„Przychodzi pół baby do lekarza, lekarz: co pani jest? Ba.” To jeden z moich ulubionych dowcipów. Prawdopodobnie pamiętam go bo jest krótki i dlatego, że jakoś wyjątkowo długo się z niego śmiałem kiedy go pierwszy raz usłyszałem mając 14 lat. Cała wieczność, a jednak go pamiętam.
Spotykam różne grupy osób dorosłych. Bankowcy, ubezpiczeczeniowcy, pielęgniarki, inżynierowie, sprzedawcy, prawnicy, lekarze, urzędnicy, menagerowie, liderzy, specjaliści, pracownicy fizyczni, nauczyciele, hotelarze, pracownicy HR, programiści, projektanci, studenci studiów podyplomowych i studiów dziennych, najwięcej pracuję z grupami trenerskimi. Prowadzę dla tych grup warsztaty, niekiedy wcześniej ustalam zakresy programowe, badam potrzeby…
Od lat czuję, czuję że muszę hamować moją naturalną skłonność do humorystycznych, zdystansowanych, żartobliwych by nie rzec obśmiewających reakcji wobec pewnych zjawisk zewnętrznego świata, towarzyszącym mi i pewnie wszystkim ludziom. Jednym słowem trenuję powagę. Nawet już nie dyskutuję z tą moją częścią, która mówi śmiej się, oni to rozumieją tylko muszą udawać tę powagę. Na wszelki wypadek jestem poważny. Do czasu oczywiście ale o tym za chwilę.
Kiedy się spotykamy na salach szkoleniowych mam wrażenie, że uczestnicy spodziewają się powagi w trakcie zajęć a jednocześnie trochę się obawiają jak ja to zrobię by nie było za poważnie. Oczywiście wiele jest innych czynników które wpływają na to, że na początku spotkań z grupami jest inaczej niż w dalszej części, nie musi to być nastawienie uczestników czy moje. Jest proces grupowy, są wniesione doświadczenia, oczekiwania, nastroje, emocje, jest tradycyjne podejście do nauczyciela czyli z szacunkiem, (co może oznaczać powagę), no i trener też na wszelki wypadek poważny… Ja jednak identyfikuję pod tym wszystkim subtelną tendencję do nie śmiania się nie cieszenia się, nie przeżywania radości, a może raczej tłumienia jej na wszelki wypadek. Bo przecież z czego, bo dlaczego, bo co powiedzą inni, bo od dawna tak funkcjonuję i zapomniałem jak to jest się pocieszyć czy pośmiać… Dużo tych … (trzykropków). Bo też wiele do powiedzenia jeszcze i niedopowiedzenia w tym akapicie.
Skąd taka naturalna powaga zamiast naturalnej radości i swobody? Jak to się dzieje, że ciężko o autentycznie wyrażane uczucie radości, zadowolenia, takie wyczuwalne przez innych, swobodne, o śmiech po prostu?
Lubię czytać książki Aleksandra Lowena, psychoterapeuty, psychiatry amerykańskiego, twórcy nurtu pracy z ciałem zwanego bioenergetyką. Jego język, sposób przekazu a przede wszystkim zawartość jego książek bardzo do mnie trafiają. Mówi o rzeczach ważnych, pomijanych często, mówi wprost nazywając po imieniu zjawiska, które ja też dostrzegam w otaczającej mnie rzeczywistości i wypełnia luki w mojej wiedzy tym co dotyczy ciała i energii życiowej.
Aleksander Lowen opisuje przypadki klientów, którzy bardzo wiele osiągnęli w życiu, jednocześnie płacąc za to bardzo wysoką cenę. Osiągnęli to co jako ludzie naszego materialistycznego społeczeństwa w domyśle powinni osiągnąć czyli sukces materialny, jednak zapłacili za to wysoką cenę. Tą ceną jest dostęp do swojej życiowej energii. Do tej jej części, która powoduje, że czujemy, że żyjemy. Do radości.
Radość i jej przeżywanie to sens naszego życia według Aleksandra Lowena. To właśnie przeżywanie radości jest tym co nas buduje, wzmacnia, podnosi chęć do życia. To do niej prowadzą prawdopodobnie nasze działania kiedy je podejmujemy. To ona zasadniczo jest sukcesem, pełnią, której szukamy i dążymy do niej, przynajmniej do pewnego wieku.
Później jednak dzieje się coś dziwnego. Owych celów do realizacji i dróg by je osiągnąć staje się wiele, dużo, za dużo. Mają one właściwość wsysania jak czarne dziury wszelkiej energii życiowej, tego kto się im oddaje, przesłaniania tego co miało być sensem, radości. Za to obiecują lepsze życie.
Grupy po osiągnięciu czegoś w toku warsztatów miewają tendencje do podważania jakości, umniejszania wynikowi ich pracy. Ludzie pokazujący swoje wytwory bywają jakby trochę zawstydzeni tym, jakie one są. W domyśle słabe. Raczej oczekują korekty, by nie powiedzieć nagany, niż pochwały, uznania, nie są skłonni za łatwo się z niej cieszyć. Niekiedy siedzę bezradny widząc świetne osiągnięcia i słysząc pytania w rodzaju „ale co tu jest źle”? Czuję, że ja nie mogę się cieszyć tym co osiągnęli uczestnicy bo sam wyjdę na idiotę, i to przed całą grupą.
Radość ma w fundamencie wolność i niewinność. Wolność sami ograniczamy oddając się w niezliczone uwikłania życia w systemie, który nas otacza, w zamian za „bezpieczeństwo”. Większość naszych zachowań jest obarczona zewnętrznymi zasadami, procedurami, ograniczona zwyczajami i kosztami w tym finansowymi. Nie jest łatwo swobodnie się ruszyć (pojechać, spojrzeć na kogoś, powiedzieć coś) by na coś się nie narazić, no przynajmniej na dwuznaczny odbiór. Wolność w świecie zewnętrznym jest więc pozorna. Podobnie wolność wewnątrz nas. Mamy przecież superego, sprawujący władzę, w imię sukcesu życiowego, urząd kontroli nad naszym wewnętrznym światem, w tym szczególnie nad wyrażaniem uczuć. Ma on do dyspozycji system kar, nagród, zakazów i nakazów, dobrze umocowanych przez nas samych i środowisko naszego całego życia. Działanie wbrew niemu powoduje poczucie winy. Rozpoczyna się samo osądzanie. Kończy się niewinne, swobodne, spójne zachowanie. Jest za to kreacja „właściwych” zachowań. Odseparowanie ciała (emocji, w tym radości) od tego co jest pokazywane na zewnątrz. Ciało pełne kreacji, zablokowanej energii emocji przywyka do tego stanu. Kontakt z prawdziwym wewnętrznym pragnieniem życia-radości staje się coraz bardziej ukryty przed świadomością i niedostępny.
W społeczeństwach opartych na władzy mało jest radości. Radość jest obłożona granicami, restrykcjami, w niektórych środowiskach nie wypada się cieszyć czy nawet uśmiechać bo przedmiot pracy jest zbyt poważny, konsekwencje małego rozproszenia ( żartu, śmiechu, cieszenia się tym co już udało się osiągnąć) wydają się za duże, albo lęk towarzyszący osiąganiu zmusza do pełnej nieprzerwanej powagi. Towarzyszy nam często frustracja bo nie osiągamy tak szybko i tak dużo jakbyśmy mieli osiągać bądź chcieli osiągać. To wystarczające powody by się dobrze zastanowić czy się uśmiechać, śmiać, radować, ujawniać tę emocję czy dążyć do niej. Badania Sensory Logic oraz profesorów Stephena Kaplana, Marka Klebanov’a, Martena Seronsona (Dan Hill „Emocjonomika” str.327 i 328) dopełniają obrazu. Radość jest wyrażana rzadziej i słabiej przez podstawowych modeli naszego życia jakim są nasi przywódcy. Czy to prezesi, dyrektorzy firm, czy prezydenci państw. Za to na ich twarzach częściej możemy widzieć frustrację, pogardę, złość. A przecież na nich siłą rzeczy się wzorujemy.
Skoro więc mamy odnosić już te wielkie sukcesy i trafiamy na przeszkody, mamy wzorować się na tych którzy nam przewodzą i widzimy ich emocje trudno o radość. Trudno więc i o życiową energię. Czy to jednak znaczy, że jej nie potrzebujemy? Widzę, na każdym spotkaniu z grupą, że bardzo potrzebujemy. Ba, tym bardziej im mniej jednoznaczna jest wolność jej przeżywania.
Co jest więc zadaniem kogoś kto pracuje rozwojowo z grupami. Jak powiązać potrzebę radości z tym co ma robić trener ? Bo przecież ma osiągać rezultaty od tego nie ucieknie. Rezultatów chcą wszyscy. Ponad radością, energią życiową, to się jakoś przeskoczy.
Jestem zdania, że trener ma kilka zadań w przestrzeni radości. Dbanie o podnoszenie chęci do życia to może być nawet nasze główne zadanie. Bez tego żadna wiedza ani umiejętność nie będzie wdrożona w życie.
Ważne, by prowadzący jako model i przywódca na tym krótkim spotkaniu był sam gotowy dystansować się do siebie, uśmiechać się do siebie pomimo powagi sytuacji (rozwiązywania problemów, uczenia się). By był skłonny odnajdywać coś śmiesznego, groteskowego, przerysowanego w tym co tak serio musi być zrobione. By dał to po sobie poznać. By zaprosił sobą do zdystansowania się choć na chwilę od powagi, frustracji, zagrożeń, celów, ambicji, znużenia itp.
Ważne by z czasem rozwoju sytuacji na sali, postępem rozwoju grupy poszukiwał okazji do serdecznego wspierania uczestników sam i stwarzał okazję do tego by uczestnicy wspierali się nawzajem w pracy nad tym po co przyszli na warsztat. Radość z rozwiązań otwiera drzwi do radości w ogóle.
Ważne by stawiał poprzeczkę na szkoleniu w takim miejscu, które będzie wyzwaniem dla grupy a jednocześnie da im możliwość sprostania mu. By towarzyszył w uczeniu się. Realizacja celu to satysfakcja a od niej niedaleko już do radości. Zwłaszcza że zrealizowany cel to uzasadnienie dla radości nawet w naszym świecie ;).
Ważne by umieścić gdzieś w strukturze scenariusza elementy groteskowe, śmieszne, ale wnoszące treść i intelektualnie pobudzające, unikając przy tym bylejakości zadań pustych mających na celu tylko odrywanie od tego co się dzieje i rozśmieszanie. To godzi przecież w powagę uczestnika, który przyszedł się uczyć ;), i trenera, który pracuje na poważnie.
Ważne by prowadząc grupę mieć w zanadrzu kilka historii z własnego bądź czyjegoś doświadczenia, które można będzie wpleść pomiędzy zgłaszane problemy pokazując, że rozwiązanie jest możliwe. Od otuchy, widzenia szansy blisko do radości.
Ważne by być gotowym na ujawnienie prawdziwych, leżących często pod fasadą celów warsztatów ( zwłaszcza biznesowych), problemów uczestników. Przestrzeń na to jest przyjmowana z wdzięcznością, uwalnia napięcia, przywraca wiarę, a prawda kiedy wydobyć ją umiejętnie na światło dzienne daje poczucie wolności. A przecież to fundament radości, mamy więc dostęp do życiowej energii dzięki uczestnictwie w warsztacie J.
Ważne by pomóc pogodzić i połączyć ujawnioną a wcześniej ukrywaną prawdę z rozwiązaniami, które dostarczamy. Kiedy ludzie nie muszą tłumić już swoich emocji związanych z tym co było i wiedzą jak sobie radzić z tym co będzie, radość pojawia się spontanicznie.
Ważne w kategoriach przyszłości jest to w radości, że ułatwia ona zapamiętywanie. I, trenerze twoja grupa będąc na fali tej energii zapamięta więcej i lepiej, mało tego będzie pamiętać Ciebie.
Ważne bym ja prowadzący grupę cieszył się tym co odkrywają uczestnicy, radował się ich radością. Dzięki temu i moja energia życiowa, energia radości jest we mnie.
Na końcu bowiem przecież pracujemy dla spełnienia. Skoro pieniądze, kolorowe samochody 100 calowe telewizory i wycieczki na szczyt świata nie mogą go dać to może da nam ją radość ? Mnie daje.
Powiązane
Wartość odżywcza czy forma? Ekostail.
Jedzenie jest po to by odżywiać a nie smakować. Ten tekst usłyszałem kiedyś od mojego przyjaciela i nauczyciela. Wprawił mnie...
Po co pracującemu z grupami narzędzia?
Ciekawe pytanie. Dla jednych rażąco nie na miejscu, dziwne, zaskakujące, posiadające oczywiste odpowiedzi. Dla innych...