KONTAKT

Adres:
Gajrowskie 12a
11-510 Wydminy

Bartosz Płazak tel. 502 351 161

Obserwuj nas

14 października, 2018 by DW 0 Comments

Warsztat czyli co? Magiczny czas.

Warsztat czyli co? Czas. Trochę bardziej w wątku biznesowym… 

Cytuję: „Przecież możesz zrezygnować z tych kilku  ćwiczeń. Po co to. Powiedz im po prostu jak ma być i będą wiedzieć. Nie mamy czasu. To decyzja kierownictwa”.

„Efektywnie wykorzystać czas oznacza zaczynać tuż po przerwie, od startu zajmować się tematem i do następnej przerwy nieustannie przekazywać wiedzę, nie traćmy czasu na co inne”.

„W ostatnich latach w jednej znanej dużej firmie szkolenia dla nowych pracowników skrócono z 5 dni do jednego. To optymalizacja czasu przygotowania pracowników”.

Powyższe cytaty mogą się wydawać nierealistyczne ale niestety realistyczne są. Zasłyszane są przeze mnie w rozmowach z osobami pracującymi w dużych firmach, uczestnikami warsztatów, uczestnikami szkoleń (szkół) trenerskich .

Czas szkolenia to bardzo zagadkowe zjawisko. Okazuje się bowiem, że można zmieścić pięć dni w jednym. Zrezygnować z pewnej części szkolenia też można. Można też załadować do jednostki czasu niemal ( sądząc po pewnych ofertach w Internecie ) nieskończoną ilość treści.  Czas szkolenia jest więc rozciągliwy, pojemny, i bywa, że dodaje specjalnej energii wydarzeniom w swoim przebiegu, tak, że stają się one bardziej kaloryczne. Czyli, że uczestnik wychodzi jednak i tak nauczony.  No bo jak inaczej to wytłumaczyć, że coraz krócej zajmuje zrobienie coraz więcej? Ok. Jest jeszcze kilka innych czynników efektywności ( czyli tych co się nimi ją uzasadnia, że ona jest). Ale tym razem skupię się na czasie.

Jeżeli przyjąć, że celem szkolenia, warsztatu ( użyję tych słów zamiennie tym razem, choć kompletnie nie są one dla mnie synonimami ) jest uzyskanie zmiany u uczestnika, manifestującej się nowym zachowaniem to:

  1. Godzina czasu jest w moim rozumieniu czasem całkowicie znikomym, nie zrealizujemy celu.
  2. Dzień to bardzo mało czasu.
  3. Dwa dni to czas, w którym być może uda się taki cel zrealizować.

Uważam, że sedno problemu jest w tym, jak rozumiemy sens szkolenia (warsztatu).

O ile widzimy go w przekazaniu wiedzy (wykład, prezentacja) rzeczywiście możemy mówić o  ilości. Ilość wiedzy, mierzona ilością punktów programu w jednostce czasu może być większa czy mniejsza zależnie od głębokości potraktowania tematu i od szerokości programu. O ile jednak idzie o zmianę zachowania to trzeba jeszcze popracować nad zastosowaniem wiedzy w praktyce czyli wykazywaniem przez uczestnika zachowania powiązanego z nabytą wiedzą. Zważając na to, że uczestników jest więcej niż jeden, dobrze by nie więcej niż 12 w grupie praktykującej, czas ten wydłuża nam się odpowiednio. Później warto jeszcze popracować nad nastawieniem:  emocjami, przekonaniami, które to zachowanie mogą wspierać bądź hamować kiedy to ma się pojawić w realnym środowisku pracy. Ponownie pamiętając o ilości osób. I to ciągle jeszcze spory poziom abstrakcji więc wypada poćwiczyć w symulowanych warunkach środowiska pracy. Ja widzę tu potrzebę kolejnej porcji czasu. Nie godziny, nie dnia a cyklu warsztatów o ile mówimy o wielu kompetencjach stanowiących zestaw potrzebny w danym zawodzie, stanowisku, czy w danej roli.

Tym samym godzinna pogadanka nawet jeśli zrobimy jakieś aktywizujące ćwiczenie raczej nie jest powodem by mówić o tym, że ktoś został przeszkolony, czytaj, będzie zachowywał się w oczekiwany sposób. Można mówić, że ktoś został wstępnie zapoznany z jakąś tematyką, może coś drgnęło w jego świadomości, może pojawiła się jakaś tendencja do refleksji (np. że sporo pracy i czasu jest potrzebne by osiągnąć biegłość).

Jednodniowy warsztat dla nowej startującej w danym składzie i temacie  grupy to czas, w którym można przekazać wiedzę, poprowadzić trening umiejętności, krótko pozajmować się postawami, które wspierają albo utrudniają stosowanie wiedzy i wdrożenie umiejętności. Na podstawowym poziomie.  Nie starczy już czasu na pracę nad zastosowaniami kompetencji w praktyce, a zwłaszcza w wielu wariantach sytuacji, do której umiejętność jest dedykowana.

Jaki cel ma więc skrócenie w poważanej firmie szkoleń wstępnych z 5 do 2 czy jednego dnia?. Około 20 lat temu szkolenia te trwały nawet dwa tygodnie a słyszałem o miesięcznych. Jak się to ma do jakości którą te firmy nam oferują, i której tyle jest w reklamach? Pójdę dalej. Czy można się nauczyć obsługi klienta,  negocjacji, sprzedaży, bycia liderem, w krótkim szkoleniu? Mam na myśli kompetencje społeczne. Pomijam wiedzę produktową jaka jest potrzebna do pracy.  Jak myślą o tym  uczestnicy takich szkoleń? Komu o tym mówią? Jak się czują (gotowi do pracy?)? Jak zatem traktujemy się nawzajem? Serio? Firma pracowników, pracownicy firmę ( za chwilę), firma Klientów, pracownicy kierowników? O ile możemy mówić o tym że nie rozumiemy głębi tego zjawiska to pozornie jest to oczyszczające z zarzutów. Jednak problem fikcji pozostaje.

A jak to jest w warsztatach rozwojowych? CDN.

14 października, 2018 by DW 0 Comments

Warsztat czyli co? Odbiór…?

Warsztat czyli co? Odbiór…?

Jak w krótkofalowej  komunikacji wojska i policji w filmach sprzed paru ładnych lat…

-Ja Brzoza, ja Brzoza, Hasło? / Odbiór?

-Ja Grab, ja Grab, słyszę Cię Brzoza, hasło: „Burza z piorunami”. Odzew?

-Ja Brzoza, ja Brzoza, słyszę Cię Grab, odzew: „Mamy piorunochron”.  Dotarliśmy do celu, zadanie wykonane, Bez odbioru.

Wiadomość została nadana i odebrana. Zostały zastosowane słowa będące umówionym wcześniej kodem, warunkującym przepływ przekazu. Jedna i druga strona jest przekonana o wykonaniu swojej pracy zgodnie z ustaleniami. Wszystko gra. Można świętować, a przynajmniej odfajkować, może odjechać na parking.

Warsztat. Grupa na sali, prowadzący też. Teraz ma przepłynąć to na co jesteśmy umówieni. Ma nastąpić przekaz i odbiór.

Kłopot w tym, że nie ma hasła i odzewu. Nikt go nie ustalił wcześniej. Zwyczajnie nie ma jak tego zrobić zwłaszcza kiedy przed Tobą otwarty warsztat. Nawet jeśli badane są wcześniej potrzeby uczestników,  to indywidualne kody odbiorców do ostatniej chwili nie są dla prowadzącego znane.

Założenia, scenariusz, narzędzia, doświadczenie, intuicja, obecność. Ty.

Start.

Odbierasz  intuicyjnie wiele sygnałów. Potrzeby, oczekiwania, możliwości, doświadczenie, emocje, stany, przekonania uczestników. Ci co wierzą w pole kwantowe i jego jednolitość,  powiedzieli by, że będąc w polu (grupy) po prostu odbierasz pewne informacje. Pamiętasz o tym co jest celem, co chcesz albo zobowiązałeś się osiągnąć. Z pozoru nie masz czasu na zbyt wiele interakcji. Masz sporo materiału do przekazania.

Wariant pierwszy. Nie otwierasz dialogu na temat tego co wydaje ci się, że odbierasz.  Nie zwracasz uwagi na hasło i odbiór. Zaszyfrowana twoim kodem informacja płynie od Ciebie do Nich. Robicie ćwiczenia, jednak nie widzisz przestrzeni na to by ludzi słuchać. Coś Cię goni. Coś mówi idź dalej. Nieprzewidywalność tego co się pojawi. Przygotowany wcześniej scenariusz, zaplanowane ćwiczenia, omówienia, pigułki wiedzy, pasują do siebie. Mówią: to twoja droga. Znaczna dynamika i tempo pracy zagłusza pojawiające się intuicje, chęci komunikowania się na poziomie tu i teraz. Kontrolujesz sytuację i wynik. Dzieje się. Oczy patrzą, oczy błyszczą, uszy słuchają, uwaga napięta by nic nie zgubić. Elokwencja, modele, ciekawostki. Ty je dobierasz i podajesz. Odbiorca jest pewien, że dostaje to co powinien. Jest zadowolony. Przekaz został nadany i odebrany.

Wariant drugi. Zwracasz uwagę na osoby. Odbiór?. Zaczynasz od dialogu. Ujawniasz swój pomysł warsztatu, ukazujesz jego założenia. Pytasz o to co potrzebują twoi odbiorcy w temacie. Część jest zdziwiona bo raczej umiejscawia Cię w pozycji tego co wie co powinien przekazać. Okazuje się, że część potrzeb wychodzi poza nawias możliwości tego spotkania, większość jest w jego zakresie choć jest zaskakująco różnorodna. Głębiej, płycej, trochę, dużo, szczegóły, poziom początkujący, ekspercki… Mówisz, że część materiału się nie pojawi, wskazujesz dlaczego inne elementy są tymi które proponujesz.  Rezygnujesz z scenariusza, otwierasz dyskusję, porządkujesz to co ludzie wiedzą, pokazujesz kierunki dalszej pracy, podkreślasz, że wszystkiego nie da się szczegółowo omówić, pytasz o to co dla nich jest najważniejsze. Oczy błyszczą. Odpowiedź jest nieznana. Jedno jest pewne. Nastąpiła wymiana kodów. Hasło i odbiór jest znane. Przestrzeń współpracy została oznaczona i jest zgoda. A przynajmniej jasność.  Teraz treść. Ponieważ łączność jest nawiązana pozostaje ją przekazać. Wybierasz narzędzia. Uśmiechasz się do swojego planu, założeń, przekonań, wizji i rezygnujesz z niego w jego pierwotnej formie. Energia porozumienia i intuicja trenerska podpowiada Ci  co wybrać co odrzucić, albo przynajmniej od czego zacząć. Zaczyna się taniec z olbrzymem. Kto prowadzi ten taniec?

Który wariant jest Ci bliższy?

W którym wariancie dorosły uczestnik warsztatu uczy się więcej? Który daje szansę na więcej satysfakcji uczestnika, trenera? Który wymaga więcej kompetencji? Który jest łatwiejszy do poprowadzenia? W którym jesteśmy jednym organizmem pracującym w kierunku celu z większym prawdopodobieństwem? W którym trener nadaje w bardziej dostosowany do odbiorcy sposób?

Odpowiedzi na te pytania w tekstach o tematyce trenerskiej na tym blogu i na warsztatach Holistycznej Szkoły Trenerów.

13 października, 2018 by DW 0 Comments

Od czego zaczyna się warsztat?  Kiedy on się zaczyna, czyli rzecz o sitach.

Od czego zaczyna się  warsztat?  Kiedy on się zaczyna czyli rzecz o sitach.

Okazuje się że wcale nie tak późno jak się to wydaje. Nie zaczyna się kiedy się widzimy w drzwiach. Ani nawet wtedy gdy pierwszy raz rozmawiamy.  Zaczyna się wtedy gdy ktoś zacznie myśleć o tym by wziąć udział. Później rozwija się ten pomysł w nim/niej, ktoś podejmuje poszukiwanie informacji, analizę, sprawdza, rozważa,  rozmawia z ludźmi i wreszcie kontaktuje się z Tobą, organizatorem, trenerem, prowadzącym… to wszystko już bycie w procesie.

To co się wydarzy w tym całym czasie, w powiązaniu z tym co ktoś usłyszy, zrozumie, przeżyje, wyda mu się i jakie nadzieje potrzeby, myśli  i emocje w nim się pojawią,  wpływa na to, że pojawia się na twoim warsztacie. Pojawia się nie tylko on/ona samotnie, wyabstrahowana z procesu  istota, czysta karta. Pojawia się z tym wszystkim. To znaczy, że jest otwarty na to co przekażesz, zrobisz, zaproponujesz, jednak filtruje to przez to sito, które sobie wcześniej zbudował(a).

Można by więc powiedzieć, że grupa inicjuje się grubo wcześniej niż w tym momencie kiedy się spotyka. To co zostanie wniesione zasila proces i nadaje mu, tempo i charakter.  Warto też zauważyć, że raczej nie wiesz z jakim sitem przychodzą twoi uczestnicy ;).

Z tej perspektywy wszystko co na temat warsztatu, treningu, spotkania, kręgu znajdzie się w sieci internetowej, krąży pomiędzy ludźmi, wisi w formie plakatów ulotek, jest plotką, a może nawet to czego ludzie nie mówią ale swita im w głowie itp. jest czynnikiem jakości procesu a zatem i wyniku pracy grupy i twojej trenerze. Tym samym słowa, zdjęcia, filmy, całkowicie wszystko co mówisz będzie miało znaczenie. Nie tylko promocyjne, PR-owe ale bezpośrednio wpłynie na pracę na warsztacie.

Szczególne znaczenie ma to co odbiorą uczestnicy w toku rozmów telefonicznych o ile takie się zdarzą. Jednym z niebezpieczeństw jest obiecywanie, bądź wysyłanie sygnałów, że ci zależy. Może Ci zależeć na człowieku, na rozwoju, na zmianie systemowej, możesz chcieć zebrać grupę, możesz wreszcie widzieć jak bardzo Twój rozmówca potrzebuje tego co robisz, bo masz doświadczenie i jesteś w stanie to wstępnie ocenić. Możesz wcale nie obiecywać a jedynie mówić jak jest.  Intencja może być bardzo dobra, czytaj nie sprzedażowa wcale ( zresztą i sprzedażowa nie jest zła przecież). Wspierająca. Może się okazać, że grupa pojawia się na warsztacie i wszystko idzie świetnie.  Jednak oczekiwania, potrzeby, wyobrażenia czekają w kolejce na swoje miejsce w procesie. Na dodatek każdy ze swojego poziomu świadomości. Ktoś z lęku, ktoś ze złości, ktoś z akceptacji, ktoś ze smutku, ktoś inny z ochoty do działania, ktoś z dumy, ktoś z pożądania. Kiedy coś zaczyna się psuć, lub kiedy nadchodzi normalna kolejna faza rozwoju grupy, kiedy zmienia się sposób pracy, kiedy oferujesz metodę której ktoś nie zna, w której nie jest już całkiem miło fragmenty sita pojawiają się i zaskakują. To co w promocji jest elementem oferty, który jest z perspektywy projektu realizowany, wraca echem niespełnienia, oczekiwania, niezgody. Kłopot ma źródło w tym, że wchodzimy w proces z różnych miejsc, z różnych doświadczeń, z różnego rozumienia oferty, założeń, programu, ról i poziomu świadomości. No i wszyscy przecież jednocześnie, a zarazem wcale nie. Za to wszyscy z emocjami (gwiazdka, część tych co poodcinani będzie uważać, że bez emocji), które kierują uwagę tam gdzie chcą a nie tam gdzie chce prowadzący. Potęguje to aktywizowanie się zachowań, które towarzyszą ludziom w sytuacjach krytycznych, a które nosimy w zanadrzu  jako klucze do rozwiązywania na swoją korzyść różnych spraw. Emocje stanowią nagle ich dodatkowy napęd. Wszyscy są jakby bardziej przekonani o swojej racji. I z perspektywy indywidualnej, a jednak własnego snu o swoim bieżącym położeniu, pewnie ją mają.

Zadanie pogodzenia tych z pozoru sprzecznych dążeń jest znaczne i wymagające.  A to dopiero początek grupy. Jej działanie będzie zależeć od tego w jakim stopniu dotkniemy tego co wnieśli uczestnicy ale i jaki poziom wglądu jest dla nas wszystkich dostępny. Nie da się rozwiązywać problemów z miejsca w którym powstały. Jedyną drogą jest więc rozwój. Twój rozwój trenerze, facylitatorze,  prowadzący, szkoleniowcu….

13 października, 2018 by DW 0 Comments

O kończeniu. Dlaczego podsumowanie jest ważne?

O kończeniu. Dlaczego podsumowanie warsztatów jest ważne. Holistyczne szkice trenerskie. 

Wydaje się, że wystarczy dojść do jakiegoś miejsca oznaczonego jako cel. Osiągnąć jakiś rezultat. Że przebyta droga i osiągnięcie celu to wystarczające oznaki dokonania się czegoś. Że oczywiste jest, że  to już  jest to. Że jest dokończone, w całości w pełni.  A jednak to co dzieje się lub nie dzieje  już na poziomie uchwytnym nie zawsze tego dowodzi. Bardziej ulotna perspektywa tym bardziej.  O ile patrzeć przez nie na zachodzące zdarzenia można dostrzec, że nie tylko droga jest jeszcze do pokonania, że proces cały czas trwa i że są jeszcze takie jego części które wciąż nie mają dopełnienia.

Długie procesy rozwojowe nie są łatwe. Wiele się w nich dzieje. Na poziomie uchwytnym i nazywalnym najłatwiej, mamy realizację programu. Są modele, teorie, umiejętności. Na poziomie ciut bardziej wymagającym są relacje a w nim wewnątrz emocje wokół nich i to co z nimi związane czyli role, przywództwo, normy. Głębiej, ale w grupie jest wiele procesów wokół potrzeb, celów, konfliktów, dążeń, nadziei, wartości. Istnieje też coś co jest wyczuwalne a nie łatwo daje się już wyraźniej uchwycić i jest to pole grupy, w którym jak ktoś bywa częściej i bywa uważny  ,  to dostrzega różnice.  O ile ludzie w grupie są ze sobą długo te wszystkie warstwy nakładają się, mieszają i trwają w tyglu,  który można by ogólnie nazwać procesem rozwoju grupy, rozwojem świadomości dziejącym się w niej i na parę innych sposobów mniej i bardziej twardych czy ulotnych jeszcze nazwać. Mniejsza o nomenklaturę.

Wiele grup jest porzucanych samym sobie. Więcej wielu uczestników grup czeka ten los z pewnością. Nie ma czasu, budżetu, programu, nikt nie wpada na pomysł, że jest coś jeszcze do zrobienia. Po prostu jest ostatni warsztat i mówimy sobie do widzenia. Program jest zrealizowany. Ani słowa o tym co dalej, co się wydarzyło, jaka jest tego wartość, co z tym zrobić. Tak przebiega wiele projektów uczelnianych, unijnych. W prywatnych szkołach zajmujących się kompetencjami społecznymi częściej można spotkać się z warsztatami czy treningami zamknięcia. Ale i tu księgowi i rynek robią swoje. Liczy się bowiem program.  Zrobiliśmy w materii to co było do zrobienia. Do widzenia. Zapraszamy znów. Kupiliście produkt, zjedliście i już. Bo uważamy, w dzisiejszym świecie,  że fakty, namacalne, nazywalne, dające się wyszczególnić  są najważniejsze. Mało kto patrzy na proces a więc na nas. A przecież program ma służyć ludziom. Jak coś przed tobą stoi nie jest jeszcze twoje. Musisz wejść w tego posiadanie. Tak jest z nieruchomościami. I z umiejętnościami.

Uczestnicy do tego stopnia nasiąkli tym podejściem, że są skłonni do odpuszczania warsztatów zamykających. Traktują je jak coś co (ponieważ nie merytoryczne)  można pominąć i że nic tam się już istotnego nie wydarzy. Tymczasem tam właśnie jest przestrzeń na to by się zatrzymać i zobaczyć sens  iluś  tam miesięcy czy lat życia. Może dostrzeżesz, że nic się nie wydarzyło, może zobaczysz wartość, może olśni cię, że właśnie skompletowałeś/łaś całość tego co Ci było potrzebne i jesteś już w pełni tym kto ma iść dalej. A może zobaczysz, że masz jeszcze lukę, ale tylko jedną i niewielką, i że jak ją zasypiesz to łatwo ruszysz w swoją drogę. I to uwolnienie dopiero nastąpi. Jeśli jednak nie weźmiesz udziału w zamknięciu, bo to tylko zamknięcie, formalność, rozdanie dyplomów a nie merytoryczny warsztat, możesz nie zauważyć tego co masz i kim jesteś, gdzie możesz z tego skorzystać lub tego czego nie masz i pójdziesz w świat z mniejszą swobodą, pewnością siebie, motywacją, albo coś Cię zaskoczy, albo coś będzie trzymać i pociągać w tył. Bo rzadko w programie jest o tym jak to co jest przekazane pasuje do Ciebie, jak Ty to asymilujesz, czy to w ogóle dla Ciebie albo co jest Ci jeszcze potrzebne by naprawdę się tym posługiwać. I później często ludzie mówią: „e, to nic nie daje, e słabo, e za mało… ”.  Może gdyby pomóc im uporządkować to co mają i to czego nie mają, zintegrować jedno czy drugie, albo jedno i drugie nie byłoby może tak źle…

Zamknięcie to też okazja by sobie i komuś podziękować. Branie i dawanie ma to do siebie, że cieszy ale pozostawia nierównowagę energetyczną. I tym jednym dziękuję, które możesz dać komuś, albo tym (proszę) co możesz odebrać można wiele zmienić. Może się stać domknięte to co nie było. Dopełnione wdzięcznością, która jest katalizatorem radości i poczucia sensu. To domykanie w warstwie relacji. Z prowadzącym i z innym uczestniczącym. To z punktu widzenia programu kompletnie nieistotne.

To wreszcie czas by spojrzeć wstecz zobaczyć Kim wszedłem/weszłam i pożegnać tego Kogoś z jego historią a przyjąć tego kto stoi teraz przed moim lustrem i przywitać Go, kiedy patrzy do przodu przed siebie.  Figura zamknięta. Teraz ruszaj w swoją stronę. Na swoją ścieżkę, w zgodzie ze sobą. Czym więcej masz porządku i jasności tym łatwiej ją będziesz widzieć i łatwiej nią becie Tobie  iść.

11 lipca, 2018 by DW 0 Comments

Jasna i ciemna strona mocy

Jako ludzie podążamy za tym, co dobre. Lgniemy do  komfortu oraz pozytywnych aspektów relacji z innymi ludźmi. Chcemy być uśmiechnięci i przeżywać radość. I najlepiej jeśli ten stan będzie trwał w niezmienności.

Te oczekiwania są oczywiście mało realistyczne. W pogoni za jasną stroną mocy faktycznie sankcjonujemy istnienie jej przeciwieństwa. Cień karmi się światłem. Tam, gdzie jest najjaśniejsze światło, tam przedmioty rzucają najwyraźniejszy cień.

Podczas prowadzenia grup zawsze mamy do czynienia z tymi dwoma aspektami rzeczywistości. Z jednej strony ludzie są do siebie pozytywnie nastawieni, są wyrozumiali wobec siebie i uprzejmi, ale za jakiś czas ten klimat układności pryska jak bańka mydlana. Zaczynają się nieporozumienia, wychodzą na jaw różnice i pojawiają się konflikty. Sielanka odchodzi w przeszłość i okazuje się, że jest tak jak zawsze – beznadziejnie.

To rozczarowanie dla wielu jest zbyt trudnym doświadczeniem. Odchodzą więc, by poszukiwać szczęścia w innej grupie, z innymi ludźmi… Może w końcu znajdą się prawdziwi rycerze na białych koniach i nieskazitelne w swej doskonałości damy.

Dobrze, jeśli trener jest świadomy mechanizmów związanych z dynamiką rozwoju grupy, a szerzej z dynamiką samej rzeczywistości. Oczekiwanie, że będzie można trwać tylko po jasnej stronie mocy, trzeba włożyć między bajki. Ale bynajmniej nie są to złe wieści.

Trudności, które przeżywa grupa, zawsze są sposobnością do pogłębienia relacji i osiągnięcia pełniejszej integracji oraz większego poczucia bezpieczeństwa. Te wartości wykuwają się w trudzie skomplikowanych relacji międzyludzkich. Jasność, która generuje cień, zaprasza w ten sposób do uczynienia pełnym tego, co fragmentaryczne. To, co wydaje się ciemne, staje się źródłem rozwoju, który zmierza w stronę tego, co dobre. Ta dialektyka pokazuje, że odcinanie się od jednej strony upośledza przeżywanie drugiej. Jeśli ktoś odcina się od złości, to tym samym zabiera sobie szansę przeżywania radości i miłości. Jedno bez drugiego nie istnieje.

Dynamika rozwoju grupy manifestuje się w spontanicznym procesie, którego nie trzeba aranżować ani nim zarządzać. Rolą trenera jest być świadomym tych procesów i towarzyszyć uczestnikom na kolejnych etapach rozwoju. Przede wszystkim ważne jest to, by trener nie bał się emocji. Jakkolwiek są one trudnym doświadczeniem, to stanowią zaproszenie do przyjrzenia się sytuacji, relacjom i temu, co aktualnie dzieje się w grupie. Zamiast unikać konfrontacji, dobrze jest wejść w to, co trudne. Jeśli trener jest gotowy to zrobić, to modeluje w ten sposób zachowanie innych uczestników i grupy jako całości.

Oczywiście musi w tym zachować równowagę w odniesieniu do celów, jakie sobie postawił, prowadząc zajęcia. Czy jest czas na to, by zająć się trudnościami? Czy trudności zawsze mają pierwszeństwo nad planem warsztatu? To ważne pytania, na które trener musi sobie odpowiedzieć. A przede wszystkim dobrze, jeśli zada je uczestnikom z zaufaniem, że grupa jako całość podejmie najlepszą decyzję.

Ryszard Kulik

11 lipca, 2018 by DW 0 Comments

Podwójna rola trenera

Wśród trenerów pracujących z grupami obserwujemy całe spektrum różnorodnych podejść do prowadzenia szkoleń. Jedną z podstawowych kategorii różnicujących te podejścia jest stosunek do ujawniania siebie na zajęciach i wchodzenia w proces grupowy na podobnej zasadzie jak inni uczestnicy grupy.

Zatem z jednej strony mamy trenera, który nie ujawnia siebie, nie mówi o swoich emocjach, osobistych przeżyciach i  nie wchodzi w bezpośrednie interakcje z uczestnikami zajęć. Taki trener jest niejako poza grupą. Wprawdzie prowadzi zajęcia, ale jest w pozycji zewnętrznej: obserwuje, interweniuje, ale nie wchodzi w relacje. Z drugiej strony mamy trenera, który ujawnia siebie, mówi o swoich emocjach i nawiązuje bezpośrednie interakcje z uczestnikami. Jest wewnątrz grupy, dzieląc z nią jej doświadczenia i będąc jej członkiem.

Jaką cenę płaci trener za nieujawnianie siebie? Przede wszystkim musi w znaczący sposób kontrolować swoje emocje w obszarze ich wyrażania i ekspresji. Jeśli więc przeżywa złość, to musi z nią coś zrobić, nie dając sobie prawa do jej wyrażenia wprost. Podobnie jest z pozostałymi emocjami. Takie niewyrażone emocje są energią, która ostatecznie zostaje zamrożona w postaci określonych napięć w ciele. W dłuższym czasie może to prowadzić do różnych objawów psychosomatycznych. Nadmierna samokontrola w zakresie wyrażania emocji przyczynia się do sztywności i fasadowości w relacjach międzyludzkich. W takim przypadku trener jest wyłącznie w roli i jego funkcjonowanie sprowadza się do interwencji mieszczących się w ramach tej roli. Kontrola wyrażania emocji może też znacząco upośledzić ich doświadczanie. By uchronić się przed przykrymi konsekwencjami energii, która nie została uzewnętrzniona, trener może odciąć się od możliwości samego doświadczania emocji. Unikanie zaangażowania, dystansowanie się, koncentrowanie się na aspekcie poznawczym, to strategie sprzyjające niedopuszczaniu do siebie emocji. Jednak odcinanie się od emocji powoduje odcięcie się od ważnego źródła wglądu. Funkcjonowanie wyłącznie w oparciu o sferę poznawczą znacząco upośledza możliwości pełnego i twórczego reagowania w sytuacjach, które wymagają nie tyle twardego rzemiosła, co elastycznej i przenikliwej intuicji. Ta zaś potrzebuje otwartego i pełnego dostępu do sfery doświadczenia emocjonalnego.

Trener, który nie ujawnia swoich emocji, z pewnością spostrzegany jest przez uczestników w sposób spójny. Prowadzący to nie członek grupy, ale szczególna rola, która ma jasne zasady funkcjonowania. Niestety, bycie w roli w tym przypadku sprawia, że ludzki wymiar kontaktu z trenerem jest mocno zakłócony. Trener reaguje nie jak człowiek, ale jak profesjonalista. Nie ujawnia emocji w sytuacji, gdy w grupie momentami emocje sięgają zenitu. Jest spokojny, zdystansowany i nie wchodzi w osobiste relacje. To wszystko sprawia wrażenie dużego profesjonalizmu, jednak w kategoriach ludzkich jest trudne do przyjęcia w formule pracy, gdzie otwartość, bliskość, osobiste zaangażowanie i emocje są podstawowymi wymiarami aktywności. Uczestnicy są prawdopodobnie bardzo zainteresowani tym, co przeżywa trener. Jego emocje oraz sposób, w jaki sam mógłby wchodzić w relacje, są ważnym wkładem w proces uczenia się podczas zajęć. W tym przypadku jednak się to nie dzieje, co znacząco ogranicza możliwości oddziaływania trenera na proces uczenia się.

Zatem nieujawnianie emocji przez trenera powoduje konsekwencje dla niego samego w postaci mniejszego lub większego odcięcia się od własnego afektu oraz dla uczestników, którzy w aspekcie ludzkim i relacyjnym nie mają kontaktu z trenerem, co ogranicza ich możliwości uczenia się.

Z drugiej strony trener ujawniający siebie jest w podwójnej roli: prowadzi grupę i jest jej członkiem. To może rodzić u uczestników spore zamieszanie. Które zachowania trenera wypływają z jego roli, a które są jego osobistym wkładem w to, co się dzieje w grupie? Bycie w podwójnej roli jest szczególnie trudne dla uczestników, którzy mają problem z autorytetami. Z pewnością skutkuje to większym prawdopodobieństwem przeniesienia, gdyż jako autorytet trener wchodzi w bezpośrednie interakcje. Rośnie też prawdopodobieństwo przeciwprzeniesienia, w którym to trener rzutuje na uczestnika swoje nieuświadomione uczucia.

Mimo tych trudności i niewątpliwych kosztów, ujawnianie siebie przez trenera ma bardzo duże znaczenie dla jego wewnętrznej spójności (nie musi odcinać się od uczuć i wyraża je swobodnie) oraz wnosi do grupy istotny aspekt ludzki. Trener jest zwykłym człowiekiem, z którym można mieć relację i w oparciu o nią uczyć się ważnych rzeczy. Tym bardziej, że trener jako uczestnik grupy jest ważnym modelem w zakresie tych kompetencji, które chce rozwijać u innych.

Podsumowując, warto podkreślić, że trener zawsze pracuje sobą. Jego podstawowe zasoby to nie rzemieślnicze procedury, których się nauczył (choć i one są ważne), ale kompetencje psychospołeczne, które pozwalają mu wchodzić w relacje tak, jak chce, by czynili to inni uczestnicy grupy. W tym procesie trener jest ważnym modelem. Z życzliwością wobec uczestników ujawnia siebie w takim stopniu, w jakim spostrzega użyteczność tego zabiegu. W ten sposób przyczynia się do rozwoju w grupie zaufania, spójności i autonomii.

Ryszard Kulik 

11 lipca, 2018 by DW 0 Comments

Strategie przetrwania

Jeśli trener pracuje z grupą w dłuższym cyklu szkoleniowym, ma szczególną okazję obserwować dynamikę procesu grupowego, manifestującą się w postaci faz rozwoju grupy. Innymi słowy grupa przechodzi od początkowej układności i zależności poprzez konflikt do dojrzałej i pełnej współpracy. Treścią tych faz są interakcje między uczestnikami, w których również następuje przejście od początkowej fasadowości kontaktów, poprzez konfrontację do pełnego i autentycznego spotkania ze sobą. Szczególną rolę w tym procesie odgrywają strategie przetrwania.

Strategie przetrwania są wyuczonymi sposobami radzenia sobie z ryzykiem zranienia w relacji interpersonalnej. Bliskość z drugim człowiekiem zawsze niesie ze sobą ryzyko zranienia. Tam, gdzie otwieramy się na drugiego człowieka i stajemy w swojej prawdzie, tam też najbardziej ryzykujemy poczuciem odrzucenia i obniżeniem własnej samooceny. W związku z tym, w relacjach interpersonalnych w ciągu życia wypracowujemy własne strategie przetrwania, których funkcją jest chronienie nas przed zranieniem ze strony innych. Te strategie są funkcjonalne, szczególnie w sytuacjach, w których kontakty z innymi są powierzchowne. Z panią ekspedientką czy nauczycielką mojego dziecka nie wchodzę w głębokie relacje i pozostaję na poziomie fasadowych ról społecznych. Owa fasadowość i maska społeczna, jaką zakładam, jest synonimem strategii przetrwania. Jednak to, co dość dobrze działa, gdy identyfikujemy się z fasadową rolą społeczną, w sytuacji bliskości i intymności staje się bardziej przeszkodą niż ułatwieniem.

W grupach pracujących w dłuższych cyklach szkoleniowych kontakty międzyludzkie ewoluują od początkowej fasadowości do pełnej autentyczności. W tym procesie każdy z uczestników ma do przejścia próg, w którym rozstaje się z własną strategią przetrwania na rzecz otwarcia i autentycznego spotkania z drugim człowiekiem.

Przejście tego progu wcale nie jest łatwe. Przede wszystkim wiąże się z przeżyciem lęku przed zranieniem. Co się stanie, gdy pokażę swoją prawdziwą twarz? Czy inni przyjmą mnie takim, jaki jestem?

Ale dlaczego mieliby mnie odrzucić? Otóż to: pod fasadową maską czają się różnorodne emocje, które nie zawsze są łatwe dla innych. Przede wszystkim kłopotliwa jest złość. To właśnie ona poddana jest najbardziej rygorystycznym normom społecznym. Raczej ukrywamy uczucia złości, staramy się być mili i uprzejmi, co stanowi istotę strategii przetrwania. Generalnie jak najmniej emocji, które są źródłem kłopotów i jak najwięcej racjonalnego podejścia.

To nie może się jednak udać w dłuższej perspektywie czasowej, gdy uczestnik nieustannie jest w interakcji z innymi skutkującej większa bliskością. W końcu następuje załamanie, co oznacza uwolnienie trzymanych do tej pory na wodzy emocji (głównie złości). Zwykle przejście tego progu ma dramatyczny przebieg i łączy się z rozczarowaniem, smutkiem i poczuciem porażki. Miało być przecież tak pięknie, a wyszło – jak zwykle.  Ale zaraz za tymi przeżyciami pojawia się ulga, że już dłużej nie trzeba się kontrolować, że można wobec innych stanąć w prawdzie. Tym bardziej, że ci inni wcale nie trwają w świętym oburzeniu – oni również doświadczają ulgi oraz prawdziwego spotkania. I sami są w swoim procesie rozstawania się z własną strategią przetrwania.

Autentyczne spotkanie z drugim człowiekiem wymaga zrzucenia maski społecznej i porzucenia własnej strategii przetrwania. I chociaż ten proces często jest bolesny, to nagroda jest wielka. Jest nią bliskość z drugą osobą oraz otwartość na przepływ życia w postaci różnorodnych emocji.

Ryszard Kulik

11 lipca, 2018 by DW 0 Comments

Równowaga między wewnątrz i zewnątrz

Wewnątrz i zewnątrz to dwa podstawowe aspekty rzeczywistości. W odniesieniu do człowieka manifestują się w postaci procesów intrapsychicznych oraz interpersonalnych. Niezależnie od tego, w jakim obszarze jako trenerzy pracujemy, będziemy mieć do czynienia zarówno z jednym jak i z drugim aspektem. Z nielicznymi wyjątkami – pod postacią treningu intrapsychicznego ukierunkowanego na pracę terapeutyczną z poszczególnymi uczestnikami oraz treningu interpersonalnego, którego celem jest praca na relacjach w grupie.

We współczesnej psychologii z pewnością i być może w różnych obszarach pracy z grupami zauważam tendencję do kierowania się w stronę intrapsychiczną. Psychologia z definicji jest dyscypliną ukierunkowaną na zachowanie się człowieka oraz na procesy będące uwarunkowaniami tego zachowania. Zatem podstawowym paradygmatem jest jednostka z jej rzeczywistością wewnętrzną, którą trzeba zbadać, zrozumieć, a ostatecznie skorygować. Aspekt relacyjny, systemowy, społeczny czy środowiskowy jest oczywiście również obecny, ale zdecydowanie mniej zaznaczony.

Pracując z grupami, zawsze mamy do czynienia z poszczególnymi ludźmi. W tym znaczeniu nasza perspektywa może być ograniczona poprzez widzenie ich jako jednostek z wewnętrznym światem, który ma być zbadany i zmieniany podczas zajęć w oparciu o oddziaływania do wewnątrz. Oczywiście ten kierunek ma ogromny potencjał, niemniej jednak fakt, że grupa to coś więcej niż suma jednostek ją tworzących, stwarza szczególne okoliczności wykorzystania perspektywy relacyjnej.

Ludzie są dla siebie lustrami, co oznacza, że odbijają obraz innych osób w nieco zmienionej postaci. To kieruje nas wprost do aspektu relacyjnego, w którym konfrontacja i spotkanie z drugim człowiekiem jest okazją do uzyskania większego wglądu w siebie. Zamiast wybierać się na wyprawę po zakamarkach wewnętrznego świata wystarczy pozwolić, by w spontanicznym akcie wymiany między ludźmi pojawiły się aspekty istotne dla rozwoju konkretnej osoby. Dynamika grupy ma to do siebie, że energia zmierza do tego miejsca, które na dany moment jest najważniejsze dla całego systemu. To zaś oznacza tworzenie optymalnych warunków do pracy na rzecz uczestnika oraz grupy jako całości.

Najistotniejszym aspektem pracy na relacjach jest informacja zwrotna, jaką uzyskuje uczestnik od innych osób w grupie. Ale informacja zwrotna to zaproszenie do pogłębienia relacji i odkrycia w niej tego, co ostatecznie zmienia człowieka od wewnątrz. Bo nie można zapominać, że w żywiole interpersonalnym zawsze obecny jest aspekt osobistego przeżycia tego, co dzieje się na planie wymiany międzyludzkiej. Każda interakcja odzwierciedla się w wewnętrznym procesie poszczególnych uczestników, tam jest przetwarzana i ostatecznie integrowana lub odrzucana. Bez świadomości tego procesu potencjał grupy łatwo zmarnować, zatrzymując się wyłącznie na powierzchownych wymianach między ludźmi.

Chciałoby się powiedzieć: unikajmy skrajności jako trenerzy. Jeśli mamy skłonność do pracy intrapersonalnej, nie zapominajmy o potencjale grupy. Ważną interwencją trenerską w tym kontekście jest skierowanie się do grupy z prośbą o udzielenie informacji zwrotnej do osoby, która znajduje się w swoim wewnętrznym procesie. A nawet włączenie uczestników grupy do tej pracy. Jeśli zaś preferujemy paradygmat interpersonalny, to pamiętajmy, że jego potencjał może być w pełni wykorzystany tylko wtedy, gdy ostatecznie zostanie odniesiony do osobistych wewnętrznych przeżyć uczestnika grupy.

Wewnątrz i zewnątrz to dwa aspekty tej samej rzeczywistości, które dopiero w połączeniu pozwalają urzeczywistnić pełnię i całość.

Ryszard Kulik

11 lipca, 2018 by DW 0 Comments

Oczekiwania, czyli bycie w relacji

Prowadząc grupy, obserwuję od jakiegoś czasu rosnący problem z terminem „oczekiwania”. Coraz większa liczba ludzi unika tego słowa w ogóle lub gotowa jest zamienić je na lepiej brzmiące „intencje”. W oczekiwaniach wydaje się być coś niestosownego. Jeśli ja oczekuję czegoś od ciebie, to tak, jakbym zabierał ci możliwość zachowania się zgodnie z twoim zamiarem. Oczekiwania w tym znaczeniu są rodzajem nacisku stawiającego drugą osobę pod ścianą.

W obszarze tak zwanego rozwoju duchowego posiadanie oczekiwań jest niemal takim nietaktem, jak puszczenie bąka w towarzystwie. Oczekiwania bowiem są mocno zakorzenione w ego. To przecież ono ciągle czegoś chce i żąda, ciągle jest nienasycone i głodne, ciągle wychodzi przed szereg, prowokując problemy. Tam, gdzie są oczekiwania, tam na pewno pojawią się problemy. Ostatecznie jeśli czegoś oczekujesz – to masz problem.

Najlepiej więc wyzbyć się oczekiwań. Uwolnić się od tego balastu i w pełni otwartości stanąć przed rzeczywistością, przyjmując wszystko to, co się pojawia. Czyż to nie piękna idea? Gdybyśmy tak wszyscy urzeczywistnili ten ideał, to świat byłby prawdziwym rajem. Na razie jednak trzeba zrobić wszystko, by pozbyć się oczekiwań.

No właśnie! Jeśli mamy się ich pozbyć, to niechybnie oznacza, że one są. Majstrowanie przy nich w celu ich odrzucenia przypomina zawracanie kijem nurtu rzeki. To się nazywa zaklinanie rzeczywistości. Najgorsza rzecz, jaka może ci się przytrafić, to, że… uda ci się pozbyć oczekiwań. To oznacza, że wyparłeś je, a one wtedy z ukrytego miejsca, poza twoją świadomością będą wyczyniać do woli.

A zatem, jeśli oczekiwania po prostu są, to może warto odkryć ich głęboki sens, a co najmniej przyjrzeć się im wnikliwie. Przede wszystkim oczekiwania kierują naszą uwagę na nasze wnętrze. Tam rozpoznajemy nasze potrzeby i pragnienia. Tak, jestem człowiekiem z krwi i kości, ugruntowanym w swoim tu i teraz i wiem czego chcę. Z tą wiedzą możemy skierować się na zewnątrz. Dzięki oczekiwaniom wychodzimy poza siebie do świata i do innych. Oczekiwania ufundowane są na emocjach i jako takie przygotowują nas na wejście w relację z drugą osobą. W bliskiej relacji spotykamy się przede wszystkim na poziomie emocjonalnym. Tam przeżywamy radość, złość, smutek i lęk. Każda z tych emocji jest informacją o tym, co dzieje się pomiędzy ludźmi, czyli czego chcemy i czego nie chcemy. Krótko mówiąc, tam gdzie jest relacja, tam są emocje, a gdzie są emocje, tam są oczekiwania.

Ale czyż to nie prowokuje samych problemów? Oczywiście, że tak! Oczekiwania są źródłem cierpienia, bo czegoś chcemy i tego nie dostajemy, lub czegoś nie chcemy i to dostajemy, lub nawet jeśli oczekiwania są spełnione i dostajemy to, czego pragniemy, to w końcu trzeba się będzie z tym pożegnać.

Docieramy tutaj do ważnego odkrycia. Rezygnacja z oczekiwań ma być sposobem na minimalizowanie cierpienia. W końcu tam, gdzie nie ma oczekiwań, nic nie może cię zranić. Ci, którzy wybierają tę ścieżkę, płacą jednak wysoką cenę w postaci braku bliskich relacji. Nie można bowiem być w bliskości z drugim człowiekiem i nie mieć emocji, a więc nie mieć oczekiwań. Tam, gdzie nie ma oczekiwań, nie ma też relacji. Jak brzmi w twoich uszach taki komunikat: „niczego od ciebie nie chcę; możesz robić, co chcesz…”?

Bycie w bliskiej relacji jest największą życiową nagrodą, ale wiąże się ona jednocześnie z największymi kosztami emocjonalnymi. Z drugiej strony można wybrać samotność bez oczekiwań. Z niepokojem jako trener i jako człowiek obserwuję, jak coraz większa liczba ludzi wybiera tę drugą opcję.

Ryszard Kulik

11 lipca, 2018 by DW 0 Comments

Pojedź na rejs. Popłyń na warsztat.

Kiedy okrętujesz się na jacht, wchodzisz na trap, stajesz się załogą wydać ci się może,  że wiesz czego możesz się spodziewać.  Jest ktoś kto jacht prowadzi, bierze odpowiedzialność za kierunek,  nawigację podział zadań i załogę.  Skiper, kapitan, sternik, jakkolwiek go nazywać. Możesz przyjąć, że wystarczy robić to co będzie od ciebie chciał i wystarczy by wszystko grało. Podobnie z załogą, Twoimi kolegami, tymi którzy razem z  Tobą wsiadają na pokład by wypłynąć na szeroką wodę. Cieszysz się na dobre relacje, może trochę się obawiasz, że z kimś się nie dogadasz. Króluje jednak optymizm.

Kiedy dumny jacht wychodzi z portu wszyscy są podekscytowani. Kto pływał wie. Kto nie pływał może być pewien przypływu energii. Podniecenie, radość, ciekawość mieszają się z nutą obawy, ekscytację uzupełnia niepewność.  Te dwie ciemniejsze emocje  oczywiście  w mniejszości. JKto pływał wie, kto nie pływał-to raczej po prostu naturalne na początku każdego grupowego wyjazdu czy warsztatu.  Przygoda zaczyna się. Czas na nowe.  Nowe miejsce do spania które przypomina parapet, toaleta jak jednodrzwiowa szafa na ubrania ( od razu z prysznicem). Dyżury w mesie, ładowanie akumulatorów żeby lodówka chodziła i by móc podładować telefon. Słuchanie UKFki, patrzenie na GPS, głębokościomierz i  pilnowanie kursu. Spotkanie z jachtową rzeczywistością to frajda sama w sobie ;). Gwiazdka. Dla niektórych zdziwienie, zaskoczenie a nawet lęk.   Mijamy główki portu . Pierwsze komendy na żagle, gasimy silnik słychać tylko wiatr. Trochę kiwa, trochę się przechyla. Uśmiechy, badawcze spojrzenia, uczymy się nazw lin, węzłów, wiatrów. Uczymy się łódkowego życia. Uczymy się też tego jak tu żyć ze sobą. Poznajemy się. Łódka płynie, płynie czas, a my coraz więcej ze sobą jesteśmy. Podaj linę, wybierz, poluzuj, postawcie żagiel. Kto dziś robi obiad a kto sprząta po obiedzie. Pycha, super, a jak szybko! Palce lizać makaron z groszkiem pod grotem, na falach. Po stole odjeżdżają talerze, widelce i kubki. Sternik w jednej ręce dzielnie dzierży koło sterowe w drugiej talerz z obiadem. Karmi go na przemian ze sobą samą przyjazna załogantka. Jak się zapomni to swoim widelcem.  Wszędzie razem. Śniadanie obiad, kolacja, port, pływanie, cumowanie.  Cudów nie ma. Tu i tam ktoś się najeży, ktoś warknie, ktoś powie co go boli. Słuchamy, patrzymy, pytamy. Docieramy się. Docieramy do siebie. Mamy też materiał do pracy rozwojowej. Ale to za chwilę. Bo teraz manewry.  Dochodzimy do portu. Zrzucanie żagli, klarowanie lin, zsynchronizowane współdziałanie przy przybijaniu do brzegu. Jacht z załogą waży kilka ton, jest w ruchu, nie staje w miejscu a keja się nie przesunie ;). Od naszej współpracy zależy czy staniemy zgrabnie przy pomoście a w gorszych warunkach zależeć  może nasze bezpieczeństwo. Tubylec wymachuje przyjaźnie ręką i mówi 400 kuna za dobę.  Skiper przełyka na dziobie , że prawie słychać na rufie i patrzy w pokład. Miejsce piękne, przecież nie zawrócimy, miało być mniej kuna(chorwacka waluta). Ekscytacja rośnie, tętna się podnoszą, oczy błyszczą, ciała pracują.  Ktoś się cieszy, ktoś działa ktoś się uczy, ktoś zamiera. Wszyscy razem wzrastamy w sprawności jako załoga, pomimo, że różnie wchodzimy w tę pracę. Każdy na swój sposób doświadcza siebie swoich mocy i ograniczeń. I ja i ty uczymy się od siebie wprost albo w lustrzanym odbiciu. Jacht, załoga, rejs, pływanie, nasze interakcje i wewnętrzne procesy nawet nienazwane sprawiają że się rozwijamy.  Ktoś staje z boku, to nie jego czas na aktywność… Ale jest jeszcze coś. Praca rozwojowa, warsztaty, i tam możemy wrócić by spojrzeć głębiej na to co się działo.

Na rejsie trochę trudno o program warsztatów. Często zmienia się pogoda, założony czas na wodzie wydłuża się bo pływamy  pod wiatr, są  zmiany kierunku wiatru, omijamy płycizny itp. Warsztat jest  więc zawsze wtedy gdy jest na to czas i energia załogi. Bywa, że łódź idzie w sporym przechyle  a my gramy w gry im pro (praca nad swobodą wyrażania siebie i spontanicznością). Bywa, że całą załogą omawiamy coś co się właśnie wydarzyło. Zdarza się, że członkowie załogi zajmują się indywidualnymi sprawami w towarzystwie prowadzącego.  W każdym jednak momencie inspirujemy się do rozmyślań. Wzajemnie, a także tym co się dzieje na jachcie i wokół. Zauważmy analogie żeglarstwa i naszego życia („sprawny sternik wie jak podnieść łódź z przechyłu jak rodzic wie jak zatrzymać dziecko rozkręcone w zabawie”, „lepiej nie stawiać za dużo żagla przy silnym wietrze  bo można go potargać i wpaść w kłopoty z napędem” czy „ jak za często kręcisz sterowym kołem jesteś ciągle na zakręcie”). Inspiruje przestrzeń, z jednej strony pusta, z drugiej pełna (wyspy, latarnie, boje, cieśniny, porty, otwarte morze, flauta i siódemka w skali Beauforta). Ileż można w nich zobaczyć tego co masz i tego czego szukasz. A skiper kiedy nawiguje wśród nich do celu jest jak ty sam kiedy płyniesz przez swoje życie. Jest więc o czym myśleć i rozmawiać. Kiedy jest więcej spokoju siadamy na dziobie, burcie czy rufie i zajmujemy się tym z czym przyjechaliście na rejs. W relacji jeden na jeden. Skpier zostawia koło sterowe i staje się coachem, towarzyszem w rozwoju.  Siadamy i  sami odkrywacie to już jest w Was i oczekuje na  odkrycie. Bywa, że wszyscy  grupowo zajmujemy się tym co ktoś wniósł, co go zajmuje. Uważność, wsparcie, humor i dbałość. Prawie jak w załodze żaglowca. Żagiel ma moc dawania rozpędu, ale nie należy wystawiać go na niepotrzebny wysiłek.

Z dnia na dzień poznajemy się coraz lepiej,  sami siebie i w grupie. Jesteśmy coraz bliżej, coraz to bardziej są otwarte i wartościowe wskazówki i zwroty które sobie dajemy. Rośnie w siłę nasza moc załogi (grupy) jako całości,  skomplikowane manewry są łatwiejsze, skupiona uwaga zmienia się w swobodę i humor. Znamy się, współpracujemy i wspieramy. Słowem fali za burtą towarzyszy fala rozwoju.

Na zakończenie rejsu jesteśmy zgraną ekipą. Pożegnaniom towarzyszą łzy wzruszenia, jak to bywa u tych co sporo przeszli razem i wiele sobie dali. Ci sami co przyjechali a jednak inni. Bo przecież żeglarstwo i  warsztaty rozwijają. Razem mają naprawdę wielką moc. I dają nam Moc. Popłyń z nami. Popłyń z wiatrem. Weź nowy kurs. Sięgaj po Moc.

Bartosz Płazak