KONTAKT

Adres:
Gajrowskie 12a
11-510 Wydminy

Bartosz Płazak tel. 502 351 161

Obserwuj nas

Category: Bartosz Płazak

9 maja, 2019 by DW 0 Comments

Nieobecni mają głos. Prawda czy fałsz?

O tych których nie ma.

Właściwie nie ma powodu żeby się przejmować tym, że kogoś nie ma. Miał być, był wcześniej, wniósł co miał wnieść, wyniósł co miał wynieść. Skoro zadanie ma się dobrze to jego (nieobecnego) nieobecność nie przeszkadza. Przecież jesteśmy tu po to by się uczyć. Przecież mamy tu jakieś zadania, jakąś teorię, jakieś ćwiczenia do wykonania sami i w grupie. Zrobimy i do domu. Zrobimy bo to przecież tylko od nas zależy. Prawda czy fałsz?

Warsztat jak wiele poprzednich. Zaczynamy pracę na jednym z ostatnich spotkań w długim cyklu. Wszystko z pozoru jak zawsze. Otwieramy, działamy, mówimy, są zadania, jest refleksja, są doniosłe wnioski, wzruszenia, emocje, odkrycia, wdzięczność…

Nieobecność uczestników, którzy przez cały cykl wnosili pewną jakość coś jednak zmienia. Nie ma osoby, która reagowała na żarty Kowalskiego i mówiła mu kiedy ma przestać, nie ma osoby, która miała piękne metaforyczne refleksje wznoszące pracę grupy na wyższy poziom, nie ma osoby, która zawsze była w stanie zobaczyć coś pozytywnego i wartościowego w grupowym trudzie, sporze, impasie. Nie ma osoby, która co zjazd robiła postęp w odkrywaniu siebie a wszyscy inni jej kibicowali. Nie ma kogoś kto miał kłopoty rodzinne i komu można było choć przez chwilę współczuć, słuchać czy inaczej wspierać nawet w przerwie. A może nie ma też kogoś, kto zawsze wiedział jak w dwu słowach pięknie podsumować dyskusję, zamknąć niepotrzebną wymianę, a nawet w imieniu innych sprzeciwić się prowadzącemu.  Ktoś o tym powie na głos, że ich nie ma, że brakuje? (nie, bo może uznajemy, że mają prawo do nieobecności). Ktoś powie, że mu z tym trudno? (nie, bo może uznajemy, że nie mamy prawa do oczekiwania wobec innych obecności i nie dajemy sobie prawa do czucia potrzeby bycia z kimś w relacji o jakimś określonym kształcie). A szkoda.

Ci którzy są dziś nieobecni do tej pory pełnili w tej grupie pewne role. Do tych ról w tej grupie była kierowana pewna specjalna porcja uwagi i treści. Teraz nie wiadomo co z tym materiałem zrobić. Nieobecni dawali też coś specjalnego, czego nie dawali inni w tej grupie, a co było ważne by ta grupa była całością.

Można by powiedzieć, że zmienia się układ sił w grupie, można powiedzieć, że to inna grupa, że zmienia się jej pole, inne napięcie pojawia się w podobnych sytuacjach do tych z poprzednich zjazdów. Coś co było możliwe do zrobienia w poprzednich zjazdach kiedy był pełen skład nie jest już możliwe. Możliwe jest co innego. Przynajmniej jednak na początku pracy to „innego” raczej oznacza mniej niż więcej. Dominuje niższa energia, czegoś brakuje, praca wydaje się wymagać więcej od uczestników. Jakby tęsknota, brak, niedopełnienie wisiały w powietrzu. Trudno je uchwycić i nazwać bo racjonalnie patrząc wszystko jest ok. Praca jest, ludzie są, wartość merytoryczna jest. Tylko paru osób brakuje. A wcześniej byli.

To czy komplet grupy jest na sali szkoleniowej jest raczej pomijane. Trudno interweniować wobec czyichś osobistych i uprawnionych wyborów.  Fokus na zadanie sprawia, że uznaje się, że prowadzący ma coś do przekazania, a grupa jaka będzie taka będzie i wystarczy. Coraz powszechniejsze jest oczekiwanie angażowania grupy, pracy na doświadczeniu. No i co? Wychodzi na to, że grupa jest potrzebna by wykonać zadanie w pełniJ. Oczywiste. Ciekawie robi się jak praca zaczyna kuleć kiedy ludzie nie pojawiają się na zajęciach w dłuższych cyklach. Ciekawie (trudno, choć ciężko z tym pracować)  robi się jak uczestnicy wychodzą z zajęć w ich trakcie (nawet całkiem krótkich zajęć).

Fałsz. Niestety. Żałuję, nieobecni mają wpływ. Szczególnie jeśli obecni mają wobec nich jakąś potrzebę czy zaległość. To prawidłowość zdaje się nie tylko w pracy warsztatowej ale w ogóle w pracy grupowej, a nawet w ogóle w relacjach.  Zwłaszcza w tej co trwa nie dzień, dwa a kilka czy kilkanaście zjazdów.

Autor: Bartosz Płazak

15 kwietnia, 2019 by DW 0 Comments

O trudnościach.

Opór. O tym co może być trudne na warsztatach. 

Czy to co trudne zawsze musi być trudne?  Co na to wpływa, że tak jest? Przecież skoro jesteśmy dorośli i przychodzimy na warsztat to wydawałoby się, że grupa i prowadzący po to samo ( tyle, że są wobec siebie po drugiej stronie).  A jednak  to nie takie proste by zajmować się po prostu trudnościami. Warsztaty z tematów takich jak opór w grupie, trudny klient, trudne rozmowy, konflikt itd. rządzą się swoimi prawami.

Kiedy wchodzimy gdzieś (warsztat, zebranie, spotkanie), które ma być o trudnościach to one (trudności) już tam są przed nami. Ludzie nawet jeśli racjonalnie rozumieją, że to będzie czas i przestrzeń uczenia się i z pozoru stoją i patrzą z boku na temat/przedmiot (trudności) jednocześnie są w pewnego rodzaju  oczekiwaniu na tę trudność. Że ona przyjdzie do nich. Że będą musieli się z tym zmierzyć. Że im będzie trudno. Że coś w tym spotkaniu z trudnościami będzie takiego co sprawi im osobiście przeżycie, którego sobie nie życzą ( tak na co dzień).  Klasyczne lęki: przed oceną, przed ujawnieniem słabości, przed odrzuceniem, czy te w obliczu bycia od kogoś innego gorszym czy lepszym, i te przed zderzeniem się z prawdą o sobie i może jeszcze mnóstwo innych, czają się w uczestnikach takich warsztatów i spotkań. Niestety mało kto o nich mówi. Obok lęków stoją ciekawość tematu, prowadzenia, zdania i doświadczenia innych, nadzieja na wzrost kompetencji, na to że w przyszłości będzie lepiej, że dzięki temu wysiłkowi coś dobrego się wydarzy. Są też ambicje, że jak to ja się nie nauczę, jest sumienność, że trzeba być na warsztacie i znać temat, jest wiara, że trud przyniesie nagrodę. Innymi słowy tygiel różności. Albo proces. W tym procesie zmieszane jest dużo różności: myślenia i emocjonowania się, działania (wycofywania się). I przecież jest jeszcze zadanie: mierzenie się z trudnościami. Uczenie się na doświadczeniu. Uff. Sporo tego.  A jednak nikt nie mówi, że jest ciężko (niezapytany). Może z powodu obawy przed trudnością?

Tak więc trudność przynosi trudność. Ruska baba w babie. Atmosfera na warsztacie z radzenia sobie z oporem (trudnych rozmów, trudnych klientów) mimo wyraźnego zadowolenia z odkrywania podłoża oporu, uczenia się narzędzi pracy z trudnościami  jest właściwie zawsze ciężka. Wszyscy bowiem mierzą się wewnątrz złożonym i wymagającym procesem własnym, na to nakłada się to co w procesie grupy. Nie przeszkadza to w byciu zadowolonym na koniec warsztatów. A nawet pomaga.

Warsztaty z tematyki trudności są specjalnym  wyzwaniem dla prowadzącego. Uczestnik może mieć na głowie swój proces i zadanie mierzenia się z trudnością. Prowadzący ma jeszcze ( oprócz swojego procesu i zadania) do zajęcia się procesem grupy, uczestnikami którzy mają trudności i dobrze gdyby dał radę wyłowić z tego co się dzieje najważniejsze zdarzenia by zrobić z nich użytek jako z doświadczeń. Ma też do wykonania zadania przekazania wiedzy i pomocy w tym by została przyjęta.

To co mi zwykle pomaga w osadzeniu się na tyle by prowadzić taki warsztat to perspektywa współczucia.  Współczucie  dla siebie i dla tej drugiej strony. Widzenie siebie i kogoś w tym co jest i nazywanie tego co widzimy i czujemy. Uznanie, że być może niewiele możemy szybko zmienić, a na pewno nie mamy na to jednostronnie recepty. Otwarcie się na to, że nie będzie tak jak chcemy, przejście na stronę tego co nieznane i oczekiwanie go z otwartością i akceptacją, wiara, że ci którzy są obok też chcą też dać i zyskać coś dobrego. Poszukiwanie rozwiązań przez angażowanie i ujawnianie swojego procesu (emocji, tendencji do działania, myśli) obserwacji siebie i innych, dzielenie się sobą i branie od innych, działanie oparciu o intuicję i życzliwą intencję wsparcia.  Warsztat z trudności nadal jest trudny ale jakość relacji i kontaktu, nie pozostawia już wątpliwości. Jest dobra i pełna wsparcia. A z tego miejsca można ruszyć krótką drogą do uczenia się.  

Autor: Bartosz Płazak

13 kwietnia, 2019 by DW 0 Comments

O intencji

Wydawało się, że prowadzenie tego warsztatu nie jest najlepsze. Pozostawiały do życzenia instrukcje, można się było przyczepić do niekonsekwencji w realizowaniu ćwiczeń, wreszcie co wrażliwsi odbierali to, że Trener nie zauważał tej  i tamtej osoby i wypowiedzi. A jednak zdarzyło się coś nieoczekiwanego. Większość osób po zakończeniu dała pełen uznania feedback prowadzącemu. Ktoś powie, to się zdarza, pewnie go lubili. Może tak. A może jeszcze coś. Otóż wiele osób było poruszonych, miało wzruszenie w oczach, atmosfera była jakaś uroczysta na sali choć cisza jak makiem zasiał po zakończeniu pracy.

Warsztat ten bowiem był o tym co ważne dla Świata. Był o tym co wszyscy widzimy, wyczuwamy, odbieramy jakoś pod skórą, ale nie decydujemy się o tym mówić odpowiednio dużo, otwarcie i wprost. Przekaz prowadzącego płynął z serca, a treść nie dotyczyła umiejętności, które służą osiąganiu czegoś, byciu jakimś, bieżącego życia tu i podnoszenia jego jakości. Ba było o tym że powinniśmy się bardziej wysilać.  Była ona związana z tym co ważne dla wszystkich, mówiła o problemach świata i zarazem problemach każdego z nas. O tym co nam zagraża i zmienia życie, a zarazem o tym czego nie chcemy widzieć. A więc o jakiejś ważnej a pomijanej na co dzień dla wygody prawdzie. Pomijanej pewnie też dlatego, że dla większości niedostępnej w takim ujęciu. Warsztat więc dotyczył nas w najgłębszym stopniu, mnie, ciebie, mieszkańca Afryki, Kamczatki, Nowego Jorku, Warszawy i Pcimia. Prowadzący zaś sam poruszony do głębi problemem stał przed nami i niekiedy wydawało się że zawibrował mu głos. Z przejęcia, ze wzruszenia, pewnie i z tremy przed wystąpieniem. No i pewnie dlatego, że mówił o tym co dla niego samego było ważne z głębi.

Cóż więc znaczyły błędy w prowadzeniu? Niewiele. Dla nas oczywiście sporo w kategoriach możliwości uczenia się na błędach ;). Ale dla odebrania przekazu? Podejrzewam śmiało, że mogłyby być pominięte. Wobec tak śmiałej tezy warsztatu i pięknej śmiałości Prowadzącego.

Jak to powiedziała kiedyś moja nauczycielka trenerskiego fachu, a ja zapisałem głęboko w sercu: jeśli intencja jest dobra wiele Ci wybaczą.

I  ja dziś jeszcze coś dodam. Czym bardziej pracujesz dla większej sprawy, dajesz od siebie swoją prawdę i stoisz w niej odważnie, tym bardziej będziesz przyjęty.

Autor: Bartosz Płazak

11 lipca, 2018 by DW 0 Comments

Pojedź na rejs. Popłyń na warsztat.

Kiedy okrętujesz się na jacht, wchodzisz na trap, stajesz się załogą wydać ci się może,  że wiesz czego możesz się spodziewać.  Jest ktoś kto jacht prowadzi, bierze odpowiedzialność za kierunek,  nawigację podział zadań i załogę.  Skiper, kapitan, sternik, jakkolwiek go nazywać. Możesz przyjąć, że wystarczy robić to co będzie od ciebie chciał i wystarczy by wszystko grało. Podobnie z załogą, Twoimi kolegami, tymi którzy razem z  Tobą wsiadają na pokład by wypłynąć na szeroką wodę. Cieszysz się na dobre relacje, może trochę się obawiasz, że z kimś się nie dogadasz. Króluje jednak optymizm.

Kiedy dumny jacht wychodzi z portu wszyscy są podekscytowani. Kto pływał wie. Kto nie pływał może być pewien przypływu energii. Podniecenie, radość, ciekawość mieszają się z nutą obawy, ekscytację uzupełnia niepewność.  Te dwie ciemniejsze emocje  oczywiście  w mniejszości. JKto pływał wie, kto nie pływał-to raczej po prostu naturalne na początku każdego grupowego wyjazdu czy warsztatu.  Przygoda zaczyna się. Czas na nowe.  Nowe miejsce do spania które przypomina parapet, toaleta jak jednodrzwiowa szafa na ubrania ( od razu z prysznicem). Dyżury w mesie, ładowanie akumulatorów żeby lodówka chodziła i by móc podładować telefon. Słuchanie UKFki, patrzenie na GPS, głębokościomierz i  pilnowanie kursu. Spotkanie z jachtową rzeczywistością to frajda sama w sobie ;). Gwiazdka. Dla niektórych zdziwienie, zaskoczenie a nawet lęk.   Mijamy główki portu . Pierwsze komendy na żagle, gasimy silnik słychać tylko wiatr. Trochę kiwa, trochę się przechyla. Uśmiechy, badawcze spojrzenia, uczymy się nazw lin, węzłów, wiatrów. Uczymy się łódkowego życia. Uczymy się też tego jak tu żyć ze sobą. Poznajemy się. Łódka płynie, płynie czas, a my coraz więcej ze sobą jesteśmy. Podaj linę, wybierz, poluzuj, postawcie żagiel. Kto dziś robi obiad a kto sprząta po obiedzie. Pycha, super, a jak szybko! Palce lizać makaron z groszkiem pod grotem, na falach. Po stole odjeżdżają talerze, widelce i kubki. Sternik w jednej ręce dzielnie dzierży koło sterowe w drugiej talerz z obiadem. Karmi go na przemian ze sobą samą przyjazna załogantka. Jak się zapomni to swoim widelcem.  Wszędzie razem. Śniadanie obiad, kolacja, port, pływanie, cumowanie.  Cudów nie ma. Tu i tam ktoś się najeży, ktoś warknie, ktoś powie co go boli. Słuchamy, patrzymy, pytamy. Docieramy się. Docieramy do siebie. Mamy też materiał do pracy rozwojowej. Ale to za chwilę. Bo teraz manewry.  Dochodzimy do portu. Zrzucanie żagli, klarowanie lin, zsynchronizowane współdziałanie przy przybijaniu do brzegu. Jacht z załogą waży kilka ton, jest w ruchu, nie staje w miejscu a keja się nie przesunie ;). Od naszej współpracy zależy czy staniemy zgrabnie przy pomoście a w gorszych warunkach zależeć  może nasze bezpieczeństwo. Tubylec wymachuje przyjaźnie ręką i mówi 400 kuna za dobę.  Skiper przełyka na dziobie , że prawie słychać na rufie i patrzy w pokład. Miejsce piękne, przecież nie zawrócimy, miało być mniej kuna(chorwacka waluta). Ekscytacja rośnie, tętna się podnoszą, oczy błyszczą, ciała pracują.  Ktoś się cieszy, ktoś działa ktoś się uczy, ktoś zamiera. Wszyscy razem wzrastamy w sprawności jako załoga, pomimo, że różnie wchodzimy w tę pracę. Każdy na swój sposób doświadcza siebie swoich mocy i ograniczeń. I ja i ty uczymy się od siebie wprost albo w lustrzanym odbiciu. Jacht, załoga, rejs, pływanie, nasze interakcje i wewnętrzne procesy nawet nienazwane sprawiają że się rozwijamy.  Ktoś staje z boku, to nie jego czas na aktywność… Ale jest jeszcze coś. Praca rozwojowa, warsztaty, i tam możemy wrócić by spojrzeć głębiej na to co się działo.

Na rejsie trochę trudno o program warsztatów. Często zmienia się pogoda, założony czas na wodzie wydłuża się bo pływamy  pod wiatr, są  zmiany kierunku wiatru, omijamy płycizny itp. Warsztat jest  więc zawsze wtedy gdy jest na to czas i energia załogi. Bywa, że łódź idzie w sporym przechyle  a my gramy w gry im pro (praca nad swobodą wyrażania siebie i spontanicznością). Bywa, że całą załogą omawiamy coś co się właśnie wydarzyło. Zdarza się, że członkowie załogi zajmują się indywidualnymi sprawami w towarzystwie prowadzącego.  W każdym jednak momencie inspirujemy się do rozmyślań. Wzajemnie, a także tym co się dzieje na jachcie i wokół. Zauważmy analogie żeglarstwa i naszego życia („sprawny sternik wie jak podnieść łódź z przechyłu jak rodzic wie jak zatrzymać dziecko rozkręcone w zabawie”, „lepiej nie stawiać za dużo żagla przy silnym wietrze  bo można go potargać i wpaść w kłopoty z napędem” czy „ jak za często kręcisz sterowym kołem jesteś ciągle na zakręcie”). Inspiruje przestrzeń, z jednej strony pusta, z drugiej pełna (wyspy, latarnie, boje, cieśniny, porty, otwarte morze, flauta i siódemka w skali Beauforta). Ileż można w nich zobaczyć tego co masz i tego czego szukasz. A skiper kiedy nawiguje wśród nich do celu jest jak ty sam kiedy płyniesz przez swoje życie. Jest więc o czym myśleć i rozmawiać. Kiedy jest więcej spokoju siadamy na dziobie, burcie czy rufie i zajmujemy się tym z czym przyjechaliście na rejs. W relacji jeden na jeden. Skpier zostawia koło sterowe i staje się coachem, towarzyszem w rozwoju.  Siadamy i  sami odkrywacie to już jest w Was i oczekuje na  odkrycie. Bywa, że wszyscy  grupowo zajmujemy się tym co ktoś wniósł, co go zajmuje. Uważność, wsparcie, humor i dbałość. Prawie jak w załodze żaglowca. Żagiel ma moc dawania rozpędu, ale nie należy wystawiać go na niepotrzebny wysiłek.

Z dnia na dzień poznajemy się coraz lepiej,  sami siebie i w grupie. Jesteśmy coraz bliżej, coraz to bardziej są otwarte i wartościowe wskazówki i zwroty które sobie dajemy. Rośnie w siłę nasza moc załogi (grupy) jako całości,  skomplikowane manewry są łatwiejsze, skupiona uwaga zmienia się w swobodę i humor. Znamy się, współpracujemy i wspieramy. Słowem fali za burtą towarzyszy fala rozwoju.

Na zakończenie rejsu jesteśmy zgraną ekipą. Pożegnaniom towarzyszą łzy wzruszenia, jak to bywa u tych co sporo przeszli razem i wiele sobie dali. Ci sami co przyjechali a jednak inni. Bo przecież żeglarstwo i  warsztaty rozwijają. Razem mają naprawdę wielką moc. I dają nam Moc. Popłyń z nami. Popłyń z wiatrem. Weź nowy kurs. Sięgaj po Moc.

Bartosz Płazak

12 kwietnia, 2018 by DW 0 Comments

Warsztat czyli co ?  Zaczynam od postawienia tego pytania.

Gdzie się nie obejrzę słyszę, że ktoś robi warsztaty. Dzielimy się tym co mamy, wzbogacamy się nawzajem.   Cieszę się, bo to oznacza rozwój. To znaczy, że chyba będzie nam się lepiej żyło jako społeczeństwu.

Kiedy jednak posłucham też wewnętrznego głosu, który jak zwykle podważa uroczyste tezy, podniosłe refleksje i otwiera dyskusję  przychodzą do mnie pytania. Co to znaczy warsztat?  Kiedy możemy mówić o realizacji warsztatów? Po co prowadzić warsztaty? Co to w ogóle jest ten warsztat? Kto może prowadzić warsztaty i co trzeba wiedzieć i umieć by je prowadzić? Kim trzeba być by móc to robić z korzyścią dla innych? Co stanowi czynnik ryzyka sytuacji warsztatowej dla prowadzącego i dla uczestników? Jakie minimum kompetencje powinien mieć prowadzący? Jakie inne warunki powinny być spełnione by można był mówić o warsztacie? Jak powinien być prowadzony warsztat żeby to był warsztat?

Najbardziej spektakularny warsztat na jakim byłem liczył 70 osób. Byłem bardzo zaskoczony. Nie spodziewałem się tego po organizatorze i po prowadzących. To jednak nic. Dużo bardziej intrygowało mnie to, że wśród uczestników nikt nie zauważył tego. Czego? Tego, że nie był to warsztat. Może mityng, może festiwal, może zjazd, zlot. Na pewno okazja do poznania ciekawych ludzi spośród uczestników. Bo prowadzący ginęli w tłumie. Trudny był też czas, wykorzystanie czasu. Ćwiczenia (zadania), rundy wypowiedzi na dany temat dla 12 osobowej grupy to już długo a dla 70? (nawet imię i miasto). Trudno też mówić o indywidualnym podejściu do uczestnika;) czy  pracy na umiejętnościach.

Warsztaty są wszędzie i ze wszystkiego. Wszędzie na nich pojawiają się uczestnicy i prowadzący. Każdy warsztat to przestrzeń w której dzieją się procesy grupowe i wewnętrzne uczestników. Z reguły jest też warstwa merytoryczna. Edukacja sama w sobie. Różne są motywy obecności uczestników na warsztatach. Najczęściej słyszę o uczeniu się czegoś. I na to „czegoś” (edukację, czyli wiedzę) jest kładziony akcent. Przez stronę uczoną i uczącą. To „coś” czyli temat, program zakres merytoryczny to coś najprostszego do uchwycenia. Na „to” przychodzi uczestnik, „to” ma do przekazania prowadzący. I niestety to może się okazać nie najważniejsze jeśli patrzeć całościowo by nie rzec, holistycznie na rezultat warsztatu.

Docierają do mnie historie z warsztatów o sytuacjach które zaskoczyły prowadzących, uczestników a bywa, że organizatorów, zdarzeniach, które wymknęły się spod kontroli. O uczestnikach  i całych grupach, które nagle stały się trudne. O niezrozumieniu uczestnika czy prowadzącego, czy o niezadowoleniu po prostu po warsztacie. O kończeniu warsztatów wcześniej, o niezbieraniu się grup, o przerywaniu procesów rozwojowych albo utykaniu w miejscu. Oczywiście najwięcej jest historii o zadowoleniu, radości, satysfakcji, frajdzie, natchnieniu, odkryciu, nadziei, wracaniu po więcej, relacjach, poczuciu mocy. Te są w przewadze relacji po warsztatach. Bo to w końcu piękne i pełne mocy wzrastać.

Mam wrażenie jednak, że na wielu warsztatach traktowana ulgowo, zdawkowo, czy po macoszemu jest warstwa procesowa, a może nawet przygotowania prowadzącego do pracy z grupą w ogóle. To dość istotna, gruba warstwa w całym przedsięwzięciu „warsztat”. Gruba, czytaj wymagająca, istotna, również zajmująca znaczące miejsce w przebiegu warsztatu i dobrze by zajmowała dużo miejsca w umyśle prowadzącego (przygotowanie i prowadzenie). Niestety, a może dobrze, wymaga ona pracy, samoświadomości i rozwoju osobistego prowadzącego.

Wiele odbyłem rozmów rekrutacyjnych, w których słyszałem: robię to, prowadzę warsztaty ale wciąż coś się zatrzymuje, zgrzyta, mam sporo kosztów emocjonalnych, nie czuję się pewnie. I to stąd wyrasta moje pytanie z początku tekstu: Kim trzeba być by to robić?

Oczywiście wielu prowadzących prowadzi intuicyjnie, opierając się na tym kim są  i to działa, daje radę, przynosi zadowolenie i dobry PR. Może tak być. Są ludzie którzy po prostu mają to w palcach. Nieliczni. Rzadko.

Kiedy słucham niektórych relacji z warsztatów odnoszę wrażenie, że brakło na nich wielu elementów, które w moim rozumieniu stanowią o tym, że mamy do czynienia z warsztatem i trenerem. Słucham opowieści ze spotkań z ciekawymi ludźmi, pogadanek, szkoleń, kręgów, grup wymiany i wsparcia, pokazów, prezentacji a najczęściej mieszanki tych różnych sposobów pracy. Relacje mówią o zdarzeniach, w których prowadzący bardzo się stara, daje z siebie dużo, jest wytrwały, dobry wspierający, a jednak ludzie nie wychodzą z umiejętnościami a tylko z podziwem, radością, frajdą, zabawą … Czy coś jest nie tak? To zależy jak patrzeć.

Kiedy rozmawiamy w gronie trenerów o tym czym jest warsztat i gdzie są granice tej metody pracy grupowej zauważamy kilka głównych elementów mających odzwierciedlenie w aktywności trenera, funkcjonowaniu grupy. Jednocześnie dostrzegamy różnice stylu pracy prowadzącego, celów, charakteru grupy, potrzeb i możliwości uczestników itd. przez które każdy warsztat jest inny.

Co to jest warsztat, po czym poznać, że to warsztat, gdzie widzę granice warsztatu i innych metod pracy więcej w następnych częściach.

Bartosz Płazak

26 lutego, 2018 by DW 0 Comments

O kwantowych skokach i nieciągłości na drodze czyli o książce „Kwantowy umysł”prof. Amita Goswamiego

Kreatywność, tworzenie, twórczość. Wytwory umysłu. Myśl twórcza. Dynamiczne wydarzenia ( w kimś: rozwiązania, olśnienia, impulsy, wena) albo w grupie ( wymiana pomysłów, inspirowanie się, nadmiar, mieszanie, głośno, dynamicznie, wesoło, abstrakcyjnie)…

Nie wiem jak Wy ale ja mam wrażenie, że proces twórczy jest w dzisiejszych czasach utożsamiany bardziej z wymyślaniem, produkowaniem, głową i jakimś niecodziennym poruszeniem niż ze zmianą w czyimś wnętrzu, przepływem, wzrostem, rozwojem. Jak słyszę rozmowy na ten temat, widzę zaproszenia na warsztaty kreatywności, odbieram zaproszenia do myślenia, działania pobudzającymi technikami, sprawiającymi, że kreatywność pojedynczych osób, czy grup uczestników warsztatów się pobudzi. I pewnie tak to między innymi działa, jest ciekawe intrygujące, podniecające, wyciąga ze strefy komfortu, można zrobić krok poza codzienność wypełnioną algorytmami, zasadami procedurami, rutynowymi zadaniami produkcyjnymi.

Amit Goswami, fizyk, profesor uniwersytetu w Oregon w Eugene, pionier nowego paradygmatu nauki wewnątrz świadomości w swojej książce „Kwantowy Umysł” zaprasza do wyjścia poza utarte pojęcia kreatywności i wejścia w świat fizyki kwantowej. Zarazem zaprasza do zaglądania do wewnątrz jak i łączenia się z tym co „na zewnątrz”. Uruchamia proces kreatywności od środka. Wskazuje na potrzebę wewnętrznej kreatywności_i_zmiany jako warunek kreatywności, której efekty dadzą się zauważyć na zewnątrz.  Kto się boi niech ucieka, kto odważny ( to wybór kwantowej możliwości po prostu) może zacząć czytać. W książce nie ma równań a teoretyczne odniesienia są wniesione tak by laik w fizyce, jak ja, mógł je pojąć. Pojąć intuicyjnie, przyjąć, ogarnąć, cieszyć się, kiedy choć trochę się rozjaśnia. Autorowi wyraźnie chodzi o to by idea przedostała się do twojego umysłu. Nie ma tu twardej fizyki, bo też nie o nią chodzi. Jest jednk wystarczająco naukowo by lewa półkula mogła się zadowolić poważną naukową myślą, uspokoić się i zrobić miejsce na przyjęcie tego co właściwie nie będzie naukowe, kiedy już rozgości się w Twoim wewnętrznym świecie. Wiele historii przywołanych w książce, opisujących odkrycia fizyki jednocześnie ułatwia zrozumienie przekazu i pomaga czytelnikowi zobaczyć szersze pole możliwości kreacji jakie mamy jako ludzie.

Goswami  swobodnie wplata  opowieści z życia i pracy wielu sław i obok fizyków:  Einsteina, Bohra, Rutherforda, Newtona, Feynmana, Keplera, są w książce odwołania do: Gaussa, Brahmsa, Czajkowskiego, Picassa, Kossaka, Mozarta,  Mendelejewa, Chopry, , Galileusza, Steina, Freuda, Campbella, DaVinci’ego, Junga, Bubera, Krishnamurtiego,, Curie i wielu innych. Ilustrują one tezy kwantowej kreatywności. Są wybrane i podane są z mistrzowską lekkością, i świetnie ilustrują treści dotyczące rozwoju w tworzeniu.

Prof. Goswami w jednym z wywiadów dostępnych YT mówi o sobie, że był zagorzałym materialistą. Przez wiele lat odrzucał szersze, holistyczne widzenie świata. Coś co nie posiadało naukowego dowodu (przeprowadzonego zgodnie z właściwą metodologią) nie istniało dla niego. Z czasem, w toku własnego doskonalenia, jako fizyk,  dostrzegał jednak coraz więcej nieciągłości w paradygmacie materialistycznym. Tak rozpoczęła się jego droga do holistycznego pojmowania świata, w tym również kreatywności. Umysł Kwantowy jest zapisem jego interdyscyplinarnej, holistycznej wiedzy na temat świata, człowieka i kreatywności.

Czytając Kwantowy umysł możesz poszerzyć rozumienie takich pojęć jak ego i jaźń, jaźń kwantowa, pole informacyjne, rodzaje kreatywności (podstawowa, sytuacyjna, wewnętrzna i zewnętrzna). Jest tu  o archetypach, źródle energii tworzenia i radości jaką odczuwamy tworząc. Jest o tańcu Shiwy i o manifestowaniu wizji twórcy. Jest o skoku kwantowym i o tym jak skakać, o nieciągłości tworzenia i o tym kiedy właściwie zachodzi proces twórczy. Jest też o tym co nam w nim przeszkadza. A właściwie kto w nim przeszkadza –  kto w nas, jaka część nas. Czytając zrozumiesz idee Hologramu, neuroplastyczności mózgu oraz to jakie one mają znaczenie dla rozwijania Twojej kreatywności.  Pojawi się też wiele rodzajów umysłu dziecka, umysł powolny i umysł szybki, umysł małpy. Jednym z najważniejszych pytań na jakie próbuje odpowiedzieć autor to: Kto jest faktycznie twórcą?

Jest tu też o roli ego, o tym jak przeszkadza i o tym jak bardzo jest potrzebne na ścieżce kreatywności w świecie w którym żyjemy. Goswami proponuje tu  też 7 ćwiczeń, które pomagają przełamać wzorce Ego i przejść do swobodniejszego życia z udziałem kwantowej świadomości.

To co dla mnie było szczególnie interesujące to podanie umysłu i serca jako twórczej diady w sosie fizyki kwantowej z nutą filozofii, na całkiem uziemionej bazie codziennych potrzeb, możliwości zwykłego człowieka. Innymi słowy znalazłem w tej książce wskazówki jak kreować swoją rzeczywistość korzystając z różnych swoich właściwości (energii serca i rozumu), moja logika została nakarmiona na Tyle by się przestać czepiać i wątpić, a serce uwolnione z klatki.  Pomocne było dla mnie też zrozumienie idei hierarchii splątanej. Dzięki  ukazaniu pozornych sprzeczności jakie obserwowałem w swoim życiu jako hierarchii splątanej  w procesie kreacji, łączenie przeciwieństw: woli i poddania, relaksacji i pracy, bycia i działania i pozwalanie im istnieć obok siebie w jednym procesie stało się bardziej możliwe i akceptowalne. Słowem wolność.

Zdaniem Prof.  Goswamiego  włączenie kwantowej kreatywności prowadzi do uwolnienia potencjału, przejścia na wyższy poziom rozwiązywania problemów, samo urzeczywistnienia, wolności, odpowiedzialności za swoje życie, spokoju w staraniu i niestaraniu. To książka o życiu i o tym jak można je kreatywnie i w pełni przeżywać wzrastając.

„Kwantowy Umysł” to praca wzbogacająca i uwalniająca,  to duża dawka ciekawie dobranych naukowo podbudowanych tez na temat kreatywności i jednocześnie bardzo przystępnie i lekko napisany podręcznik twórcy nowych czasów.

Myślę, że ma ona wielkie znaczenie dla osób pracujących w przestrzeni rozwoju z innymi ludźmi. Kreatywność kwantowa, w ujęciu prof. Goswamiego i jej włączenie w codzienność może oznaczać więcej lekkości w pracy z procesami z którymi się stykamy. Myślenie kategoriami kreatywności kwantowej to więcej możliwości uwolnienia potencjału twórczego zarówno po stronie pomagającego jak i tę pomoc odbierającego. To więcej  powietrza dla wszystkich a  zarazem w  pozornym niedziałaniu więcej potencjału na materializację dzieła.

I jeszcze cytat na zachętę:  „Zastosowanie kwantowej perspektywy może przywołać twoją kreatywność tak szybko, jak szybko przywołuje się dżina (geniusza) z magicznej lampy.”

Zapraszam do lektury.

Bartosz Płazak

16 stycznia, 2018 by DW 0 Comments

Co najmniej zauważać. Czyli rzecz o nauczycielach i o trudnościach w pracy z ludźmi.

Nie wiem jak Wy, ale ja nie lubię za bardzo tego momentu kiedy czuję, w pracy z ludźmi, że ktoś mnie traktuje nieadekwatnie. Napada, wytyka, czepia się, stawia niepotrzebne pytania, nie idzie za mną tylko się zatrzymuje i mnie też zatrzymuje, albo cofa. Nie lubię być zaskakiwany tym, że ktoś trzyma się swojego bez końca, docieka, przekonuje, grozi, szantażuje, albo tylko znika i wyłącza się. Przeżywam wtedy mieszankę emocji od frustracji, złości i lęku, niepewności, do nadziei, zadowolenia, bywa że tracę energię, sam się cofam. Nie jest mi łatwo, szczególnie kiedy zauważam, że któreś z tych zjawisk ma miejsce już chwilę a ja dopiero teraz je dostrzegłem. Bo przecież miało być konstruktywnie, ciekawie, intrygująco i we współpracy i napracowaliśmy się by tak było.

Trudności to codzienne zjawiska w pracy z ludźmi. To zjawiska uprawnione. To zjawiska, którym powinniśmy dawać miejsce w pracy z grupami i jednostkami, a zadaniem i obowiązkiem trenera czy coacha jest co najmniej widzieć je. Co najmniej oznacza tu to, że niekiedy brak reakcji jest też reakcją. Mówię o tej uzewnętrznionej reakcji. Tej, której najczęściej spodziewa się druga strona interakcji. Co najmniej je (kiedy tozewnętrzne trudności) widzieć oznacza zadać sobie trud przyjrzenia się sobie, jak ja reaguję na to co się dzieje w koło mnie. Co czuję. Co mi podpowiada intuicja. Co mnie zatrzymało.

Zdarza się, że w takich momentach to co zauważam w sobie, to część, która chce natychmiast uciec, schować się. Wtedy czekam jeszcze chwilę, sprawdzam emocje, przyglądam się mojej komunikacji, przyglądam się intencjom obydwu stron. Widzę zamieszanie, sprzeczności, konflikty, dążenie do rozwoju, chęć działania, często lęk. Wyraźnie widzę, że tym co najczęściej sam mam do zrobienia to co najmniej weryfikacja mojej tendencji do projekcji, cofnięcie jej. Kiedy to mi się udaje trudność najczęściej zmniejsza się. Okazuje się jakoś nagle, że mogę pomóc, że moje wsparcie działa. Łatwiej jest słuchać, role wracają na swoje miejsce. Jestem wspierającym a ktoś poszukującym siebie.

Opór jest czymś naturalnym i codziennym w pracy z ludźmi. Występuje zawsze. To zjawisko zwyczajne dlatego, że jesteśmy w tej pracy zawsze razem i każdy z nas wniósł swoje wewnętrzne procesy (myśli, emocje, odczucia, nastroje, związki, potrzeby, oczekiwania, mechanizmy obronne…). Każdy ( ty i ja, uczestnik i prowadzący) będąc tego świadomy czy nie, mniej lub bardziej coś woli a coś innego mniej woli. Uważam jednak, że o ile uczestnik ma prawo po prostu być w tej interakcji sobą z tym wszystkim co wniósł o tyle prowadzący powinien zdawać sobie sprawę z tego co nim powoduje. Ma to związek z zadaniem jakie ma on w tej relacji. To zadanie to wspieranie kogoś w rozwoju. I patrząc przez ten filtr, kiedy dzieje się coś co wolałbym żeby się nie działo ( bo cele, bo czas, bo wygoda, bo…), mam obowiązek przyjrzeć się sobie i temu co się dzieje we mnie. Najczęściej widzę tam bowiem wskazówki. Co najmniej przyjrzeć się, czyli wcale nie koniecznie od razu coś robić. Po to by móc pomóc. Po to by nie zwiększać trudności tylko ją pokierować na uzyskanie wartości po stronie osoby wspieranej.

W tym sensie opór jest wielkim nauczycielem. Opór najczęściej niesie informację o zaniedbaniu, pominięciu, marginalizacji, wniesieniu czegoś, przeszkodach dotąd niezauważonych. Jest szansą na korektę. Ewaluatorem mojej pracy. Dlatego jego dostrzeżenie jest tak ważne. Kiedy powstaje on na linii wspierający – wspierany(ni) podstawowym kierunkiem przyglądania się powinien być wgląd. Wgląd dokonany przez prowadzącego. Zadanie sobie pytania „Co ja takiego robię, że jest to co jest?” Innym kierunkiem pracy z oporem jest zachęcenie do wglądu osoby która jest z nami w tej trudności. Ją też może to prowadzić do odkryć, uczenia się, wzrastania.

Okrywanie siebie to wielka szansa jaką daje mi każda sytuacja trudna. Odkrywam swój cień. Dostrzegam to czego na co dzień nie widzę. To co z różnych przyczyn chowałem, ukrywałem, nie chciałem, bałem się albo z jakichś powodów usunąłem sprzed oczu. Cokolwiek to jest ( zmęczenie, wyluzowanie, tendencja do dawania więcej albo mniej, spieszenia się, pomijania innych czy siebie…) jest jednak mną. Jest częścią mnie, która zintegrowana może stanąć po mojej stronie i po stronie osób z którymi pracuję. Włączona w świadomą całość jaką jestem doda mi sił, podniesie możliwości, swobodę pracy i spójność. Warunek: muszę ją dostrzec. A to przecież pomagają mi zrobić moi trudni uczestnicy. Dalsza praca jest już moim zadaniem.

Bardzo Wam dziękuję moi nauczyciele. Moi zadający mi trudne pytania, męczący, odmawiający, niechętni, oskarżający i milczący, spoglądający krzywo, piszący o co wam chodzi dopiero w ankietach końcowych. Każda Wasza lekcja, którą jestem w stanie wychwycić i przyjąć wzbogaca mnie. Dzięki Waszym lekcjom dziś o wiele szybciej i łatwiej radzę sobie z trudnościami, nie boję się ich a niekiedy wręcz na nie czekam. Jestem dzięki Wam lepszym trenerem i człowiekiem.

Wiem też, że i dla Was są ona bardzo wartościowe. Że Wy też się na nich wiele uczycie, wzrastacie, robicie ważne kroki na drodze Waszego Życia. Choć kiedy w tym jesteśmy, bywa, że mamy wątpliwości.

Bartosz Płazak

12 stycznia, 2018 by DW 0 Comments

O czasie, wahaniu i zasadzie nieoznaczoności Heisenberga.

Najgorsza była Agenda. Samo to słowo przyprawiało mnie o dreszcze. Stoi nade mną ktoś kto z racji sytuacji, czy relacji zawodowej, w miejscu w którym pracuję mówi do mnie: musisz im podać agendę, zaraz na początku, szczegółowo. Dlatego musimy ją teraz ustalić (czytaj powiem ci co ma być w której części warsztatu). Od zawsze mi świtało, że przecież kiedy już się ludziom to obieca to później mają prawo tego wymagać. Z drugiej strony świtało mi, albo nawet wiedziałem niemal od początku pracy z grupami, że jeśli coś mnie i nas wciągnie to trzymanie się agendy dla samej agendy jest barbarzyństwem.* No i należałoby dochować obietnicy.

Zgadzam się z tym, że każda grupa uczestników szkolenia potrzebuje wiedzieć kiedy będzie wolna od konieczności przebywania na nim. Zgadzam się, że dla wielu uczesntników jest to kluczowe, żeby w ogóle złapać oddech w pierwszej godzinie bycia na sali z innymi ludźmi i tym… trenerem co jeszcze nie wiadomo kim jest i dokąd zmierza. W tym sensie jestem za tym by podawać czas początku i czas końca warsztatu i orientacyjną porę przerw. I myślę, że to wystarczy.

Pewnie zawsze będę pamiętać pracę moich nauczycieli z grupą. Towarzyszył mi podziw, kiedy miałem wrażenie obejmowania przez nich tylu rzeczy na raz i to jakby bez wysiłku. Zauważałem, że początek i koniec pracy z grupą ma pewne powtarzalne właściwości. Z reguły zaczyna się od tego czego grupa potrzebuje a kończy się w chwili kiedy napięcie związane z poszukiwaniem odpowiedzi/rozwiązania spada. Z reguły praca trwa tyle ile trzeba. Najczęściej trwa mniej więcej tyle czasu ile było na to przewidziane. I nie jest to praca z planem. Pojawia się więc pytanie: Jak to się dzieje, że ktoś pracuje w sytuacji żywej, emocjonującej, niejasnej (bo przecież wielu uczestników jednocześnie wnosi różny materiał) i panuje nad tym wszystkim? A może wcale nie panuje, i dzieje się to jakoś inaczej. Za sprawą czegoś czego nie widać i nie słychać ?

To pozornie magiczne trafianie w punkt zaczynanie od tego co było potrzebne i kończenie kiedy jest na to czas dziś widzę jako umiejętność pracy na procesie. To praca w której uwaga trenera jest skupiona na sygnałach płynących z grupy, a działanie jest mocno powiązane z nimi. Poprzez branie pod uwagę sygnałów i odpowiednie reakcje, interwencje, wnoszenie materiału, można zarówno uzyskiwać motywację do pracy, pobudzać kogoś do zmiany, osiągać cele w pracy z grupą jak i mieścić się w czasie. Jednak jest jeden warunek. Agenda nie może być wyznacznikiem czasu pracy ani momentu realizacji elementów merytorycznych w toku warsztatu. Tym co je wyznacza jest poczucie rozwiązania problemu, odpowiedzenia na pytania, związanie przekazu z światem uczestnika, przepracowanie wątku merytorycznego w zadowalającym stopniu. Dla uczestników. I prawdopodobnie to „w zadowalającym stopniu” jest kluczowe. Z czasem, doświadczeniem, ilością przepracowanych godzin z grupami wyraźnie czuję w ciele towarzyszącą temu momentowi zmianę napięcia. Nagle jakby mniej mi się chce, mniej jest potrzeby działania, pomocy, słuchania czy czegokolwiek więcej. To sygnał, że wystarczy. Czas minął. Albo raczej: coś się na ten moment dopełniło.

Zdarza mi się, że zegar, poczucie obowiązku, scenariusz podpowiada mi by działać już. I tu często obserwuję swoje wahanie. Widzę już, że to wahanie może oznaczać instynktowną potrzebę zrobienia czy uwzględnienia jeszcze czegoś, może być sygnałem, który przebija się do świadomości by zadbać o to czego ktoś jeszcze potrzebuje. Daję mu przestrzeń. Mówię głośno, że czuję, że jeszcze coś jest potrzebne. Najczęściej dzieje się wtedy coś ważnego. A czas przestaje być istotny.

Ktoś podrzucił mi popularne opracowanie podstawowych teorii fizyki kwantowej. Że fascynują mnie związki pomiędzy fizyką a psychologią, czy w ogóle życiem codziennym, przeczytałem je, choć z niemałym trudem. Cieszę się. Odkąd bowiem pojąłem znaczenie pewnej części zasady nieoznaczoności fizyka, laureata nagrody Nobla, Wernera Heisenberga dla codzienności, przykładam ją do wiele aspektów mojego życia. Przymierzam do moich obserwacji. Heisenberg w skrócie stwierdził, że nie jest możliwy pomiar dwu wielkości, które są ze sobą powiązane. Czyli albo śledzimy miejsce albo pęd, energię albo czas. Albo obserwuję o czym myślę albo myślę o tym ;). Jak jedziesz na rowerze to albo staniesz i wiesz gdzie stoisz albo jedziesz i mierzysz prędkość. Albo to albo to, nie ma że to i to. Zjeść ciastko albo mieć ciastko. **

Uwolnienie przyszło od strony fizyki i było dla mnie znaczące. Zadając sobie pytanie co robi mi zajmowanie się czasem, śledzenie go, pilnowanie by się nie wydłużył zobaczyłem jeszcze mocniej, że tracę to co najważniejsze. Tracę uważność na grupę, uczestnika, siebie i cel pracy. Zacząłem świadomie odpuszczać czas.

Na dziś mam wrażenie, że nie trzeba się zajmować ani tym ani tym… za bardzo. Wystarczy czuć i pytać siebie i grupę o potrzebę i sens. Zauważać. Kierować uwagę, dostrzegać. Czas wtedy będzie na wszystko najwłaściwszy. *** A rzeczy w tajemniczy sposób same wyregulują się w najlepszy możliwy sposób. Jak szwajcarski zegarek 😉

*nie dla wszystkich, są tacy dla których agenda jest ratunkiem. Można się do niej odwołać, by coś uzyskać.

**Kiedy pracowałem w korporacjach zawsze kiedy słyszałem że „ma być więcej” pytałem „a ma być też lepiej czy zgadzacie się, że może być gorzej?

*** za wykładem dr Dawida Hawkinsa: Problemy automatycznie zaczynają się zmniejszać kiedy kierujemy na nie swoją uwagę. Po prostu zauważaj to, co sprawia ci problem ale nie nic z tym nie rób. Nie walcz, nie zmieniaj tego siłą woli (ego). Pozwól świadomości (intencji) samej dokonać zmiany zgodnie z zasadą Heisenberga. Oświecenie jest bardzo łatwe, chodzi o to, by sobie odpuścić, natomiast ludzie ciągle się z czymś zmagają i zmagają.

Autor: Bartosz Płazak

8 czerwca, 2017 by DW 0 Comments

Kawa i Dynamika – czyli o pożyczaniu energii

Jej zapach pobudza i przyciąga, podnosi energię. Jej działanie to mniejsza senność, większa wydolność, uwolnienie dopaminy czyli hormonu szczęścia. Wspiera ona też pamięć i podobno koncentrację… Zwykle „dzięki niej” po prostu lepiej się czujemy.

 

Kawa, kawunia, kawusia. Espresso, americano, czarna mała, latte, po turecku, angielsku itd. Kto tego nie zna?… mmm mniam.

 

Nie wiem jak wy ale ja jestem od niej uzależniony. To, że trzeci raz w życiu ją rzucam tylko to potwierdza. Najdłuższy okres bez niej to 7 miesięcy. Teraz znowu, już 5 dzień jutro.

Czy na pewno jest tak pięknie?

Ku swojemu zdziwieniu wtedy, i zadowoleniu teraz, ze dwa lata temu wpadłem po raz pierwszy na trop jej podwójnej gry. Odnalazłem kilka informacji którymi spieszę się podzielić.

Kawa (kofeina) blokuje receptory adenozyny odpowiedzialne za wywoływanie senności. Senność to sygnał z ciała do Ego (Ja), że przesadzam z wysiłkiem (pracą, pędem do czegoś tam), że mam odpuścić, pozwolić ciału (też Ja) na regenerację. Kiedy te receptory są zablokowane przez czas dłuższy niż czas rozkładu kofeiny przez wątrobę (6-12 godzin) i kładziemy się w tym stanie spać, odpoczynek właściwie nie następuje. Budzimy się zmęczeni. Rano trzeba więc sięgnąć po czarną. Bez niej w tym stanie dalsza część dnia jawi się szaro i słabo. Koło kręci się od nowa. Tak powstaje uzależnienie od kofeiny.

Kofeina powoduje podniesienie w ciele poziomu adrenaliny i kortyzolu. A te wprowadzają nasze ciało w stan stresu. Przełączają na tryb podniesionej gotowości do reakcji na zagrożenie. Ciało dostaje więcej energii. (kto potrafi ją zużyć za biurkiem?). Na koniec dnia jesteśmy więc nią naładowani a nie rozładowani. Szczęśliwi ci co odkryli jogę, bieganie albo mają siłę na inny typ wysiłku fizycznego wieczorem. Mają szansę na trochę lepsze samopoczucie przed snem i rano.

Jednym z ciekawszych określeń działania kofeiny jakie spotkałem jest „pożyczanie energii”. Bo tym właśnie jest sztuczne stymulowanie ciała hormonami stresu. Pożyczaniem energii z przyszłości. To codzienne nadużywaniem zdolności ciała do podnoszenia energii kiedy występuje taka konieczność jest pożyczką. Zmuszamy nasze ciało do pracy teraz. A jego możliwości są przewidziane na dłuższy czas.To trochę jak kredytowanie się pieniądzem z banku. Dziś, jutro, pojutrze od wzięcia kredytu jest super. Mamy coś co kupiliśmy na kredyt. Ale lata lecą a spłacać trzeba i robi się coraz mniej wygodnie.


Okazuje się też, że kofeina jest naturalnym pestycydem, którego celem z perspektywy produkującej go rośliny jest ogłuszenie owada który chce ją zjeść. Zaskakujące? Skądś te hormony stresu się biorą…



U człowieka kofeina z łatwością przekracza barierę krew mózg i upośledza neurogenezę w hipokampie.(brzmi groźnie, cokolwiek to znaczy). Zaburza też wchłanianie mikroelementów z pożywienia, wzmaga stany lękowe. Zespół abstynencyjny po odstawieniu to zmęczenie, niski nastrój, bóle, problemy z koncentracją i rozdrażnienie. No i po prostu potrzeba kolejnej dawki.

Niektóre źródła nazywają kofeinę tłumikiem. A nawet tłumikiem mózgu (czytaj umysłu dokonującego wyborów). Podobno jest chemicznie podobna do narkotyków z grupy opium. Nie czujemy (nie nie ma go tam) bólu w ciele, emocji, stłumiony jest kontakt ze sobą, za to lepiej funkcjonujemy w przestrzeni realizacji celów. Pytanie czyich celów.

Tyle badania na temat kofeiny. Naukowe badania oczywiście. Nie jakieś tam wydumane refleksje kawosza który przekroczył barierę dźwięku nakręcony swoim ulubionym napojem. Zachęcam do lektury Stephena Cherniske, dietetyka klinicznego pt. „Caffeine Blues”.

*Kawa,herbata, guarana, kakao, yerba mate zawierają kofeinę.

No dobrze. To nie blog o zdrowym odżywianiu. O co więc chodzi. Jak to się ma do pracy z grupą? (może warto nie pić kawy przed pracą, a może nie podawać jej uczestnikom? A kto by się na to zgodził, albo co by się wtedy stało? Jak to nie ma kawy, woda? 😉 ) Zostawmy to.

…Było świetnie, dużo się działo, świetne różnorodne ćwiczenia, mnóstwo rekwizytów, trener budował dobrą atmosferę i dbał o to byśmy się nie nudzili, fajnie że było dużo ruchu i filmy też… Oczekujemy na przyszłość jeszcze więcej dynamiki, szybszego tempa i mocniejszego prowadzenia.

To niemal cytaty z ankiet po niektórych warsztatach.

Przyjrzyjmy się Dynamice.

Kiedy jako uczestnicy wchodzimy w świetnie zaaranżowane ćwiczenie, podane dobrą instrukcją, z rekwizytami, kolorami itp. wiadomo co robić. Wszystkie zmysły odpowiednio obciążone. Nie trzeba się zastanawiać, nie trzeba poszukiwać, kontaktować się ze sobą, wiadomo co robić, trudniej o błąd, łatwiej się wykazać , łatwiej osiągnąć konkretny cel, założony przez trenera albo jego zleceniodawcę. Prosto do celu. Wysiłek fizyczny. Ćwiczenia o złożonym scenariuszu kolorowych planszach, rekwizytach przyciągają uwagę, angażują, ułatwiają, czas szybko leci, dzieje się, jest zadowolenie… Uwaga jest na zewnątrz, nie zajmujemy się sobą. Jest więc lekko. Mocno dyrektywnie zarządzający grupą trener, biorący odpowiedzialność na siebie, wyciągający wnioski za grupę, zamiast stawiania pytań itd. Super. Olśniewające. Mocne. Łatwo przyjąć. Luz. Przyjmowanie. Dynamika. Mniam.

O co chodzi z tą dynamiką? Dlaczego jest tak pożądana? Co daje, przed czym chroni? Co czai się w tle, co ma ochotę wyjść na jaw, jaki hałas trzeba stłumić? Co mogłoby się ujawnić gdyby uczestnicy warsztatu mieli po prostu usiąść i pogadać, podzielić się sobą, sięgnąć do własnych doświadczeń, wymienić się nimi, zaryzykować, zainspirować się, poznać? Dlaczego łatwiej jest być w dynamicznej strukturze niż pracować nad sobą? Do czego mogliby dotrzeć, przed czym chronić ma to dynamicznie, kolorowo i szybko, dyrektywnie? Co mogłoby się wydarzyć w przebiegu pracy jak nie byłoby tej dynamiki? Przed czym dynamika chroni trenera?

Oczywiście. Bez wątpienia. Przy dużej dynamice pracy, działania, osiągania efektów ma miejsce wiele zdarzeń (myśli, emocji, obserwacji) wewnątrz nas i pomiędzy nami (interakcje, relacje). Jesteśmy zaabsorbowani tym co się dzieje. Ilość, różnorodność, natłok bodźców nie pozwalają jednak ich samych zauważyć, skonsumować, przetworzyć, uświadomić sobie.

Czy więc kiedy po dynamicznym zadaniu trwającym 2 godziny następuje 15 minutowe omówienie go w większości przez trenera ( bo grupa może się znudzić brakiem dynamiki) osiągamy oczekiwane rezultaty warsztatu? (uczestniczyłem w takich szkoleniach, widziałem takie scenariusze). Czy przeładowane dynamicznymi zadaniami, wykładami, slajdami scenariusze, nie dopuszczające przestrzeni dyskusji, refleksji, wymiany, sprzeciwu, konfrontacji mogą wywoływać zmiany?

Obawiam się, że nie. Mam niekiedy wrażenie, że dynamika uczestnikom szkoleń pozwala w nich niemal nie uczestniczyć. Dynamika ułatwia przejście nad problemem który ma być przepracowany, pozorną konfrontację. Utrudnia wychodzenie ze strefy komfortu. Bez pogłębionej refleksji i przestrzeni na uświadomienie, projektowanie wykorzystania nauki z doświadczenia, łatwiej o zmarginalizowanie, stłumienie czy odrzucenie jej. A wtedy mamy przeżywanie, emocjonowanie się tym co się dzieje na bieżąco, zabawą, grą itp. a korzyścią z jest frajda i integracja. O ile o te korzyści chodzii, one jest celem warsztatu w porządku. Ale tylko w tym przypadku.

Kiedy celem jest zmiana, rozwój, wyjście ze strefy komfortu dynamika pozostawia niedosyt, zmęczenie i niejasność, małe poczucie sensu tego co się działo na warsztacie.

Ostatecznie jednak dynamiczne zabawy, gry, zadania, filmiki, kolorowe układanki są kuszące. Lubimy dynamikę. Coś ułatwia. Pożyczamy energię z przyszłości…

Czy dynamika na szkoleniach nie jest aby taką kofeiną z codzienności?

Bartosz Płazak

18 maja, 2017 by DW 0 Comments

Bądź na Tak !

Tak  –  Czyli rzecz o Impro i tym co może wnieść do życia i pracy trenera.

Trochę gram na gitarze. Kiedy staję obok muzyków, którzy ze sobą grają, są w jakiejś frazie, utworze, improwizują czy odtwarzają ( obojętne), żeby do nich dołączyć, słucham, dostrajam się, sprawdzam, obserwuję ich reakcję. Z czujnością na nich, akceptacją tego co płynie przez nich włączam się i dodaję powoli swoje, dźwięki. Szukam harmonii i staram się wzbogacić to co już jest moim pomysłem/dźwiękiem, albo po prostu włączyć się w nurt i płynąć tą rzeką. Niekiedy wymaga to czasu, niekiedy dzieje się od razu. Ciarki, łzy wzruszenia towarzyszą zwykle momentowi włączenia i przepływu. Obserwator, słuchacz może tego nie zauważać. Lubię improwizować. Bycie w strumieniu nowo tworzącej się jakości jest niezwykle energetyzującym przeżyciem. Frajda, radość, odkrywanie, wibracja bycia częścią czegoś wspólnego.

Trochę pracuję z grupami. Kiedy znajduję się w nowej sytuacji grupowej zwalniam wewnątrz. Szukam tego jaką propozycję daje mi ta grupa. Na czym ona (propozycja) ma polegać. Akceptuję ją. Bywa, że muszę się wysilić by ją przyjąć. Wiem jednak, że to jedyna droga do wejścia w kontakt i wspólnej pracy w procesie uczenia się. Propozycje grup są różne. Bądź blisko, bądź daleko, zaopiekuj się nami, wysłuchaj nas, baw nas, pozwól nam się bawić, daj nam wszystko co masz, rób co my chcemy, najlepiej wyjdź stąd, nic tu ci się nie uda ;), mamy nadzieję że coś osiągniemy, będziemy tu tylko słuchać a ty mów… Przyjmuję je I (prawidłowa pisownia i) podaję swoją propozycję. Patrzę na przestrzeń, w której mogą się one spotkać. Przyglądam się spotkaniu. Wchodzę ze sobą i z przekazem. Budujemy. Pojawia się uważność, skupienie, wyczekiwanie na coś ważnego, pozytywne napięcie. Wypatruję pojawiającego się na horyzoncie flow, który poniesie nas dalej w procesie uczenia się. Kiedy pojawiają się propozycje z ich strony wiem, że zaczęliśmy Impro. Scena rośnie, przychodzą konflikty, podnosi się energia, jest zaangażowanie całej grupy. Stawką niezależnie od tematu warsztatu jest satysfakcja.

Trochę mi się lepiej żyje odkąd kieruję uwagę na to by być na Tak I. Wszędzie gdzie zdarza mi się być, każde łatwe, trudne, przyjemne, zaskakujące, oczekiwane, przewidziane (…) zdarzenie biorę (dążę do tego ideału) jako propozycję. Kiedy pan budowlaniec mówi że się nie da zatynkować uśmiecham się i mówię faktycznie jest problem (Tak) i pytam jak więc może to zrobić (i). Kiedy Pani nie ma wydać w sklepie uśmiecham się (Tak), patrzę na nią i staję obok (I) po chwili ktoś ma drobne. Kiedy w urzędzie skarbowym Pani warczy na mnie bo jest przecież pięć po ósmej a ja już wszedłem akceptuję to (Tak) i czekam aż mnie zobaczy, wtedy warczenie jakimś magicznym sposobem znika. Tak I. Tak dla drogi przede mną I ja jaki jestem w swoim centrum.

Kiedy udało mi się to pierwszy raz zrobić idąc drogą wewnętrznej, głębokiej akceptacji tego co jest, w trudnej sytuacji nagle zniknęła irytacja, złość pojawiła się radość. Poczułem, że zachowuję energię, która chciała się wydostać i szumieć w obronie tego co moje ego/ja chciało mieć natychmiast. Energia ta twórczo przeszła w inną. Bardziej współpracującą, budującą. Teraz radość i podniecenie pojawia się u mnie kiedy robi się trudno. Ciekawię się kiedy nastąpi zmiana po tym jak wewnątrz to zaakceptuję i poślę sygnał wejścia w kontakt i dawania.

W improwizacji teatralnej (Impro, gry improwizowane) jednym z podstawowych filarów (zasad) jest propozycja. Inaczej mówiąc jest to zasada bycia na Tak I. Zasada przyjmowania i wzbogacania. Łączenia się z czymś w akceptacji i dodawania siebie by współtworzyć i współpracować. To wspaniałe przeżycie patrzeć jak ludzie w scenach improwizowanych tworzą niezwykłe obrazy opierając się na swoim abstrakcyjnym flow i łączą się opierając się na zasadzie Tak I. Tak, widzę propozycję jako filar budowania każdej relacji I używam go. Tak, w programie Holistycznej Szkoły Trenerów jest moduł Impro, I zapraszamy w nim do praktykowania dawania i brania propozycji, bycia trenerem na Tak I oraz transferowania Tak I do pracy z ludźmi i życia codziennego. Energią tego warsztatu jest Radość. Cieszy spontaniczny, swobodny kontakt, abstrakcyjne kreatywne rozwiązania, wychodzenie na scenę, przekraczanie granic, wspólnota w zabawie, wyzwania w byciu improwizatorem, bycie w wspólnym polu wspaniałego rozwoju.

Tak i Was zapraszam też.

Bartosz Płazak