KONTAKT

Adres:
Gajrowskie 12a
11-510 Wydminy

Bartosz Płazak tel. 502 351 161

Obserwuj nas

12 kwietnia, 2018 by DW 0 Comments

Warsztat czyli co ?  Zaczynam od postawienia tego pytania.

Gdzie się nie obejrzę słyszę, że ktoś robi warsztaty. Dzielimy się tym co mamy, wzbogacamy się nawzajem.   Cieszę się, bo to oznacza rozwój. To znaczy, że chyba będzie nam się lepiej żyło jako społeczeństwu.

Kiedy jednak posłucham też wewnętrznego głosu, który jak zwykle podważa uroczyste tezy, podniosłe refleksje i otwiera dyskusję  przychodzą do mnie pytania. Co to znaczy warsztat?  Kiedy możemy mówić o realizacji warsztatów? Po co prowadzić warsztaty? Co to w ogóle jest ten warsztat? Kto może prowadzić warsztaty i co trzeba wiedzieć i umieć by je prowadzić? Kim trzeba być by móc to robić z korzyścią dla innych? Co stanowi czynnik ryzyka sytuacji warsztatowej dla prowadzącego i dla uczestników? Jakie minimum kompetencje powinien mieć prowadzący? Jakie inne warunki powinny być spełnione by można był mówić o warsztacie? Jak powinien być prowadzony warsztat żeby to był warsztat?

Najbardziej spektakularny warsztat na jakim byłem liczył 70 osób. Byłem bardzo zaskoczony. Nie spodziewałem się tego po organizatorze i po prowadzących. To jednak nic. Dużo bardziej intrygowało mnie to, że wśród uczestników nikt nie zauważył tego. Czego? Tego, że nie był to warsztat. Może mityng, może festiwal, może zjazd, zlot. Na pewno okazja do poznania ciekawych ludzi spośród uczestników. Bo prowadzący ginęli w tłumie. Trudny był też czas, wykorzystanie czasu. Ćwiczenia (zadania), rundy wypowiedzi na dany temat dla 12 osobowej grupy to już długo a dla 70? (nawet imię i miasto). Trudno też mówić o indywidualnym podejściu do uczestnika;) czy  pracy na umiejętnościach.

Warsztaty są wszędzie i ze wszystkiego. Wszędzie na nich pojawiają się uczestnicy i prowadzący. Każdy warsztat to przestrzeń w której dzieją się procesy grupowe i wewnętrzne uczestników. Z reguły jest też warstwa merytoryczna. Edukacja sama w sobie. Różne są motywy obecności uczestników na warsztatach. Najczęściej słyszę o uczeniu się czegoś. I na to „czegoś” (edukację, czyli wiedzę) jest kładziony akcent. Przez stronę uczoną i uczącą. To „coś” czyli temat, program zakres merytoryczny to coś najprostszego do uchwycenia. Na „to” przychodzi uczestnik, „to” ma do przekazania prowadzący. I niestety to może się okazać nie najważniejsze jeśli patrzeć całościowo by nie rzec, holistycznie na rezultat warsztatu.

Docierają do mnie historie z warsztatów o sytuacjach które zaskoczyły prowadzących, uczestników a bywa, że organizatorów, zdarzeniach, które wymknęły się spod kontroli. O uczestnikach  i całych grupach, które nagle stały się trudne. O niezrozumieniu uczestnika czy prowadzącego, czy o niezadowoleniu po prostu po warsztacie. O kończeniu warsztatów wcześniej, o niezbieraniu się grup, o przerywaniu procesów rozwojowych albo utykaniu w miejscu. Oczywiście najwięcej jest historii o zadowoleniu, radości, satysfakcji, frajdzie, natchnieniu, odkryciu, nadziei, wracaniu po więcej, relacjach, poczuciu mocy. Te są w przewadze relacji po warsztatach. Bo to w końcu piękne i pełne mocy wzrastać.

Mam wrażenie jednak, że na wielu warsztatach traktowana ulgowo, zdawkowo, czy po macoszemu jest warstwa procesowa, a może nawet przygotowania prowadzącego do pracy z grupą w ogóle. To dość istotna, gruba warstwa w całym przedsięwzięciu „warsztat”. Gruba, czytaj wymagająca, istotna, również zajmująca znaczące miejsce w przebiegu warsztatu i dobrze by zajmowała dużo miejsca w umyśle prowadzącego (przygotowanie i prowadzenie). Niestety, a może dobrze, wymaga ona pracy, samoświadomości i rozwoju osobistego prowadzącego.

Wiele odbyłem rozmów rekrutacyjnych, w których słyszałem: robię to, prowadzę warsztaty ale wciąż coś się zatrzymuje, zgrzyta, mam sporo kosztów emocjonalnych, nie czuję się pewnie. I to stąd wyrasta moje pytanie z początku tekstu: Kim trzeba być by to robić?

Oczywiście wielu prowadzących prowadzi intuicyjnie, opierając się na tym kim są  i to działa, daje radę, przynosi zadowolenie i dobry PR. Może tak być. Są ludzie którzy po prostu mają to w palcach. Nieliczni. Rzadko.

Kiedy słucham niektórych relacji z warsztatów odnoszę wrażenie, że brakło na nich wielu elementów, które w moim rozumieniu stanowią o tym, że mamy do czynienia z warsztatem i trenerem. Słucham opowieści ze spotkań z ciekawymi ludźmi, pogadanek, szkoleń, kręgów, grup wymiany i wsparcia, pokazów, prezentacji a najczęściej mieszanki tych różnych sposobów pracy. Relacje mówią o zdarzeniach, w których prowadzący bardzo się stara, daje z siebie dużo, jest wytrwały, dobry wspierający, a jednak ludzie nie wychodzą z umiejętnościami a tylko z podziwem, radością, frajdą, zabawą … Czy coś jest nie tak? To zależy jak patrzeć.

Kiedy rozmawiamy w gronie trenerów o tym czym jest warsztat i gdzie są granice tej metody pracy grupowej zauważamy kilka głównych elementów mających odzwierciedlenie w aktywności trenera, funkcjonowaniu grupy. Jednocześnie dostrzegamy różnice stylu pracy prowadzącego, celów, charakteru grupy, potrzeb i możliwości uczestników itd. przez które każdy warsztat jest inny.

Co to jest warsztat, po czym poznać, że to warsztat, gdzie widzę granice warsztatu i innych metod pracy więcej w następnych częściach.

Bartosz Płazak

11 kwietnia, 2018 by DW 0 Comments

Odkrywanie natury – warsztat w lesie

Jest chłodny, jesienny poranek. Idziemy przez bajecznie kolorowy las zasnuty delikatną mgiełką. Słońce nieśmiało przedziera się przez konary drzew dając w połączeniu z mgłą fantastyczne świetlne smugi ścielące się zewsząd. Na liściach krople rosy połyskują w słońcu jak cudowne klejnoty. Idę pierwszy, za mną grupa uczestników warsztatu Zgromadzenie Wszystkich Istot. Zastanawiam się, czy ten spektakl wokół mnie jest również ich udziałem. Dochodzą do mnie strzępki rozmów; dwóch chłopaków za mną zawzięcie dyskutuje o rewelacyjnym programie komputerowym, dającym możliwość uśmiercania na różne sposoby przeciwnika. Co to będzie? – myślę sobie.

Zaczynamy od lepszego poznania się. Mielimy się w młynku, dobierając sobie co jakiś czas partnera, z którym rozmawiamy lub poznajemy się bez używania słów. Powoli wszyscy rozkręcamy się: jest bezpieczniej i bardziej otwarcie. Wiele osób mówi, że trudno im było uświadomić sobie własne mocne strony, choć podkreśla, że miały kłopot z podzieleniem się przeżyciem związanym ze środowiskiem naturalnym. Podtrzymując ten wątek mówię, że coraz więcej ludzi ma z tym kłopot: żyjemy w miastach, a nasz kontakt z naturą ogranicza się do oglądania filmów przyrodniczych o ginących gatunkach zwierząt. Są też ludzie, którzy mają okazję być w naturalnym środowisku, ale nie potrafią złapać z nim kontaktu, jakby byli niedostatecznie wrażliwi na to, co ich otacza. A chronić jesteśmy skłonni tylko to, co jest nam bliskie, znane i cenne. Jak to zrobić aby tak było?

Szukając odpowiedzi na to pytanie idziemy w głąb lasu i tam wśród drzew, liści, grzybów i patyków koncentrujemy się na poszczególnych zmysłach i ich wykorzystaniu w odkrywaniu rzeczywistości. Przyglądamy się wnikliwie, dotykamy, słuchamy, wąchamy i smakujemy (ostrożnie). Z czasem – co podkreśla wiele osób – otoczenie, w którym jesteśmy staje się bogatym źródłem różnych dziwnych wrażeń; jest ciekawe, niezwykłe i zdecydowanie bliższe, choć początkowo mogło wydawać się banalne.

Kolejną okazją do otwarcia się na przyrodę jest odgrywanie roli ślepca i przewodnika. Oprócz budzenia swoich zmysłów jest to również dla wszystkich dobra zabawa i dlatego, gdy ponownie siadamy w kręgu wyraźnie widać, że jest to już inna grupa niż na początku: łatwiej jest podzielić się swoimi przeżyciami, tym bardziej, że nikt do tego nie zmusza.

Po przerwie zmiana nastroju. Wspólnie czytamy Mowę Wodza Indian Seattle. Tyle razy czytałem już ten tekst, ale dzisiaj to, co szczególnie do mnie przemawia to jedno słowo, pojawiające się chyba najczęściej, albo tylko wyjątkowo akcentowane przez czytające osoby: świętość. Wszystko jest święte: wiatr, oddech kucyka i Ziemia cała. Po ostatnich słowach następuje długa cisza. W tej świętej ciszy udajemy się na samotny spacer, po to aby jakaś istota mogła nas wybrać i przez nas przemówić. Przygotowujemy maski istoty, która nas wybrała po to, by spotkać się na Zgromadzeniu Wszystkich Istot już nie jako ludzie.

Zakładamy maski i rozpoczyna się najtrudniejsza chyba część warsztatu. Wiele osób z przejęciem wypowiada się tak, jakby były inną istotą. Milczenie przeplata się z krótkimi wypowiedziami. „Jestem rzeką, swobodną, wartką, czystą. Ktoś wybudował tamę na mej drodze. Próbuję się przedrzeć, jestem zniewolona”. „Jestem drzewem. Moje liście kierują się do słońca, dzięki któremu żyję. Ale padają na mnie kwaśne deszcze i niszczą moje liście”. „Jestem Ziemią. Niosę na sobie ciężar ludzkiej cywilizacji. Jestem pełna różnych odpadów, z którymi nie potrafię sobie poradzić”.

W atmosferze powagi czytamy wspólnie listę ginących gatunków zwierząt. Zbliża się święto zmarłych i dobrze jest uświadomić sobie, że powinniśmy pamiętać nie tylko o ludziach, którzy odeszli, ale również o wszystkich żyjących istotach, które bezpowrotnie zniknęły z naszej planety. Każda osoba w kręgu wymieniająca ginące gatunki trzyma w garści żołędzie, które kładzie na środek. Po pewnym czasie w środku kręgu jest już wiele żołędzi. Spoglądamy na nie w milczeniu. Nadszedł już moment, w którym z bezsilności rodzi się siła. Próbujemy zatem odpowiedzieć na trzy zasadnicze pytania: co chcemy zmienić? Z czego możemy korzystać w dokonywaniu tej zmiany? I w jaki sposób to robić?

Na kartkach wypisujemy najpierw cechy rzeczywistości, w jakiej chcielibyśmy żyć, a następnie własne mocne strony. W oparciu o te sformułowania każdy tworzy kilka zdań (afirmacji) według klucza: „wykorzystując… (mocną stronę samego siebie), mogę sprawić, że świat będzie bardziej… (cecha rzeczywistości, w której chciałbym żyć)”. Po tej pracy dzielimy się zdaniami, które sformułowaliśmy. Wyraźnie widać, że mamy więcej energii, grupa jest pobudzona i otwarta na działanie. Zostało jednak jeszcze jedno pytanie, na które trzeba odpowiedzieć: jak dokonać zmiany? Rozpętuje się dyskusja, w której każdy mówi, co sam mógłby zrobić nie oglądając się na innych. Mówimy o tym jak oszczędzać energię, wodę, ciepło, co takiego kupować, a czego nie, jak się odżywiać, jak postępować z odpadami. Są to proste, drobne sposoby na zmianę, który każdy może wprowadzić do swojego życia natychmiast. Kulminacją jest rytuał postanowień, w którym każdy decyduje się wprowadzić do swojego życia jakąś konkretną zmianę. Ważne jest to, aby nie była to ogólna deklaracja, ale jakaś konkretna rzecz, nawet drobna, jak zakręcanie wody podczas mycia zębów. Stojąc w kręgu i trzymając magicznego żołędzia każdy na głos lub w myślach wypowiada swoje postanowienie. To już koniec tego spotkania. Wiele osób podchodzi do mnie i dziękuje mi za warsztat. Mówią, jak ważne jest to, by nie odbierać sobie wiary w to, że zmiany są możliwe i że warto działać w kierunku ich urzeczywistnienia.

Wracając do domu myślę o tym wszystkim. Każdy najmniejszy krok ma znaczenie; każdy jest sojusznikiem w dokonywaniu zmian w rzeczywistości. Jeśli otwieramy się na ból świata i dzielimy się nim w grupie, to pojawia się energia do działania, pojawia się wspólnota dająca wsparcie w codziennej pracy na rzecz wspólnego dobra.

Lubię prace warsztatową w przyrodzie z osobami gotowymi odkrywać swoje głębokie związki z naturą. Dzięki temu przypominam sobie o tym, co najważniejsze. Uczestnicy uczą się od siebie wzajemnie, ja uczę się od nich, a wspólnie uczymy się od przyrody – jedynej prawdziwej nauczycielki.

Ryszard Kulik