oparcie, uczą.

20 stycznia, 2025 by Bartosz Płazak 0 Comments

Projektant na ścieżce do intuicji

Scenariusz to coś co zajmuje prowadzących zajęcia. Mieć, nie mieć, planować czy improwizować, pracować intuicyjnie, czy liniowo zgodnie z scenariuszem, pytania i sprzeczności zapraszają do wewnętrznej dyskusji. Na zewnątrz ujawniają się różnice w poglądach, powątpiewanie i pytania. Niekiedy dyskusje nad przewagą projektu bądź improwizacji.  Z różnych perspektyw każdy z tych wariantów ma swoje wady i zalety, jest potrzebny i zbędny, na teraz i na kiedyś. Tu chcę się zatrzymać nad tym na kiedyś.

Mam wrażenie, że wiele osób ma specjalny dystans a niekiedy nawet niechęć czy obrzydzenie do planowania. Jakby nie wypadało planować, scenariuszować, porządkować,  a sama ta czynność godziła jakoś w te osoby. Zaskakująca to dla mnie postawa. Jakby intuicja miała być już od razu, na wstępie wystarczająca do poprowadzenia warsztatu. Jakby coś wstydliwego było w przygotowywaniu się, planowaniu i poszukiwaniu kontroli procesu dla zakładanego rezultatu.

Warsztaty projektowania zajęć pokazują jak uwalniająca jest struktura. Używam tego słowa „struktura” bliskoznacznie ze słowem scenariusz. Struktura czyli zestawienie narzędzi użytych dla realizacji celu. Struktura czyli projekt zajęć. Struktura czyli plan co po czym następuje. Struktura to zaszyte wewnątrz elementów scenariusza zasady i cele projektu zajęć. Struktura to co, kiedy, po czym, dlaczego i po co zrobię, co powiem, czego nie powiem i z jakich powodów a także dla osiągnięcia jakiego efektu. Struktura to powiązane ze sobą rozwiązania tworzące całość, jaką jest warsztat, całość, która zabiera Uczestników w podróż bliżej siebie czy tematu. Struktura to to, co zrobisz by Twoi uczestnicy nie czuli, że jest tu wyraźna struktura, żeby czuli się prowadzeni przez Ciebie i niesieni przez strukturę, by się zaangażowali i czuli grupowe Razem i warsztatowy Flow.

Projektowanie takich struktur uczy projektującego tego,  jak się posługiwać narzędziami, komunikacją, rolami, jak używać narzędzi i siebie by sprawnie prowadzić zajęcia. Obawiam się, że bez tego rodzaju treningu Twoja intuicja nie bardzo ma skąd wziąć (się) materiał żeby Ci podpowiadać prowadzenie. Nie mówię, że nie masz intuicji, ale że trenerska intuicja kształtuje się jak ta życiowa z czasem i wynika z doświadczenia. Że trzeba czasu i doświadczeń dla jej ukształtowania. A z kolei ta życiowa może nie dać rady ze złożonością grupowych zdarzeń i tym, że masz tam cele do osiągnięcia poruszając się w tej złożoności.

Prawidła projektowania warsztatów jak umiejętność formułowania celów, doboru i uszeregowania narzędzi, dostosowania metod do tematu, celu i grupy i jej procesu nie są intuicyjne. Teorie objaśniające uczenie się ludzi, zapamiętywanie, akceptowanie zmian trzeba poznać. Jest ich trochę, a poznanie ich i złożenie z nich całości  w Twoich rękach to wysiłek.  I mam wrażenie, że jakaś część wewnątrz  osób prowadzących zajęcia nie chce się mierzyć z uznaniem tej wiedzy, woli uznać się za gotowych z marszu. Uznać intuicję za przewodnika, zamiast stanąć w świadomości swojej początkującej kompetencji. A przecież każdy się kiedyś uczy. No chyba że uzna, że umie, albo że nie musi bo ma intuicję.

Wartością uczenia się kompetencji trenerskich, jak np. projektowania warsztatów jest dobro Twoje Przewodniku, a przede wszystkim Twoich Uczestników.

Kiedy wiesz co robić i umiesz to robić ponosisz mniejszy koszt energetyczny, lepiej odnajdujesz się dynamice sytuacji grupowej, szybciej i pewniej znajdujesz rozwiązania i masz więcej pewności, że to co robisz ma sens, trudnie jest podważyć Twoją pracę uczącym się Uczestnikom. Twoje warsztaty dają odczuwalne korzyści uczestnikom, a Ty masz łatwe do zauważenia dowody swojej skuteczności, więc wzrastasz w poczuciu sprawstwa.

Kiedy wiesz co robić i umiesz to robić, Twoi Uczestnicy zyskują to na co się zapisali, czują się bezpieczniej, bardziej i łatwiej Ci ufają, zajęcia przebiegają i spokojniej i dynamiczniej, są oparte o przewidywalny rytm i ukierunkowane na cel, dają poczucie sensu. Więc Twoi Uczestnicy chętniej podają Cię dok olejnych zainteresowanych i możesz uprawiać ten zawód dalej.

Wiedzenie, mam na myśli wiedzenie głową, pamięć, świadome wybieranie pozwala  proces warsztatu kontrolować i utrzymywać w granicach, czynić go efektywnym dla odircy. To krok do tego by działać intuicyjnie. Długi krok. Pozwól sobie go zrobić. Oprzeć się na strukturze. A przyjdzie czas by z niej zrezygnować. Intuicja sama podpowie Ci kiedy.

 

Ścieżka

Ścieżka.

Jak długo potrwa zanim się nauczę ? Ile czasu potrzebuję by pracować sprawnie ? Ile czasu zajmuje wypracowanie własnego stylu ? Jakimi sposobami mogę podnieść kompetencje potrzebne by robić bardziej zaawansowane prace?

Podobno dobry trener na większość pytań odpowie „to zależy”… W wypadku tych pytań też bym tak odpowiedział.

Zależy od tego co chcesz robić z kim (jakimi grupami ) i w jakim celu? Poniżej opiszę  jedną ze ścieżek rozwoju trenera.

Na początek.  Prowadzenie szkoleń z tematyki  bardziej twardej, takich jak np. wiedza o produkcie,  procedur firmowych,  przepisów to stosunkowo szybka ścieżka do pracy z grupami. Zwykle zleceniodawca dostarcza wytyczne do pracy bądź gotowy scenariusz. Zwykle możliwość ta jest dostępna w większych organizacjach. W zestawie jest czas na przygotowanie i osoba wspierająca a także inni już prowadzący tego typu prace grupowe, do których można się zwrócić z pytaniem. Do przeskoczenia jest opanowanie materiału i tremy przed wystąpieniem. Uważam, że to dobry sposób na wystartowanie na ścieżce trenerskiej. To start o dość ograniczonej przestrzeni kreatywnej,  rzadziej dający możliwość rozwijania się dłużej. Jednak warto rozważać podjęcie go, ponieważ oparcie w innych oraz comiesięczne wynagrodzenia na początku tej drogi jest … ważne. Z doświadczenia i relacji innych osób wiem, że grupy uczestniczące w szkoleniach tego typu dają solidnie poczuć na czym ta praca polega (jeśli ktoś chce obserwować  siebie i reakcje grup na swoje prowadzenie). Można też nawet w ramach narzucanych przez zleceniodawców poszerzać swoje kompetencje i  realizować zadania z użyciem swoich własnych rozwiązań.

Szkolenia z kompetencji miękkich/społecznych w ramach organizacji lub na zlecenie podlegają nieco podobnym regułom o ile pracujesz wewnątrz organizacji.  Nazwałbym je już jednak bardziej warsztatami, o tyle o ile przekroczysz granicę pracy angażującej grupę, używając jej energii. Takie szkolenia z tematów jak przywództwo, sprzedaż, obsługa klienta, negocjacje itp. mogą być świetną okazją do pogłębiania swoich umiejętności. Odmiennie od opisanych w akapicie powyżej,  praca dotyczy tego co ludzie mają robić w relacji z innymi ludźmi a więc dotyczy człowieka i relacji. Pomijając próby potraktowania tych tematów wykładowo (itp.) wymagają one po prostu technik aktywizujących uczestnika, różnicowania narzędzi, poszukiwania wiedzy i refleksji u uczestników wśród ich doświadczeń.  Pojawiają się tu bardziej złożone, nie dające się przewidzieć scenariuszem sytuacje pełne złożoności wynikających z emocji, mechanizmów obronnych, kształtującej się kompetencji  uczestników. Wymagają one więcej doświadczenia i umiejętności radzenia sobie z zjawiskami procesowymi, przekuwania zaskakujących, niekiedy trudnych i złożonych  sytuacji grupowych na wartość w uczeniu się grupy. Nabranie biegłości na tym poziomie może zabrać kilka lat. Wartością jest jednak przygotowanie do głębszej pracy, prowadzenia warsztatów i treningów rozwojowych.

Warsztaty i treningi rozwojowe nastawione na wzrost świadomości jednostki w kontekście tematu warsztatu są najbardziej wymagającymi od osoby nimi kierującej. Oczywiście jest wielu prowadzących, którzy sięgają po nie od razu, bez dłuższego przygotowania i ścieżki rozwoju trenerskiego. Wydaje mi się jednak, że powaga takich warsztatów – uczestnicy wnoszą tu swoje życiowe sprawy, wchodzą z otwartością, która jest warunkiem zrobienia kroku w rozwoju, wymaga od prowadzącego gotowości do skutecznego przeprowadzenia uczestników na inny  brzeg tego co jest otwierane.  Spotkania te obfitują w  trudne do przewidzenia zwroty, głębokie potrzeby wymagające doświadczenia prowadzącego w wielu kontekstach i sposobach pracy z drugim człowiekiem. Potrzebne są tam umiejętności zarówno prowadzenia grupy jak i pracy z jednostką,  posługiwanie się technikami coachingowymi, terapeutycznymi a przede wszystkim zaufanie do siebie  i pokora wobec tego co wymyka się możliwościom prowadzącego, sytuacji, tematowi czy umowie grupowej. To co wygląda w rękach osób posiadających taką kompetencję na lekkie, łatwe, pewne i proste jest wynikiem lat pracy i po zajęciu miejsca prowadzącego okazuje się wyzwaniem… A ścieżka może nagle okazać się bardziej wymagająca niż chwilę wcześniej.

Wartym uwagi pomysłem jest  uczenie się poprzez asystę w warsztatach prowadzonych przez bardziej zaawansowane osoby. Obserwacja pracy innych w odróżnieniu od uczestnictwa w ich warsztatach pozwala skupiać się na prowadzącym i jego wynikach pracy, reakcjach grupy, narzędziach, komunikacji, stylu i granicach pracy. Niekiedy asysta stwarza szansę na głębszą wspólną z prowadzącym analizę tego co się dzieje w grupie i poznawanie perspektywy wzbogacającej asystenta.

Rozważania o ścieżce otwierają rozważania o tym czym są warsztaty, na czym polega ich prowadzenie, co to znaczy umieć je prowadzić, co trzeba zrobić by się do tego przygotować…?  Gdzie są granice warsztatu/treningu a gdzie początki terapii… czego wymaga taki a czego taki sposób pracy.

I być może możesz prowadzić od razu najbardziej skomplikowane procesy, rozważ tylko ile to będzie Cię kosztować i jakie będą rezultaty, a także jak długo dasz radę .

Znam wiele osób które szły tą ścieżką i wiele osób które miały swoją, pomijając któryś z opisanych sposobów rozwoju zawodowego lub mając inne. Każdy ma swoją ścieżkę, a co za tym idzie wynikające z niej ograniczenia i szanse.  Każda ścieżka wspiera jakiś styl pracy, oswaja z jakimiś grupami i tematami.

Osobiście jestem zwolennikiem powolnej ścieżki uczenia się w zawodzie trenera (coacha grupowego, przewodnika, trzymającego kręgi itp.). Praca ta jest bowiem tyleż obdarowująca i ucząca co wyczerpująca i obciążająca. Warto więc dawkować sobie i odbiorcom nasz rozwój zawodowy, przeplatać go antyrozwojem J, czyli np. uczeniem się nic nie robienia, przeplatać robieniem jakiś czas tego samego i zadowalaniem się głęboką specjalizacją.

Idź swoją ścieżką. To wszystko. Może… nie biegnij nią.

Szkoła trenerów jesień Warszawa

Szkoła trenerów jesień Wrocław

 

11 września, 2024 by Bartosz Płazak 0 Comments

Bitcoin

Bitcoin.

Nic wspólnego z tematem tego bloga. Na pierwszy rzut oka. A może jednak…

Aktywo cyfrowe. Coś co można kupić bo stanowi coraz powszechniej uznawany przez ludzi, instytucje, a nawet gospodarki pieniądz, walutę, środek płatniczy, środek wymiany, akumulacji.

Jego wartość rośnie. Nie znany z początku, nie uznawany, o groszowej wartości około dekady lat temu dziś wart jest kilkadziesiąt tysięcy dolarów. Różne prognozy mówią o dalszym wzroście o ładnych kilka zer. Z jakiego powodu?

BTC ma wiele cech pieniądza. Może służyć płaceniu, jest go określona, ograniczona ilość ostateczna, nie ma możliwości dodruku, manipulacji, ilość w obiegu rośnie systematycznie zgodnie z znanym powszechnie algorytmem. Jest coraz powszechniej uznany i przyjmowany jako wartość inwestycyjna i płatnicza, dostępna jest wymienialność BTC na inne waluty. Istnieje w oparciu o zdecentralizowaną technologię co oznacza, że żaden podmiot nie może przejąć jego wytwarzania, dystrybucji, wyceny. Transakcje na BTC są transparentne i aktualizowane na bieżąco. Jednocześnie jest/może być anonimowo posiadany i anonimowo przenoszona jego własność.

Te cechy, mimo iż BTC jest przejawem najwyższych, nowoczesnych technologii stawiają go obok klasycznych aktywów inwestycyjnych jak np. metale szlachetne (złoto/srebro),  stawiają go jako alternatywę dla nich.  Posiadanie BTC wydaje się mieć wielki potencjał zysku wynikającego z wzrostu jego ceny. Właścicielowi BTC pozwala na większąszybszą niż systemowe waluty anonimowość, możliwość szybkiego transferu, wymienność na inne środki, zakupy, mobilność, słowem wolność.

Do tego największe fundusze, te zarządzające ogromną częścią świata, większością istniejących korporacji, inwestują w BTC środki, chcą inwestować pieniądze swoich klientów, tworzą fundusze inwestujące w BTC, a więc tworzą opcję dostępu dla zwykłego Johna Smitha/Kowalskiego, sugerując opiekę nad jego środkami i ochronę przed ryzykiem.

Analogia ?

Rzadkość i niepowtarzalność, niemożliwość podrabiania, unikalna funkcjonalność, praktyczność, przydatność, możliwość włączenia do swojego strumienia działań, wysoka wartość, rozpoznawalność to cechy najlepszych trenerów. Robią swoje. Włączają siebie, swoją unikalność,  moc, wewnętrzną technologię, doświadczenie, wizję i perspektywę  w to co robią, opierają to co robią na wartościach i kanonach zapewniających sukces (szkolenia/Uczestnika i w konsekwencji swój). Ciągle się rozwijają. Są niepodrabialni i nie wystarczy ich dla wszystkich. Również nie każdy po nich sięgnie. Niektórzy współpracują z największymi w branży inni pozostają niezależni i trzymają się bez rozgłosu z dala od głównego nurtu.

Odważni, umiejący dokonać wglądu w bieżącą sytuację geopolityczną inwestujący, w swoich zdywersyfikowanych portfelach mają BTC. Wiedzą, że klasyki inwestycyjne już nie wystarczą.  Świat zmienia się i potrzebne są nowoczesne wyrafinowane rozwiązania, zachowujące cechy klasyczne.  Włącz się.

O ile nie jest plotką, ani spiskową teorią wejście CBDC, przełom i  zmiana systemu finansowego, BTC może być specyficznie bezpieczną przystanią.

Podobnie jak dobry nauczyciel, osadzony w sobie, wiedzący i widzący co jest wokół, umiejący rozróżniać modny trend od źródła mocy, może się przydać by przejść zmianę nie tracąc.

 

Szkoła trenerów jesień Warszawa

Szkoła trenerów jesień Wrocław

Czarny łabędź

Łabędzie są białe. Kropka. Z daleka rozpoznajesz łabędzia. W locie, czy na wodzie. Łabędź to łabędź. A czarny jest tak rzadki, że trudno uwierzyć w jego istnienie…

Inwestorzy na giełdach zawsze są podzieleni co do tego czy będą wzrosty czy spadki. Nie ma sytuacji, w której nie znaleźli by się tacy co mają nadzieję na akurat jeden scenariusz, inny niż reszta. Korzyści można czerpać z inwestycji w nadziei na wzrosty i na spadki. Można też zabezpieczać inwestycje używając do tego specjalnych narzędzi. Można wybrać inwestycje, które są mniej i takie co są bardziej ryzykowne i posługiwać się specjalnymi narzędziami do oceny i równoważenia ryzyka. Można zagrać z lewarem, czyli zwielokrotniając wartość zainwestowanych środków. To wszystko w celu zapewnienia sobie możliwie dużej szansy na korzyści z inwestycji (stopy zwrotu).

Rynek jest chaotyczny i nie daje się przewidywać. Każda próba określenia tego co będzie jest raczej grą emocji i prawdopodobieństwa zaistnienia zdarzeń. Pomijając teorie o istnieniu tak wielkich podmiotów, że mogą one kształtować bieg wydarzeń na rynku i  wtajemniczonych osób znającymi fakty mające znaczenie przed pozostałymi, uznaje się raczej, że nie ma mocnych, którzy byliby zdolni przewidzieć kierunek ruchu rynku. Zmiany, trendy, wahania, tendencje, tymczasowa przewidywalność, perspektywa minut, godzin, dni, tygodni, miesięcy, lat, dekad i odpowiadająca im zmienność to dzień powszedni.

Zdarzenia nieprzewidywalne, przeczące temu co znamy, burzące bezpieczeństwo i zaufanie, przesuwające granice mentalne w nowy rejon to wyjątek od reguły. Nie można się ich spodziewać, nie da się do nich przygotować. Są nie do wymyślenia przez osoby patrzące na świat przez codzienne okulary, skupione na normalności, na sobie, na pracy, domu, rodzinie, planach. Są te zdarzenia  nazywane są czarnymi łabędziami. Na rynkach finansowych, w świecie gospodarki, pieniądza,  są to zdarzenia znaczące i zaskakujące. Wojny, kataklizmy, zapaści znaczących podmiotów, banków, segmentów rynku,  zmiany rządów, i mniejsze jak na przykład informacje podawane nieoczekiwanie przez wpływowe osoby (nawet w mediach społecznościowych).  W sieci połączeń nie ma znaczenia gdzie to wydarzenie ma miejsce na świecie. W systemie naczyń połączonych wszędzie mogą się pojawiać reperkusje od niewielkich i krótkotrwałych do tych największych jak krachy giełdowe. I nagle nie ma reguł, nie ma doświadczenia na którym można się oprzeć, nie ma algorytmu czy wskaźnika technicznego, który dawałby użyteczną wskazówkę. Pozostaje przytomność, trzeźwość umysłu, uważność na emocje i tendencje osobowościowe (znajomość siebie), opanowanie i działanie w kierunku celu/strategii. Po drugiej stronie (udziałem wielu w takich chwilach) jest  panika, rozstrój, odcięcie od zdrowego rozsądku i porządku działania, utrata kontaktu ze sobą, wiedzą, intuicją, doświadczeniem, celem, strategią. Słowem straty. Gwałtowne, zaskakujące, znaczące w kategoriach finansowych czy psychologicznych.  Pojawienie się czarnego łabędzia zaprasza nas do nas, pokazuje  zdolność osoby do korzystania z własnej wiedzy, doświadczenia, intuicji, godzenia się ze stratą, uznania własnego błędu, odzyskania równowagi po wstrząsie, zdolność do odbudowy i regeneracji, przetrwania osoby, przedsięwzięcia w dłuższym terminie. Czarny łabędź jest szansą na samopoznanie i aktualizację wyobrażeń o sobie i świecie. Zaprasza do pokory i uważności, hamuje zapędy t(ego), który już wszystko wie. Bywa, że jest zaproszeniem do rezygnacji z jednego stylu życia i do budowania od nowa, budowania czegoś innego. Strata zdarza się być lekcją życia, odnową, oczyszczeniem.

Tekst ten ( i późniejsze) jest wyrazem mojej dzisiejszej (czerwiec 23) ostrożności i przyglądania się badawczo światu w którym żyję. Jest też o analogiach, które widzę pomiędzy odległymi z pozoru zjawiskami a pracą z grupą.

Warsztat 1. Piękna owocna praca, zdecydowana na uczenie się grupa, rozbudzone nadzieje na kompetencje, bogate feedbacki, świetne pytania, słowem sytuacja marzeń dla prowadzącego warsztat. Wchodzi Pan z obsługi w trakcie. Bez słowa. Pracuje, wymienia, stuka, wnosi pachnące rzeczy, wychodzi, za chwilę wraca, o nic nie pyta, patrzy w podłogę i na swoje ręce. Atmosfera pracy i współpracy opada, pojawiają się żarty, zapada cisza. Niby nic wielkiego, a jednak akurat prowadząca swoje wystąpienie Uczestniczka wypada ze swojego flow, za nią grupa, warsztat skręca z merytoryki do mówienia o takich trudnościach i niekonsekwencji w polityki firmy, która zaprasza tego pana do obsługi przecież, a jednak ….

Warsztat 2. Szkolenie dla zespołu. Zespół osób o różnym stażu, doświadczeniu, kompetencji, wieku. Osoby zatrudnione z długim i krótszym stażem, z dużą dawką zdrowego rozsądku, pojmujące swoją rolę i zadania, naturalnie obawiający się odkrywania swoich głębszych sfer, jednak gotowy na pracę, ludzie świadomi celów warsztatu. Jedna z osób w radykalnie odróżniający się od pozostałych oskarża, poniża, atakuje, wypomina, grozi, zaczepia, zawraca, odkrywa zagłębione a nawet intymne szczegóły.  Nikt ze zgromadzonych nie jest w stanie zatrzymać tej osoby w jej pomyśle na siebie, zespół i warsztat. Nie pomagają interwencje delikatne ani silne ze strony prowadzącego ani obecnej na sali liderki zespołu. Groźby i ataki dotyczą każdego, a także samej firmy, jednym słowem w szachu jesteśmy, bo w organizacji wartości nakazują słuchanie i empatię a ta osoba występuje jednak jako ucieśniona.

Warsztat 3. Szkolenie dla zmotywowanej grupy, uczestnicy w podobnym wieku, doświadczeniu, nastawieniu, doświadczeniu szkoleniowym. Jedna z uczestniczek domaga się zmiany zasad szkolenia ponieważ  ma taką potrzebę. Odmawia przyjęcia kontraktu bo ją on ogranicza. Staje przeciw każdemu wyjaśnieniu, propozycji grupy, poszczególnych  osób, prowadzącego. Bez końca pokazuje jak bardzo się nie zgadza, jak ją ograniczają osobiście propozycje, jak wszystko co się dzieje zagraża jej dobrostanowi psychicznemu. Stawia się w miejscu ofiary, i obstawia się argumentami jakoby pozostali byli jej oprawcami, przywołuje na pomoc normy i zasady z najwyższych półek unijnej poprawności. Wszystko milknie. Kontrast powagi wystąpienia tej osoby/ofiary przeciw oczywistym korzyściom z dalszej pracy na zasadach zabija zdolność do ruchu w grupie. Przynajmniej na jakiś czas.

Warsztat 4. Zmotywowana, dojrzała wiekiem i doświadczeniem grupa, znaczący poziom kompetencji komunikacyjnych, świadomości interpersonalnej i samoświadomości,  zaznajomiona celem i sensem pracy, spójna by go realizować, zakontraktowana. Koniec pierwszego dnia z napięciem i konstruktywnie zarazem. Drugiego dnia rano, dwie osoby bez słowa opuszczają grupę. Zwykle oznaczałoby to zagrożenie istnienia grupy, znaczące napięcia, załamanie pracy, zmianę kierunku w stronę omawiania porzucenia, opuszczenia.  Grupa uznaje stratę, wyraża wdzięczność za lekcję, konsoliduje się wokół celów pracy i rusza dalej.

Warsztat 5. Szkolenie trenerskie, grupa młodych zmotywowanych osób, 4 warsztat w cyklu rocznym, maj, piękna pogoda, niedziela, leniwe centrum miasta, świetna prywatna sala. Runda otwarcia. Otwierające się coraz lepiej kolejne wypowiedzi uczestników nagle zamierają, za to ludzie wyjmują telefony. Ktoś płacze, kogoś wycina, ktoś zamiera, odczuwalne jest silne napięcie, kolejna osoba rozpoczynająca wypowiedź zatrzymana jest przez inną. Ktoś mówi, katastrofa rządowego samolotu. Padają pytania, więcej płaczu, więcej pytań, katastroficzne scenariusze, prośby o zakończenie zajęć i protesty przed tym, ktoś wstaje i wychodzi po wodę, ktoś patrzy w telefon, ktoś ssie palec, ktoś mówi o wojnie, ktoś przytula się do kogoś, ktoś patrzy na mnie wyczekująco. Czy wiem co robić? Nie. Czy mam pomysły? Tak. Czy mogę tym zarządzić sam ? Nie. Każda propozycja spotyka się z opozycją. Każda próba rozładowania napięcia i przejścia do pracy (analityczna dyskusja, zaproszenie do wyrażania potrzeb, otwarcie opcji zakończenia zajęć) polaryzuje grupę. Stoję za działaniem, warsztatem, uwzględnieniem napięć i pracą. Udaje mi się cokolwiek drugiego dnia pod koniec. P.S. właściciele projektu zapytani o zdanie odmawiają opcji odwołania zajęć i wnoszą o rozwiązanie napięcia na sali…

 

Każdy z tych przypadków zawiera coś nieprzewidywalnego. Sytuacje te nie dają się naprawić przy pomocy znanych, zwykle wystarczających interwencji, nie pasują też nijak do otoczenia w jakim się zdarzają. Wymagają pojemności i wewnętrznej mocy od prowadzącego ponieważ staje tu naprzeciw siebie wiele aspektów, które zwykle ustawiają się gęsiego w czasie i w kierunku wspierania grupowej pracy. Dobro uczestników vs dalsza praca, zasady vs korzyści, dobro jednostki vs dobro grupy, realizacja celów vs obiektywna konieczność ich odroczenia. Pozostaje więc zwrócenie się w kierunku pojedynczych kroków, poszukiwania opcji, budowania współpracy pro rozwiązaniu i przywróceniu możliwości pracy, odnajdywania tego z czego można zrezygnować by iść dalej, otwieraniu się na to co się dzieje pomimo, że doświadczenie podpowiada zagrożenia.  To sytuacje w których pozostaje zdolność podążania za tym co się wydarza, akceptowania strat, niepowodzeń na jednym poziomie, przyjmowania sukcesu, lekcji, wartości na innym, akceptacja nieznanego i uczenie się od niego.  Wymaga to pojemności i umiejętności oddania się procesowi, spojrzenia z metapoziomu, kierowania się wyższym dobrem godząc tę ścieżkę z różnorodnością bieżących potrzeb grupy. Jak w taoistycznej opowieści o pokonywaniu wzburzonej rzeki pełnej wirów. Nie da się jej przepłynąć wpław bo jest zbyt  rwąca, silna, nieprzewidywalna, niesie na skały… Trzeba zaryzykować wskoczenie do wiru. Zaufanie, że nurt wciągnie Cię by wyrzucić na drugim brzegu…, ale tam gdzie on zechce, to nurt wybierze.

Szkoła trenerów jesień Warszawa

Szkoła trenerów jesień Wrocław

21 lutego, 2023 by Bartosz Płazak 0 Comments

Wartość odżywcza czy forma? Ekostail.

Jedzenie jest po to by odżywiać a nie smakować. Ten tekst usłyszałem kiedyś od mojego przyjaciela i nauczyciela. Wprawił mnie w osłupienie na chwilę. Później zacząłem trawić ten nieoczywiście smaczny a pożywny pokarm. A ponieważ bardzo szanuję i kocham owego kogoś to trawiłem wytrwale mimo smakowych niejasności i co nieco niestrawności. W dalszym wywodzie usłyszałem to co i mnie dotyka i zniesmacza. Mowa była o feerii cudownych dań, propozycji żywieniowych, smaków, szybkich potraw, wykwintnych potraw, kebabów, strogonowów, szakszuk, prosciutto, paella, bruschetta, foie gras czy enchiladas, bouillabaise,  creme brullee, croissant, pięknych nazw i obrazów… tu lista nie ma końca. Części wykwintne, innym razem zwykłe a tylko pod wykwintną nazwą, niekiedy egzotyczne i może niesmaczne dla zwykłego zjadacza pokarmu. Chodzi o to jak uwaga  z żywienia jest przenoszona/odwracana na formę. Na przykład na smak, miejsce, nazwę, spotkanie, cenę wystrój, podanie itp. No bo mogę przecież jeść ziemniaki z cebulą i z kefirem za 5 zł w domu albo za 4O w barze, przepraszam restauracji. Mogę jeść pod bardzo uroczystą nazwą i za 60. I oczywiście płatne kartą, wygodniej, nowocześniej i tak jak wszyscy, bez kontaktu z pieniądzem, tak łatwiej nie widzieć ceny i salda. Mogę jeść ziemniaki, zupę jarzynową, barszcz czerwony codziennie. Tylko te potrawy przez miesiące i lata i nic się nie stanie. Albo mogę wydatkować czas i ciężko zarobione pieniądze na poszukwanie wciąż bardziej wykwintnych, nowych, ciekawych albo nie znanych potraw by uczynić z tych zdobyczy później pieśni chwały rycerza zdobywcy, albo tego co jest jak wszyscy, jak trzeba, mknie z uśmiechem i trendem. Pomijam klasyczne podejście do wydawania pieniędzy bez dzisiejszego masz czy nie masz wydawaj, a jak brakuje to pracuj więcej albo się zadłużaj bo taki jest obyczaj i trend. Kiedy tak rozmawialiśmy o jedzeniu zostałem poczęstowany obiadem z patelni, z uprzejmą informacją, że jest on sprzed tygodnia i że jest sfermentowany ale smaczny i zachowuje wartości odżywcze a nawet jest świetny dla flory jelitowej. Trochę poczułem się niepewnie. Ale zjadłem by przyjąć naukę. Nic się nie stało, byłem syty. Zyskaliśmy czas, pieniądze i nie zużyliśmy kolejnych produktów, które były na jutro. Jelita moje od tego czasu mają się coraz lepiej a moje z dziada pradziada tendencje do prostoty, kiszonek, jedzenia tego samego, nie wyrzucania jedzenia bo wczorajsze zyskały nowy poziom wsparcia. Zostałem praktykiem ekologicznego lifestajla. Kultywuję, chwalę sobie, śmieję się jedząc czwarty dzień to samo. Wyjadam sprzed tygodnia jeśli tylko trochę fermentuje. Nie zmuszam nikogo. Nadal daję się zapraszać na różne okazje, wykwintne dania, świętowanie. I tylko coraz bardziej mi nie wygodnie z tym. Relacje z ludźmi i tylko one  sprawiają, że bywam. U mnie bywają też okazje, ale jedzenie jest proste. Spokojnie, przy okazjach tylko świeże.

W pracy z grupą, w warsztacie chodzi o pracę. Atmosfera i oprawa jest ważna ale nie pierwsza. Bywa warunkiem powodzenia, ale nie może być przyczyną odejścia od celu i sensu. Innymi słowy to że Ci się nie podoba warsztat, może być pięknym sygnałem uczenia się a nie przyczynkiem do zmiany sposobu pracy przez prowadzącego. *

Najlepsze wyniki mają te moje prace, kiedy sięgamy prosto do potrzeb uczestników i poszukujemy rozwiązań angażując doświadczenia z przeszłości osób, nieznacznie przyprawiając odświeżającym poglądem trenera, małą dawką teorii, prostymi w formie ćwiczeniami. Skupiamy się na odnajdywaniu tego co jest potrzebne ludziom a nie na apetycznej formie. Minimalistyczne struktury pracy, przejrzyste, nie odwracające uwagi od osoby działają najlepiej. Jednocześnie głębokość i ilość jest wprost dostosowywana do głodu i pragnienia rozwoju. Nie tracimy czasu na zbędne formy, przygotowania. Co nie oznacza, że nie celebrujemy naszej obecności formą. Grunt żeby była adekwatna. Cóż po głębokim talerzu jak na środku jedna nitka makaronu i łyżeczka tartego sera. Przepraszam śmiech i ironia głodnego.

Ekologiczna obecność w czasach kiedy czas jest na wagę złota, a chęć rozwoju choć coraz częstsza, wciąż jest rzadka, wydaje mi się tą potrzebną ścieżką. Nie boimy się więc archaicznej dyskusji, pracy w parach, rysunków, metafor, cytatów. Bazujemy na przypadkach wniesionych przez grupę. Tak bardzo jak się da. To najlepiej karmi. Zajmowanie się nimi. Nie formą zajmowania się nimi. **

Niech centrum naszego wysiłku będzie uczestnik i jego korzyść. Wartość odżywcza a nie sposób podania i egzotyczna nazwa, czy wyjątkowe uzasadnienie.

Umiejętność zauważenia czego potrzebują jest dużo ważniejsza od świec, melodii w tle, girland, rekwizytów, zapachów, wielkich nazwisk, obcojęzycznych zwrotów. Zajmujemy się przeżyciami, tęsknotami, wzruszeniami, kłopotami, pytaniami, poszukiwaniami, lękami, smutkami. Z współczuciem i miłością. To zwykła sól. Nie prowansalska. I wystarczy. Ekostail.

*Niekiedy warto by prowadzący zmienił styl. Podał coś świeżego J

** O ile potrzeba i możliwość grupy, zbudowana zażyłość i otwartość pozwalają, jestem za tym by iść w zaawansowane formy. Nawet może jestem bardzo za. Jakoś wydaje mi się, że trzeba do nich dorosnąć by z nich skorzystać w pełni. Za wcześnie to zbyt pusta forma.

Szkoła trenerów jesień Warszawa

Szkoła trenerów jesień Wrocław

9 lutego, 2023 by Bartosz Płazak 0 Comments

Wojownik?

Wojownik?

Okazuje się, że według tradycji wschodnich  wojownik nie jest tym kim wydaje się być tradycji zachodu.  Wojownik tam to ktoś, kto podjął świadomą decyzję stania za wybranymi wartościami. Ktoś, kto nie używa przemocy, nie uznaje dominacji, trzyma się z dala od wojny, unika konfliktów dla osiągania korzyści czy przewagi. Umiejętności sztuki walki Wojownika służą unikaniu walki, a w toku treningu rozwija się silna świadoma, współczująca postawa. Wojownik to raczej ktoś, kto podejmuje walkę-pracę w słusznej sprawie. To ktoś kto walczy nie bronią ale świadomością w tym sensie, że bardzo głęboko rozumie kiedy w ostateczności może użyć broni, a w których, wszystkich innych, wypadkach nie użyje jej. Zachowuje czujną świadomość. Sięga po broń tylko kiedy zagrożone atakiem są wartości, bliscy, życie, niewinność, dom, ziemia. To ktoś, kogo możemy na co dzień nie zauważyć przez jego skromność, za to zauważymy jego adekwatną reakcję w sytuacji zagrożenia niesprawiedliwością, krzywdą, nieuczciwością, bezprawiem, arogancją, nieuważnością, dominacją dla samej dominacji. To ktoś na ścieżce, na służbie sobie i światu. Być może ścieżce rozwoju, być może duchowej. Ktoś kto oddał się mocniej niż większość głębszemu widzeniu siebie i świata.

Wydaje się więc, że w dzisiejszym czasie to wyjątkowo potrzebny ktoś. Nie ze względu na wojnę, choć też. Raczej ze względu na zamieszanie. Ze względu na to jak pogmatwane, niejasne, sprzeczne, zafałszowane  bywają dziś  sygnały jakie daje nam świat o tym jak żyć. Jak daleko ludzie odeszli od rozumienia siebie samych,od podążania za własnym wnętrzem, może duchem, czuciem, na rzecz nowości przemysłu odzieżowego, filmowego, samochodowego, komputerowego itd. Jak wciągamy się w posiadanie tego co niepotrzebne w istocie, za to osiągalne dziś, i budujące jakiś niby status, przejmuje kierowanie codziennością. Wojownik czyli ktoś potrzebny w czasach kiedy zewsząd nadchodzą odciągające nas bodźce i najłatwiej by się było ukryć w czymś szybkim i niewymagającym.

Wydaje się więc potrzebny taki ktoś, bo może zna dyscyplinę, sztukę, technikę, która pomoże się zatrzymać. Może przeszedł drogę, nie dał się z niej zachęcić do skoku w bok po szybką przyjemność. Może udało mu się przytrzymać dłużej siebie, swoich zamiarów, mądrości wewnętrznej. Może dokądś doszedł będąc sobą, spójnie, bez rezygnacji z siebie. Może umie zobaczyć jak wrócić mają ci, co chcą a nie wiedzą jak. Może jest potrzebny ze swoim treningiem tym, którzy chcą przeciąć trakcję by pociąg się wreszcie zatrzymał. Bo szalony kierujący pociągiem odmawia użycia hamulca.

Może więc ma to sens by dziś zaczerpnąć od starożytnych wojowników. Zachowując swoją codzienną pracę z grupami stanąć w miejscu kogoś, kto dzieli się tym na co ma umowę i ale i tym czego ludzie szukają.  Bo trochę tak na nas patrzą pytająco.  Mówią: szukamy tej ścieżki, dyscypliny, techniki, treningu. Nie wiemy jak to zrobić. Choć w głębi coś mówi, że wiemy więcej niż nam się wydaje. Każdy potrzebuje innego treningu, z innego miejsca startuje i inne ma wyposażenie na stanie. Jest wyzwanie, stanąć koło nich, dla nich. Jest się czego obawiać, i słusznie. Jest się przed czym cofać. A może nie.

Jedną z cech wojownika jest nieustraszoność. Wydawało by się odrzucenie strachu, pozbycie się go, eliminacja, jak na wojownika przystało. Wielu chciałoby być nieustraszonymi, mieć tę wolność by się zmierzyć z wyzwaniami codzienności. Wolność od strachu jest jednak trudna do uzyskania, ponieważ wojowanie o nią jest  ze sobą. Do zrobienia jest walka z tym, kto unika strachu, ujawnienie go, poznanie, a do osiągnięcia jest jego włączenie w obieg życia. Poznanie jego przekazu, zaprzyjaźnienie się, może i polubienie jako przyjaciela wskazującego drogę. Słowem przeżycie strachu z nim.  Spotkanie, zmierzenie się, poznanie i włączenie. Takie zadanie wojownika. Luz. 🙂 Boisz się? Ja też. Chodźmy na spotkanie z nim i strachem.

Kiedy więc nie wiesz co robić poczuj strach. Powiedz sobie o nim a może powiedz grupie. Ten akt odwagi wewnętrznej i uzewnętrznionej może budować twoją moc w oczach twoich i kręgu. To droga wojownika. Kiedy ktoś atakuje Cię w niewiedzy, w strachu pomóż mu samemu to zauważyć. Kiedy ktoś wskazuje Ci błąd i ma rację przyznaj się zyskasz szacunek, kiedy nie ma racji broń się do końca, zyskasz poważanie i pokażesz jak stać za sobą. Prawdopodobnie zyskasz też wdzięczność za to wszystko, bo po to również ludzie przychodzą na kręgi i warsztaty.

Stoisz za czymś? Jesteś wojownikiem ?

Szkoła trenerów jesień Warszawa

Szkoła trenerów jesień Wrocław

9 lutego, 2023 by Bartosz Płazak 0 Comments

Po co?

Po co.

Pewnie przede wszystkim różnie. Z różnych pobudek zajmujemy się pracą z grupami. Pewnie też w różnym stopniu świadomie można tę pracę podejmować z pobudek jakichś. A więc kto wie, dlaczego to robimy J? Dalczego akurat to, skoro trudne, wymagające, gdzie indziej lepiej płacą?

Pomimo, że dziś mam zgodę na to, kiedyś mocno zatrzymało mnie w zdziwieniu stwierdzenie, że jedyny powód żeby to robić to powinna być kasa. Pieniądze.  Powiedział to wtedy ktoś kto był trenerem z ogromnym stażem, wykształceniem. Słowem nauczyciel. Wiele lat wracało do mnie to stwierdzenie przy różnych okazjach. Dziś myślę, że pieniądze jako pobudka do tej pracy to mało. I trzymam się tej części przekazu z wtedy, którego istotą było to że powinniśmy unikać prywaty, osobistych pobudek,  do wykonywania tej pracy. Np. ktoś potrzebuje docenienia, daje ludziom to co oni chcą i dostaje docenienie. Prowadząc grupę musimy przecież od czasu do czasu stawiać granice, odmawiać, być asertywni a może niemili,  brrr.

Praca z grupami ma wiele twarzy, jak i wielu jest prowadzących ją i tyleż motywacji. Praca dla wynagrodzenia i tyle niech więc i ona  ma swoje miejsce. Przygotowujesz się, robisz, wychodzisz. Jak ktoś tak chce.

Szkopuł w tym, że wydaje mi się to mało możliwe. Na dłuższą metę wręcz nie wykonalne. Z jakiego powodu ? No ludzie przychodzący na warsztat poszukują zaangażowania, pasji, frajdy z tej pracy, gotowości, kompetencji u prowadzącego. Uwierzą mu jeśli ten zestaw w prowadzącym jest możliwie bogaty. Jak nie uwierzą, nie przyjdą więcej i nie podadzą dalej zaproszenia. O ile nie ma innych powodów żeby grupy się zbierały ( sprzedaż do firm, projekty unijne, pierwszorazowe wystąpienia ) to może być krucho z uprawianiem tego zawodu do nadal. Cytując Franka Farellyego „ludzie są jak psy, wyczują cię z daleka”.

Możliwości wykonywania tej pracy w zakresie ustaleń „co do mnie należy, co w umowie, co w scenariuszu” jest dużo. Większość tych okazji nawet może przewidywać kary za przekroczenie stosownych ustaleń. Bój się. Są weryfikowalne ankietą. Tuż po warsztacie. Reakcja – taki poziom w modelu Kirkaptricka.  Wiele firm, instytucji, uczelni oczekuje że ankiety będą dobre, a sprawdzana jest zgodność. Mimo to, tak naprawdę dają wolną rękę, przecież nie będą na Twoim warsztacie siedzieć. Jest więc jakoś kuszące robić to co umowa mówi. Bez kontaktu. Naprawdę można. Jest na to wiele osobowych dowodów.

Więc możesz pracować. A możesz też być z ludźmi i pracować. Robić pracę, która wyjdzie poza tę formalną zawartość. W sensie pozytywnym. Daje się pięknie łączyć to co ludzie na sali chcą z tym co w formalnych umowach. Robiąc i to i to.  Niestety wymaga zaangażowania, wejścia w kontakt, pokazania siebie, ustalania zakresu. Słowem rozmawiania. A to ryzyko. Waluta:  więcej satysfakcji, nauki, wartości, realne kontakty.

Można też iść jeszcze dalej. Dawać to czego ci ludzie szukają głębiej. Zachowując formalności i będąc z nimi jednocześnie. Trochę, przez siebie, nie wprost dawać, bo formalnie określoną pracę trzeba wykonać. Odpowiadać na pytania, które ludzie zadają pomiędzy wierszami, ukrytym tekstem. Zrób to. Zaświecą się oczy a ich Uwaga (marzenie niektórych prowadzących) będzie cała twoja. To dość uniwersalne, że ludzie szukają czegoś dla siebie pod tematem, na który przyszli. Żeby było śmiesznie, nawet go niekiedy nie znają (tematu). A po coś przychodzą.

Jeśli jednak jesteś na ścieżce samorozwoju trochę nie wierzę, że nie ciekawisz się ludźmi, że umiesz zamknąć się na ich prawdę, potrzebę i działać, robić zadanie. Kiedy wejdziesz tam gdzie są oni, jesteś z nimi. odpowiadasz, dzielisz się.  Tam jest wymiana. Nieuchronne wzbogacanie. Każde pytanie do Ciebie, każda trudność, każde zaskoczenie jest prezentem. Uczysz się. Czyż to nie powód, by tę pracę wykonywać?

Najważniejsza jednak wydaje mi się pewna okazja. Mam na myśli możliwość inspiracji, zapraszania na ścieżkę rozwoju. Pokazywania tej przygody jaką jest samopoznanie.  Modelowanie pełniejszego życia sobą samym. To w sprawie budowania pola świadomości wokół powrotu do siebie. Bo, możesz się nie zgadzać, uważam że, żyjemy w świecie gdzie oddzielenie możliwie najmocniej od siebie jest oczekiwane przez system, i premiowane nagrodą. W tym sensie, robić możesz sens. Jakiś taki większy. Nie wiedząc dokąd pójdzie ten ktoś, zarażony chorobą samoświadomości, brr. Może wróci do domu jakiś inny i przeczyta przypadkiem jakąś leżącą na półce parę lat książkę. Może jednak czegoś tam, niepasującego mu, już będzie robił mniej. Może nie kupi, może nie poogląda, może nie pójdzie do kina tylko do lasu, może poczyta zamiast się napić, może pójdzie na warsztat nie na all inclusive. Może komórka po komórce przekieruje się na życie po swojemu, akceptując koszty, niewygody, odpasowanie i odpępowienie się od nibydających/uzależniających przyjaznych rzekomo i dających wolność. Może uzna dorastanie za swoją wartość zamiast czegoś tam, co mu podsuwano. Wolność rzadka dziś się wydaje, bo trudniejsza jest niż zniewolenie wygodą i szczęściem na kredyt. Więc może jeśli możesz pokazywać to co masz już dla siebie odkryte rób to dla innych, w kręgu. Waluta: samorealizacja, samopotwierdzenie, umocnienie, energia do pracy dalej i życia.

Jednak istnieje w tym wariancie ryzyko, że nie zarobisz tak dużo jak w wariantach spolegliwych, niezaangażowanych, poprawnych i wystandaryzowanych wg norm jakichś tam instytucji.

I tu znienacka przychodzi z pomocą nowy Eko ład. I tak musimy się samoograniczyć. Może więc nie warto czekać.

Szkoła trenerów jesień Warszawa

Szkoła trenerów jesień Wrocław

 

O strategiach obronnych

O strategiach obrony

Wszyscy.* W dzieciństwie spotykamy się z tym czego nasz niedojrzały system nerwowy nie może przyjąć, z tym co nas nieuchronnie przeciąża, z tym co jeśli by wpuścić do środka mogło by być nie do zniesienia. Dosłownie. Odruchowo, z potrzeby życia, kreatywnie, a może i z miłości do siebie, rzadko świadomie, znajdujemy sposób na poradzenie sobie z tym co za duże. I dobrze. Bo może nie dalibyśmy rady przetrwać w środowisku, które nie jest gotowe ani zainteresowane naszym dobrostanem tylko sobą jest raczej. A  już na pewno nie dobrostanem takim jakim my chcielibyśmy, czy potrzebowalibyśmy go dostać. Kłopot w tym, że byliśmy w tamtym czasie od tego środowiska zależni. Kłopot w tym, że nasze spojrzenie bez tego obronnego filtra na to z czym się stykaliśmy musiałoby wtedy wywołać odrzucenie… środowiska. Niemożliwe. Więc odruchowo, w wielu wypadkach tak łatwiej, odrzucaliśmy siebie.  Jasne, nie da się tego sobie powiedzieć, ani wtedy ani teraz. Tyle jest na to przesłanek ze świata, które tłumaczą, że to najlepsza droga, że tak tylko można… Zatrzymujemy się więc jak w zepsutym pojeździe czasu w tym miejscu siebie, czasu, rzeczywistości, osób, środowiska i trwamy w tych strategiach obrony, odruchowo, żeby żyć. Oddzieleni od siebie samych. Oddzieleni od bliskich i tego środowiska.

Za głęboko?  Raczej nie. W każdej sytuacji grupowej spotykamy się z nawykowymi, niezidentyfikowanymi przez nich, mało pasującymi do zdarzeń warsztatowych reakcjami osób w niej uczestniczących. To właśnie obrony.  Kiedy ktoś się przymila, pokazuje jak bardzo się stara, uwodzi, spiera się, udowadnia, niepotrzebnie dużo mówi, zaczepia, otwarcie sabotuje, ucieka, zmienia tryb zajęć, protestuje, broni zasad, morale, innej osoby, siebie… Obrony widać już w całkiem małych porcjach zachowań: westchnienie, spojrzenie, wiercenie się, niewinne pytanie itd. W tle istnieje jakiś czynnik nazwijmy go zagrażającym, który otwiera drogę temu zachowaniu, uruchamia obronę w osobie, poza świadomością, jak kiedyś. Coś co automatycznie oddziela  w zachowującym się zdolność do identyfikacji dziejącego się głębiej procesu. Np. nadziei na odkrycie czegoś o sobie co mogłoby pozwolić sięgnąć po nową ścieżkę. Np. lęku przed ujawnieniem dziecięcej z pozoru potrzeby pokazania się, bycia w centrum. I wiele innych potrzeb, do których w świecie tego co musi być przed nami, wyrzekliśmy się prawa. Potrzeb, które reprezentują często proste, podstawowe ludzkie dążenia do bliskości, prawdy o sobie, granic, dążenia do rozwoju, odpoczynku, przyjemności, ciszy, samotności.

Niestety. W każdej sytuacji grupowej jesteśmy jako prowadzący narażeni na dotykające nas impulsy przypominające to właśnie stare środowisko w którym powstały nasze obrony. Nasze. A więc na impulsy uruchamiające nasze obrony. I tu ukazuje się złożoność roli prowadzącego. W z pozoru prostych zadaniach sympatycznej postaci, kiedy jest ona w ogniu zdarzeń uruchamiających ją wewnątrz musi umieć sobie z tym radzić. Najprościej będzie się oddzielić. Zrobić to co rola oferuje. Użyć tzw. autorytetu, czyli w wielu wypadkach po prostu siły. Szkoda. Bo ceną za porządek i spokój osiągnięty w ten sposób będzie słabszy kontakt z grupą i gorsze relacje z uczestnikami i sobą. Inne ścieżki? Trudniej będzie wejść w kontakt z obroną. A jeszcze trudniej będzie zobaczyć, jak nasza prowadzącego/ej obrona wywołuje obronę w tamtej osobie. Wycofać obronę ujawniając najpierw przed sobą własne tu i teraz przeżycie, potrzebę, spotykając zranienie. Cóż, kiedy zapienia nas w ułamku sekundy nasz trudny uczestnik-nauczyciel nie jest to łatwe. A jednak to właśnie droga współczucia do siebie. Która ma szansę przynieść współczucie dla uczestnika. Mogę dać  sobie, mogę komuś dać. Dać przestrzeń do bycia. Stąd nagłówek. Wszyscy.

Prowadząc grupę warto mieć przetartą ścieżkę (do) serca. Własną. Ścieżkę, w której widzimy siebie. Tyle ile widzę siebie tyle jestem w stanie widzieć kogoś. To nieskończona robota. I na osłodę, dla grupy, społeczności, świata, robimy ją na pewno, jednak przede wszystkim dla siebie. Wydeptanie ścieżki do swojego serca, włączenie czekających na przyjęcie części, z miłością odbierając ich dary i włączając do całości to praca, którą dobrze jeśli umiesz. Teraz kiedy umiesz, możesz jej użyć wobec innych. Objęcie siebie, to obejmowanie innych. Narzędzia, owszem działają. Ale to Ty jesteś tym co trzyma grupę. Bez Ciebie narzędzia to pusta forma. W obronie trudno jest trzymać grupę. Bo trzymam obronę.

Współczucie. Kiedy przez nie spojrzymy na zachowania obronne to widać dziecko, które się chroni, choć nie ma w Tu i teraz tego co zagraża, jak kiedyś. Jeśli uda się spojrzeć przez ból, trud, emocje, napięcie, cokolwiek co się odzywa w pierwszym kontakcie (przez też naszą obronę), w głębi widać kogoś kto się broni jak zawsze  kiedyś. I wtedy jest szansa na cud. Można stanąć po jego stronie. Zamiast przeciw obronie. Współczucie. Nie zarządzanie, nie siła, nie reakcja z naszego systemu obronnego. Spotkanie we współczuciu i wsparcie.  I to właśnie wydaje się być bardziej rolą prowadzącego, kiedy prowadzisz innych przez odkrywanie. Oprócz innych J ról oczywiście.

*Gwiazdka: Wszyscy a może ktoś mniej. Jeśli wykonał już swoją pracę nad sobą. Czytaj terapię. W zawodach pracujących w pomocy, wsparciu dla innych osób terapia własna jest zaleceniem. Samoznajomość, wewnętrzna przestrzeń jest czynnikiem efektywności i zarazem czynnikiem przetrwania. Jakkolwiek to brzmi, warto rozważyć. Integracja starych schematów, zaleczenie ran, włączenie figur broniących dostępu do potrzebnych nam części, lub wykonujących nadal swoją piękną obronną pracę (blokując jednocześnie coś innego), udostępnienie zasobów, otwarcie możliwości obrony w sytuacjach tego naprawdę wymagających to efekty pracy nad sobą. Zwyczajnie potrzebne, kiedy pracujesz z osobami, które zwykle nie wykonały tej pracy i jednocześnie oczekują wsparcia od Ciebie.

Szkoła trenerów jesień Warszawa

Szkoła trenerów jesień Wrocław