KONTAKT

Adres:
Gajrowskie 12a
11-510 Wydminy

Bartosz Płazak tel. 502 351 161

Obserwuj nas

11 lipca, 2018 by DW 0 Comments

Oczekiwania

Praca z grupą to szczególnego rodzaju spotkanie. Z jednej strony jest trener, który ma uczestnikom coś do zaoferowania: dysponuje wiedzą, umiejętnościami oraz aranżuje odpowiednie sytuacje, w których następuje proces uczenia się. Z drugiej strony są uczestnicy zajęć, którzy przyszli na nie zdobyć wiedzę, umiejętności i kompetencje w określonym obszarze.

Zetknięcie się tych dwóch stron przypomina transakcję, wymianę, w której ten, co daje i ten, co otrzymuje, mają się spotkać w uzgodnionej przestrzeni. Zwykle trener komunikuje swoje intencje w formie tytułu warsztatu oraz jego krótkiego opisu z wyszczególnieniem celów lub korzyści dla uczestnika. Może też wcześniej spotkać się z potencjalnymi odbiorcami i w bezpośredniej formie wyrazić to, do czego ich zaprasza.

Zanim to jednak zrobi, dobrze, jeśli uświadomi sobie wyraźnie, co chce osiągnąć i do kogo kieruje swoją ofertę. Ważnymi pytaniami na tym etapie są:

  • co chcę rozwijać u innych ludzi?
  • z jakiego powodu chcę to robić?
  • w jakim stopniu ja sam, jako człowiek i jako trener mam rozwinięte kompetencje, które chcę rozwijać u innych?
  • do kogo konkretnie kieruję swoją ofertę?
  • skąd wiem, że ci ludzie tego potrzebują?

Odpowiedzi na te pytania pozwalają dobrze przygotować warsztat oraz zwiększają prawdopodobieństwo przyciągnięcia tych ludzi, do których jest on skierowany.

Gdy ci ludzie siedzą już w sali warsztatowej, to po krótkim wprowadzeniu trener rozpoczyna rundę przedstawienia się i prosząc o powiedzenie parę słów o sobie, zadaje pytanie o oczekiwania uczestników. Robi to, by dowiedzieć się, na co konkretnie zareagowały poszczególne osoby, czytając opis warsztatu i przychodząc na zajęcia. Ten moment jest okazją do zweryfikowania i sprawdzenia zgodności tego, co ma być dane z tym, co ma zostać przyjęte.

Oczekiwania uczestników zwykle mieszczą się na kontinuum, gdzie jeden kraniec można zdefiniować typowym stwierdzeniem: „nie mam oczekiwań” lub „jestem otwarty na wszystko”, zaś na drugim krańcu lokują się ci, którzy mają bardzo szczegółowe i specyficzne oczekiwania związane z zajęciami. Ci, którzy wiedzą konkretnie, po co przyszli dzielą się na dwie grupy: tych, którzy zrozumieli lub wyczuli intencje trenera oraz tych, których oczekiwania nie pokrywają się z ofertą warsztatu.

Trener właśnie po to pyta o oczekiwania uczestników, by ostatecznie odnieść się do nich i stwierdzić, co jest w stanie zaoferować, a czego nie. Ten początkowy moment warsztatu jest niezwykle istotny, ponieważ przypomina zawieranie kontraktu na wykonanie pracy, której efekty są jasno zdefiniowane. Jeśli brakuje tego rodzaju uzgodnień na początku, to może się zdarzyć, że część uczestników kierując się nierealistycznymi oczekiwaniami będzie zachowywać się w trakcie zajęć w sposób mało konstruktywny, by na koniec uznać, że udział w zajęciach był stratą czasu. Pytanie o oczekiwania i odniesienie się do pojawiających się odpowiedzi jest rodzajem szczepionki na tego typu sytuacje.

Z drugiej strony ci uczestnicy, którzy formułując swoje oczekiwania usłyszą, że warsztat jest odpowiednim miejscem, by je spełnić, otrzymują wyraźną informację wzmacniającą ich obecność na zajęciach. W ten sposób zostali usłyszani i docenieni. Na początkowym etapie rozwoju grupy to okoliczność, która dookreśla nową i nieznaną sytuację oraz tworzy większe poczucie bezpieczeństwa.

Osobną grupę (bywa, że całkiem liczną) stanowią ci, którzy nie mają oczekiwań albo są otwarci na wszystko. Tego rodzaju stwierdzenia wskazują na niewielkie zaangażowanie oraz brak rozpoznania własnej motywacji do uczestniczenia w zajęciach. Zwykle kryje się za tym asekuracyjna postawa obserwatora lub brak świadomości własnych potrzeb. Zarówno jedno, jak i drugie jest dla trenera wyzwaniem, gdyż najłatwiej pracuje się z tymi, którzy wiedzą po co przychodzą i potrafią to wprost zakomunikować.

Ryszard Kulik

12 kwietnia, 2018 by DW 0 Comments

Warsztat czyli co ?  Zaczynam od postawienia tego pytania.

Gdzie się nie obejrzę słyszę, że ktoś robi warsztaty. Dzielimy się tym co mamy, wzbogacamy się nawzajem.   Cieszę się, bo to oznacza rozwój. To znaczy, że chyba będzie nam się lepiej żyło jako społeczeństwu.

Kiedy jednak posłucham też wewnętrznego głosu, który jak zwykle podważa uroczyste tezy, podniosłe refleksje i otwiera dyskusję  przychodzą do mnie pytania. Co to znaczy warsztat?  Kiedy możemy mówić o realizacji warsztatów? Po co prowadzić warsztaty? Co to w ogóle jest ten warsztat? Kto może prowadzić warsztaty i co trzeba wiedzieć i umieć by je prowadzić? Kim trzeba być by móc to robić z korzyścią dla innych? Co stanowi czynnik ryzyka sytuacji warsztatowej dla prowadzącego i dla uczestników? Jakie minimum kompetencje powinien mieć prowadzący? Jakie inne warunki powinny być spełnione by można był mówić o warsztacie? Jak powinien być prowadzony warsztat żeby to był warsztat?

Najbardziej spektakularny warsztat na jakim byłem liczył 70 osób. Byłem bardzo zaskoczony. Nie spodziewałem się tego po organizatorze i po prowadzących. To jednak nic. Dużo bardziej intrygowało mnie to, że wśród uczestników nikt nie zauważył tego. Czego? Tego, że nie był to warsztat. Może mityng, może festiwal, może zjazd, zlot. Na pewno okazja do poznania ciekawych ludzi spośród uczestników. Bo prowadzący ginęli w tłumie. Trudny był też czas, wykorzystanie czasu. Ćwiczenia (zadania), rundy wypowiedzi na dany temat dla 12 osobowej grupy to już długo a dla 70? (nawet imię i miasto). Trudno też mówić o indywidualnym podejściu do uczestnika;) czy  pracy na umiejętnościach.

Warsztaty są wszędzie i ze wszystkiego. Wszędzie na nich pojawiają się uczestnicy i prowadzący. Każdy warsztat to przestrzeń w której dzieją się procesy grupowe i wewnętrzne uczestników. Z reguły jest też warstwa merytoryczna. Edukacja sama w sobie. Różne są motywy obecności uczestników na warsztatach. Najczęściej słyszę o uczeniu się czegoś. I na to „czegoś” (edukację, czyli wiedzę) jest kładziony akcent. Przez stronę uczoną i uczącą. To „coś” czyli temat, program zakres merytoryczny to coś najprostszego do uchwycenia. Na „to” przychodzi uczestnik, „to” ma do przekazania prowadzący. I niestety to może się okazać nie najważniejsze jeśli patrzeć całościowo by nie rzec, holistycznie na rezultat warsztatu.

Docierają do mnie historie z warsztatów o sytuacjach które zaskoczyły prowadzących, uczestników a bywa, że organizatorów, zdarzeniach, które wymknęły się spod kontroli. O uczestnikach  i całych grupach, które nagle stały się trudne. O niezrozumieniu uczestnika czy prowadzącego, czy o niezadowoleniu po prostu po warsztacie. O kończeniu warsztatów wcześniej, o niezbieraniu się grup, o przerywaniu procesów rozwojowych albo utykaniu w miejscu. Oczywiście najwięcej jest historii o zadowoleniu, radości, satysfakcji, frajdzie, natchnieniu, odkryciu, nadziei, wracaniu po więcej, relacjach, poczuciu mocy. Te są w przewadze relacji po warsztatach. Bo to w końcu piękne i pełne mocy wzrastać.

Mam wrażenie jednak, że na wielu warsztatach traktowana ulgowo, zdawkowo, czy po macoszemu jest warstwa procesowa, a może nawet przygotowania prowadzącego do pracy z grupą w ogóle. To dość istotna, gruba warstwa w całym przedsięwzięciu „warsztat”. Gruba, czytaj wymagająca, istotna, również zajmująca znaczące miejsce w przebiegu warsztatu i dobrze by zajmowała dużo miejsca w umyśle prowadzącego (przygotowanie i prowadzenie). Niestety, a może dobrze, wymaga ona pracy, samoświadomości i rozwoju osobistego prowadzącego.

Wiele odbyłem rozmów rekrutacyjnych, w których słyszałem: robię to, prowadzę warsztaty ale wciąż coś się zatrzymuje, zgrzyta, mam sporo kosztów emocjonalnych, nie czuję się pewnie. I to stąd wyrasta moje pytanie z początku tekstu: Kim trzeba być by to robić?

Oczywiście wielu prowadzących prowadzi intuicyjnie, opierając się na tym kim są  i to działa, daje radę, przynosi zadowolenie i dobry PR. Może tak być. Są ludzie którzy po prostu mają to w palcach. Nieliczni. Rzadko.

Kiedy słucham niektórych relacji z warsztatów odnoszę wrażenie, że brakło na nich wielu elementów, które w moim rozumieniu stanowią o tym, że mamy do czynienia z warsztatem i trenerem. Słucham opowieści ze spotkań z ciekawymi ludźmi, pogadanek, szkoleń, kręgów, grup wymiany i wsparcia, pokazów, prezentacji a najczęściej mieszanki tych różnych sposobów pracy. Relacje mówią o zdarzeniach, w których prowadzący bardzo się stara, daje z siebie dużo, jest wytrwały, dobry wspierający, a jednak ludzie nie wychodzą z umiejętnościami a tylko z podziwem, radością, frajdą, zabawą … Czy coś jest nie tak? To zależy jak patrzeć.

Kiedy rozmawiamy w gronie trenerów o tym czym jest warsztat i gdzie są granice tej metody pracy grupowej zauważamy kilka głównych elementów mających odzwierciedlenie w aktywności trenera, funkcjonowaniu grupy. Jednocześnie dostrzegamy różnice stylu pracy prowadzącego, celów, charakteru grupy, potrzeb i możliwości uczestników itd. przez które każdy warsztat jest inny.

Co to jest warsztat, po czym poznać, że to warsztat, gdzie widzę granice warsztatu i innych metod pracy więcej w następnych częściach.

Bartosz Płazak

11 kwietnia, 2018 by DW 0 Comments

Odkrywanie natury – warsztat w lesie

Jest chłodny, jesienny poranek. Idziemy przez bajecznie kolorowy las zasnuty delikatną mgiełką. Słońce nieśmiało przedziera się przez konary drzew dając w połączeniu z mgłą fantastyczne świetlne smugi ścielące się zewsząd. Na liściach krople rosy połyskują w słońcu jak cudowne klejnoty. Idę pierwszy, za mną grupa uczestników warsztatu Zgromadzenie Wszystkich Istot. Zastanawiam się, czy ten spektakl wokół mnie jest również ich udziałem. Dochodzą do mnie strzępki rozmów; dwóch chłopaków za mną zawzięcie dyskutuje o rewelacyjnym programie komputerowym, dającym możliwość uśmiercania na różne sposoby przeciwnika. Co to będzie? – myślę sobie.

Zaczynamy od lepszego poznania się. Mielimy się w młynku, dobierając sobie co jakiś czas partnera, z którym rozmawiamy lub poznajemy się bez używania słów. Powoli wszyscy rozkręcamy się: jest bezpieczniej i bardziej otwarcie. Wiele osób mówi, że trudno im było uświadomić sobie własne mocne strony, choć podkreśla, że miały kłopot z podzieleniem się przeżyciem związanym ze środowiskiem naturalnym. Podtrzymując ten wątek mówię, że coraz więcej ludzi ma z tym kłopot: żyjemy w miastach, a nasz kontakt z naturą ogranicza się do oglądania filmów przyrodniczych o ginących gatunkach zwierząt. Są też ludzie, którzy mają okazję być w naturalnym środowisku, ale nie potrafią złapać z nim kontaktu, jakby byli niedostatecznie wrażliwi na to, co ich otacza. A chronić jesteśmy skłonni tylko to, co jest nam bliskie, znane i cenne. Jak to zrobić aby tak było?

Szukając odpowiedzi na to pytanie idziemy w głąb lasu i tam wśród drzew, liści, grzybów i patyków koncentrujemy się na poszczególnych zmysłach i ich wykorzystaniu w odkrywaniu rzeczywistości. Przyglądamy się wnikliwie, dotykamy, słuchamy, wąchamy i smakujemy (ostrożnie). Z czasem – co podkreśla wiele osób – otoczenie, w którym jesteśmy staje się bogatym źródłem różnych dziwnych wrażeń; jest ciekawe, niezwykłe i zdecydowanie bliższe, choć początkowo mogło wydawać się banalne.

Kolejną okazją do otwarcia się na przyrodę jest odgrywanie roli ślepca i przewodnika. Oprócz budzenia swoich zmysłów jest to również dla wszystkich dobra zabawa i dlatego, gdy ponownie siadamy w kręgu wyraźnie widać, że jest to już inna grupa niż na początku: łatwiej jest podzielić się swoimi przeżyciami, tym bardziej, że nikt do tego nie zmusza.

Po przerwie zmiana nastroju. Wspólnie czytamy Mowę Wodza Indian Seattle. Tyle razy czytałem już ten tekst, ale dzisiaj to, co szczególnie do mnie przemawia to jedno słowo, pojawiające się chyba najczęściej, albo tylko wyjątkowo akcentowane przez czytające osoby: świętość. Wszystko jest święte: wiatr, oddech kucyka i Ziemia cała. Po ostatnich słowach następuje długa cisza. W tej świętej ciszy udajemy się na samotny spacer, po to aby jakaś istota mogła nas wybrać i przez nas przemówić. Przygotowujemy maski istoty, która nas wybrała po to, by spotkać się na Zgromadzeniu Wszystkich Istot już nie jako ludzie.

Zakładamy maski i rozpoczyna się najtrudniejsza chyba część warsztatu. Wiele osób z przejęciem wypowiada się tak, jakby były inną istotą. Milczenie przeplata się z krótkimi wypowiedziami. „Jestem rzeką, swobodną, wartką, czystą. Ktoś wybudował tamę na mej drodze. Próbuję się przedrzeć, jestem zniewolona”. „Jestem drzewem. Moje liście kierują się do słońca, dzięki któremu żyję. Ale padają na mnie kwaśne deszcze i niszczą moje liście”. „Jestem Ziemią. Niosę na sobie ciężar ludzkiej cywilizacji. Jestem pełna różnych odpadów, z którymi nie potrafię sobie poradzić”.

W atmosferze powagi czytamy wspólnie listę ginących gatunków zwierząt. Zbliża się święto zmarłych i dobrze jest uświadomić sobie, że powinniśmy pamiętać nie tylko o ludziach, którzy odeszli, ale również o wszystkich żyjących istotach, które bezpowrotnie zniknęły z naszej planety. Każda osoba w kręgu wymieniająca ginące gatunki trzyma w garści żołędzie, które kładzie na środek. Po pewnym czasie w środku kręgu jest już wiele żołędzi. Spoglądamy na nie w milczeniu. Nadszedł już moment, w którym z bezsilności rodzi się siła. Próbujemy zatem odpowiedzieć na trzy zasadnicze pytania: co chcemy zmienić? Z czego możemy korzystać w dokonywaniu tej zmiany? I w jaki sposób to robić?

Na kartkach wypisujemy najpierw cechy rzeczywistości, w jakiej chcielibyśmy żyć, a następnie własne mocne strony. W oparciu o te sformułowania każdy tworzy kilka zdań (afirmacji) według klucza: „wykorzystując… (mocną stronę samego siebie), mogę sprawić, że świat będzie bardziej… (cecha rzeczywistości, w której chciałbym żyć)”. Po tej pracy dzielimy się zdaniami, które sformułowaliśmy. Wyraźnie widać, że mamy więcej energii, grupa jest pobudzona i otwarta na działanie. Zostało jednak jeszcze jedno pytanie, na które trzeba odpowiedzieć: jak dokonać zmiany? Rozpętuje się dyskusja, w której każdy mówi, co sam mógłby zrobić nie oglądając się na innych. Mówimy o tym jak oszczędzać energię, wodę, ciepło, co takiego kupować, a czego nie, jak się odżywiać, jak postępować z odpadami. Są to proste, drobne sposoby na zmianę, który każdy może wprowadzić do swojego życia natychmiast. Kulminacją jest rytuał postanowień, w którym każdy decyduje się wprowadzić do swojego życia jakąś konkretną zmianę. Ważne jest to, aby nie była to ogólna deklaracja, ale jakaś konkretna rzecz, nawet drobna, jak zakręcanie wody podczas mycia zębów. Stojąc w kręgu i trzymając magicznego żołędzia każdy na głos lub w myślach wypowiada swoje postanowienie. To już koniec tego spotkania. Wiele osób podchodzi do mnie i dziękuje mi za warsztat. Mówią, jak ważne jest to, by nie odbierać sobie wiary w to, że zmiany są możliwe i że warto działać w kierunku ich urzeczywistnienia.

Wracając do domu myślę o tym wszystkim. Każdy najmniejszy krok ma znaczenie; każdy jest sojusznikiem w dokonywaniu zmian w rzeczywistości. Jeśli otwieramy się na ból świata i dzielimy się nim w grupie, to pojawia się energia do działania, pojawia się wspólnota dająca wsparcie w codziennej pracy na rzecz wspólnego dobra.

Lubię prace warsztatową w przyrodzie z osobami gotowymi odkrywać swoje głębokie związki z naturą. Dzięki temu przypominam sobie o tym, co najważniejsze. Uczestnicy uczą się od siebie wzajemnie, ja uczę się od nich, a wspólnie uczymy się od przyrody – jedynej prawdziwej nauczycielki.

Ryszard Kulik

18 marca, 2018 by DW 0 Comments

Trener potrzebuje dobrej teorii

Zachowanie się trenera w grupie jest wypadkową wielu czynników, wśród których istotną rolę odgrywają: rozumienie procesu  grupowego, samoświadomość co do własnych emocji i uczuć przeżywanych w relacjach interpersonalnych, zaufanie do własnej intuicji, a także szczególne preferencje wynikające z założeń teoretycznych dotyczących człowieka i pracy z grupą.

Rozpoczynanie pracy z małą grupą bez jasnych założeń teoretycznych przypomina wypływanie statkiem w morze bez mapy i wytyczonego kursu. Można oczywiście swobodnie dryfować na falach z nadzieją, że gdzieś się dopłynie, jednak taka strategia jest marnowaniem energii i narażaniem się na poważne konsekwencje katastrofy.

Teoretyczne założenia pracy z grupą mogą wydawać się mało atrakcyjne, nudne i niepotrzebne, bo oderwane są od konkretnej rzeczywistości i żywego doświadczenia, ale jak mawiają niektórzy: „nie ma nic bardziej praktycznego od dobrej teorii”. Cokolwiek robi trener w pracy z grupą ma zakorzenienie w określonych założeniach, preferencjach, wyobrażeniach oraz opiniach dotyczących człowieka, otaczającego świata, relacji między ludźmi czy systemu wartości. Dopóki te aspekty są nieuświadomione, nieuporządkowane, chaotyczne czy niespójne, dopóty trener będzie dryfował na falach oceanu z iluzoryczną nadzieją, że kiedyś dotrze do upragnionego portu.

Teoretyczne podstawy pracy z grupą nie sprowadzają się jednak do sztywnych zaleceń, co i jak należy robić w danej sytuacji. Teoria wyznacza raczej pewne ramy, w których trener się porusza i podejmuje odpowiednie interwencje. Nie oznacza to oczywiście, że trener prowadząc grupę, nieustannie zastanawia się, jaką teorią posługuje się w swojej pracy. Stanowi ona bowiem jego intelektualne zaplecze, które pomaga w określonej sytuacji podjąć właściwe działania, gdy jest dobrze zakorzenione i zintegrowane. W tym znaczeniu zaplecze teoretyczne wspiera i uzupełnia coś tak ulotnego jak trenerską intuicję, która jest jednym z najważniejszych zasobów dobrze pracującego trenera.

Skuteczny i profesjonalnie pracujący trener potrafi zatem jasno określić zaplecze teoretyczne, które jest podstawą jego stylu trenerskiego. Teorie nie są jednak czymś, co da się oddzielić od osoby trenera. Trener bowiem nie pracuje teoriami tylko zawsze sobą. W tym znaczeniu dobrze, jeśli wybiera dla siebie taką perspektywę teoretyczną, która uwzględnia jego system wartości czy „pasuje” do jego osobowości.

Proces tworzenia osobistego podejścia teoretycznego zachęca bardziej do eklektyzmu niż do sztywnego trzymania się zasad wypracowanych przez określoną tradycję psychologiczną. Ma to swoje dobre i złe strony. Uwewnętrznienie zasad reprezentowanych przez daną szkołę pozwala na wyraźne określenie własnej tożsamości trenerskiej, ale też może skutkować niebezpieczeństwem odnoszenia złożonych zjawisk do jednego tylko sposobu ich konceptualizowania. Z drugiej strony nadmierny eklektyzm związany z łączeniem rozmaitych teorii może prowadzić do chaosu. Dlatego niezwykle ważne jest to, by integrując różnorodne podejścia umieć zakorzenić je w najbardziej podstawowej perspektywie poznawczej odnoszącej się do fundamentalnych kwestii egzystencjalnych, filozoficznych czy światopoglądowych. Dopiero w tak skonstruowanym szkielecie można stopniowo dopasowywać elementy związane z poszczególnymi tradycjami psychologicznymi.

Ryszard Kulik

18 marca, 2018 by DW 0 Comments

Czy trener ma prawo do swoich wartości?

Nie istnieją trenerzy  przezroczyści, jeśli chodzi o system wartości. Trener jest zwykłym człowiekiem, który ma swoje poglądy na życie, sympatie polityczne, czy właściwe dla siebie zaangażowanie religijne. To wszystko ostatecznie buduje nas jako ludzi. Zaprzeczanie, że trener jest z człowiekiem z krwi i kości i wyznaje w związku z tym określone wartości, jest prawdziwym zaklinaniem rzeczywistości.

Zatem na pytanie, czy trener ma prawo do swoich wartości, jest tylko jedna odpowiedź: oczywiście tak. Bardziej istotne jest to, co z tymi przekonaniami robi, w jaki sposób manifestuje je podczas pracy z grupą.

Z jednej strony możemy wyobrazić sobie sytuację, w której trener tak mocno jest przywiązany do swoich wartości, że stara się je bardziej lub mniej jawnie przemycić uczestnikom swoich szkoleń. Jeśli jest to planowy zamysł, to dotykamy bardzo wrażliwych obszarów związanych z manipulacją (przy ukrytym wpływie) lub indoktrynacją (przy wpływie jawnym). Generalnie ludzie nie lubią być indoktrynowani, gdy tego nie chcą, a tym bardziej manipulowani.

Ale sprawa nie jest wcale prosta i jednoznaczna. Bo nawet jeśli trener unika narzucania innym własnych przekonań, to ma prawo, a nawet obowiązek ujawniać siebie, gdy chodzi o system wartości. Tym bardziej, że samo uczestnictwo w grupie oparte jest na określonych wartościach, takich jak: wyrażanie uczuć, szczerość i otwartość, wzajemne zaufanie czy konstruktywna komunikacja. Bez odwoływania się do tego typu wartości niemożliwa byłaby praca z ludźmi w obszarze rozwoju osobistego.

Istnieją również takie obszary pracy grupowej, w których wartości pełnią zasadniczą rolę. Tak jest w przypadku szerokiego działu związanego z promocją zdrowia czy edukacją ekologiczną. Ostatecznie uświadamiamy sobie, że nasza praca zawsze w jakiś sposób służy budowaniu lepszego świata. Co to znaczy lepszy świat? Prawdopodobnie wielu z nas zgodzi się, że chodzi o to, by żyć w zdrowiu, równowadze, harmonijnie układając się z innymi ludźmi oraz otaczającym środowiskiem. Troska o siebie, innych i przyrodę odnosi się do uniwersalnych wartości podzielanych przez ludzi niezależnie od kultury.

Oczywiście diabeł tkwi w szczegółach i jak przychodzi co do czego, to możemy znacznie różnić się między sobą sposobami realizacji i urzeczywistniania poszczególnych wartości. Dlatego trener ma być świadomy tych różnych uwarunkowań i wybierać drogę środka, jeśli chodzi o sferę wartości. To zaś oznacza, że ma prawo do swoich przekonań, ale nie powinien ich narzucać grupie. Ma prawo je wyrażać, ale już niekoniecznie oczekiwać, że inni będą podzielać jego wartości.

Trener ma dbać szczególnie o to, by grupa i potrzeby uczestników znajdowały się na pierwszym planie. W tym znaczeniu niedopuszczalne jest, by trener zaspokajał swoje potrzeby kosztem grupy lub wykorzystywał grupę do osobistych celów. Zadaniem trenera jest stać na straży osobistej godności i indywidualnych praw wszystkich uczestników niezależnie od wieku, pochodzenia, płci, religii, kalectwa, czy orientacji seksualnej. W każdej grupie trener ma zróżnicowane uczucia i nastawienia wobec poszczególnych osób. To zaś wymaga od niego szczególnej świadomości potencjalnie destrukcyjnych skutków własnej stronniczości wobec innych. Mimo tych naturalnych różnic w podejściu do uczestników trener jest świadomy, że każda osoba w grupie ma prawo do równego i sprawiedliwego traktowania.

Z pewnością pogłębianie przez trenera świadomości własnego systemu wartości sprzyja znajdowaniu równowagi w tym obszarze w kontekście pracy z grupą. Gdy trener jest pewny swego i wewnętrznie zintegrowany, nie musi nikomu niczego narzucać.

Ryszard Kulik

18 marca, 2018 by DW 0 Comments

Trener i własne emocje

W rozwijaniu kompetencji trenerskich niezwykle cennym doświadczeniem jest „uczenie się siebie”.  Oznacza ono rozwijanie samoświadomości w zakresie uczuć i emocji przeżywanych w relacjach interpersonalnych.

Niezależnie od posiadanej orientacji teoretycznej, stosowanych technik czy wyuczonych procedur każdy trener zawsze pracuje sobą. Oznacza to, że reaguje w grupie w określony sposób jako człowiek, więc jego podstawowym zasobem jest wewnętrzna spójność, samoświadomość, samoakceptacja oraz zaufanie do siebie. Fundamentem, na którym budowane są te aspekty jest umiejętność układania się ze swoimi emocjami. Zatem trener pozwala sobie na to, by przeżywać emocje, doświadczać ich w pełni bez próby ich modyfikowania, transformowania czy manipulowania nimi. Potrafi je w sobie zmieścić, co oznacza, że dopuszczenie do siebie przeżywanych emocji nie dezorganizuje jego aktywności. Mieszczenie w sobie emocji pozwala ostatecznie na ich pełne uświadomienie, a następnie wyrażenie w taki sposób, który jest konstruktywny dla otoczenia społecznego. Nie oznacza to, ze trener ma zawsze i wszędzie wyrażać swoje emocje. Tutaj chodzi wyłącznie o wewnętrzną uczciwość i otwartość na emocjonalny wymiar własnego doświadczenia.

Jeśli trener nie boi się swoich emocji, to nie będzie reagował paniką na sytuacje, w których pojawiają się silne emocje w grupie. Zachowanie spokoju oznacza tutaj brak zachowań ucieczkowych czy unikowych wobec trudnej sytuacji podczas treningu. Jednocześnie spokój nie oznacza, że trener jest wolny od własnych emocji związanych z daną sytuacją. Właśnie to, że pozwala sobie na doświadczenie swoich emocji i ma do siebie zaufanie w tym obszarze, pozwala mu zachować spokój.

Samoświadomość co do przeżywanych emocji jest też rodzajem busoli, która pomaga w wielu momentach pracy na procesie podjąć odpowiednią interwencję. Przeżywanie znudzenia, złości, niepokoju, rozdrażnienia, zniecierpliwienia, czy ulgi pomaga uzyskać pełniejszy wgląd w to, co się dzieje w grupie. Ta emocjonalna busola w połączeniu z umiejętnością rozumienia procesu grupowego jest najważniejszym narzędziem, którym trener dysponuje w swojej pracy. Jednocześnie nie jest to coś, co można od kogoś dostać, albo nauczyć się tego tak, jak uczymy się piec szarlotkę. Jest to coś, czym sami się stajemy w długim procesie odkrywania siebie.

Połączenie emocjonalnego wglądu z umiejętnością rozumienia procesu grupowego staje się fundamentem intuicji trenerskiej pozwalającej odpowiednio reagować na to, co dzieje się w grupie. Innymi słowy trener nie siedzi pełny napięcia, nieustannie główkując nad tym co się dzieje, co w związku z tym czuje i co należy z tym zrobić. Praca trenera podczas treningu na procesie nie jest intelektualno-emocjonalną orką, która jest w stanie zmęczyć największego twardziela. Doświadczony trener mający zaufanie do swojej intuicji najzwyczajniej reaguje tak, jak reaguje i robi to, co robi. W tym znaczeniu pracuje sobą. Oczywiście nie chroni to w stopniu absolutnym przed błędami czy pomyłkami. Daje natomiast gwarancję, że praca trenerska będzie wystarczająco dobra, a uczestnicy będą mogli w ostateczności skorzystać z doświadczenia treningowego na drodze własnego rozwoju.

Ostatecznie wymienione czynniki manifestują się w indywidualnym stylu pracy, który można opisać na wymiarach dyrektywności, gotowości do wykorzystywania struktur oraz ujawniania siebie.

Ryszard Kulik

 

 

28 lutego, 2018 by DW 0 Comments

Kultura psychologiczna i jej ciemna strona

Rozwój osobisty jest częścią kultury psychologicznej, która zawładnęła światem zachodnim w drugiej połowie XX w. Jej główne założenia odzwierciedlają indywidualistyczny charakter cywilizacji zachodnioeuropejskiej, w której prawa jednostki, jej dobrostan i dążenie do szczęścia stają się podstawowym imperatywem kulturowym. Jeśli czegoś chcesz to masz prawo to mieć. Nic nie może cię ograniczać z wyjątkiem praw innych jednostek, które mają swoje aspiracje i dążenia.

Dzisiaj rozwój osobisty jest prawdziwym fetyszem psychologicznie zorientowanych konsumentów bogatego świata. Trzeba nieustannie siebie doskonalić, lepiej się komunikować, dbać o swoje prawa, realizować siebie i mieć jeszcze więcej przyjemności z życia. Czy coś tu może być nie tak?
James Hillman, wybitny terapeuta zorientowany ekopsychologicznie pisze “Psychoterapia istnieje od lat, ludzie stają się coraz wrażliwsi, a jednak świat ma się coraz gorzej. Być może nadszedł czas, żeby się nad tym zastanowić”.

Wydaje się, że głównym grzechem zjawiska pod nazwą rozwój osobisty jest bezkrytyczne wzmacnianie tendencji indywidualistycznych wśród uczestników różnorodnych warsztatów i treningów. Zachodni indywidualizm jawi się jako znaczące zachwianie równowagi między kategoriami “ja” i “my”. A to oznacza, że ludzie w dużym stopniu odcięli się od istotnego obszaru wsparcia społecznego, które było dostępne w dawnych czasach i jednocześnie określało to, kim jednostka jest. Zachodni indywidualizm stawia też coraz bardziej wygórowane wymagania wobec ludzi. Dzisiaj “dobrze przystosowany” oznacza osiągający sukces, a nawet najlepszy. Jednak ilu może być tych najlepszych? Społeczne naciski próbują uczynić z nas wyjątkowe pod każdym względem osoby, podczas gdy zwykły rachunek i realistyczne oceny wskazują, że na samym szczycie mogą znaleźć się tylko nieliczni. W ten oto sposób człowiek bierze na siebie ogromny ciężar sprostania rosnącym wymaganiom z jednocześnie powiększającym się obszarem rywalizacji z innymi. Poza tym w rozwiniętych społeczeństwach dramatycznie rozpowszechnił się “mit wysokiej samooceny”. Oznacza on, że współcześni rodzice robią wszystko, by ich dzieci czuły się zawsze dobrze i miały wyłącznie pozytywne przekonanie na własny temat. Ta tendencja, choć wydaje się być czymś naturalnym, prowadzi do wielu niekorzystnych konsekwencji. Opiera się ona bowiem na zakłamywaniu rzeczywistości. Nie ma tutaj znaczenia, czy poczucie własnej wartości jest oparte na uzasadnionych czy nieuzasadnionych przesłankach – celem jest maksymalizowanie tego poczucia. Tak oto dzieci w Stanach Zjednoczonych myślą wprawdzie, że są najlepsze i wyjątkowe, choć w konkretnych sytuacjach życiowych coraz trudniej im sprostać realnym okolicznościom. Mimo że posiadają wysokie poczucie własnej wartości, to jest ono niezwykle kruche i niestabilne, i nie może być inaczej, skoro nie jest oparte na rzeczywistych przesłankach.

Ostatecznie tam, gdzie jest coraz więcej indywidualizmu, jest też coraz więcej odcięcia od szerszego kontekstu społecznego i przyrodniczego. Zostajemy samotni pośród innych samotnych, otoczeni przez obcą i pozbawioną dla nas znaczenia przyrodę, o którą w coraz mniejszym stopniu się troszczymy.
Wobec powyższych faktów potrzebujemy prawdziwego przełomu w myśleniu o człowieku i jego rozwoju. W proponowanych przez nas formach pracy w ramach rozwoju osobistego powinniśmy większy akcent kłaść na prawdziwie holistyczne podejście, w którym człowiek widziany jest zawsze w szerokim kontekście innych ludzi, przestrzeni kulturowej i przyrodniczej.
Naszym zadaniem jest przede wszystkim ukazywać nasze powiązania z całym światem, odkrywać głębokie związki z sobą, innymi oraz otaczającym nas środowiskiem: oceanami, powietrzem, rzekami, lasami, wilkami i dżdżownicami.
W dawnych czasach wszystkie psychologie były ekopsychologiami. Dzisiaj potrzebujemy prawdziwej rewolucji psychologicznej, by nie obudzić się samotnie w zniszczonym przez nas świecie.

Ryszard Kulik

26 lutego, 2018 by DW 0 Comments

O kwantowych skokach i nieciągłości na drodze czyli o książce „Kwantowy umysł”prof. Amita Goswamiego

Kreatywność, tworzenie, twórczość. Wytwory umysłu. Myśl twórcza. Dynamiczne wydarzenia ( w kimś: rozwiązania, olśnienia, impulsy, wena) albo w grupie ( wymiana pomysłów, inspirowanie się, nadmiar, mieszanie, głośno, dynamicznie, wesoło, abstrakcyjnie)…

Nie wiem jak Wy ale ja mam wrażenie, że proces twórczy jest w dzisiejszych czasach utożsamiany bardziej z wymyślaniem, produkowaniem, głową i jakimś niecodziennym poruszeniem niż ze zmianą w czyimś wnętrzu, przepływem, wzrostem, rozwojem. Jak słyszę rozmowy na ten temat, widzę zaproszenia na warsztaty kreatywności, odbieram zaproszenia do myślenia, działania pobudzającymi technikami, sprawiającymi, że kreatywność pojedynczych osób, czy grup uczestników warsztatów się pobudzi. I pewnie tak to między innymi działa, jest ciekawe intrygujące, podniecające, wyciąga ze strefy komfortu, można zrobić krok poza codzienność wypełnioną algorytmami, zasadami procedurami, rutynowymi zadaniami produkcyjnymi.

Amit Goswami, fizyk, profesor uniwersytetu w Oregon w Eugene, pionier nowego paradygmatu nauki wewnątrz świadomości w swojej książce „Kwantowy Umysł” zaprasza do wyjścia poza utarte pojęcia kreatywności i wejścia w świat fizyki kwantowej. Zarazem zaprasza do zaglądania do wewnątrz jak i łączenia się z tym co „na zewnątrz”. Uruchamia proces kreatywności od środka. Wskazuje na potrzebę wewnętrznej kreatywności_i_zmiany jako warunek kreatywności, której efekty dadzą się zauważyć na zewnątrz.  Kto się boi niech ucieka, kto odważny ( to wybór kwantowej możliwości po prostu) może zacząć czytać. W książce nie ma równań a teoretyczne odniesienia są wniesione tak by laik w fizyce, jak ja, mógł je pojąć. Pojąć intuicyjnie, przyjąć, ogarnąć, cieszyć się, kiedy choć trochę się rozjaśnia. Autorowi wyraźnie chodzi o to by idea przedostała się do twojego umysłu. Nie ma tu twardej fizyki, bo też nie o nią chodzi. Jest jednk wystarczająco naukowo by lewa półkula mogła się zadowolić poważną naukową myślą, uspokoić się i zrobić miejsce na przyjęcie tego co właściwie nie będzie naukowe, kiedy już rozgości się w Twoim wewnętrznym świecie. Wiele historii przywołanych w książce, opisujących odkrycia fizyki jednocześnie ułatwia zrozumienie przekazu i pomaga czytelnikowi zobaczyć szersze pole możliwości kreacji jakie mamy jako ludzie.

Goswami  swobodnie wplata  opowieści z życia i pracy wielu sław i obok fizyków:  Einsteina, Bohra, Rutherforda, Newtona, Feynmana, Keplera, są w książce odwołania do: Gaussa, Brahmsa, Czajkowskiego, Picassa, Kossaka, Mozarta,  Mendelejewa, Chopry, , Galileusza, Steina, Freuda, Campbella, DaVinci’ego, Junga, Bubera, Krishnamurtiego,, Curie i wielu innych. Ilustrują one tezy kwantowej kreatywności. Są wybrane i podane są z mistrzowską lekkością, i świetnie ilustrują treści dotyczące rozwoju w tworzeniu.

Prof. Goswami w jednym z wywiadów dostępnych YT mówi o sobie, że był zagorzałym materialistą. Przez wiele lat odrzucał szersze, holistyczne widzenie świata. Coś co nie posiadało naukowego dowodu (przeprowadzonego zgodnie z właściwą metodologią) nie istniało dla niego. Z czasem, w toku własnego doskonalenia, jako fizyk,  dostrzegał jednak coraz więcej nieciągłości w paradygmacie materialistycznym. Tak rozpoczęła się jego droga do holistycznego pojmowania świata, w tym również kreatywności. Umysł Kwantowy jest zapisem jego interdyscyplinarnej, holistycznej wiedzy na temat świata, człowieka i kreatywności.

Czytając Kwantowy umysł możesz poszerzyć rozumienie takich pojęć jak ego i jaźń, jaźń kwantowa, pole informacyjne, rodzaje kreatywności (podstawowa, sytuacyjna, wewnętrzna i zewnętrzna). Jest tu  o archetypach, źródle energii tworzenia i radości jaką odczuwamy tworząc. Jest o tańcu Shiwy i o manifestowaniu wizji twórcy. Jest o skoku kwantowym i o tym jak skakać, o nieciągłości tworzenia i o tym kiedy właściwie zachodzi proces twórczy. Jest też o tym co nam w nim przeszkadza. A właściwie kto w nim przeszkadza –  kto w nas, jaka część nas. Czytając zrozumiesz idee Hologramu, neuroplastyczności mózgu oraz to jakie one mają znaczenie dla rozwijania Twojej kreatywności.  Pojawi się też wiele rodzajów umysłu dziecka, umysł powolny i umysł szybki, umysł małpy. Jednym z najważniejszych pytań na jakie próbuje odpowiedzieć autor to: Kto jest faktycznie twórcą?

Jest tu też o roli ego, o tym jak przeszkadza i o tym jak bardzo jest potrzebne na ścieżce kreatywności w świecie w którym żyjemy. Goswami proponuje tu  też 7 ćwiczeń, które pomagają przełamać wzorce Ego i przejść do swobodniejszego życia z udziałem kwantowej świadomości.

To co dla mnie było szczególnie interesujące to podanie umysłu i serca jako twórczej diady w sosie fizyki kwantowej z nutą filozofii, na całkiem uziemionej bazie codziennych potrzeb, możliwości zwykłego człowieka. Innymi słowy znalazłem w tej książce wskazówki jak kreować swoją rzeczywistość korzystając z różnych swoich właściwości (energii serca i rozumu), moja logika została nakarmiona na Tyle by się przestać czepiać i wątpić, a serce uwolnione z klatki.  Pomocne było dla mnie też zrozumienie idei hierarchii splątanej. Dzięki  ukazaniu pozornych sprzeczności jakie obserwowałem w swoim życiu jako hierarchii splątanej  w procesie kreacji, łączenie przeciwieństw: woli i poddania, relaksacji i pracy, bycia i działania i pozwalanie im istnieć obok siebie w jednym procesie stało się bardziej możliwe i akceptowalne. Słowem wolność.

Zdaniem Prof.  Goswamiego  włączenie kwantowej kreatywności prowadzi do uwolnienia potencjału, przejścia na wyższy poziom rozwiązywania problemów, samo urzeczywistnienia, wolności, odpowiedzialności za swoje życie, spokoju w staraniu i niestaraniu. To książka o życiu i o tym jak można je kreatywnie i w pełni przeżywać wzrastając.

„Kwantowy Umysł” to praca wzbogacająca i uwalniająca,  to duża dawka ciekawie dobranych naukowo podbudowanych tez na temat kreatywności i jednocześnie bardzo przystępnie i lekko napisany podręcznik twórcy nowych czasów.

Myślę, że ma ona wielkie znaczenie dla osób pracujących w przestrzeni rozwoju z innymi ludźmi. Kreatywność kwantowa, w ujęciu prof. Goswamiego i jej włączenie w codzienność może oznaczać więcej lekkości w pracy z procesami z którymi się stykamy. Myślenie kategoriami kreatywności kwantowej to więcej możliwości uwolnienia potencjału twórczego zarówno po stronie pomagającego jak i tę pomoc odbierającego. To więcej  powietrza dla wszystkich a  zarazem w  pozornym niedziałaniu więcej potencjału na materializację dzieła.

I jeszcze cytat na zachętę:  „Zastosowanie kwantowej perspektywy może przywołać twoją kreatywność tak szybko, jak szybko przywołuje się dżina (geniusza) z magicznej lampy.”

Zapraszam do lektury.

Bartosz Płazak

16 stycznia, 2018 by DW 0 Comments

Co najmniej zauważać. Czyli rzecz o nauczycielach i o trudnościach w pracy z ludźmi.

Nie wiem jak Wy, ale ja nie lubię za bardzo tego momentu kiedy czuję, w pracy z ludźmi, że ktoś mnie traktuje nieadekwatnie. Napada, wytyka, czepia się, stawia niepotrzebne pytania, nie idzie za mną tylko się zatrzymuje i mnie też zatrzymuje, albo cofa. Nie lubię być zaskakiwany tym, że ktoś trzyma się swojego bez końca, docieka, przekonuje, grozi, szantażuje, albo tylko znika i wyłącza się. Przeżywam wtedy mieszankę emocji od frustracji, złości i lęku, niepewności, do nadziei, zadowolenia, bywa że tracę energię, sam się cofam. Nie jest mi łatwo, szczególnie kiedy zauważam, że któreś z tych zjawisk ma miejsce już chwilę a ja dopiero teraz je dostrzegłem. Bo przecież miało być konstruktywnie, ciekawie, intrygująco i we współpracy i napracowaliśmy się by tak było.

Trudności to codzienne zjawiska w pracy z ludźmi. To zjawiska uprawnione. To zjawiska, którym powinniśmy dawać miejsce w pracy z grupami i jednostkami, a zadaniem i obowiązkiem trenera czy coacha jest co najmniej widzieć je. Co najmniej oznacza tu to, że niekiedy brak reakcji jest też reakcją. Mówię o tej uzewnętrznionej reakcji. Tej, której najczęściej spodziewa się druga strona interakcji. Co najmniej je (kiedy tozewnętrzne trudności) widzieć oznacza zadać sobie trud przyjrzenia się sobie, jak ja reaguję na to co się dzieje w koło mnie. Co czuję. Co mi podpowiada intuicja. Co mnie zatrzymało.

Zdarza się, że w takich momentach to co zauważam w sobie, to część, która chce natychmiast uciec, schować się. Wtedy czekam jeszcze chwilę, sprawdzam emocje, przyglądam się mojej komunikacji, przyglądam się intencjom obydwu stron. Widzę zamieszanie, sprzeczności, konflikty, dążenie do rozwoju, chęć działania, często lęk. Wyraźnie widzę, że tym co najczęściej sam mam do zrobienia to co najmniej weryfikacja mojej tendencji do projekcji, cofnięcie jej. Kiedy to mi się udaje trudność najczęściej zmniejsza się. Okazuje się jakoś nagle, że mogę pomóc, że moje wsparcie działa. Łatwiej jest słuchać, role wracają na swoje miejsce. Jestem wspierającym a ktoś poszukującym siebie.

Opór jest czymś naturalnym i codziennym w pracy z ludźmi. Występuje zawsze. To zjawisko zwyczajne dlatego, że jesteśmy w tej pracy zawsze razem i każdy z nas wniósł swoje wewnętrzne procesy (myśli, emocje, odczucia, nastroje, związki, potrzeby, oczekiwania, mechanizmy obronne…). Każdy ( ty i ja, uczestnik i prowadzący) będąc tego świadomy czy nie, mniej lub bardziej coś woli a coś innego mniej woli. Uważam jednak, że o ile uczestnik ma prawo po prostu być w tej interakcji sobą z tym wszystkim co wniósł o tyle prowadzący powinien zdawać sobie sprawę z tego co nim powoduje. Ma to związek z zadaniem jakie ma on w tej relacji. To zadanie to wspieranie kogoś w rozwoju. I patrząc przez ten filtr, kiedy dzieje się coś co wolałbym żeby się nie działo ( bo cele, bo czas, bo wygoda, bo…), mam obowiązek przyjrzeć się sobie i temu co się dzieje we mnie. Najczęściej widzę tam bowiem wskazówki. Co najmniej przyjrzeć się, czyli wcale nie koniecznie od razu coś robić. Po to by móc pomóc. Po to by nie zwiększać trudności tylko ją pokierować na uzyskanie wartości po stronie osoby wspieranej.

W tym sensie opór jest wielkim nauczycielem. Opór najczęściej niesie informację o zaniedbaniu, pominięciu, marginalizacji, wniesieniu czegoś, przeszkodach dotąd niezauważonych. Jest szansą na korektę. Ewaluatorem mojej pracy. Dlatego jego dostrzeżenie jest tak ważne. Kiedy powstaje on na linii wspierający – wspierany(ni) podstawowym kierunkiem przyglądania się powinien być wgląd. Wgląd dokonany przez prowadzącego. Zadanie sobie pytania „Co ja takiego robię, że jest to co jest?” Innym kierunkiem pracy z oporem jest zachęcenie do wglądu osoby która jest z nami w tej trudności. Ją też może to prowadzić do odkryć, uczenia się, wzrastania.

Okrywanie siebie to wielka szansa jaką daje mi każda sytuacja trudna. Odkrywam swój cień. Dostrzegam to czego na co dzień nie widzę. To co z różnych przyczyn chowałem, ukrywałem, nie chciałem, bałem się albo z jakichś powodów usunąłem sprzed oczu. Cokolwiek to jest ( zmęczenie, wyluzowanie, tendencja do dawania więcej albo mniej, spieszenia się, pomijania innych czy siebie…) jest jednak mną. Jest częścią mnie, która zintegrowana może stanąć po mojej stronie i po stronie osób z którymi pracuję. Włączona w świadomą całość jaką jestem doda mi sił, podniesie możliwości, swobodę pracy i spójność. Warunek: muszę ją dostrzec. A to przecież pomagają mi zrobić moi trudni uczestnicy. Dalsza praca jest już moim zadaniem.

Bardzo Wam dziękuję moi nauczyciele. Moi zadający mi trudne pytania, męczący, odmawiający, niechętni, oskarżający i milczący, spoglądający krzywo, piszący o co wam chodzi dopiero w ankietach końcowych. Każda Wasza lekcja, którą jestem w stanie wychwycić i przyjąć wzbogaca mnie. Dzięki Waszym lekcjom dziś o wiele szybciej i łatwiej radzę sobie z trudnościami, nie boję się ich a niekiedy wręcz na nie czekam. Jestem dzięki Wam lepszym trenerem i człowiekiem.

Wiem też, że i dla Was są ona bardzo wartościowe. Że Wy też się na nich wiele uczycie, wzrastacie, robicie ważne kroki na drodze Waszego Życia. Choć kiedy w tym jesteśmy, bywa, że mamy wątpliwości.

Bartosz Płazak

12 stycznia, 2018 by DW 0 Comments

O radości i satysfakcji

„Przychodzi pół baby do  lekarza, lekarz: co pani jest? Ba.” To jeden z moich ulubionych dowcipów. Prawdopodobnie pamiętam go bo jest krótki i dlatego, że jakoś wyjątkowo długo się z niego śmiałem kiedy go pierwszy raz usłyszałem mając 14 lat. Cała wieczność, a jednak go pamiętam.

Spotykam różne grupy osób dorosłych. Bankowcy, ubezpiczeczeniowcy, pielęgniarki, inżynierowie, sprzedawcy, prawnicy, lekarze, urzędnicy, menagerowie, liderzy, specjaliści, pracownicy fizyczni, nauczyciele, hotelarze, pracownicy HR, programiści, projektanci, studenci studiów podyplomowych i studiów dziennych, najwięcej pracuję z grupami trenerskimi. Prowadzę dla tych grup warsztaty, niekiedy wcześniej ustalam zakresy programowe, badam potrzeby…

Od lat czuję, czuję że muszę hamować moją naturalną skłonność do humorystycznych, zdystansowanych, żartobliwych by nie rzec obśmiewających reakcji wobec pewnych zjawisk zewnętrznego świata, towarzyszącym mi i pewnie wszystkim ludziom. Jednym słowem trenuję powagę. Nawet już nie dyskutuję z tą moją częścią, która mówi śmiej się, oni to rozumieją tylko muszą udawać tę powagę. Na wszelki wypadek jestem poważny. Do czasu oczywiście ale o tym za chwilę.

Kiedy się spotykamy na salach szkoleniowych mam wrażenie, że uczestnicy spodziewają się powagi w trakcie zajęć a jednocześnie trochę się obawiają jak ja to zrobię by nie było za poważnie. Oczywiście wiele jest innych czynników które wpływają na to, że na początku spotkań z grupami jest inaczej niż w dalszej części, nie musi to być nastawienie uczestników czy moje. Jest proces grupowy, są wniesione doświadczenia, oczekiwania, nastroje, emocje, jest tradycyjne podejście do nauczyciela czyli z szacunkiem, (co może oznaczać powagę), no i trener też na wszelki wypadek poważny… Ja jednak identyfikuję pod tym wszystkim subtelną tendencję do nie śmiania się nie cieszenia się, nie przeżywania radości, a może raczej tłumienia jej na wszelki wypadek. Bo przecież z czego, bo dlaczego, bo co powiedzą inni, bo od dawna tak funkcjonuję i zapomniałem jak to jest się pocieszyć czy pośmiać… Dużo tych … (trzykropków). Bo też wiele do powiedzenia jeszcze i niedopowiedzenia w tym akapicie.

Skąd taka naturalna powaga zamiast naturalnej radości i swobody? Jak to się dzieje, że ciężko o autentycznie wyrażane uczucie radości, zadowolenia, takie wyczuwalne przez innych, swobodne, o śmiech po prostu?

Lubię czytać książki Aleksandra Lowena, psychoterapeuty, psychiatry amerykańskiego, twórcy nurtu pracy z ciałem zwanego bioenergetyką. Jego język, sposób przekazu a przede wszystkim zawartość jego książek bardzo do mnie trafiają. Mówi o rzeczach ważnych, pomijanych często, mówi wprost nazywając po imieniu zjawiska, które ja też dostrzegam w otaczającej mnie rzeczywistości i wypełnia luki w mojej wiedzy tym co dotyczy ciała i energii życiowej.

Aleksander Lowen opisuje przypadki klientów, którzy bardzo wiele osiągnęli w życiu, jednocześnie płacąc za to bardzo wysoką cenę. Osiągnęli to co jako ludzie naszego materialistycznego społeczeństwa w domyśle powinni osiągnąć czyli sukces materialny, jednak zapłacili za to wysoką cenę. Tą ceną jest dostęp do swojej życiowej energii. Do tej jej części, która powoduje, że czujemy, że żyjemy. Do radości.
Radość i jej przeżywanie to sens naszego życia według Aleksandra Lowena. To właśnie przeżywanie radości jest tym co nas buduje, wzmacnia, podnosi chęć do życia. To do niej prowadzą prawdopodobnie nasze działania kiedy je podejmujemy. To ona zasadniczo jest sukcesem, pełnią, której szukamy i dążymy do niej, przynajmniej do pewnego wieku.

Później jednak dzieje się coś dziwnego. Owych celów do realizacji i dróg by je osiągnąć staje się wiele, dużo, za dużo. Mają one właściwość wsysania jak czarne dziury wszelkiej energii życiowej, tego kto się im oddaje, przesłaniania tego co miało być sensem, radości. Za to obiecują lepsze życie.

Grupy po osiągnięciu czegoś w toku warsztatów miewają tendencje do podważania jakości, umniejszania wynikowi ich pracy. Ludzie pokazujący swoje wytwory bywają jakby trochę zawstydzeni tym, jakie one są. W domyśle słabe. Raczej oczekują korekty, by nie powiedzieć nagany, niż pochwały, uznania, nie są skłonni za łatwo się z niej cieszyć. Niekiedy siedzę bezradny widząc świetne osiągnięcia i słysząc pytania w rodzaju „ale co tu jest źle”? Czuję, że ja nie mogę się cieszyć tym co osiągnęli uczestnicy bo sam wyjdę na idiotę, i to przed całą grupą.

Radość ma w fundamencie wolność i niewinność. Wolność sami ograniczamy oddając się w niezliczone uwikłania życia w systemie, który nas otacza, w zamian za „bezpieczeństwo”. Większość naszych zachowań jest obarczona zewnętrznymi zasadami, procedurami, ograniczona zwyczajami i kosztami w tym finansowymi. Nie jest łatwo swobodnie się ruszyć (pojechać, spojrzeć na kogoś, powiedzieć coś) by na coś się nie narazić, no przynajmniej na dwuznaczny odbiór. Wolność w świecie zewnętrznym jest więc pozorna. Podobnie wolność wewnątrz nas. Mamy przecież superego, sprawujący władzę, w imię sukcesu życiowego, urząd kontroli nad naszym wewnętrznym światem, w tym szczególnie nad wyrażaniem uczuć. Ma on do dyspozycji system kar, nagród, zakazów i nakazów, dobrze umocowanych przez nas samych i środowisko naszego całego życia. Działanie wbrew niemu powoduje poczucie winy. Rozpoczyna się samo osądzanie. Kończy się niewinne, swobodne, spójne zachowanie. Jest za to kreacja „właściwych” zachowań. Odseparowanie ciała (emocji, w tym radości) od tego co jest pokazywane na zewnątrz. Ciało pełne kreacji, zablokowanej energii emocji przywyka do tego stanu. Kontakt z prawdziwym wewnętrznym pragnieniem życia-radości staje się coraz bardziej ukryty przed świadomością i niedostępny.

W społeczeństwach opartych na władzy mało jest radości. Radość jest obłożona granicami, restrykcjami, w niektórych środowiskach nie wypada się cieszyć czy nawet uśmiechać bo przedmiot pracy jest zbyt poważny, konsekwencje małego rozproszenia ( żartu, śmiechu, cieszenia się tym co już udało się osiągnąć) wydają się za duże, albo lęk towarzyszący osiąganiu zmusza do pełnej nieprzerwanej powagi. Towarzyszy nam często frustracja bo nie osiągamy tak szybko i tak dużo jakbyśmy mieli osiągać bądź chcieli osiągać. To wystarczające powody by się dobrze zastanowić czy się uśmiechać, śmiać, radować, ujawniać tę emocję czy dążyć do niej. Badania Sensory Logic oraz profesorów Stephena Kaplana, Marka Klebanov’a, Martena Seronsona (Dan Hill „Emocjonomika” str.327 i 328) dopełniają obrazu. Radość jest wyrażana rzadziej i słabiej przez podstawowych modeli naszego życia jakim są nasi przywódcy. Czy to prezesi, dyrektorzy firm, czy prezydenci państw. Za to na ich twarzach częściej możemy widzieć frustrację, pogardę, złość. A przecież na nich siłą rzeczy się wzorujemy.

Skoro więc mamy odnosić już te wielkie sukcesy i trafiamy na przeszkody, mamy wzorować się na tych którzy nam przewodzą i widzimy ich emocje trudno o radość. Trudno więc i o życiową energię. Czy to jednak znaczy, że jej nie potrzebujemy? Widzę, na każdym spotkaniu z grupą, że bardzo potrzebujemy. Ba, tym bardziej im mniej jednoznaczna jest wolność jej przeżywania.

Co jest więc zadaniem kogoś kto pracuje rozwojowo z grupami. Jak powiązać potrzebę radości z tym co ma robić trener ? Bo przecież ma osiągać rezultaty od tego nie ucieknie. Rezultatów chcą wszyscy. Ponad radością, energią życiową, to się jakoś przeskoczy.

Jestem zdania, że trener ma kilka zadań w przestrzeni radości. Dbanie o podnoszenie chęci do życia to może być nawet nasze główne zadanie. Bez tego żadna wiedza ani umiejętność nie będzie wdrożona w życie.

Ważne, by prowadzący jako model i przywódca na tym krótkim spotkaniu był sam gotowy dystansować się do siebie, uśmiechać się do siebie pomimo powagi sytuacji (rozwiązywania problemów, uczenia się). By był skłonny odnajdywać coś śmiesznego, groteskowego, przerysowanego w tym co tak serio musi być zrobione. By dał to po sobie poznać. By zaprosił sobą do zdystansowania się choć na chwilę od powagi, frustracji, zagrożeń, celów, ambicji, znużenia itp.

Ważne by z czasem rozwoju sytuacji na sali, postępem rozwoju grupy poszukiwał okazji do serdecznego wspierania uczestników sam i stwarzał okazję do tego by uczestnicy wspierali się nawzajem w pracy nad tym po co przyszli na warsztat. Radość z rozwiązań otwiera drzwi do radości w ogóle.

Ważne by stawiał poprzeczkę na szkoleniu w takim miejscu, które będzie wyzwaniem dla grupy a jednocześnie da im możliwość sprostania mu. By towarzyszył w uczeniu się. Realizacja celu to satysfakcja a od niej niedaleko już do radości. Zwłaszcza że zrealizowany cel to uzasadnienie dla radości nawet w naszym świecie ;).

Ważne by umieścić gdzieś w strukturze scenariusza elementy groteskowe, śmieszne, ale wnoszące treść i intelektualnie pobudzające, unikając przy tym bylejakości zadań pustych mających na celu tylko odrywanie od tego co się dzieje i rozśmieszanie. To godzi przecież w powagę uczestnika, który przyszedł się uczyć ;), i trenera, który pracuje na poważnie.

Ważne by prowadząc grupę mieć w zanadrzu kilka historii z własnego bądź czyjegoś doświadczenia, które można będzie wpleść pomiędzy zgłaszane problemy pokazując, że rozwiązanie jest możliwe. Od otuchy, widzenia szansy blisko do radości.

Ważne by być gotowym na ujawnienie prawdziwych, leżących często pod fasadą celów warsztatów   ( zwłaszcza biznesowych), problemów uczestników. Przestrzeń na to jest przyjmowana z wdzięcznością, uwalnia napięcia, przywraca wiarę, a prawda kiedy wydobyć ją umiejętnie na światło dzienne daje poczucie wolności. A przecież to fundament radości, mamy więc dostęp do życiowej energii dzięki uczestnictwie w warsztacie J.

Ważne by pomóc pogodzić i połączyć ujawnioną a wcześniej ukrywaną prawdę z rozwiązaniami, które dostarczamy. Kiedy ludzie nie muszą tłumić już swoich emocji związanych z tym co było i wiedzą jak sobie radzić z tym co będzie, radość pojawia się spontanicznie.

Ważne w kategoriach przyszłości jest to w radości, że ułatwia ona zapamiętywanie. I, trenerze twoja grupa będąc na fali tej energii zapamięta więcej i lepiej, mało tego będzie pamiętać Ciebie.

Ważne bym ja prowadzący grupę cieszył się tym co odkrywają uczestnicy, radował się ich radością. Dzięki temu i moja energia życiowa, energia radości jest we mnie.

Na końcu bowiem przecież pracujemy dla spełnienia. Skoro pieniądze, kolorowe samochody 100 calowe telewizory i wycieczki na szczyt świata nie mogą go dać to może da nam ją radość ? Mnie daje.