KONTAKT

Adres:
Gajrowskie 12a
11-510 Wydminy

Bartosz Płazak tel. 502 351 161

Obserwuj nas

Wpływać? Czy pływać?

Jest dla mnie sprawą wielkiej wagi przyjęcie przez prowadzącego siebie, jako tego kto ma coś do robienia na warsztacie. Innymi słowy przyjęcie roli, przyjęcie zadań, przywilejów, obowiązków. Przyjęcie rangi i płynącej z niej władzy. Przyjęcie, czyli akceptacja, zgoda, włączenie, używanie.

Celowo używam słowa „robienia” a nie zrobienia, uznaję bowiem jako ograniczoną, możliwość skończonego dokonania czegoś w pracy z ludźmi. Więc można robić. A nie zrobić. I do tego robienia jest potrzebne to przyjęcie siebie w roli.

Jednocześnie dostrzegam spore niebezpieczeństwo w braku wystarczającej klarowności, u prowadzącego/ej, co do objęcia tej roli/rangi formalnego lidera grupy. Żeby iść do przodu, prowadzić, myślę, trzeba się/coś/kogoś poruszyć. Ruszający musi chcieć, owszem, będzie łatwiej. Jednak często, bardzo chce i nie chce jednocześnie. Bywa w oporze. Staje na progach. Uruchamia obrony, unika,  ucieka, atakuje, rezygnuje, manipuluje, somatyzuje, buduje koalicje itd. Jest i nie jest jako ten co chce siebie ruszyć. Rusza i stoi. W tym niezdecydowaniu potrzebuje impulsu, energii, zachęty, żeby ruszyć. Sam może tam stać jeszcze długo, nie znajdując gotowości w sobie. Można mu więc pomóc, może nawet po tę pomoc tu przyszedł. Żeby pomóc trzeba się zdecydować. Do decyzji potrzebna jest zgoda na podjęcie ryzyka. Jej fundamentem jest akceptacja roli, pozycji i towarzyszącej jej pewnej władzy formalnej, wartości, możliwości i ryzyk z nią związanych.

Mam wrażenie, że jest spore pole mitu, mówiącego, że cała obecność prowadzącego/j musi być wspierająca, w rozumieniu: kojąca, uprzejma, przyjazna, grzeczna, miła, w ogóle jakaś tam a nie jakaś twoja. Najlepiej ma nie dotykać Tego co jest (trudne, do poznania, do włączenia, do przekroczenia),zwłaszcza gdyby to miało sprawić trudność (niechciane emocje, zachowania). Czy jednak spokojne, służące, wspierające zachowania każdemu służą? Czy miękkie, delikatne, czułe głaszczące każdemu służą?  Jestem zwolennikiem miękkiego wspierania. Odnajdywania i  integracji nowego, z możliwie najmniejszą porcją trudu. Całkowicie jestem za minimalizowaniem napięcia. Jednak to napięcie bywa potrzebne, niekiedy to ono właśnie może prowadzić do tego oczekiwanego odkrycia, poznania, włączenia, integracji. Podążanie za mitem zawsze spokojnego, spolegliwego prowadzącego może tę możliwość pracy pod/z napięciem, tę możliwość wsparcia odkrywania cofać.

Zauważam, że ciężko jest pracującym z grupami przyjąć perspektywę tej życzliwej stanowczości. Perspektywę bycia z drugim człowiekiem pomagającego odkrywać to ważne coś i stanowczego jednocześnie. Ta stanowczość, kierowanie, władza jakoś passe jest, jakoś odsuwana jest,  byle jej nie wziąć. Nie chodzi mi o władanie, które może o czymś autorytarnie zdecydować, zdominować, postawić na swoim, a o władzę, która daje nam prawo podejmowania interwencji, prowadzenia procesu, zatrzymywania jednego a uruchamiania drugiego strumienia wymiany między ludźmi, poszukiwania i odpuszczania.  Na przykład:  odmówienie uczestnikowi domagającemu się natychmiastowej odpowiedzi na pytanie, kiedy ono wychodzi poza umowę/zakres warsztatu. Na przykład zapraszanie uczestnika do zajęcia się samodzielnym odkrywaniem swojej wartości z zajęć. Na przykład  zamykanie wątków, otwieranie wątków, dbanie albo nie dbanie o kogoś,  zależnie od oceny potrzeby osoby/sytuacji. Na przykład instruowanie, stawianie pytań, nadawanie kierunku pracy.  Te działania z miejsca kierującego,  mogą się nie udawać, bez pełnej wewnętrznej jego zgody na kierowanie pracą grupy, bez przyjęcia na/dla siebie przywództwa, odpowiedzialności, bez spójnej jego/jej decyzji o przyjęciu.  Techniki mogą nie działać, uczestnicy mogą pozostawać w pomieszaniu, praca grupy może się zaburzać kiedy wewnątrz mamy wątpliwości czy nam wolno.

Mam formalną władzę. Kieruję tym warsztatem. Więc skąd takie wahanie? Co mi przeszkadza? Jak to jest, że sięgam po kierowanie warsztatami (prowadzenie ich jako trener), kręgami, a tak  bardzo skupiam  się by zachowywać się niedyrektywnie, chroniąco, delikatnie, niepotrzebnie grzecznie i nadmiarowo uprzejmie. Zastępuję kierowanie kolorami, zabawkami, pomocami, odwracającymi uwagę od sedna gadżetami, ogólnikami, okrągłymi słowami. Staram się trzymać tego niezależnie od biegu zjawisk grupowych, potrzeb sytuacji. Czy przyjemny udział w warsztacie stał się towarem? Czy zatem jest nadal  towarem (ofertą) rozwój? Po tak co chronić uczestników przed wychodzeniem ze strefy komfortu?

O co w tym chodzi? Gdy patrzę na deklarowane cele uczestników warsztatów z perspektywy partnerskiej umowy,  widzę, że ludzie przychodzą by się uczyć, rozwijać, odnajdować coś czego im brakuje. Uczyć oznacza często zderzać się z wyobrażeniami o sobie, poziomem swojej kompetencji, możliwościami, talentami, spotykać potencjały osiągania celów czy realizacji marzeń albo ich ograniczenia. Uczyć się to weryfikować swoje przekonania o sobie o innych i o świecie. Uczyć się to stawać w dyskomforcie i sięgać po nowego siebie. Kiedy więc widzę jak kogoś niesie w przeciwnym kierunku niż on sam deklaruje, dokąd on chce iść, chcę zatrzymać go, pomóc to zauważyć, by bardziej świadomie wybrał co  on chce robić. Zwłaszcza jeśli mam z nim umowę na ten rozwój. Dać mu znać nawet jeśli on nie wybierze się z tym mierzyć, wysłać sygnał. Dać mu znać, pokazać, skonfrontować oznacza pomóc wybrać:  status quo albo nowe. Gwiazdka. Niektórych lepiej zostawić w spokoju jeśli nie są gotowi wybierać. Jednak, uważam,  właśnie to decydowanie co robić, ile robić, wobec kogo robić  jest tym sprawowaniem przywództwa, władzy. Często wiąże się z narażaniem siebie, grupy i tej osoby na dyskomfort względem idealnego oczekiwanego świata. To jednak przeciwieństwo tendencji pozostawania w bierności, chowania się za hasłami różnorodności, siły wyższej, czyjejś drogi duchowej, siły wyższej, fałszywej pokory itp. To współczująca stanowczość, to również forma bycia blisko w tym trudnym czymś co jest.

Mam kilka hipotez co do tego co przeszkadza prowadzącym prowadzić ludzi ku nim samym.

Większość popularnych warsztatów to przedsięwzięcia biznesowe w na tyle dużym stopniu, że utrata klienta/przyciąganie kolejnych klientów jest istotną przesłanką by starać się o ich  zadowolenie. W grupach lęk jest podstawowym napięciem, mimo uzewnętrzniania przez uczestnikiem czegoś zgoła innego, przeciwnego. Dotykanie wrażliwych miejsc grozi wzrostem napięcia, wzrostem lęku, pomieszaniem, wejściem w obrony, szukaniem ujścia napięcia. W ograniczonym czasie, w rozwojowym zakresie umowy, bywa, że w obiektywnie trudnej sytuacji wymagającej głębszej interwencji, wyprowadzenie wartości z trudności jest trudne. No a uczestnik przybywa po wartość, ale bez napięć raczej by wolał. Napięcia mogą sprawić, że nie wróci. I biznes się zmniejszy.  Bardziej stanowcze bycie przy poszukującym, towarzyszenie w wyprawie w głąb siebie wymaga czasu, więcej ryzyka osobistego, doświadczenia, kompetencji a te najlepiej rozwija się  poprzez praktykę. Biorąc pod uwagę przesłanki biznesowe, krótki czas warsztatów, oczekiwania spolegliwej pracy ze strony uczestników może być trudno o przestrzeń do praktykowania. Obserwuję też jak coraz powszechniejsza staje się oferta rozwojowa finansowana z grantów różnych organizacji, promocji, oferta on-line (…) Tam niezadowolenie uczestnika może decydować o grancie albo  jego braku, o powodzeniu projektu, o fali komentarzy w sieci. To z kolei wywiera presję na organizatorów, od prowadzących oczekują oni omijania tego co zbliża uczestnika do nieznanego i dyskomfortu związanego z odkrywaniem siebie, uczestników zaś uczy być na koloniach z przyjemnymi ćwiczeniami warsztatowymi. Swoje robią bariera językowa i łatwość dostępu uczestnika do projektów (dotacje) które prowadzą do niespójności grup, pomyłek rekrutacyjnych, a dalej małej  gotowości na głębszą pracę grup.

Najważniejsze jednak wydaje mi się to co wewnątrz prowadzącego przeciw obejmowaniu przywództwa. To hipoteza główna.  Systemy wierzeń, przekonań, wytrenowana ukierunkowana na obsługę oczekiwań postawa, lęk przed objęciem roli, przed konfrontacją z grupą, utratą pracy i zarobkowania, trudności w podjęciu stanowczości i kierowania. Pod tym ugrzecznieniem widzę wielkie staranie się, strach i nagromadzoną złość, zaległości w realizowaniu ustanawiania własnego pola w różnych relacjach, niepewność co do tego ja-kim teraz być. Obserwuję też naśladowanie wzoru innych, delikatnych, miękko wspierających nauczycieli, pewnie tak pracujących w jednostkowych sytuacjach a może i w ogóle. Tęsknotę za czułością.  Słyszę to pomijające siebie staranie w słowach, które mimo, że w miłym tonie, ukazują w tle zezłoszczone, odwetowe, szukające rewanżu, szybkiego zamknięcia,  usadzające, wystraszone części.

Oddzielenie od siebie, rezygnacja, wycofanie, staranie się, nie ufanie sobie, trudności w samo wyrażaniu się. W dłuższym czasie trwania tworzą nawis niezrealizowanego napięcia, cierpienia. Jego trzymanie, ukrywanie pod wpływem presji otoczenia zawodowego, presji oczekiwań uczestników, czy konieczności finansowych tylko pogarsza wewnętrzną sytuację. Coraz trudniej sięgnąć do siebie, takiego jakim się jest, by zasilić rolę w zadaniu. Ciężko ukazać i uwolnić się, choćby po to by odzyskać energię używaną do utrzymywania poprawności. Ciężko stanąć za sobą po to  by ruszyć do pracy, sięgnąć po rolę, zrealizować to na co ona pozwala i co jest potrzebne by pracować z grupą w kontakcie i na cel, w jakimś poziomie własnej i czyjejś prawdy, odsunąć to co przeszkadza i zaakceptować to co jest.

W pracy grupowej potrzebna jest twoja złość, twój lęk, smutek, pomieszanie, zaskoczenie czy obrzydzenie, wahanie, zastanawianie się. Tak samo jak radość, ulga, entuzjazm, powaga.  Są potrzebne by zasilić nimi przekaz, narzędzie, interwencję. Bez folgowania sobie, nadmiaru, przesytu. Po prostu jako energia zasilająca zachowania, nadająca im autentyczność, pomagająca odbiorcom poczuć Cię a nie tylko słyszeć i widzieć. One (emocje) są napędem, sterownikiem prawdziwych z wewnątrz idących zachowań. Każdego. Również prowadzącego grupę. On/ona (prowadzący/a) stanowi źródło inspiracji, jest modelem dla tych, którzy przyszli tu poszukując własnej spójności. Zgadzając się na stanie w sobie i w roli wyjdziemy poza merytorykę ale i  ją zasilimy. Na pewno zainspirujemy do odkrywania siebie naszych uczestników.

Bycie z głębi siebie, serca, prawdy, mocy,  nie bycie ja-kimś „oczekiwanym” wygląda dla bojących się jak nieprzewidywalność. W dzisiejszym świecie strachu zmiennokształtność budzi lęk, przecież mamy być najlepiej wszyscy tak samo grzeczni.  W istocie to esencja nas ukazująca się wobec tego co jest. Zmienna. Jak bodziec i reakcja, zmienne, wynikające z siebie i zapętlające się.  Zaprasza do realnych relacji.  Może to to czego szuka wielu. To czego nauczyli się unikać. Może jest tym, czego unikanie, nie posiadanie w kontakcie utrudnia stawanie w roli prowadzącego i w wielu innych rolach.  Tym czego poszukują inni u Ciebie kiedy prowadzisz grupę.

Stanowcze bycie z mocą i miłością bywa też mylone z dominacją, agresją. Bywa nimi naznaczane, stygmatyzowane, ze strachu, w pomyłce i z chęci oddalenia odium wyjścia poza komfort. Niestety bywa, że celowo, na wyrost, na postrach, zaraźliwie i rozlewająco, dla obrony.  Strach i ochronne normy społeczne, zapraszają do nazywania takiej obecności w ten błędny sposób. Stąd już tylko chwila do rezygnacji z ekspresji emocji, a później z nas większej całości, takich jakimi jesteśmy. Dopasowanie się, uroczysta spolegliwość, włączanie nie włączalnego, pomijanie oczywistych granic dla pozorów wspólnoty nazywane jest ostatnio nowym słowem, inkluzja. Jak wtedy sprawować przywództwo? Jak prowadzić grupę, zespół? Jak zapraszać poza komfort, do rozwoju? Jak poszukiwać wartości w trudności? Z przepisu, z pamięci, z głowy, z recepty, z modelu ?  A co z dostępem do tych recept  kiedy nadejdą nasze emocje?  Wpływać czy pływać? Czy wybór jest poza strefą komfortu?