KONTAKT

Adres:
Gajrowskie 12a
11-510 Wydminy

Bartosz Płazak tel. 502 351 161

Obserwuj nas

Category: Bartosz Płazak

21 maja, 2019 by DW 0 Comments

O oddzieleniu i potrzebie powrotu.

Jesteśmy wyjątkowi, różnorodni, inni, każdy różni się od pozostałych i dlatego każdy musi dostać coś wyjątkowego, szczególnego od innych, najbliższych, świata, prowadzącego zajęcia…

Frank Farelly twórca podejścia prowokatywnego w głównych założeniach swojej metody twierdził coś zgoła odmiennego. Ludzie są podobni, mają na pewnym poziomie podobne potrzeby i podobne problemy. Ten fragment jego podejścia bardzo mnie kiedyś zatrzymał, dał do myślenia, otworzył na moją zwykłość i podobieństwo z innymi. W pracy warsztatowej uwolnił moje myślenie o tym by stwarzać okazje do spotykania się w podobieństwie i odczarowywać oddzielający ludzi od siebie i od innych mit indywidualizmu.

Obserwuję na warsztatach jak potężną barierę stanowi dla ludzi myślenie o sobie w kategoriach  inności, różności, wyjątkowości, uznawanie za wartość  budowania siebie w oparciu o różnienie się. (nie mam nic do różnic, nie mam złudzeń, że w ogóle  jesteśmy bardzo podobni, jednak dostrzegam siłę podkreślania tego przekonania jako wartości, umacniania go w ludziach,  i jego destruktywną siłę). Często tamtym przekonaniom towarzyszy przekonanie, że muszą być profesjonalni czytaj wszystkiemu dawać radę, sami uporać się ze swoimi zadaniami (problemami). Jeśli do tego dołącza  jeszcze myślenie, że trzeba utrzymywać wizerunek samowystarczalnego indywidualisty, profesjonalisty który świetnie sobie radzi  też ze sobą,  na horyzoncie pojawia się samotność i wypalenie zawodowe.

Kiedy ludzie w prostych ćwiczeniach warsztatowych zaczynają mówić do siebie o sobie okazuje się nagle, że są bardzo podobni. Że mają te same problemy (choć różne w szczegółach), że mają te same potrzeby (choć na różnym tle), że tęsknią przede wszystkim za głębokim kontaktem z drugim człowiekiem i ze sobą samym, że brakuje im czasu, że wśród obfitości dóbr, usług i pieniędzy potrzebują odnowić kontakt z emocjami, znów mówić o rzeczach dla siebie ważnych, że potrzebują znaleźć czas na wyjście z zadania i podążanie za sobą i swoim szczęściem.

Dzięki ujawnieniu tego (się)  pojawia się w grupie więcej poczucia podobieństwa, bezpieczeństwo, zaufanie. Ujawnia się tęsknota za kontaktem, potrzeba dalszej wymiany.  Okazuje się, że można mówić o problemach i poszukiwać rozwiązań. Widać jak odkrywane są na nowo ledwie przykurzone ścieżki rozmowy, wymiany, wsparcia. Widać jak lekko można ze sobą być, jak niewiele wiedzieliśmy o sobie i jak kurz wyobrażeń o nas nawzajem przykrywał coraz bardziej drogę do współpracy, wspólnoty.

Co takiego jest w dzisiejszym świecie, jaka norma, zachęca nas do oddalania się od siebie? Co jest tak silne, że dajemy się oddzielić od siebie i od innych? Jak wrócić do kontaktu ze sobą i innymi ludźmi?

Autor: Bartosz Płazak

21 maja, 2019 by DW 0 Comments

O superwizji.

Warsztat superwizyjny, czyli rzecz o przekraczaniu progów.

Grupa ta pracuje ze sobą już prawie rok. Zęby zjedzone na występowaniu przed sobą, ćwiczeniu, konfrontowaniu poglądów,  dzieleniu się wątpliwościami i po prostu realizowaniu różnych zadań razem. Naprawdę dużo doświadczeń. Wśród nich przeżycia  przyjemne, ciekawe, trudne, doniosłe, intrygujące i te które można by nazwać dzień jak co dzień w pracującej grupie. Dobre, zdefiniowane, utrwalone relacje, jasny stosunek do szkoły i prowadzącego. Zaufanie, wszyscy do wszystkich w stopniu co najmniej wystarczającym.

Spotykamy się na 13 z 14 zjazdów. Na tym zjeździe zadaniem każdego z uczestników jest zaprezentować wybrany fragment swojego 16 godzinnego  autorskiego warsztatu. Istotą tego zjazdu jest zmaterializowanie się uczestnika w roli trenera w możliwie pełnym tego słowa znaczeniu. Przez około godziny tylko, nie cały dzień, ale jednak każdy ma tu za zadanie wyjść przed pozostałych i zrobić swoje. To słowo oznacza tu, że każdy ma pewne ściśle określone zadanie co do jakości swojej pracy. Jeśli idzie o treść jaką wypełni swoje wystąpienie to jest to całkowicie jego wybór.

Na każdym warsztacie tego typu a poprowadziłem ich  kilkadziesiąt, uczestnicy są w zmieszanych przeżyciach. Chcą, czekają, boją się, rozumieją swoje położenie i nie wiedzą czego się spodziewać, wiedzą co potrafią i jak wykonać swoje zadanie i jednocześnie gubią się w obawach i czarnych filmach o tym jak im pójdzie wystąpienie. Próg na pełny kontakt, na bycie nauczycielem, na zrealizowanie całości od a do z, na zmieszczenie się w czasie, na poradzenie sobie z wewnętrznym krytykiem, na zaufanie sobie, na zastosowanie swojej wiedzy, na pokazanie, że się jest wystarczająco dobrym, albo lepszym, na pokazanie się ludziom, którzy widzą Cię od roku, na wniesienie do grupy swojego dzieła… Ach te progi…

Oczywiście wszystkim idzie wystarczająco dobrze.  Po wszystkim, nawet trudniejsze informacje zwrotne są budujące, uczące, wartościowe… Każdy dostaje mnóstwo uznania i słucha o tym jaki postęp zrobił, jakie wartości niesie jego warsztat i jak pracował z grupą.

Obojętne czy prowadzący swój autorski warsztat jest w pełni z siebie zadowolony, całkiem zadowolony, wystarczająco zadowolony, trochę zadowolony czy niezadowolony, ci co przeszli ten próg czują się inaczej. Pojawia się lekkość, ulga, zadowolenie, poczucie mocy, swoboda, rosną skrzydła. Wzruszenie i poczucie wolności przeważa wśród wypowiedzi na rundzie zamknięcia.

Atmosfera, ktoś powie pole grupy, zmienia się. Z startowego poczucia zagrożenia, napięcia  i chęci ucieczki przed wystąpieniem, zostaje tęsknota za przygodą i apetyt na jeszcze. Zaczynamy mówić o tym co dalej w tej szkole. Cieszymy się na warsztat który jest następny.  Tak jest za progiem na bycie praktykiem trenerstwa. A i tak wszystko jeszcze przed Wami.

Autor: Bartosz Płazak

20 maja, 2019 by DW 0 Comments

O upraszczaniu

Spotykam ludzi którzy robią bardzo piękne rzeczy, pełne, mocne, wartościowe i proste. Budzi to mój podziw. Bywa, że znajduję się  w okolicznościach, w których ktoś robi coś w bardzo prosty sposób, szybko. Budzą się we mnie wtedy  obawy, że coś ważnego może nie zostało wzięte pod uwagę.

Warsztat omówienia procesu grupowego ma na celu nazwanie, uporządkowanie i ujawnienie zjawisk dziejących się w grupie podczas 5 dniowego treningu interpersonalnego. Te dwa warsztatowe dni mogą się wydawać absurdalnie długim czasem przeznaczonym na… gadanie, omawianie… Bo przecież my siedzimy dwa bite dni i gadamy o tym co się działo przez 5 dni parę tygodni temu. Tym za to, co byli na treningu, raczej wydają się te dwa dni za krótkim czasem na to by się dowiedzieć tego co ich fascynuje o nich samych i o grupie.

Obserwujemy więc zachowania uczestników, przypominamy i opowiadamy je sobie jeszcze raz z perspektywy trwania treningu i dzisiejszej, perspektywy głównych zaangażowanych w interakcje i obserwatorów, perspektywy uczestników i trenerów. Emocje z treningu są żywe w całej grupie pomimo upływu pięciu tygodni i choć nie ma tu miejsca na pracę z nimi wypieki na policzkach i iskrzące oczy mówią same za siebie. Pojawiają się fascynujące odkrycia. Drugie i trzecie dno. Okazuje się, że ci co pomagali walczyli o władzę, ci co byli przemili byli wewnątrz rozzłoszczeni, ci co mówili mieli ochotę na co innego, ci co czekali chcieli mówić, ci co byli ofiarami byli też napastnikami, prymusi byli strategami przetrwania, współczujący uciekali od bycia w grupie a trenerzy byli dobrym i złym gliną, co gorsza na przemian. Ciekawe jest dziś jak uwalniające było mówienie wtedy na treningu o złości i lęku, jak zbliżające było bezpośrednie powiedzenie komuś tego, co w kimś innym budziło napięcie. Intrygujące jest dowiedzieć się jak trudno było przetrwać drugi dzień kilku osobom i jak wielu  uczestników miało poczucie uwolnienia i radości gdy ukazała się naszym oczom zagadka stojąca za czyimś gadulstwem i inna stojąca za czyimś milczeniem… Brzmi groteskowo? Może odrobinę dla tego kto tam nie był. Tymczasem tu, na sali ciekawość, pragnienie więcej, pełne skupienie, narastająca aktywność, refleksje, wglądy, decyzje, ożywione wymiany i pełne znaczenia milczenie niektórych. A to nie wszystko. Tego co widzimy nie da się opisać tu w kilu linijkach tekstu. Odkrycia te to czubek zaledwie góry lodowej tego, co dowiaduje się każdy z uczestników o sobie i tego, czego uczy się o rozwoju grupy i jej prowadzeniu.

Pozostaje pytanie jak to uprościć? Kiedy to będzie możliwe? Ano pewnie po paru latach pracy z grupami. Może też po wykonaniu jakiejś pracy nad sobą. Pewnie nie od razu będzie prosto.

Na początek dobrze się sprawdza przestudiowanie możliwie głęboko każdej sytuacji grupowej i układanie scenariuszy zajęć. Tak by móc sięgnąć na sali do wcześniej zaplanowanej struktury pracy. Posiadanie kilku wariantów scenariusza jest bardzo dobrym pomysłem. No i jest co upraszczać. Praca na procesie choć wydaje się prosta i  że płynie sama jest bardzo pozornym uproszczeniem. Jest raczej trudniejsza. I sama zaczyna wychodzić jako pochodna doświadczenia w pracy na scenariuszu.

Coraz bardziej powszechna dziś tendencja do upraszczania, (a może przyspieszania), wydaje mi się bardzo pociągająca. Można chyba osiągnąć więcej krótszym czasem i mniejszym wysiłkiem … Osobiście jednak budzi ona tez mój opór. Wydaje mi się, że upraszczać można, kiedy ma się wcześniej wgląd w możliwie dużą całość tego co ma być uproszczone. Tendencja do działania w sposób uproszczony, przyspieszony ma w sobie pułapkę pominięcia. I moim zdaniem to pominięcie o ile ktoś popełnia grzech upraszczania przed zapoznaniem się z całością może wrócić do upraszczającego kłopotem. A w świecie (w grupie)kłopot wywołać.

Autor: Bartosz Płazak 

9 maja, 2019 by DW 0 Comments

Nieobecni mają głos. Prawda czy fałsz?

O tych których nie ma.

Właściwie nie ma powodu żeby się przejmować tym, że kogoś nie ma. Miał być, był wcześniej, wniósł co miał wnieść, wyniósł co miał wynieść. Skoro zadanie ma się dobrze to jego (nieobecnego) nieobecność nie przeszkadza. Przecież jesteśmy tu po to by się uczyć. Przecież mamy tu jakieś zadania, jakąś teorię, jakieś ćwiczenia do wykonania sami i w grupie. Zrobimy i do domu. Zrobimy bo to przecież tylko od nas zależy. Prawda czy fałsz?

Warsztat jak wiele poprzednich. Zaczynamy pracę na jednym z ostatnich spotkań w długim cyklu. Wszystko z pozoru jak zawsze. Otwieramy, działamy, mówimy, są zadania, jest refleksja, są doniosłe wnioski, wzruszenia, emocje, odkrycia, wdzięczność…

Nieobecność uczestników, którzy przez cały cykl wnosili pewną jakość coś jednak zmienia. Nie ma osoby, która reagowała na żarty Kowalskiego i mówiła mu kiedy ma przestać, nie ma osoby, która miała piękne metaforyczne refleksje wznoszące pracę grupy na wyższy poziom, nie ma osoby, która zawsze była w stanie zobaczyć coś pozytywnego i wartościowego w grupowym trudzie, sporze, impasie. Nie ma osoby, która co zjazd robiła postęp w odkrywaniu siebie a wszyscy inni jej kibicowali. Nie ma kogoś kto miał kłopoty rodzinne i komu można było choć przez chwilę współczuć, słuchać czy inaczej wspierać nawet w przerwie. A może nie ma też kogoś, kto zawsze wiedział jak w dwu słowach pięknie podsumować dyskusję, zamknąć niepotrzebną wymianę, a nawet w imieniu innych sprzeciwić się prowadzącemu.  Ktoś o tym powie na głos, że ich nie ma, że brakuje? (nie, bo może uznajemy, że mają prawo do nieobecności). Ktoś powie, że mu z tym trudno? (nie, bo może uznajemy, że nie mamy prawa do oczekiwania wobec innych obecności i nie dajemy sobie prawa do czucia potrzeby bycia z kimś w relacji o jakimś określonym kształcie). A szkoda.

Ci którzy są dziś nieobecni do tej pory pełnili w tej grupie pewne role. Do tych ról w tej grupie była kierowana pewna specjalna porcja uwagi i treści. Teraz nie wiadomo co z tym materiałem zrobić. Nieobecni dawali też coś specjalnego, czego nie dawali inni w tej grupie, a co było ważne by ta grupa była całością.

Można by powiedzieć, że zmienia się układ sił w grupie, można powiedzieć, że to inna grupa, że zmienia się jej pole, inne napięcie pojawia się w podobnych sytuacjach do tych z poprzednich zjazdów. Coś co było możliwe do zrobienia w poprzednich zjazdach kiedy był pełen skład nie jest już możliwe. Możliwe jest co innego. Przynajmniej jednak na początku pracy to „innego” raczej oznacza mniej niż więcej. Dominuje niższa energia, czegoś brakuje, praca wydaje się wymagać więcej od uczestników. Jakby tęsknota, brak, niedopełnienie wisiały w powietrzu. Trudno je uchwycić i nazwać bo racjonalnie patrząc wszystko jest ok. Praca jest, ludzie są, wartość merytoryczna jest. Tylko paru osób brakuje. A wcześniej byli.

To czy komplet grupy jest na sali szkoleniowej jest raczej pomijane. Trudno interweniować wobec czyichś osobistych i uprawnionych wyborów.  Fokus na zadanie sprawia, że uznaje się, że prowadzący ma coś do przekazania, a grupa jaka będzie taka będzie i wystarczy. Coraz powszechniejsze jest oczekiwanie angażowania grupy, pracy na doświadczeniu. No i co? Wychodzi na to, że grupa jest potrzebna by wykonać zadanie w pełniJ. Oczywiste. Ciekawie robi się jak praca zaczyna kuleć kiedy ludzie nie pojawiają się na zajęciach w dłuższych cyklach. Ciekawie (trudno, choć ciężko z tym pracować)  robi się jak uczestnicy wychodzą z zajęć w ich trakcie (nawet całkiem krótkich zajęć).

Fałsz. Niestety. Żałuję, nieobecni mają wpływ. Szczególnie jeśli obecni mają wobec nich jakąś potrzebę czy zaległość. To prawidłowość zdaje się nie tylko w pracy warsztatowej ale w ogóle w pracy grupowej, a nawet w ogóle w relacjach.  Zwłaszcza w tej co trwa nie dzień, dwa a kilka czy kilkanaście zjazdów.

Autor: Bartosz Płazak

15 kwietnia, 2019 by DW 0 Comments

O trudnościach.

Opór. O tym co może być trudne na warsztatach. 

Czy to co trudne zawsze musi być trudne?  Co na to wpływa, że tak jest? Przecież skoro jesteśmy dorośli i przychodzimy na warsztat to wydawałoby się, że grupa i prowadzący po to samo ( tyle, że są wobec siebie po drugiej stronie).  A jednak  to nie takie proste by zajmować się po prostu trudnościami. Warsztaty z tematów takich jak opór w grupie, trudny klient, trudne rozmowy, konflikt itd. rządzą się swoimi prawami.

Kiedy wchodzimy gdzieś (warsztat, zebranie, spotkanie), które ma być o trudnościach to one (trudności) już tam są przed nami. Ludzie nawet jeśli racjonalnie rozumieją, że to będzie czas i przestrzeń uczenia się i z pozoru stoją i patrzą z boku na temat/przedmiot (trudności) jednocześnie są w pewnego rodzaju  oczekiwaniu na tę trudność. Że ona przyjdzie do nich. Że będą musieli się z tym zmierzyć. Że im będzie trudno. Że coś w tym spotkaniu z trudnościami będzie takiego co sprawi im osobiście przeżycie, którego sobie nie życzą ( tak na co dzień).  Klasyczne lęki: przed oceną, przed ujawnieniem słabości, przed odrzuceniem, czy te w obliczu bycia od kogoś innego gorszym czy lepszym, i te przed zderzeniem się z prawdą o sobie i może jeszcze mnóstwo innych, czają się w uczestnikach takich warsztatów i spotkań. Niestety mało kto o nich mówi. Obok lęków stoją ciekawość tematu, prowadzenia, zdania i doświadczenia innych, nadzieja na wzrost kompetencji, na to że w przyszłości będzie lepiej, że dzięki temu wysiłkowi coś dobrego się wydarzy. Są też ambicje, że jak to ja się nie nauczę, jest sumienność, że trzeba być na warsztacie i znać temat, jest wiara, że trud przyniesie nagrodę. Innymi słowy tygiel różności. Albo proces. W tym procesie zmieszane jest dużo różności: myślenia i emocjonowania się, działania (wycofywania się). I przecież jest jeszcze zadanie: mierzenie się z trudnościami. Uczenie się na doświadczeniu. Uff. Sporo tego.  A jednak nikt nie mówi, że jest ciężko (niezapytany). Może z powodu obawy przed trudnością?

Tak więc trudność przynosi trudność. Ruska baba w babie. Atmosfera na warsztacie z radzenia sobie z oporem (trudnych rozmów, trudnych klientów) mimo wyraźnego zadowolenia z odkrywania podłoża oporu, uczenia się narzędzi pracy z trudnościami  jest właściwie zawsze ciężka. Wszyscy bowiem mierzą się wewnątrz złożonym i wymagającym procesem własnym, na to nakłada się to co w procesie grupy. Nie przeszkadza to w byciu zadowolonym na koniec warsztatów. A nawet pomaga.

Warsztaty z tematyki trudności są specjalnym  wyzwaniem dla prowadzącego. Uczestnik może mieć na głowie swój proces i zadanie mierzenia się z trudnością. Prowadzący ma jeszcze ( oprócz swojego procesu i zadania) do zajęcia się procesem grupy, uczestnikami którzy mają trudności i dobrze gdyby dał radę wyłowić z tego co się dzieje najważniejsze zdarzenia by zrobić z nich użytek jako z doświadczeń. Ma też do wykonania zadania przekazania wiedzy i pomocy w tym by została przyjęta.

To co mi zwykle pomaga w osadzeniu się na tyle by prowadzić taki warsztat to perspektywa współczucia.  Współczucie  dla siebie i dla tej drugiej strony. Widzenie siebie i kogoś w tym co jest i nazywanie tego co widzimy i czujemy. Uznanie, że być może niewiele możemy szybko zmienić, a na pewno nie mamy na to jednostronnie recepty. Otwarcie się na to, że nie będzie tak jak chcemy, przejście na stronę tego co nieznane i oczekiwanie go z otwartością i akceptacją, wiara, że ci którzy są obok też chcą też dać i zyskać coś dobrego. Poszukiwanie rozwiązań przez angażowanie i ujawnianie swojego procesu (emocji, tendencji do działania, myśli) obserwacji siebie i innych, dzielenie się sobą i branie od innych, działanie oparciu o intuicję i życzliwą intencję wsparcia.  Warsztat z trudności nadal jest trudny ale jakość relacji i kontaktu, nie pozostawia już wątpliwości. Jest dobra i pełna wsparcia. A z tego miejsca można ruszyć krótką drogą do uczenia się.  

Autor: Bartosz Płazak

13 kwietnia, 2019 by DW 0 Comments

O intencji

Wydawało się, że prowadzenie tego warsztatu nie jest najlepsze. Pozostawiały do życzenia instrukcje, można się było przyczepić do niekonsekwencji w realizowaniu ćwiczeń, wreszcie co wrażliwsi odbierali to, że Trener nie zauważał tej  i tamtej osoby i wypowiedzi. A jednak zdarzyło się coś nieoczekiwanego. Większość osób po zakończeniu dała pełen uznania feedback prowadzącemu. Ktoś powie, to się zdarza, pewnie go lubili. Może tak. A może jeszcze coś. Otóż wiele osób było poruszonych, miało wzruszenie w oczach, atmosfera była jakaś uroczysta na sali choć cisza jak makiem zasiał po zakończeniu pracy.

Warsztat ten bowiem był o tym co ważne dla Świata. Był o tym co wszyscy widzimy, wyczuwamy, odbieramy jakoś pod skórą, ale nie decydujemy się o tym mówić odpowiednio dużo, otwarcie i wprost. Przekaz prowadzącego płynął z serca, a treść nie dotyczyła umiejętności, które służą osiąganiu czegoś, byciu jakimś, bieżącego życia tu i podnoszenia jego jakości. Ba było o tym że powinniśmy się bardziej wysilać.  Była ona związana z tym co ważne dla wszystkich, mówiła o problemach świata i zarazem problemach każdego z nas. O tym co nam zagraża i zmienia życie, a zarazem o tym czego nie chcemy widzieć. A więc o jakiejś ważnej a pomijanej na co dzień dla wygody prawdzie. Pomijanej pewnie też dlatego, że dla większości niedostępnej w takim ujęciu. Warsztat więc dotyczył nas w najgłębszym stopniu, mnie, ciebie, mieszkańca Afryki, Kamczatki, Nowego Jorku, Warszawy i Pcimia. Prowadzący zaś sam poruszony do głębi problemem stał przed nami i niekiedy wydawało się że zawibrował mu głos. Z przejęcia, ze wzruszenia, pewnie i z tremy przed wystąpieniem. No i pewnie dlatego, że mówił o tym co dla niego samego było ważne z głębi.

Cóż więc znaczyły błędy w prowadzeniu? Niewiele. Dla nas oczywiście sporo w kategoriach możliwości uczenia się na błędach ;). Ale dla odebrania przekazu? Podejrzewam śmiało, że mogłyby być pominięte. Wobec tak śmiałej tezy warsztatu i pięknej śmiałości Prowadzącego.

Jak to powiedziała kiedyś moja nauczycielka trenerskiego fachu, a ja zapisałem głęboko w sercu: jeśli intencja jest dobra wiele Ci wybaczą.

I  ja dziś jeszcze coś dodam. Czym bardziej pracujesz dla większej sprawy, dajesz od siebie swoją prawdę i stoisz w niej odważnie, tym bardziej będziesz przyjęty.

Autor: Bartosz Płazak

11 lipca, 2018 by DW 0 Comments

Pojedź na rejs. Popłyń na warsztat.

Kiedy okrętujesz się na jacht, wchodzisz na trap, stajesz się załogą wydać ci się może,  że wiesz czego możesz się spodziewać.  Jest ktoś kto jacht prowadzi, bierze odpowiedzialność za kierunek,  nawigację podział zadań i załogę.  Skiper, kapitan, sternik, jakkolwiek go nazywać. Możesz przyjąć, że wystarczy robić to co będzie od ciebie chciał i wystarczy by wszystko grało. Podobnie z załogą, Twoimi kolegami, tymi którzy razem z  Tobą wsiadają na pokład by wypłynąć na szeroką wodę. Cieszysz się na dobre relacje, może trochę się obawiasz, że z kimś się nie dogadasz. Króluje jednak optymizm.

Kiedy dumny jacht wychodzi z portu wszyscy są podekscytowani. Kto pływał wie. Kto nie pływał może być pewien przypływu energii. Podniecenie, radość, ciekawość mieszają się z nutą obawy, ekscytację uzupełnia niepewność.  Te dwie ciemniejsze emocje  oczywiście  w mniejszości. JKto pływał wie, kto nie pływał-to raczej po prostu naturalne na początku każdego grupowego wyjazdu czy warsztatu.  Przygoda zaczyna się. Czas na nowe.  Nowe miejsce do spania które przypomina parapet, toaleta jak jednodrzwiowa szafa na ubrania ( od razu z prysznicem). Dyżury w mesie, ładowanie akumulatorów żeby lodówka chodziła i by móc podładować telefon. Słuchanie UKFki, patrzenie na GPS, głębokościomierz i  pilnowanie kursu. Spotkanie z jachtową rzeczywistością to frajda sama w sobie ;). Gwiazdka. Dla niektórych zdziwienie, zaskoczenie a nawet lęk.   Mijamy główki portu . Pierwsze komendy na żagle, gasimy silnik słychać tylko wiatr. Trochę kiwa, trochę się przechyla. Uśmiechy, badawcze spojrzenia, uczymy się nazw lin, węzłów, wiatrów. Uczymy się łódkowego życia. Uczymy się też tego jak tu żyć ze sobą. Poznajemy się. Łódka płynie, płynie czas, a my coraz więcej ze sobą jesteśmy. Podaj linę, wybierz, poluzuj, postawcie żagiel. Kto dziś robi obiad a kto sprząta po obiedzie. Pycha, super, a jak szybko! Palce lizać makaron z groszkiem pod grotem, na falach. Po stole odjeżdżają talerze, widelce i kubki. Sternik w jednej ręce dzielnie dzierży koło sterowe w drugiej talerz z obiadem. Karmi go na przemian ze sobą samą przyjazna załogantka. Jak się zapomni to swoim widelcem.  Wszędzie razem. Śniadanie obiad, kolacja, port, pływanie, cumowanie.  Cudów nie ma. Tu i tam ktoś się najeży, ktoś warknie, ktoś powie co go boli. Słuchamy, patrzymy, pytamy. Docieramy się. Docieramy do siebie. Mamy też materiał do pracy rozwojowej. Ale to za chwilę. Bo teraz manewry.  Dochodzimy do portu. Zrzucanie żagli, klarowanie lin, zsynchronizowane współdziałanie przy przybijaniu do brzegu. Jacht z załogą waży kilka ton, jest w ruchu, nie staje w miejscu a keja się nie przesunie ;). Od naszej współpracy zależy czy staniemy zgrabnie przy pomoście a w gorszych warunkach zależeć  może nasze bezpieczeństwo. Tubylec wymachuje przyjaźnie ręką i mówi 400 kuna za dobę.  Skiper przełyka na dziobie , że prawie słychać na rufie i patrzy w pokład. Miejsce piękne, przecież nie zawrócimy, miało być mniej kuna(chorwacka waluta). Ekscytacja rośnie, tętna się podnoszą, oczy błyszczą, ciała pracują.  Ktoś się cieszy, ktoś działa ktoś się uczy, ktoś zamiera. Wszyscy razem wzrastamy w sprawności jako załoga, pomimo, że różnie wchodzimy w tę pracę. Każdy na swój sposób doświadcza siebie swoich mocy i ograniczeń. I ja i ty uczymy się od siebie wprost albo w lustrzanym odbiciu. Jacht, załoga, rejs, pływanie, nasze interakcje i wewnętrzne procesy nawet nienazwane sprawiają że się rozwijamy.  Ktoś staje z boku, to nie jego czas na aktywność… Ale jest jeszcze coś. Praca rozwojowa, warsztaty, i tam możemy wrócić by spojrzeć głębiej na to co się działo.

Na rejsie trochę trudno o program warsztatów. Często zmienia się pogoda, założony czas na wodzie wydłuża się bo pływamy  pod wiatr, są  zmiany kierunku wiatru, omijamy płycizny itp. Warsztat jest  więc zawsze wtedy gdy jest na to czas i energia załogi. Bywa, że łódź idzie w sporym przechyle  a my gramy w gry im pro (praca nad swobodą wyrażania siebie i spontanicznością). Bywa, że całą załogą omawiamy coś co się właśnie wydarzyło. Zdarza się, że członkowie załogi zajmują się indywidualnymi sprawami w towarzystwie prowadzącego.  W każdym jednak momencie inspirujemy się do rozmyślań. Wzajemnie, a także tym co się dzieje na jachcie i wokół. Zauważmy analogie żeglarstwa i naszego życia („sprawny sternik wie jak podnieść łódź z przechyłu jak rodzic wie jak zatrzymać dziecko rozkręcone w zabawie”, „lepiej nie stawiać za dużo żagla przy silnym wietrze  bo można go potargać i wpaść w kłopoty z napędem” czy „ jak za często kręcisz sterowym kołem jesteś ciągle na zakręcie”). Inspiruje przestrzeń, z jednej strony pusta, z drugiej pełna (wyspy, latarnie, boje, cieśniny, porty, otwarte morze, flauta i siódemka w skali Beauforta). Ileż można w nich zobaczyć tego co masz i tego czego szukasz. A skiper kiedy nawiguje wśród nich do celu jest jak ty sam kiedy płyniesz przez swoje życie. Jest więc o czym myśleć i rozmawiać. Kiedy jest więcej spokoju siadamy na dziobie, burcie czy rufie i zajmujemy się tym z czym przyjechaliście na rejs. W relacji jeden na jeden. Skpier zostawia koło sterowe i staje się coachem, towarzyszem w rozwoju.  Siadamy i  sami odkrywacie to już jest w Was i oczekuje na  odkrycie. Bywa, że wszyscy  grupowo zajmujemy się tym co ktoś wniósł, co go zajmuje. Uważność, wsparcie, humor i dbałość. Prawie jak w załodze żaglowca. Żagiel ma moc dawania rozpędu, ale nie należy wystawiać go na niepotrzebny wysiłek.

Z dnia na dzień poznajemy się coraz lepiej,  sami siebie i w grupie. Jesteśmy coraz bliżej, coraz to bardziej są otwarte i wartościowe wskazówki i zwroty które sobie dajemy. Rośnie w siłę nasza moc załogi (grupy) jako całości,  skomplikowane manewry są łatwiejsze, skupiona uwaga zmienia się w swobodę i humor. Znamy się, współpracujemy i wspieramy. Słowem fali za burtą towarzyszy fala rozwoju.

Na zakończenie rejsu jesteśmy zgraną ekipą. Pożegnaniom towarzyszą łzy wzruszenia, jak to bywa u tych co sporo przeszli razem i wiele sobie dali. Ci sami co przyjechali a jednak inni. Bo przecież żeglarstwo i  warsztaty rozwijają. Razem mają naprawdę wielką moc. I dają nam Moc. Popłyń z nami. Popłyń z wiatrem. Weź nowy kurs. Sięgaj po Moc.

Bartosz Płazak

12 kwietnia, 2018 by DW 0 Comments

Warsztat czyli co ?  Zaczynam od postawienia tego pytania.

Gdzie się nie obejrzę słyszę, że ktoś robi warsztaty. Dzielimy się tym co mamy, wzbogacamy się nawzajem.   Cieszę się, bo to oznacza rozwój. To znaczy, że chyba będzie nam się lepiej żyło jako społeczeństwu.

Kiedy jednak posłucham też wewnętrznego głosu, który jak zwykle podważa uroczyste tezy, podniosłe refleksje i otwiera dyskusję  przychodzą do mnie pytania. Co to znaczy warsztat?  Kiedy możemy mówić o realizacji warsztatów? Po co prowadzić warsztaty? Co to w ogóle jest ten warsztat? Kto może prowadzić warsztaty i co trzeba wiedzieć i umieć by je prowadzić? Kim trzeba być by móc to robić z korzyścią dla innych? Co stanowi czynnik ryzyka sytuacji warsztatowej dla prowadzącego i dla uczestników? Jakie minimum kompetencje powinien mieć prowadzący? Jakie inne warunki powinny być spełnione by można był mówić o warsztacie? Jak powinien być prowadzony warsztat żeby to był warsztat?

Najbardziej spektakularny warsztat na jakim byłem liczył 70 osób. Byłem bardzo zaskoczony. Nie spodziewałem się tego po organizatorze i po prowadzących. To jednak nic. Dużo bardziej intrygowało mnie to, że wśród uczestników nikt nie zauważył tego. Czego? Tego, że nie był to warsztat. Może mityng, może festiwal, może zjazd, zlot. Na pewno okazja do poznania ciekawych ludzi spośród uczestników. Bo prowadzący ginęli w tłumie. Trudny był też czas, wykorzystanie czasu. Ćwiczenia (zadania), rundy wypowiedzi na dany temat dla 12 osobowej grupy to już długo a dla 70? (nawet imię i miasto). Trudno też mówić o indywidualnym podejściu do uczestnika;) czy  pracy na umiejętnościach.

Warsztaty są wszędzie i ze wszystkiego. Wszędzie na nich pojawiają się uczestnicy i prowadzący. Każdy warsztat to przestrzeń w której dzieją się procesy grupowe i wewnętrzne uczestników. Z reguły jest też warstwa merytoryczna. Edukacja sama w sobie. Różne są motywy obecności uczestników na warsztatach. Najczęściej słyszę o uczeniu się czegoś. I na to „czegoś” (edukację, czyli wiedzę) jest kładziony akcent. Przez stronę uczoną i uczącą. To „coś” czyli temat, program zakres merytoryczny to coś najprostszego do uchwycenia. Na „to” przychodzi uczestnik, „to” ma do przekazania prowadzący. I niestety to może się okazać nie najważniejsze jeśli patrzeć całościowo by nie rzec, holistycznie na rezultat warsztatu.

Docierają do mnie historie z warsztatów o sytuacjach które zaskoczyły prowadzących, uczestników a bywa, że organizatorów, zdarzeniach, które wymknęły się spod kontroli. O uczestnikach  i całych grupach, które nagle stały się trudne. O niezrozumieniu uczestnika czy prowadzącego, czy o niezadowoleniu po prostu po warsztacie. O kończeniu warsztatów wcześniej, o niezbieraniu się grup, o przerywaniu procesów rozwojowych albo utykaniu w miejscu. Oczywiście najwięcej jest historii o zadowoleniu, radości, satysfakcji, frajdzie, natchnieniu, odkryciu, nadziei, wracaniu po więcej, relacjach, poczuciu mocy. Te są w przewadze relacji po warsztatach. Bo to w końcu piękne i pełne mocy wzrastać.

Mam wrażenie jednak, że na wielu warsztatach traktowana ulgowo, zdawkowo, czy po macoszemu jest warstwa procesowa, a może nawet przygotowania prowadzącego do pracy z grupą w ogóle. To dość istotna, gruba warstwa w całym przedsięwzięciu „warsztat”. Gruba, czytaj wymagająca, istotna, również zajmująca znaczące miejsce w przebiegu warsztatu i dobrze by zajmowała dużo miejsca w umyśle prowadzącego (przygotowanie i prowadzenie). Niestety, a może dobrze, wymaga ona pracy, samoświadomości i rozwoju osobistego prowadzącego.

Wiele odbyłem rozmów rekrutacyjnych, w których słyszałem: robię to, prowadzę warsztaty ale wciąż coś się zatrzymuje, zgrzyta, mam sporo kosztów emocjonalnych, nie czuję się pewnie. I to stąd wyrasta moje pytanie z początku tekstu: Kim trzeba być by to robić?

Oczywiście wielu prowadzących prowadzi intuicyjnie, opierając się na tym kim są  i to działa, daje radę, przynosi zadowolenie i dobry PR. Może tak być. Są ludzie którzy po prostu mają to w palcach. Nieliczni. Rzadko.

Kiedy słucham niektórych relacji z warsztatów odnoszę wrażenie, że brakło na nich wielu elementów, które w moim rozumieniu stanowią o tym, że mamy do czynienia z warsztatem i trenerem. Słucham opowieści ze spotkań z ciekawymi ludźmi, pogadanek, szkoleń, kręgów, grup wymiany i wsparcia, pokazów, prezentacji a najczęściej mieszanki tych różnych sposobów pracy. Relacje mówią o zdarzeniach, w których prowadzący bardzo się stara, daje z siebie dużo, jest wytrwały, dobry wspierający, a jednak ludzie nie wychodzą z umiejętnościami a tylko z podziwem, radością, frajdą, zabawą … Czy coś jest nie tak? To zależy jak patrzeć.

Kiedy rozmawiamy w gronie trenerów o tym czym jest warsztat i gdzie są granice tej metody pracy grupowej zauważamy kilka głównych elementów mających odzwierciedlenie w aktywności trenera, funkcjonowaniu grupy. Jednocześnie dostrzegamy różnice stylu pracy prowadzącego, celów, charakteru grupy, potrzeb i możliwości uczestników itd. przez które każdy warsztat jest inny.

Co to jest warsztat, po czym poznać, że to warsztat, gdzie widzę granice warsztatu i innych metod pracy więcej w następnych częściach.

Bartosz Płazak

26 lutego, 2018 by DW 0 Comments

O kwantowych skokach i nieciągłości na drodze czyli o książce „Kwantowy umysł”prof. Amita Goswamiego

Kreatywność, tworzenie, twórczość. Wytwory umysłu. Myśl twórcza. Dynamiczne wydarzenia ( w kimś: rozwiązania, olśnienia, impulsy, wena) albo w grupie ( wymiana pomysłów, inspirowanie się, nadmiar, mieszanie, głośno, dynamicznie, wesoło, abstrakcyjnie)…

Nie wiem jak Wy ale ja mam wrażenie, że proces twórczy jest w dzisiejszych czasach utożsamiany bardziej z wymyślaniem, produkowaniem, głową i jakimś niecodziennym poruszeniem niż ze zmianą w czyimś wnętrzu, przepływem, wzrostem, rozwojem. Jak słyszę rozmowy na ten temat, widzę zaproszenia na warsztaty kreatywności, odbieram zaproszenia do myślenia, działania pobudzającymi technikami, sprawiającymi, że kreatywność pojedynczych osób, czy grup uczestników warsztatów się pobudzi. I pewnie tak to między innymi działa, jest ciekawe intrygujące, podniecające, wyciąga ze strefy komfortu, można zrobić krok poza codzienność wypełnioną algorytmami, zasadami procedurami, rutynowymi zadaniami produkcyjnymi.

Amit Goswami, fizyk, profesor uniwersytetu w Oregon w Eugene, pionier nowego paradygmatu nauki wewnątrz świadomości w swojej książce „Kwantowy Umysł” zaprasza do wyjścia poza utarte pojęcia kreatywności i wejścia w świat fizyki kwantowej. Zarazem zaprasza do zaglądania do wewnątrz jak i łączenia się z tym co „na zewnątrz”. Uruchamia proces kreatywności od środka. Wskazuje na potrzebę wewnętrznej kreatywności_i_zmiany jako warunek kreatywności, której efekty dadzą się zauważyć na zewnątrz.  Kto się boi niech ucieka, kto odważny ( to wybór kwantowej możliwości po prostu) może zacząć czytać. W książce nie ma równań a teoretyczne odniesienia są wniesione tak by laik w fizyce, jak ja, mógł je pojąć. Pojąć intuicyjnie, przyjąć, ogarnąć, cieszyć się, kiedy choć trochę się rozjaśnia. Autorowi wyraźnie chodzi o to by idea przedostała się do twojego umysłu. Nie ma tu twardej fizyki, bo też nie o nią chodzi. Jest jednk wystarczająco naukowo by lewa półkula mogła się zadowolić poważną naukową myślą, uspokoić się i zrobić miejsce na przyjęcie tego co właściwie nie będzie naukowe, kiedy już rozgości się w Twoim wewnętrznym świecie. Wiele historii przywołanych w książce, opisujących odkrycia fizyki jednocześnie ułatwia zrozumienie przekazu i pomaga czytelnikowi zobaczyć szersze pole możliwości kreacji jakie mamy jako ludzie.

Goswami  swobodnie wplata  opowieści z życia i pracy wielu sław i obok fizyków:  Einsteina, Bohra, Rutherforda, Newtona, Feynmana, Keplera, są w książce odwołania do: Gaussa, Brahmsa, Czajkowskiego, Picassa, Kossaka, Mozarta,  Mendelejewa, Chopry, , Galileusza, Steina, Freuda, Campbella, DaVinci’ego, Junga, Bubera, Krishnamurtiego,, Curie i wielu innych. Ilustrują one tezy kwantowej kreatywności. Są wybrane i podane są z mistrzowską lekkością, i świetnie ilustrują treści dotyczące rozwoju w tworzeniu.

Prof. Goswami w jednym z wywiadów dostępnych YT mówi o sobie, że był zagorzałym materialistą. Przez wiele lat odrzucał szersze, holistyczne widzenie świata. Coś co nie posiadało naukowego dowodu (przeprowadzonego zgodnie z właściwą metodologią) nie istniało dla niego. Z czasem, w toku własnego doskonalenia, jako fizyk,  dostrzegał jednak coraz więcej nieciągłości w paradygmacie materialistycznym. Tak rozpoczęła się jego droga do holistycznego pojmowania świata, w tym również kreatywności. Umysł Kwantowy jest zapisem jego interdyscyplinarnej, holistycznej wiedzy na temat świata, człowieka i kreatywności.

Czytając Kwantowy umysł możesz poszerzyć rozumienie takich pojęć jak ego i jaźń, jaźń kwantowa, pole informacyjne, rodzaje kreatywności (podstawowa, sytuacyjna, wewnętrzna i zewnętrzna). Jest tu  o archetypach, źródle energii tworzenia i radości jaką odczuwamy tworząc. Jest o tańcu Shiwy i o manifestowaniu wizji twórcy. Jest o skoku kwantowym i o tym jak skakać, o nieciągłości tworzenia i o tym kiedy właściwie zachodzi proces twórczy. Jest też o tym co nam w nim przeszkadza. A właściwie kto w nim przeszkadza –  kto w nas, jaka część nas. Czytając zrozumiesz idee Hologramu, neuroplastyczności mózgu oraz to jakie one mają znaczenie dla rozwijania Twojej kreatywności.  Pojawi się też wiele rodzajów umysłu dziecka, umysł powolny i umysł szybki, umysł małpy. Jednym z najważniejszych pytań na jakie próbuje odpowiedzieć autor to: Kto jest faktycznie twórcą?

Jest tu też o roli ego, o tym jak przeszkadza i o tym jak bardzo jest potrzebne na ścieżce kreatywności w świecie w którym żyjemy. Goswami proponuje tu  też 7 ćwiczeń, które pomagają przełamać wzorce Ego i przejść do swobodniejszego życia z udziałem kwantowej świadomości.

To co dla mnie było szczególnie interesujące to podanie umysłu i serca jako twórczej diady w sosie fizyki kwantowej z nutą filozofii, na całkiem uziemionej bazie codziennych potrzeb, możliwości zwykłego człowieka. Innymi słowy znalazłem w tej książce wskazówki jak kreować swoją rzeczywistość korzystając z różnych swoich właściwości (energii serca i rozumu), moja logika została nakarmiona na Tyle by się przestać czepiać i wątpić, a serce uwolnione z klatki.  Pomocne było dla mnie też zrozumienie idei hierarchii splątanej. Dzięki  ukazaniu pozornych sprzeczności jakie obserwowałem w swoim życiu jako hierarchii splątanej  w procesie kreacji, łączenie przeciwieństw: woli i poddania, relaksacji i pracy, bycia i działania i pozwalanie im istnieć obok siebie w jednym procesie stało się bardziej możliwe i akceptowalne. Słowem wolność.

Zdaniem Prof.  Goswamiego  włączenie kwantowej kreatywności prowadzi do uwolnienia potencjału, przejścia na wyższy poziom rozwiązywania problemów, samo urzeczywistnienia, wolności, odpowiedzialności za swoje życie, spokoju w staraniu i niestaraniu. To książka o życiu i o tym jak można je kreatywnie i w pełni przeżywać wzrastając.

„Kwantowy Umysł” to praca wzbogacająca i uwalniająca,  to duża dawka ciekawie dobranych naukowo podbudowanych tez na temat kreatywności i jednocześnie bardzo przystępnie i lekko napisany podręcznik twórcy nowych czasów.

Myślę, że ma ona wielkie znaczenie dla osób pracujących w przestrzeni rozwoju z innymi ludźmi. Kreatywność kwantowa, w ujęciu prof. Goswamiego i jej włączenie w codzienność może oznaczać więcej lekkości w pracy z procesami z którymi się stykamy. Myślenie kategoriami kreatywności kwantowej to więcej możliwości uwolnienia potencjału twórczego zarówno po stronie pomagającego jak i tę pomoc odbierającego. To więcej  powietrza dla wszystkich a  zarazem w  pozornym niedziałaniu więcej potencjału na materializację dzieła.

I jeszcze cytat na zachętę:  „Zastosowanie kwantowej perspektywy może przywołać twoją kreatywność tak szybko, jak szybko przywołuje się dżina (geniusza) z magicznej lampy.”

Zapraszam do lektury.

Bartosz Płazak

16 stycznia, 2018 by DW 0 Comments

Co najmniej zauważać. Czyli rzecz o nauczycielach i o trudnościach w pracy z ludźmi.

Nie wiem jak Wy, ale ja nie lubię za bardzo tego momentu kiedy czuję, w pracy z ludźmi, że ktoś mnie traktuje nieadekwatnie. Napada, wytyka, czepia się, stawia niepotrzebne pytania, nie idzie za mną tylko się zatrzymuje i mnie też zatrzymuje, albo cofa. Nie lubię być zaskakiwany tym, że ktoś trzyma się swojego bez końca, docieka, przekonuje, grozi, szantażuje, albo tylko znika i wyłącza się. Przeżywam wtedy mieszankę emocji od frustracji, złości i lęku, niepewności, do nadziei, zadowolenia, bywa że tracę energię, sam się cofam. Nie jest mi łatwo, szczególnie kiedy zauważam, że któreś z tych zjawisk ma miejsce już chwilę a ja dopiero teraz je dostrzegłem. Bo przecież miało być konstruktywnie, ciekawie, intrygująco i we współpracy i napracowaliśmy się by tak było.

Trudności to codzienne zjawiska w pracy z ludźmi. To zjawiska uprawnione. To zjawiska, którym powinniśmy dawać miejsce w pracy z grupami i jednostkami, a zadaniem i obowiązkiem trenera czy coacha jest co najmniej widzieć je. Co najmniej oznacza tu to, że niekiedy brak reakcji jest też reakcją. Mówię o tej uzewnętrznionej reakcji. Tej, której najczęściej spodziewa się druga strona interakcji. Co najmniej je (kiedy tozewnętrzne trudności) widzieć oznacza zadać sobie trud przyjrzenia się sobie, jak ja reaguję na to co się dzieje w koło mnie. Co czuję. Co mi podpowiada intuicja. Co mnie zatrzymało.

Zdarza się, że w takich momentach to co zauważam w sobie, to część, która chce natychmiast uciec, schować się. Wtedy czekam jeszcze chwilę, sprawdzam emocje, przyglądam się mojej komunikacji, przyglądam się intencjom obydwu stron. Widzę zamieszanie, sprzeczności, konflikty, dążenie do rozwoju, chęć działania, często lęk. Wyraźnie widzę, że tym co najczęściej sam mam do zrobienia to co najmniej weryfikacja mojej tendencji do projekcji, cofnięcie jej. Kiedy to mi się udaje trudność najczęściej zmniejsza się. Okazuje się jakoś nagle, że mogę pomóc, że moje wsparcie działa. Łatwiej jest słuchać, role wracają na swoje miejsce. Jestem wspierającym a ktoś poszukującym siebie.

Opór jest czymś naturalnym i codziennym w pracy z ludźmi. Występuje zawsze. To zjawisko zwyczajne dlatego, że jesteśmy w tej pracy zawsze razem i każdy z nas wniósł swoje wewnętrzne procesy (myśli, emocje, odczucia, nastroje, związki, potrzeby, oczekiwania, mechanizmy obronne…). Każdy ( ty i ja, uczestnik i prowadzący) będąc tego świadomy czy nie, mniej lub bardziej coś woli a coś innego mniej woli. Uważam jednak, że o ile uczestnik ma prawo po prostu być w tej interakcji sobą z tym wszystkim co wniósł o tyle prowadzący powinien zdawać sobie sprawę z tego co nim powoduje. Ma to związek z zadaniem jakie ma on w tej relacji. To zadanie to wspieranie kogoś w rozwoju. I patrząc przez ten filtr, kiedy dzieje się coś co wolałbym żeby się nie działo ( bo cele, bo czas, bo wygoda, bo…), mam obowiązek przyjrzeć się sobie i temu co się dzieje we mnie. Najczęściej widzę tam bowiem wskazówki. Co najmniej przyjrzeć się, czyli wcale nie koniecznie od razu coś robić. Po to by móc pomóc. Po to by nie zwiększać trudności tylko ją pokierować na uzyskanie wartości po stronie osoby wspieranej.

W tym sensie opór jest wielkim nauczycielem. Opór najczęściej niesie informację o zaniedbaniu, pominięciu, marginalizacji, wniesieniu czegoś, przeszkodach dotąd niezauważonych. Jest szansą na korektę. Ewaluatorem mojej pracy. Dlatego jego dostrzeżenie jest tak ważne. Kiedy powstaje on na linii wspierający – wspierany(ni) podstawowym kierunkiem przyglądania się powinien być wgląd. Wgląd dokonany przez prowadzącego. Zadanie sobie pytania „Co ja takiego robię, że jest to co jest?” Innym kierunkiem pracy z oporem jest zachęcenie do wglądu osoby która jest z nami w tej trudności. Ją też może to prowadzić do odkryć, uczenia się, wzrastania.

Okrywanie siebie to wielka szansa jaką daje mi każda sytuacja trudna. Odkrywam swój cień. Dostrzegam to czego na co dzień nie widzę. To co z różnych przyczyn chowałem, ukrywałem, nie chciałem, bałem się albo z jakichś powodów usunąłem sprzed oczu. Cokolwiek to jest ( zmęczenie, wyluzowanie, tendencja do dawania więcej albo mniej, spieszenia się, pomijania innych czy siebie…) jest jednak mną. Jest częścią mnie, która zintegrowana może stanąć po mojej stronie i po stronie osób z którymi pracuję. Włączona w świadomą całość jaką jestem doda mi sił, podniesie możliwości, swobodę pracy i spójność. Warunek: muszę ją dostrzec. A to przecież pomagają mi zrobić moi trudni uczestnicy. Dalsza praca jest już moim zadaniem.

Bardzo Wam dziękuję moi nauczyciele. Moi zadający mi trudne pytania, męczący, odmawiający, niechętni, oskarżający i milczący, spoglądający krzywo, piszący o co wam chodzi dopiero w ankietach końcowych. Każda Wasza lekcja, którą jestem w stanie wychwycić i przyjąć wzbogaca mnie. Dzięki Waszym lekcjom dziś o wiele szybciej i łatwiej radzę sobie z trudnościami, nie boję się ich a niekiedy wręcz na nie czekam. Jestem dzięki Wam lepszym trenerem i człowiekiem.

Wiem też, że i dla Was są ona bardzo wartościowe. Że Wy też się na nich wiele uczycie, wzrastacie, robicie ważne kroki na drodze Waszego Życia. Choć kiedy w tym jesteśmy, bywa, że mamy wątpliwości.

Bartosz Płazak