KONTAKT

Adres:
Gajrowskie 12a
11-510 Wydminy

Bartosz Płazak tel. 502 351 161

Obserwuj nas

Category: Blog HST

14 października, 2018 by DW 0 Comments

O nasionach. Co zasiewamy to zbierzemy czyli sianie na warsztacie.

O nasionach

Nie chcemy GMO. Nie chcemy sztucznego kodu genetycznego w roślinach, w żywności, w nas…

Od niedawna  jestem właścicielem działki ziemi i doświadczam tego jak wymagające jest żeby coś na niej wyrosło. Ile się trzeba napracować by mieć jakiś plon. Jak bardzo natura chce tak jak chce. A nie tak jak ja chcę.

Nasiona…  Okazuje się, że są całkiem spore grupy ludzi, które spotykają się by się wymieniać starymi odmianami roślin. A właściwie ich nasionami.   To się dzieje teraz. W dzisiejszych czasach. AD 2018. Gdyby Ci się wydawało, że dziwnie brzmi, nazywają się nasienną armią zbawienia.  Poszukaj, znajdziesz ich czeluściach sieci.

Po co to robią? Inna grupa ludzi coraz głośniej mówi o tym, że prowadzone od dziesięcioleci modyfikacje roślin  mające na celu przede wszystkim zwiększenie plonów nie służy naszemu zdrowiu na dłuższą metę. To co zachwyca rolnika, hodowcę, sprzedającego owoce, warzywa, zboża itd. niestety niekoniecznie przekłada się na dobro nasze, zależnych od nich zjadaczy. Za to bez wątpienia generuje więcej „towaru” do sprzedaży i więcej… zysku. A on przecież w dzisiejszych czasach zarządzania światem przez pryzmat pieniądza liczy się najbardziej, żeby nie powiedzieć jedynie.  Jak to powiedział mój mechanik pokazując mi plastikową część, zamiennik metalowej: światem rządzą księgowi.

Ale tu ma być o pracy z grupami   Do rzeczy.

Trener stając  grup przed  jest osobą, która może mieć wielki wpływ na życie uczestników. Może wprawić ich w zachwyt, może pokazać ścieżkę dostępu do tego czego szukają, może rozdawać prezenty, głaski, może poprawiać ,  może pokazać coś od siebie, może przywołać autorytety, może nauczać a może stwarzać okazję do uczenia się od siebie uczestników. Może zostawić trwały ślad, albo chwilowy.  Może zainspirować, a może odebrać inspirację. Trener jakiś. Dobry trener części tego co w poprzednim zdaniu się wystrzega.

Oddziaływanie prowadzącego przebiega zawsze na kilku poziomach. Pierwszy ten najbardziej widoczny i z reguły najbardziej wyczekiwany przez uczestników  to jest przekaz wiedzy. To dzielenie się doświadczeniem, przykłady, prezentacje itp. Jednym słowem kierowanie się  do uczestników z ekspresywnym przekazem w tym zakresie tematycznym w którym uczestnik przyszedł pobierać.  Na to uczestnicy czekają i tego chcą, zwłaszcza ci przesiąknięci tradycyjnym podawczym sposobem nauczania i takowego oczekujący.  Jak klocki lego wypustki i otwory. Pasuje.

Inny, ciągle mniej chciany poziom  to oddziaływanie  przez aktywizację pracy grupy.  Trenowanie umiejętności, zadnia, gry itp. Dobrze omówione, z uważnością na zachowania, motywacje, rezultaty wysiłków uczestników może czynić cuda. Ku zaskoczeniu uczestników. Zaskoczeni są zwłaszcza ci, którzy chcieli by prowadzący był ekspresywnym mówcą, błyskotliwym acz podawczym zachwycaczem. W tej wersji dla nich okazać się może, pod koniec warsztatu, że czas minął bardzo szybko, wiele się dowiedzieli, tylko, nie wiadomo jak to się stało. Bo prowadzący pytał, jakby sam nie wiedział, zmuszał do myślenia, robiliśmy ćwiczenia, była dobra energia, wymiana, kontakt, śmiech i powaga.  I w tym niewiele wykładów za to poczucie małego oświecenia w paru punktach. Intrygujące.  Trochę jak drewniane łamigłówki do składania palcami a raczej intelektem.

Kolejny poziom oddziaływania  to modelowanie. Stojąca przed grupą osoba jest czujnie obserwowana, niemal przez cały czas, a na pewno do momentu uzyskania bazowego zaufania.  U tych, którzy zaufają to badawcze napięcie nieco spada, za to przekaz modela uzyskuje jeszcze więcej dostępu. Neurony lustrzane wykonują swoje zadania cały czas. Osmoza. Przekaz wnika w odbiorcę. Później, po warsztacie  nie wiadomo czemu tu i tam ktoś mówi podobne treści i w podobny sposób i z błyskiem w oku. O modelowaniu  mówi Stephen Covey w swoim modelu wywierania wpływu. Jako najsilniejszy uznaje wpływ przez modelowanie. W dalszej kolejności w tym modelu pojawiają się relacje i techniki.  Kłopot w tym, że może przeniknąć coś więcej niż to co wiem. Warto by wiedzieć. Trochę jak z reklamą. Odbieramy wesoły filmik. A potem nie wiedzieć czemu jest w pokoju diodowy, panoramiczny telewizor, na kredyt.

Emocje jakie się pojawiają w czasie pracy mają dodatkowy wpływ na rezultaty, na uczenie się uczestników.   To czy  przeżycia w trakcie warsztatów są, czy są silne, jaki mają kierunek (radość czy lęk, złość), ma ogromny wpływ na zapamiętywanie. Mówi o tym m.in. Antonio Damasio, badacz mózgu. Czym więcej emocji jak zadowolenie, radość, satysfakcja tym więcej zapamiętywania i pozytywnego kojarzenia. Tym więcej też zaufania.  To jak z paliwami. Można używać zwykłego diesla, albo paliwa lotniczego. Różne pojazdy, różne prędkości i zasięg podróżowania.

Obserwując różne grupy wiedzę taką zależność, iż  czym większe zapotrzebowanie na wiedzę,  mniejsze doświadczenie uczestnika, zarówno w temacie jak i w szkoleniach czy po prostu w życiu, a do tego jeśli  to jedno z niewielu szkoleń na tym etapie jego życia czy pracy, tym łatwiej przyjmuje on to co niesie trener.  W tym miejscu pojawia się Twoja odpowiedzialność. Jesteś bowiem wzorcem. Czy chcesz czy nie chcesz. Dajesz, pokazujesz, uczysz. Poniosą to dalej.

Spotykam uczestników, którzy wykazują się zachowaniami, które mnie osobiście napawają lękiem. Kiedy wyobrażam sobie siebie w roli ich współpracownika, klienta, czy po prostu w towarzyskiej relacji. Są przekonani, o wartości siłowego, manipulacyjnego działania, o jego uroku. Zapytani skąd to mają, mówią że ze szkoleń…

Cóż. Trudno zaprzeczyć. Wiele siłowych, manipulacyjnych technik oddziaływania, wykorzystujących przewagę wiedzy, rangi, roli może działać bardzo szybko. Z poziomu oczekiwań realizacji celów może być bardzo skuteczne. Tylko kiedy patrzę na twarze je realizujących osób widzę niepewność. Widzę, że jest jakaś część nich samych, która nie chce naciskać i manipulować. Mimo , iż nie zna głębiej zasady działania, nie rozumie do końca tego co robi, nauczona przez kogoś i wzmocniona osiąganymi sukcesami robi tego więcej i więcej. Napięcie rośnie. Można mu jeszcze długo zaprzeczać. Ale rośnie. Kiedy pytam o co chodzi, słyszę, że nie wiedzą o co ale wiedzą, że mają tego powoli dość. Bo napięcie rośnie.

Brałem udział wielu castingach na trenera i do wielu projektów. Wiele razy próba zaproszenia do dyskusji na temat szans i zagrożeń, mocnych i słabych stron… do refleksji wywoływała alergię. Potem nie dostawałem tej pracy.  Oczekiwaniem bowiem jest najczęściej szybki i łatwy sposób.  Daj nam go już. O nic nie pytaj. Nie mamy żadnych problemów. A nawet jeśli to nie mówmy o tym. A jego, tego wspaniałego szybkiego sposobu,  jak nie było tak nie ma. I czego jeszcze bardziej nie można powiedzieć w wielu środowiskach: nie będzie.

W pracy z ludźmi uproszczenia działają chwilę. Algorytmy, techniki bez świadomości, treningu, wglądu są krótkotrwale efektywne. Po upływie czasu pierwotnego zadowolenia, bo działa, okazuje się, że też nie działa. Pojawiają się wyjątki od obowiązującego paradygmatu skuteczności ;). Ignorować, czy zauważać? A w praktyce:   albo naprawa gwarancyjna albo trzeba wyrzucić. Bo nie wiadomo jak naprawić.  Nie wiadomo?  Wiadomo.  Technika, narzędzie jest beznamiętne, bezduszne, jak nóż może leczyć albo ranić. Dopiero kiedy ktoś umie pracować sobą i narzędziem to coś z tego będzie.  A na to nie ma z reguły już czasu bo światem rządzą księgowi. Nie ma dwu dniowego szkolenia w spokoju tylko 4 godzinne z którego każdy może wyjść bo musi.

W moim pojęciu praca z ludźmi nie może ograniczać się do tego by dostarczać im wiedzę – trzeba uczyć jej użycia – umiejętności. Nie wystarcza też trenować umiejętności potrzebna jest warstwa samoświadomości, wglądu, rozumienia, gotowości,  słowem odpowiednio zbudowana postawa by ktoś mógł się efektywnie posługiwać jakąś wiedzą. A na to z reguły potrzeba czasu.

Jak to pogodzić w czasach oświecenia w weekend, patentów żeglarskich bez praktyki na wodzie, internetowych kursów medytacji, prawa jazdy na motocykl  robionego na parkingu,  korespondencyjnych szkoleń z obsługi klienta czy budowania marki. Jak to jest, że oczekuje się jakości, sprzedaje się jakość nie dając czasu i przestrzeni na jej zbudowanie?  Jak uczestnik szkolenia kompetencji społecznych ma się dowiedzieć o swoim  nawykowym  budzącym  złość w relacji zachowaniu, (w konkretnym kontekście) z książki, obrazków na ekranie albo z wykładu?

Od lat widzę przestrzeń dla trenerów z misją. Takich, którzy pracują na serio z człowiekiem. Na jego problemach, na jego potrzebach, ograniczeniach, na jego zasobach, budującego jego wzrost. ( wzrost a nie sukces, to za jakiś czas). Nie obiecujących za dużo.  Zasiewających to co może urosnąć i co może dać wystarczająco dobry plon. Może rośliny mniejsze ale zdrowe i takie co prędzej urosną.

Mam nadzieję, że na czas obudzimy  się do świadomości, że nie da się w weekend zrobić tego co nasi rodzice robili latami. Komputery i Internet, kolorowe materiały nie sprawią, że to co przerabia się na wielodniowych treningach psychologicznych trafi do głowy serca i w mięśnie przez ekran, w 5 godzin. Nawet za połowę ceny i bez wychodzenia z domu.  To GMO. Jest fajne, tanie, i bez wysiłku. Ale nie wiadomo co z tego wyrośnie. Może smakować ale nie znane są inne oddziaływania.

Jako odpowiedzialność trenera widzę nie obiecywanie. Za to zasiewanie ziaren świadomości, odwagi, poszukiwania swojej prawdy, świadomego stosowania wiedzy. Prowadząc grupę ścieżką rozwoju widzę jako swoją odpowiedzialność uczyć uważności. Uwrażliwiać, by  uczestnik umiał zdać sobie sprawę z tego co już ma, umiał tego używać  i się z tego cieszyć, a także widział czego  jeszcze potrzebuje i do tego w akceptacji siebie dążył.

Jako trenerzy mamy wielki przywilej. Dostajemy ziemię do zasiewu. Warto wiedzieć co siejemy.  Bo rośliny rozprzestrzeniają się same. Pomaga im wiatr. Czy chcemy czy nie chcemy.

14 października, 2018 by DW 0 Comments

Żagle. Męskość. Warsztat. Taki mix.

O męskim rejsie z warsztatami. Wielkie Jeziora Mazurskie 2018’ 

Różne są głosy o żeglowaniu. Najczęściej, że to piękny sport. Wiatr, woda, żagle, plenery, przyroda. To prawda. Doznania pod żaglami są wspaniałe, wiem o tym dużo z własnego doświadczenia. Jest też druga strona żeglarstwa Rzadziej mówi się o tym, że żeglarstwo to praca, uczenie się, poznawanie,  docieranie, spotykanie siebie i innych ludzi, że bywa tyleż nudno co stresująco, tyleż szybko co powoli, tyleż zwyczajnie co niezwykle, tyleż wietrznie i na fali co na patelni i w bezruchu. O ile humory załogi dopisują cała ta huśtawka różnych stanów sprzyja nam rozwija i może być świetną okazją do przeprowadzania warsztatów rozwojowych.

Całej tej gamy zjawisk przyrody i procesów między ludźmi doświadczyliśmy na męskim rejsie w czerwcu 2018r. W pomyślnej kolejności następowania po sobie, jak na załogę, która ze sobą pływała pierwszy raz, a  80% nie pływała nigdy 😉 przystało. Zaczęło się od spokoju, lekkiego deszczu, małego wiatru, przez stany średnie a skończywszy na potężnym przechyle, spienionej fali i porywistym wietrze, w słoneczno szaro-granatowym krajobrazie rozbujanego jeziora Kisajno. Pokonaliśmy sporą trasę bo z Pięknej Góry  przez jeziora Niegocin, Boczne, Jagodne, kanałami na południe na Tałty, Mikołajskie, Śniardwy, Ryńskie, kanały z powrotem, aż na Zimny Kąt na Kisajnie. Sprawność załogi rosła z każdą godziną. Stawianie masztu, żagli, zwroty i skomplikowane manewry, bardzo dużym jak na warunki szuwarowo bagienne jachtem, w coraz bardziej wymagających warunkach wyraźnie przyspieszało, mniej męczyło i mniej wymagało słów. Za to więcej błysków oka, uśmiechów i pokrzykiwań. Jak to żeglarze. Wiecie J

O męskości są ostatnio bardzo różne słuchy. Kryzys, rozkwit, przemiana, wzbogacenie, przeplatanie z kobiecością… Męskość to coś czym mam wrażenie jednak przede wszystkim za mało się zajmujemy. My mężczyźni. Nie wiem jak kobiety. Może też. Tych kilka dni w męskim gronie dało nam przeżyć tyleż samo przekrój żeglarstwa co męskości. Jedno wywoływało drugie z pola możliwości. Podobnie jak rejs leniwie, ale konsekwentnie w głąb naszych spraw rozpędzała się dyskusja. Powoli acz wytrwale pojawiały się nasze historie, potrzeby, ciekawość, wsparcie, konfrontacje poglądów, emocje. Coraz więcej uczyliśmy się od siebie nawzajem. Z biegiem dni, mil, łopotu żagla i obrotów łódkowej śruby dawaliśmy sobie coraz więcej słów i coraz śmielej. Podobnie też braliśmy od siebie. Męskość w 5 dni – nie ma szans. Z pozoru, albo gdyby się zapierać, że mamy zgłębić albo 😉 wyczerpać temat. Kiedy jednak pojawia się czyjaś historia, czyjeś pytanie, czyjś dylemat, prawdziwy od żywego człowieka, czas zwalnia jakoś. I mam wrażenie, że odsłania mi się bardzo dużo. Że jest czemu się przyglądać. Jest z czego się uczyć. Nawet jacht pochylał się łagodniej jakby. Za to w sercach i umysłach coraz więcej dzieje się i szybciej. Większa śmiałość i ochota. Większa satysfakcja.

Pracowaliśmy od rana. Od wstawania już się zaczynało a potem od stawiania żagli przyspieszało. Przy śniadaniu, gotowaniu i sprzątaniu. Obiedzie i kolacji. Na jeziorze w kanale i na postoju w trzcinach, leśnych zatokach i szuwarach (bo portów unikaliśmy z potrzeby skupienia i ciszy). Wiele słów, zdarzeń, interakcji było pretekstem do ożywionych wymian. Najpierw o tym co się stało tu i teraz by za chwilę przenieść się w przestrzeń bardziej abstrakcyjną i uogólnioną – męskiego życia, relacji, pracy, życia nas samych. Różnice wieku, doświadczeń,  środowisk z których pochodziliśmy, różnice w postrzeganiu zjawisk dawały ogromne pole inspiracji. Humor, a jakże, męski, rubaszny, otwarty, najeżony tym co faceci sobie lubią dać nawzajem a jednocześnie serdeczny i uważny: bez przerwy. Ten żagiel był cały czas postawiony. A my coraz śmielej go napędzaliśmy.  Nie brakło też flauty(cisza, brak wiatru) czyli zadumy, ciszy, zastanawiania się. Gdyby ktoś wątpił były też zorganizowane ustrukturyzowane zadania warsztatowe w grupie.

Wieczorami zaglądaliśmy głębiej, pojawiały się prace nad indywidualnymi problemami. Bywało o pracy, rodzinie, relacjach z ojcem, matką, rodzeństwem, kobietą, dziećmi, pracą, czasem, rozwojem i sobą samym. Bywało do 22 wieczorem  a i do 02 i zaczynało już szarzeć… Niekiedy ta męska wymiana nie pozwalała nam iść spać. Już za tym tęsknię.

Ważne, może najważniejsze na tym rejsie, co obserwowaliśmy to brak potrzeby wyczynu. Co to jest dla faceta? Raczej sporo.  Pomimo deklaracji pójścia w ambitną trasę odpoczywaliśmy. Ktoś przysnął w trakcie pływania na silniku, ktoś spał do 9tej, ktoś się wyłączył by poczytać, ktoś inny podziękował za dyskusję wcześniej by  o siebie zadbać. Warte to uwagi o tyle, że zdaje się tego ( odpoczywania, dbania o siebie) w tej grupie, a może w cały męskim świecie raczej nie ma za dużo. Zauważyliśmy to, że sobie pozwalamy na regenerację ze sporą satysfakcją. Dostrzegliśmy potrzebę bilansowania wysiłku odpoczynkiem i to że o niej zapominamy biegnąc. Ktoś powie: oczywiste. Ja odpowiem: nie kiedy biegniesz bardzo długo.  Ostatecznie to odpoczywanie tu dodało nam tylko pary do pracy, żeglowania, zabawy i śmiechu. Zdarzyło się nam na bębnach pograć i gitara się pojawiła. Dla urozmaicenia w całej powadze naszych rozważań;).  W końcu to tylko 5 dni. A raczej aż 5 dni. Odpoczywanie i zatrzymywanie się może też wnieść do codziennego życia więcej niż nam się wydaje. Jakoś mam wrażenie, że o tym był ten rejs. Akurat ten, męski, 5 dniowy.

Nie brakło zażyłości. Pożegnania chwilę trwały.  Jakoś nie chciało nam się wyjeżdżać. Na koniec brzmiało głośno pytanie: kiedy następny raz? Dlaczego za rok? Jak wcześnie powinniśmy się zebrać?

Cóż, mam wrażenie, że w Polu ten rejs już jest. Teraz trzeba go tylko zmaterializować.

Organizacja Rejsu:

Holistyczna Szkoła Trenerów: https://hst.edu.pl

Alcha ośrodek rozwoju osobistego: http://www.alcha.pl/

14 października, 2018 by DW 0 Comments

Warsztat czyli co? Magiczny czas.

Warsztat czyli co? Czas. Trochę bardziej w wątku biznesowym… 

Cytuję: „Przecież możesz zrezygnować z tych kilku  ćwiczeń. Po co to. Powiedz im po prostu jak ma być i będą wiedzieć. Nie mamy czasu. To decyzja kierownictwa”.

„Efektywnie wykorzystać czas oznacza zaczynać tuż po przerwie, od startu zajmować się tematem i do następnej przerwy nieustannie przekazywać wiedzę, nie traćmy czasu na co inne”.

„W ostatnich latach w jednej znanej dużej firmie szkolenia dla nowych pracowników skrócono z 5 dni do jednego. To optymalizacja czasu przygotowania pracowników”.

Powyższe cytaty mogą się wydawać nierealistyczne ale niestety realistyczne są. Zasłyszane są przeze mnie w rozmowach z osobami pracującymi w dużych firmach, uczestnikami warsztatów, uczestnikami szkoleń (szkół) trenerskich .

Czas szkolenia to bardzo zagadkowe zjawisko. Okazuje się bowiem, że można zmieścić pięć dni w jednym. Zrezygnować z pewnej części szkolenia też można. Można też załadować do jednostki czasu niemal ( sądząc po pewnych ofertach w Internecie ) nieskończoną ilość treści.  Czas szkolenia jest więc rozciągliwy, pojemny, i bywa, że dodaje specjalnej energii wydarzeniom w swoim przebiegu, tak, że stają się one bardziej kaloryczne. Czyli, że uczestnik wychodzi jednak i tak nauczony.  No bo jak inaczej to wytłumaczyć, że coraz krócej zajmuje zrobienie coraz więcej? Ok. Jest jeszcze kilka innych czynników efektywności ( czyli tych co się nimi ją uzasadnia, że ona jest). Ale tym razem skupię się na czasie.

Jeżeli przyjąć, że celem szkolenia, warsztatu ( użyję tych słów zamiennie tym razem, choć kompletnie nie są one dla mnie synonimami ) jest uzyskanie zmiany u uczestnika, manifestującej się nowym zachowaniem to:

  1. Godzina czasu jest w moim rozumieniu czasem całkowicie znikomym, nie zrealizujemy celu.
  2. Dzień to bardzo mało czasu.
  3. Dwa dni to czas, w którym być może uda się taki cel zrealizować.

Uważam, że sedno problemu jest w tym, jak rozumiemy sens szkolenia (warsztatu).

O ile widzimy go w przekazaniu wiedzy (wykład, prezentacja) rzeczywiście możemy mówić o  ilości. Ilość wiedzy, mierzona ilością punktów programu w jednostce czasu może być większa czy mniejsza zależnie od głębokości potraktowania tematu i od szerokości programu. O ile jednak idzie o zmianę zachowania to trzeba jeszcze popracować nad zastosowaniem wiedzy w praktyce czyli wykazywaniem przez uczestnika zachowania powiązanego z nabytą wiedzą. Zważając na to, że uczestników jest więcej niż jeden, dobrze by nie więcej niż 12 w grupie praktykującej, czas ten wydłuża nam się odpowiednio. Później warto jeszcze popracować nad nastawieniem:  emocjami, przekonaniami, które to zachowanie mogą wspierać bądź hamować kiedy to ma się pojawić w realnym środowisku pracy. Ponownie pamiętając o ilości osób. I to ciągle jeszcze spory poziom abstrakcji więc wypada poćwiczyć w symulowanych warunkach środowiska pracy. Ja widzę tu potrzebę kolejnej porcji czasu. Nie godziny, nie dnia a cyklu warsztatów o ile mówimy o wielu kompetencjach stanowiących zestaw potrzebny w danym zawodzie, stanowisku, czy w danej roli.

Tym samym godzinna pogadanka nawet jeśli zrobimy jakieś aktywizujące ćwiczenie raczej nie jest powodem by mówić o tym, że ktoś został przeszkolony, czytaj, będzie zachowywał się w oczekiwany sposób. Można mówić, że ktoś został wstępnie zapoznany z jakąś tematyką, może coś drgnęło w jego świadomości, może pojawiła się jakaś tendencja do refleksji (np. że sporo pracy i czasu jest potrzebne by osiągnąć biegłość).

Jednodniowy warsztat dla nowej startującej w danym składzie i temacie  grupy to czas, w którym można przekazać wiedzę, poprowadzić trening umiejętności, krótko pozajmować się postawami, które wspierają albo utrudniają stosowanie wiedzy i wdrożenie umiejętności. Na podstawowym poziomie.  Nie starczy już czasu na pracę nad zastosowaniami kompetencji w praktyce, a zwłaszcza w wielu wariantach sytuacji, do której umiejętność jest dedykowana.

Jaki cel ma więc skrócenie w poważanej firmie szkoleń wstępnych z 5 do 2 czy jednego dnia?. Około 20 lat temu szkolenia te trwały nawet dwa tygodnie a słyszałem o miesięcznych. Jak się to ma do jakości którą te firmy nam oferują, i której tyle jest w reklamach? Pójdę dalej. Czy można się nauczyć obsługi klienta,  negocjacji, sprzedaży, bycia liderem, w krótkim szkoleniu? Mam na myśli kompetencje społeczne. Pomijam wiedzę produktową jaka jest potrzebna do pracy.  Jak myślą o tym  uczestnicy takich szkoleń? Komu o tym mówią? Jak się czują (gotowi do pracy?)? Jak zatem traktujemy się nawzajem? Serio? Firma pracowników, pracownicy firmę ( za chwilę), firma Klientów, pracownicy kierowników? O ile możemy mówić o tym że nie rozumiemy głębi tego zjawiska to pozornie jest to oczyszczające z zarzutów. Jednak problem fikcji pozostaje.

A jak to jest w warsztatach rozwojowych? CDN.

14 października, 2018 by DW 0 Comments

Warsztat czyli co? Odbiór…?

Warsztat czyli co? Odbiór…?

Jak w krótkofalowej  komunikacji wojska i policji w filmach sprzed paru ładnych lat…

-Ja Brzoza, ja Brzoza, Hasło? / Odbiór?

-Ja Grab, ja Grab, słyszę Cię Brzoza, hasło: „Burza z piorunami”. Odzew?

-Ja Brzoza, ja Brzoza, słyszę Cię Grab, odzew: „Mamy piorunochron”.  Dotarliśmy do celu, zadanie wykonane, Bez odbioru.

Wiadomość została nadana i odebrana. Zostały zastosowane słowa będące umówionym wcześniej kodem, warunkującym przepływ przekazu. Jedna i druga strona jest przekonana o wykonaniu swojej pracy zgodnie z ustaleniami. Wszystko gra. Można świętować, a przynajmniej odfajkować, może odjechać na parking.

Warsztat. Grupa na sali, prowadzący też. Teraz ma przepłynąć to na co jesteśmy umówieni. Ma nastąpić przekaz i odbiór.

Kłopot w tym, że nie ma hasła i odzewu. Nikt go nie ustalił wcześniej. Zwyczajnie nie ma jak tego zrobić zwłaszcza kiedy przed Tobą otwarty warsztat. Nawet jeśli badane są wcześniej potrzeby uczestników,  to indywidualne kody odbiorców do ostatniej chwili nie są dla prowadzącego znane.

Założenia, scenariusz, narzędzia, doświadczenie, intuicja, obecność. Ty.

Start.

Odbierasz  intuicyjnie wiele sygnałów. Potrzeby, oczekiwania, możliwości, doświadczenie, emocje, stany, przekonania uczestników. Ci co wierzą w pole kwantowe i jego jednolitość,  powiedzieli by, że będąc w polu (grupy) po prostu odbierasz pewne informacje. Pamiętasz o tym co jest celem, co chcesz albo zobowiązałeś się osiągnąć. Z pozoru nie masz czasu na zbyt wiele interakcji. Masz sporo materiału do przekazania.

Wariant pierwszy. Nie otwierasz dialogu na temat tego co wydaje ci się, że odbierasz.  Nie zwracasz uwagi na hasło i odbiór. Zaszyfrowana twoim kodem informacja płynie od Ciebie do Nich. Robicie ćwiczenia, jednak nie widzisz przestrzeni na to by ludzi słuchać. Coś Cię goni. Coś mówi idź dalej. Nieprzewidywalność tego co się pojawi. Przygotowany wcześniej scenariusz, zaplanowane ćwiczenia, omówienia, pigułki wiedzy, pasują do siebie. Mówią: to twoja droga. Znaczna dynamika i tempo pracy zagłusza pojawiające się intuicje, chęci komunikowania się na poziomie tu i teraz. Kontrolujesz sytuację i wynik. Dzieje się. Oczy patrzą, oczy błyszczą, uszy słuchają, uwaga napięta by nic nie zgubić. Elokwencja, modele, ciekawostki. Ty je dobierasz i podajesz. Odbiorca jest pewien, że dostaje to co powinien. Jest zadowolony. Przekaz został nadany i odebrany.

Wariant drugi. Zwracasz uwagę na osoby. Odbiór?. Zaczynasz od dialogu. Ujawniasz swój pomysł warsztatu, ukazujesz jego założenia. Pytasz o to co potrzebują twoi odbiorcy w temacie. Część jest zdziwiona bo raczej umiejscawia Cię w pozycji tego co wie co powinien przekazać. Okazuje się, że część potrzeb wychodzi poza nawias możliwości tego spotkania, większość jest w jego zakresie choć jest zaskakująco różnorodna. Głębiej, płycej, trochę, dużo, szczegóły, poziom początkujący, ekspercki… Mówisz, że część materiału się nie pojawi, wskazujesz dlaczego inne elementy są tymi które proponujesz.  Rezygnujesz z scenariusza, otwierasz dyskusję, porządkujesz to co ludzie wiedzą, pokazujesz kierunki dalszej pracy, podkreślasz, że wszystkiego nie da się szczegółowo omówić, pytasz o to co dla nich jest najważniejsze. Oczy błyszczą. Odpowiedź jest nieznana. Jedno jest pewne. Nastąpiła wymiana kodów. Hasło i odbiór jest znane. Przestrzeń współpracy została oznaczona i jest zgoda. A przynajmniej jasność.  Teraz treść. Ponieważ łączność jest nawiązana pozostaje ją przekazać. Wybierasz narzędzia. Uśmiechasz się do swojego planu, założeń, przekonań, wizji i rezygnujesz z niego w jego pierwotnej formie. Energia porozumienia i intuicja trenerska podpowiada Ci  co wybrać co odrzucić, albo przynajmniej od czego zacząć. Zaczyna się taniec z olbrzymem. Kto prowadzi ten taniec?

Który wariant jest Ci bliższy?

W którym wariancie dorosły uczestnik warsztatu uczy się więcej? Który daje szansę na więcej satysfakcji uczestnika, trenera? Który wymaga więcej kompetencji? Który jest łatwiejszy do poprowadzenia? W którym jesteśmy jednym organizmem pracującym w kierunku celu z większym prawdopodobieństwem? W którym trener nadaje w bardziej dostosowany do odbiorcy sposób?

Odpowiedzi na te pytania w tekstach o tematyce trenerskiej na tym blogu i na warsztatach Holistycznej Szkoły Trenerów.

13 października, 2018 by DW 0 Comments

Od czego zaczyna się warsztat?  Kiedy on się zaczyna, czyli rzecz o sitach.

Od czego zaczyna się  warsztat?  Kiedy on się zaczyna czyli rzecz o sitach.

Okazuje się że wcale nie tak późno jak się to wydaje. Nie zaczyna się kiedy się widzimy w drzwiach. Ani nawet wtedy gdy pierwszy raz rozmawiamy.  Zaczyna się wtedy gdy ktoś zacznie myśleć o tym by wziąć udział. Później rozwija się ten pomysł w nim/niej, ktoś podejmuje poszukiwanie informacji, analizę, sprawdza, rozważa,  rozmawia z ludźmi i wreszcie kontaktuje się z Tobą, organizatorem, trenerem, prowadzącym… to wszystko już bycie w procesie.

To co się wydarzy w tym całym czasie, w powiązaniu z tym co ktoś usłyszy, zrozumie, przeżyje, wyda mu się i jakie nadzieje potrzeby, myśli  i emocje w nim się pojawią,  wpływa na to, że pojawia się na twoim warsztacie. Pojawia się nie tylko on/ona samotnie, wyabstrahowana z procesu  istota, czysta karta. Pojawia się z tym wszystkim. To znaczy, że jest otwarty na to co przekażesz, zrobisz, zaproponujesz, jednak filtruje to przez to sito, które sobie wcześniej zbudował(a).

Można by więc powiedzieć, że grupa inicjuje się grubo wcześniej niż w tym momencie kiedy się spotyka. To co zostanie wniesione zasila proces i nadaje mu, tempo i charakter.  Warto też zauważyć, że raczej nie wiesz z jakim sitem przychodzą twoi uczestnicy ;).

Z tej perspektywy wszystko co na temat warsztatu, treningu, spotkania, kręgu znajdzie się w sieci internetowej, krąży pomiędzy ludźmi, wisi w formie plakatów ulotek, jest plotką, a może nawet to czego ludzie nie mówią ale swita im w głowie itp. jest czynnikiem jakości procesu a zatem i wyniku pracy grupy i twojej trenerze. Tym samym słowa, zdjęcia, filmy, całkowicie wszystko co mówisz będzie miało znaczenie. Nie tylko promocyjne, PR-owe ale bezpośrednio wpłynie na pracę na warsztacie.

Szczególne znaczenie ma to co odbiorą uczestnicy w toku rozmów telefonicznych o ile takie się zdarzą. Jednym z niebezpieczeństw jest obiecywanie, bądź wysyłanie sygnałów, że ci zależy. Może Ci zależeć na człowieku, na rozwoju, na zmianie systemowej, możesz chcieć zebrać grupę, możesz wreszcie widzieć jak bardzo Twój rozmówca potrzebuje tego co robisz, bo masz doświadczenie i jesteś w stanie to wstępnie ocenić. Możesz wcale nie obiecywać a jedynie mówić jak jest.  Intencja może być bardzo dobra, czytaj nie sprzedażowa wcale ( zresztą i sprzedażowa nie jest zła przecież). Wspierająca. Może się okazać, że grupa pojawia się na warsztacie i wszystko idzie świetnie.  Jednak oczekiwania, potrzeby, wyobrażenia czekają w kolejce na swoje miejsce w procesie. Na dodatek każdy ze swojego poziomu świadomości. Ktoś z lęku, ktoś ze złości, ktoś z akceptacji, ktoś ze smutku, ktoś inny z ochoty do działania, ktoś z dumy, ktoś z pożądania. Kiedy coś zaczyna się psuć, lub kiedy nadchodzi normalna kolejna faza rozwoju grupy, kiedy zmienia się sposób pracy, kiedy oferujesz metodę której ktoś nie zna, w której nie jest już całkiem miło fragmenty sita pojawiają się i zaskakują. To co w promocji jest elementem oferty, który jest z perspektywy projektu realizowany, wraca echem niespełnienia, oczekiwania, niezgody. Kłopot ma źródło w tym, że wchodzimy w proces z różnych miejsc, z różnych doświadczeń, z różnego rozumienia oferty, założeń, programu, ról i poziomu świadomości. No i wszyscy przecież jednocześnie, a zarazem wcale nie. Za to wszyscy z emocjami (gwiazdka, część tych co poodcinani będzie uważać, że bez emocji), które kierują uwagę tam gdzie chcą a nie tam gdzie chce prowadzący. Potęguje to aktywizowanie się zachowań, które towarzyszą ludziom w sytuacjach krytycznych, a które nosimy w zanadrzu  jako klucze do rozwiązywania na swoją korzyść różnych spraw. Emocje stanowią nagle ich dodatkowy napęd. Wszyscy są jakby bardziej przekonani o swojej racji. I z perspektywy indywidualnej, a jednak własnego snu o swoim bieżącym położeniu, pewnie ją mają.

Zadanie pogodzenia tych z pozoru sprzecznych dążeń jest znaczne i wymagające.  A to dopiero początek grupy. Jej działanie będzie zależeć od tego w jakim stopniu dotkniemy tego co wnieśli uczestnicy ale i jaki poziom wglądu jest dla nas wszystkich dostępny. Nie da się rozwiązywać problemów z miejsca w którym powstały. Jedyną drogą jest więc rozwój. Twój rozwój trenerze, facylitatorze,  prowadzący, szkoleniowcu….

13 października, 2018 by DW 0 Comments

O kończeniu. Dlaczego podsumowanie jest ważne?

O kończeniu. Dlaczego podsumowanie warsztatów jest ważne. Holistyczne szkice trenerskie. 

Wydaje się, że wystarczy dojść do jakiegoś miejsca oznaczonego jako cel. Osiągnąć jakiś rezultat. Że przebyta droga i osiągnięcie celu to wystarczające oznaki dokonania się czegoś. Że oczywiste jest, że  to już  jest to. Że jest dokończone, w całości w pełni.  A jednak to co dzieje się lub nie dzieje  już na poziomie uchwytnym nie zawsze tego dowodzi. Bardziej ulotna perspektywa tym bardziej.  O ile patrzeć przez nie na zachodzące zdarzenia można dostrzec, że nie tylko droga jest jeszcze do pokonania, że proces cały czas trwa i że są jeszcze takie jego części które wciąż nie mają dopełnienia.

Długie procesy rozwojowe nie są łatwe. Wiele się w nich dzieje. Na poziomie uchwytnym i nazywalnym najłatwiej, mamy realizację programu. Są modele, teorie, umiejętności. Na poziomie ciut bardziej wymagającym są relacje a w nim wewnątrz emocje wokół nich i to co z nimi związane czyli role, przywództwo, normy. Głębiej, ale w grupie jest wiele procesów wokół potrzeb, celów, konfliktów, dążeń, nadziei, wartości. Istnieje też coś co jest wyczuwalne a nie łatwo daje się już wyraźniej uchwycić i jest to pole grupy, w którym jak ktoś bywa częściej i bywa uważny  ,  to dostrzega różnice.  O ile ludzie w grupie są ze sobą długo te wszystkie warstwy nakładają się, mieszają i trwają w tyglu,  który można by ogólnie nazwać procesem rozwoju grupy, rozwojem świadomości dziejącym się w niej i na parę innych sposobów mniej i bardziej twardych czy ulotnych jeszcze nazwać. Mniejsza o nomenklaturę.

Wiele grup jest porzucanych samym sobie. Więcej wielu uczestników grup czeka ten los z pewnością. Nie ma czasu, budżetu, programu, nikt nie wpada na pomysł, że jest coś jeszcze do zrobienia. Po prostu jest ostatni warsztat i mówimy sobie do widzenia. Program jest zrealizowany. Ani słowa o tym co dalej, co się wydarzyło, jaka jest tego wartość, co z tym zrobić. Tak przebiega wiele projektów uczelnianych, unijnych. W prywatnych szkołach zajmujących się kompetencjami społecznymi częściej można spotkać się z warsztatami czy treningami zamknięcia. Ale i tu księgowi i rynek robią swoje. Liczy się bowiem program.  Zrobiliśmy w materii to co było do zrobienia. Do widzenia. Zapraszamy znów. Kupiliście produkt, zjedliście i już. Bo uważamy, w dzisiejszym świecie,  że fakty, namacalne, nazywalne, dające się wyszczególnić  są najważniejsze. Mało kto patrzy na proces a więc na nas. A przecież program ma służyć ludziom. Jak coś przed tobą stoi nie jest jeszcze twoje. Musisz wejść w tego posiadanie. Tak jest z nieruchomościami. I z umiejętnościami.

Uczestnicy do tego stopnia nasiąkli tym podejściem, że są skłonni do odpuszczania warsztatów zamykających. Traktują je jak coś co (ponieważ nie merytoryczne)  można pominąć i że nic tam się już istotnego nie wydarzy. Tymczasem tam właśnie jest przestrzeń na to by się zatrzymać i zobaczyć sens  iluś  tam miesięcy czy lat życia. Może dostrzeżesz, że nic się nie wydarzyło, może zobaczysz wartość, może olśni cię, że właśnie skompletowałeś/łaś całość tego co Ci było potrzebne i jesteś już w pełni tym kto ma iść dalej. A może zobaczysz, że masz jeszcze lukę, ale tylko jedną i niewielką, i że jak ją zasypiesz to łatwo ruszysz w swoją drogę. I to uwolnienie dopiero nastąpi. Jeśli jednak nie weźmiesz udziału w zamknięciu, bo to tylko zamknięcie, formalność, rozdanie dyplomów a nie merytoryczny warsztat, możesz nie zauważyć tego co masz i kim jesteś, gdzie możesz z tego skorzystać lub tego czego nie masz i pójdziesz w świat z mniejszą swobodą, pewnością siebie, motywacją, albo coś Cię zaskoczy, albo coś będzie trzymać i pociągać w tył. Bo rzadko w programie jest o tym jak to co jest przekazane pasuje do Ciebie, jak Ty to asymilujesz, czy to w ogóle dla Ciebie albo co jest Ci jeszcze potrzebne by naprawdę się tym posługiwać. I później często ludzie mówią: „e, to nic nie daje, e słabo, e za mało… ”.  Może gdyby pomóc im uporządkować to co mają i to czego nie mają, zintegrować jedno czy drugie, albo jedno i drugie nie byłoby może tak źle…

Zamknięcie to też okazja by sobie i komuś podziękować. Branie i dawanie ma to do siebie, że cieszy ale pozostawia nierównowagę energetyczną. I tym jednym dziękuję, które możesz dać komuś, albo tym (proszę) co możesz odebrać można wiele zmienić. Może się stać domknięte to co nie było. Dopełnione wdzięcznością, która jest katalizatorem radości i poczucia sensu. To domykanie w warstwie relacji. Z prowadzącym i z innym uczestniczącym. To z punktu widzenia programu kompletnie nieistotne.

To wreszcie czas by spojrzeć wstecz zobaczyć Kim wszedłem/weszłam i pożegnać tego Kogoś z jego historią a przyjąć tego kto stoi teraz przed moim lustrem i przywitać Go, kiedy patrzy do przodu przed siebie.  Figura zamknięta. Teraz ruszaj w swoją stronę. Na swoją ścieżkę, w zgodzie ze sobą. Czym więcej masz porządku i jasności tym łatwiej ją będziesz widzieć i łatwiej nią becie Tobie  iść.

12 stycznia, 2018 by DW 0 Comments

O radości i satysfakcji

„Przychodzi pół baby do  lekarza, lekarz: co pani jest? Ba.” To jeden z moich ulubionych dowcipów. Prawdopodobnie pamiętam go bo jest krótki i dlatego, że jakoś wyjątkowo długo się z niego śmiałem kiedy go pierwszy raz usłyszałem mając 14 lat. Cała wieczność, a jednak go pamiętam.

Spotykam różne grupy osób dorosłych. Bankowcy, ubezpiczeczeniowcy, pielęgniarki, inżynierowie, sprzedawcy, prawnicy, lekarze, urzędnicy, menagerowie, liderzy, specjaliści, pracownicy fizyczni, nauczyciele, hotelarze, pracownicy HR, programiści, projektanci, studenci studiów podyplomowych i studiów dziennych, najwięcej pracuję z grupami trenerskimi. Prowadzę dla tych grup warsztaty, niekiedy wcześniej ustalam zakresy programowe, badam potrzeby…

Od lat czuję, czuję że muszę hamować moją naturalną skłonność do humorystycznych, zdystansowanych, żartobliwych by nie rzec obśmiewających reakcji wobec pewnych zjawisk zewnętrznego świata, towarzyszącym mi i pewnie wszystkim ludziom. Jednym słowem trenuję powagę. Nawet już nie dyskutuję z tą moją częścią, która mówi śmiej się, oni to rozumieją tylko muszą udawać tę powagę. Na wszelki wypadek jestem poważny. Do czasu oczywiście ale o tym za chwilę.

Kiedy się spotykamy na salach szkoleniowych mam wrażenie, że uczestnicy spodziewają się powagi w trakcie zajęć a jednocześnie trochę się obawiają jak ja to zrobię by nie było za poważnie. Oczywiście wiele jest innych czynników które wpływają na to, że na początku spotkań z grupami jest inaczej niż w dalszej części, nie musi to być nastawienie uczestników czy moje. Jest proces grupowy, są wniesione doświadczenia, oczekiwania, nastroje, emocje, jest tradycyjne podejście do nauczyciela czyli z szacunkiem, (co może oznaczać powagę), no i trener też na wszelki wypadek poważny… Ja jednak identyfikuję pod tym wszystkim subtelną tendencję do nie śmiania się nie cieszenia się, nie przeżywania radości, a może raczej tłumienia jej na wszelki wypadek. Bo przecież z czego, bo dlaczego, bo co powiedzą inni, bo od dawna tak funkcjonuję i zapomniałem jak to jest się pocieszyć czy pośmiać… Dużo tych … (trzykropków). Bo też wiele do powiedzenia jeszcze i niedopowiedzenia w tym akapicie.

Skąd taka naturalna powaga zamiast naturalnej radości i swobody? Jak to się dzieje, że ciężko o autentycznie wyrażane uczucie radości, zadowolenia, takie wyczuwalne przez innych, swobodne, o śmiech po prostu?

Lubię czytać książki Aleksandra Lowena, psychoterapeuty, psychiatry amerykańskiego, twórcy nurtu pracy z ciałem zwanego bioenergetyką. Jego język, sposób przekazu a przede wszystkim zawartość jego książek bardzo do mnie trafiają. Mówi o rzeczach ważnych, pomijanych często, mówi wprost nazywając po imieniu zjawiska, które ja też dostrzegam w otaczającej mnie rzeczywistości i wypełnia luki w mojej wiedzy tym co dotyczy ciała i energii życiowej.

Aleksander Lowen opisuje przypadki klientów, którzy bardzo wiele osiągnęli w życiu, jednocześnie płacąc za to bardzo wysoką cenę. Osiągnęli to co jako ludzie naszego materialistycznego społeczeństwa w domyśle powinni osiągnąć czyli sukces materialny, jednak zapłacili za to wysoką cenę. Tą ceną jest dostęp do swojej życiowej energii. Do tej jej części, która powoduje, że czujemy, że żyjemy. Do radości.
Radość i jej przeżywanie to sens naszego życia według Aleksandra Lowena. To właśnie przeżywanie radości jest tym co nas buduje, wzmacnia, podnosi chęć do życia. To do niej prowadzą prawdopodobnie nasze działania kiedy je podejmujemy. To ona zasadniczo jest sukcesem, pełnią, której szukamy i dążymy do niej, przynajmniej do pewnego wieku.

Później jednak dzieje się coś dziwnego. Owych celów do realizacji i dróg by je osiągnąć staje się wiele, dużo, za dużo. Mają one właściwość wsysania jak czarne dziury wszelkiej energii życiowej, tego kto się im oddaje, przesłaniania tego co miało być sensem, radości. Za to obiecują lepsze życie.

Grupy po osiągnięciu czegoś w toku warsztatów miewają tendencje do podważania jakości, umniejszania wynikowi ich pracy. Ludzie pokazujący swoje wytwory bywają jakby trochę zawstydzeni tym, jakie one są. W domyśle słabe. Raczej oczekują korekty, by nie powiedzieć nagany, niż pochwały, uznania, nie są skłonni za łatwo się z niej cieszyć. Niekiedy siedzę bezradny widząc świetne osiągnięcia i słysząc pytania w rodzaju „ale co tu jest źle”? Czuję, że ja nie mogę się cieszyć tym co osiągnęli uczestnicy bo sam wyjdę na idiotę, i to przed całą grupą.

Radość ma w fundamencie wolność i niewinność. Wolność sami ograniczamy oddając się w niezliczone uwikłania życia w systemie, który nas otacza, w zamian za „bezpieczeństwo”. Większość naszych zachowań jest obarczona zewnętrznymi zasadami, procedurami, ograniczona zwyczajami i kosztami w tym finansowymi. Nie jest łatwo swobodnie się ruszyć (pojechać, spojrzeć na kogoś, powiedzieć coś) by na coś się nie narazić, no przynajmniej na dwuznaczny odbiór. Wolność w świecie zewnętrznym jest więc pozorna. Podobnie wolność wewnątrz nas. Mamy przecież superego, sprawujący władzę, w imię sukcesu życiowego, urząd kontroli nad naszym wewnętrznym światem, w tym szczególnie nad wyrażaniem uczuć. Ma on do dyspozycji system kar, nagród, zakazów i nakazów, dobrze umocowanych przez nas samych i środowisko naszego całego życia. Działanie wbrew niemu powoduje poczucie winy. Rozpoczyna się samo osądzanie. Kończy się niewinne, swobodne, spójne zachowanie. Jest za to kreacja „właściwych” zachowań. Odseparowanie ciała (emocji, w tym radości) od tego co jest pokazywane na zewnątrz. Ciało pełne kreacji, zablokowanej energii emocji przywyka do tego stanu. Kontakt z prawdziwym wewnętrznym pragnieniem życia-radości staje się coraz bardziej ukryty przed świadomością i niedostępny.

W społeczeństwach opartych na władzy mało jest radości. Radość jest obłożona granicami, restrykcjami, w niektórych środowiskach nie wypada się cieszyć czy nawet uśmiechać bo przedmiot pracy jest zbyt poważny, konsekwencje małego rozproszenia ( żartu, śmiechu, cieszenia się tym co już udało się osiągnąć) wydają się za duże, albo lęk towarzyszący osiąganiu zmusza do pełnej nieprzerwanej powagi. Towarzyszy nam często frustracja bo nie osiągamy tak szybko i tak dużo jakbyśmy mieli osiągać bądź chcieli osiągać. To wystarczające powody by się dobrze zastanowić czy się uśmiechać, śmiać, radować, ujawniać tę emocję czy dążyć do niej. Badania Sensory Logic oraz profesorów Stephena Kaplana, Marka Klebanov’a, Martena Seronsona (Dan Hill „Emocjonomika” str.327 i 328) dopełniają obrazu. Radość jest wyrażana rzadziej i słabiej przez podstawowych modeli naszego życia jakim są nasi przywódcy. Czy to prezesi, dyrektorzy firm, czy prezydenci państw. Za to na ich twarzach częściej możemy widzieć frustrację, pogardę, złość. A przecież na nich siłą rzeczy się wzorujemy.

Skoro więc mamy odnosić już te wielkie sukcesy i trafiamy na przeszkody, mamy wzorować się na tych którzy nam przewodzą i widzimy ich emocje trudno o radość. Trudno więc i o życiową energię. Czy to jednak znaczy, że jej nie potrzebujemy? Widzę, na każdym spotkaniu z grupą, że bardzo potrzebujemy. Ba, tym bardziej im mniej jednoznaczna jest wolność jej przeżywania.

Co jest więc zadaniem kogoś kto pracuje rozwojowo z grupami. Jak powiązać potrzebę radości z tym co ma robić trener ? Bo przecież ma osiągać rezultaty od tego nie ucieknie. Rezultatów chcą wszyscy. Ponad radością, energią życiową, to się jakoś przeskoczy.

Jestem zdania, że trener ma kilka zadań w przestrzeni radości. Dbanie o podnoszenie chęci do życia to może być nawet nasze główne zadanie. Bez tego żadna wiedza ani umiejętność nie będzie wdrożona w życie.

Ważne, by prowadzący jako model i przywódca na tym krótkim spotkaniu był sam gotowy dystansować się do siebie, uśmiechać się do siebie pomimo powagi sytuacji (rozwiązywania problemów, uczenia się). By był skłonny odnajdywać coś śmiesznego, groteskowego, przerysowanego w tym co tak serio musi być zrobione. By dał to po sobie poznać. By zaprosił sobą do zdystansowania się choć na chwilę od powagi, frustracji, zagrożeń, celów, ambicji, znużenia itp.

Ważne by z czasem rozwoju sytuacji na sali, postępem rozwoju grupy poszukiwał okazji do serdecznego wspierania uczestników sam i stwarzał okazję do tego by uczestnicy wspierali się nawzajem w pracy nad tym po co przyszli na warsztat. Radość z rozwiązań otwiera drzwi do radości w ogóle.

Ważne by stawiał poprzeczkę na szkoleniu w takim miejscu, które będzie wyzwaniem dla grupy a jednocześnie da im możliwość sprostania mu. By towarzyszył w uczeniu się. Realizacja celu to satysfakcja a od niej niedaleko już do radości. Zwłaszcza że zrealizowany cel to uzasadnienie dla radości nawet w naszym świecie ;).

Ważne by umieścić gdzieś w strukturze scenariusza elementy groteskowe, śmieszne, ale wnoszące treść i intelektualnie pobudzające, unikając przy tym bylejakości zadań pustych mających na celu tylko odrywanie od tego co się dzieje i rozśmieszanie. To godzi przecież w powagę uczestnika, który przyszedł się uczyć ;), i trenera, który pracuje na poważnie.

Ważne by prowadząc grupę mieć w zanadrzu kilka historii z własnego bądź czyjegoś doświadczenia, które można będzie wpleść pomiędzy zgłaszane problemy pokazując, że rozwiązanie jest możliwe. Od otuchy, widzenia szansy blisko do radości.

Ważne by być gotowym na ujawnienie prawdziwych, leżących często pod fasadą celów warsztatów   ( zwłaszcza biznesowych), problemów uczestników. Przestrzeń na to jest przyjmowana z wdzięcznością, uwalnia napięcia, przywraca wiarę, a prawda kiedy wydobyć ją umiejętnie na światło dzienne daje poczucie wolności. A przecież to fundament radości, mamy więc dostęp do życiowej energii dzięki uczestnictwie w warsztacie J.

Ważne by pomóc pogodzić i połączyć ujawnioną a wcześniej ukrywaną prawdę z rozwiązaniami, które dostarczamy. Kiedy ludzie nie muszą tłumić już swoich emocji związanych z tym co było i wiedzą jak sobie radzić z tym co będzie, radość pojawia się spontanicznie.

Ważne w kategoriach przyszłości jest to w radości, że ułatwia ona zapamiętywanie. I, trenerze twoja grupa będąc na fali tej energii zapamięta więcej i lepiej, mało tego będzie pamiętać Ciebie.

Ważne bym ja prowadzący grupę cieszył się tym co odkrywają uczestnicy, radował się ich radością. Dzięki temu i moja energia życiowa, energia radości jest we mnie.

Na końcu bowiem przecież pracujemy dla spełnienia. Skoro pieniądze, kolorowe samochody 100 calowe telewizory i wycieczki na szczyt świata nie mogą go dać to może da nam ją radość ? Mnie daje.

10 stycznia, 2018 by DW 0 Comments

Po co Holistyczna Szkoła Trenerów ?

Przyjaciel zapytał parę dni temu, co skłoniło mnie do zainicjowania Holistycznej Szkoły Trenerów. Chwilę mi zajęło zrobienie porządku w odpowiedziach, które zaczęły się pojawiać w mojej głowie. Sporo tych „dlatego”, „żeby”, „bo” i „po to by”… Projekt HST dojrzewał we mnie kilka ładnych lat, a elementy układanki zbierałem wraz z kolejnymi życiowymi i zawodowymi doświadczeniami i spotkaniami z ludźmi.

HST powstała w związku z moimi obserwacjami zawodu trenera w Polsce. Mam piękną możliwość mu się przyglądać. Prowadzę projekty trenerskie, bywam w gronie trenerów, uczestniczę w warsztatach, konferencjach, klubach, obserwuję internetowe dyskusje trenerów. Od zawsze sam ze sobą prowadzę dyskusję, którą nazywam „proces czy biznes”. Czyli czym ma się kierować trener w swoich wyborach? Czy może pomijać aspekty procesowe na rzecz biznesowych i odwrotnie czy nie?

Proces. Chodzi mi o proces grupowy, proces uczenia się, proces rozwoju, proces zmiany, proces jako coś co nie da się uchwycić, zmierzyć ani zatrzymać. Coś, co jest w ruchu. Coś, co zachodzi w ludziach. Coś, co jest nośnikiem relacji, klimatu i wyników pracy grupowej i wyników jednostki. Coś, co potrzebuje przestrzeni dla zaistnienia. Coś, co ma wiele warstw jawnych, i drugie tyle ukrytych. Jak go wycenić, wypunktować, wcisnąć w tabelkę? Bo biznes tego potrzebuje do biznesu…

Biznes. Pod słowem biznes rozumiem to, co w warsztacie/szkoleniu poza samym jego przebiegiem: projektowanie, dobór treści, badanie potrzeb, rama czasowa, koszty, organizacja grupy, miejsca pracy, nabywca, cena, wynagrodzenie trenera. Przesłanki z tych obszarów wpływają na realizację pracy grupowej. Wpływają na proces.

Więc sceptyk powie bzdura, da się wycenić proces. I ja trochę się z nim zgodzę. Trochę się da. Trochę. Niestety nie każdy zagląda pod dywan. Można więc łatwo uznać, że zawsze i w ogóle się da.

Osobiście jestem za: „proces”. Chciałem więc w HST pokazywać, że proces jest. HST daje możliwość by go doświadczyć, zaprzyjaźnić się, zrozumieć, nauczyć się współpracować i budować na nim. Zamiast się siłować. To dla mnie bardzo ważne. Za dużo widzę siłowych rozwiązań w świecie w którym żyję, bym miał modelować działanie siłą w pracy z grupą.

Osobiście jestem też za „biznes”. Pracuję dla biznesu. To dla mnie szczególnie ważne miejsce pracy. Tam też obok współpracy i rozumienia zawiłości pracy trenerskiej zdarza mi się dostawać bardzo biznesowe (ale nieprocesowe) propozycje, uczestniczyć w rozmowach, które wskazują na pomijanie aspektów procesowych. Wtedy jest mi ciężko. Bo chciałbym pracować z uwzględnieniem procesu dla biznesu.

W HST mówimy więc jak pracować w przyjaźni z różnymi procesami. Jak podążać za drogą procesu budującą się przed nami. Taoistycznie. Jednocześnie mówimy jak osiągać bardzo konkretne rezultaty idąc tą drogą w stronę biznesu. Mówimy więc jak połączyć proces z biznesem. Tak żeby wyjść z dylematu „proces czy biznes” i być trenerem, który szeroko widzi i rozumie proces i biznes.

Od lat zajmowała mnie obserwacja samego trenera. Trenera, który wykonuje swoje zadanie i nie zajmuje się tym, co nie jest jego sprawą. Oczywiście są granice. Granica rozsądku, granica terapii, granica wyznaczana przez cele i jeszcze kilka innych. Tym, czym trener się zajmować powinien jest człowiek, ten obecny na sali i Trener (on sam) człowiek i ci ludzie, którzy będą się uczyć od Trenera i ludzie stykający się z klientami trenera… Kojarzę ten zawód z odpowiedzialnością. Mam nawet wrażenie, że słowo zawód to trochę mało. To dla mnie raczej misja. Misja bardzo wymagająca i tyleż ciekawa. Trenerstwo jest okazją do inicjowania zmian, procesów, jakości, które ludzie poniosą dalej. I o ile trener ma coś do przekazania dobrego dla Świata ludzie poniosą dobre Światu. Tego chcę. Takie myślenie o relacji trener-człowiek-świat rozwijamy w HST. Możliwie holistycznie.

Zdarzało mi się słyszeć pytania w rodzaju „jak ty to robisz?” Faktycznie od dłuższego czasu robię to tak, że i uczestnicy warsztatów i ja jesteśmy z reguły zadowoleni. Po warsztatach mam poczucie spełnienia, widzę i czuję, że grupa podobnie. Przed warsztatami spokój. Wiem co pozwala mi uzyskiwać taki stan rzeczy. Łączę narzędzia, proces, zasady, kontakt, refleksję, świadomość i konkretne rezultaty. Umiem to przekazać. Ku mojej radości znam ludzi, którzy dysponują podobnymi możliwościami. Razem chcemy się tym dzielić. Realnie. I robimy to na warsztatach HST.

Szkoła trenerów to projekt w którym bardzo dużo się dzieje. Wiele razy słyszałem od uczestników, że to przygoda ich życia. Tak też było ze mną, kiedy sam robiłem szkolenie trenerskie. Teraz praca trenerska w znacznym stopniu wypełnia moje życie. Wiec odpowiadając na pytanie, po co inicjuję HST- kawałek odpowiedzi brzmi – by uczestniczyć we wspaniałych rozwojowych przygodach ludzi. By robić to nadal.

Obserwuję kilka grup trenerów związanych z ich stylami pracy. Widzę grupę nastawioną na rozwój osobisty, zajmującą się bardzo uważnie człowiekiem. Widzę grupę nastawioną na biznes, cele, wyniki, wskaźniki efektywności. Widzę grupę osób, które szkolą z przedmiotów bardziej twardych, bardziej wykładowo. Widzę grupę, która pracuje z ludźmi mając na celu poprawę ich bytu. Mam wrażenie, że te grupy mają wielką możliwość uczenia się od siebie i wymiany. Mam również wrażenie jakby trochę nie chciały. Jakby coś stało na przeszkodzie. Wydaje mi się też, że każda z tych grup widzi przed sobą jakiś cel. Specyficzny, mierzalny, akceptowalny albo ambitny, realny i terminowy 😉 (smart). I specyficznie odgradza się od innych, bo coś tam…

A co z sensem? Może dałoby się go poszukać, jakiegoś wspólnego. Gdzieś na poziomie społeczeństwa, świata, ekologii. Spojrzeć głębiej i połączyć siły. Pozwolić na przepływ doświadczeń, wiedzy, umiejętności. Połączyć materię i energię. Wodę i ogień. Tego szukamy w HST. Łączymy cele, narzędzia, konkrety i zaglądamy w siebie i świat. By utwierdzić się w tym, że jest sens to robić.

Sieć. Otóż marzyła mi się sieć wymiany. Sieć osób, które są skłonne wyjść poza swój smartny cel i robić coś jeszcze. Potrafiących myśleć konkretnie, w materii, tu i teraz i czuć głębszy sens, kreować wizje. Robić projekty na które nie ma pieniędzy ani w biznesie ani w NGO ani nigdzie. Trzeba je zrobić za darmo. I może przyniosą kokosy, mogą też przynieść „tylko frajdę i doświadczenie” a może ani to ani to. Projekty, których jeszcze nie wymyślono, bo może nie czas jeszcze. Albo nie podjęto, bo może nie uda się i co na to inni. Projekty, których nie da się zrobić w pojedynkę. Duże i małe. Takie, które bez naszej energii i ryzyka nie powstaną może nigdy. Może się mylę. Mam nadzieję, że jeśli ja tak myślę to są i inni, którzy też tak myślą. Więc HST to taki inkubator wolnej myśli, łączenia wolnej energii z wolną wolą. Stacja zarażania słowem Działaj (my). A że to szkoła trenerów to mamy spore przełożenie, jak to ekonomiści nazywają lewar, dźwignię.

Podsumowując HST jest by:

  • uczyć umiejętności pracy z grupą w kontakcie, opartej na procesie, realizującej wymierne cele osadzone w szerokim kontekście, mające dający się uchwycić sens, łącząc proces i biznes
  • uczyć odpowiedzialnego trenerstwa,
  • być wielowymiarową przygodą rozwojową dla uczestników i prowadzących,
  • łączyć różne modele pracy z grupami i umożliwiać przepływ kompetencji pomiędzy uczestnikami,
  • być zalążkiem środowiska trenerów realizujących alternatywne projekty alternatywnymi metodami z pożytkiem dla Świata.

15 kwietnia, 2017 by DW 0 Comments

Jak ty to robisz?

Ale co?
No że jakoś tak płynie i coraz bardziej ludzie pracują na tym warsztacie…
Nie wiem, jakoś tak, jestem tu…

Jak to robić żeby uczestnicy warsztatu chcieli się angażować?

Niezwykłe było dla mnie, kiedy prowadząc serię warsztatów trenerskich dla biznesu spotkałem się ze zdziwieniem a zarazem jakimś rodzajem uwolnienia, kiedy zaprosiłem uczestników do dyskusji na temat jak w pytaniu z początku akapitu. Kiedy grupa zaczęła analizować to co robiliśmy od rana (to co ja proponowałem i robiłem, reakcje uczestników i to co się działo w grupie), okazało się, że nie ma wykładu, Power Pointa, kamery, uśmiechniętych buziek na rysunkach, nakazów, zakazów, „budującej autorytet pewności siebie prowadzącego”, dowcipów na okoliczność trudności, filmów, i że jakoś nikomu tego nie brakowało. Za to z czasem mieliśmy bogatą, otwartą dyskusję, sporo prawdy, podejmowanie ryzyka, stawianie trudnych pytań każdy każdemu, mówiliśmy o tym czego nie wiemy, co chcemy, a czego nie, co się podoba, a co nie, z czasem zaczęliśmy mówić nawet co czujemy (o korporacyjna zgrozo! ) a nawet ujawniliśmy, że nie jesteśmy ani wszechwiedzący, ani idealni. Na szczęście chroniła nas zasada tajemnicy. Weszliśmy na dużo wyższy poziom swobody, lekkości, zabawy i nauki zarazem. Nikt nie szturchał prowadzącego, ani sąsiada, za to coraz więcej było pytań o szczegóły tematu. Zaskakujące, unoszące, angażujące. Radość pracy. Do dziś pamiętam. I nie tylko ja pewnie.

Była też grupa, która z rozsądkiem i zaangażowaniem pukała się w czoło. Trener musi podawać wytyczne, mówić jak jest, stwierdzać i dawać dobre rady. (czyli powiedz mi co mam zrobić). Najlepiej gdyby się nie przestawał uśmiechać, był miły, prowadził ciągły wykład z możliwie dynamiczną prezentacją, muzyką w przerwach, szumem wodospadu w czasie pracy własnej, tak żeby nie trzeba było nic robić by utrzymać uwagę i nie zasnąć. Nie trzeba by wtedy wchodzić w żaden kontakt, niczego ryzykować. Oczywiście prowadzący będzie mówił o czym sam uzna za stosowne, a my potem ocenimy jakość i powiemy co czy też ile nam to przyniosło. Nie podejmiemy próby zapytania, dyskusji, ujawnienia wątpliwości, bo nie od tego tu jesteśmy. Ostatecznie idąc tu liczyliśmy się z tym, że będzie to kolejne nudne szkolenie, a my stracimy tu dzień nic, bądź niewiele zyskując.

I tak właśnie jestem w ciągłej dyskusji z uczestnikami warsztatów trenerskich, liderami , zamawiającymi szkolenia, a nawet trenerami. Chodzi o to na ile powinniśmy prowadząc warsztat wchodzić w realny kontakt z grupą. Jakie to niesie ryzyka i jakie korzyści. Na ile trener prowadząc grupę (obojętne na jaki temat) powinien wychodzić „ze sobą”, ujawniać własne prawdziwe doświadczenia, refleksje, emocje? Jaki to ma wpływ na uczestników warsztatu, realizację celów szkolenia, bezpieczeństwo i rozwój grupy, atmosferę, nastawienie, a może idąc dalej na całą organizację, społeczeństwo, pole świadomości ludzkości? Czy może jednak warto się trzymać tematu, scenariusza, agendy i bezpiecznie dobrnąć do końca, kiedy ludzie coraz bardziej zamykają się w sobie nie czując kontaktu z prowadzącym, kiedy są w trakcie odgrywanie scen teatru „Ja do was to co muszę, a wy róbcie co mówię” (z uśmiechem).

Dlaczego nie wchodzimy w kontakt? Co stoi na przeszkodzie? Jak wygląda szkolenie, warsztat kiedy trener naprawdę jest? Jakie korzyści ma wreszcie sam trener z takiej postawy ?

Siła czy moc? Oto jest pytanie. Perswazja czy realny kontakt ? Dużo na ten temat w trakcie zajęć Holistycznej Szkoły Trenerów.