KONTAKT

Adres:
Gajrowskie 12a
11-510 Wydminy

Bartosz Płazak tel. 502 351 161

Obserwuj nas

20 stycznia, 2025 by Bartosz Płazak 0 Comments

Święty Graal

Święty graal uwaga

Na jakimś etapie rozwoju w pracy z grupami wiele osób szuka tego co jest TYM decydującym o powodzeniu. Rozgląda się  za jakimś świętym Graalem po znalezieniu którego wszystko już będzie super. Super łatwo, super sprawnie, super lekko, super zawsze, super pięknie, super samo się działo…  Odruchowo rolę tego centralnego niespełnionego i niespełnialnego stanowią kompetencje i ich systemy, wchodzące w skład tych systemów narzędzia i algorytmy. Dostawcy systemów zdają sobie sprawę z tego zapotrzebowania na uproszczenia i oferują mnogość superrozwiązań. Masz więc karty z instrukcjami, gry z scenariuszami i gadżetami, masz filmy, książki z gotowymi scenariuszami, które na pewno zadziałają, musisz je kupić i rozpakować na stole i w umyśle. Musisz się ich nauczyć, przyjąć ich logikę i założenia. Rozmowy w kuluarach obfitują w wymiany nazw narzędzi ich źródeł w systemach, namiary szans i zagrożeń, które generują, miejsc i nauczycieli, od których można się ich uczyć, relacji z warsztatów je prezentujących. Stojąc w podgrupach, które się tak wymieniają można się naprawdę zmotywować do nauki i nabrać przekonania o nieskończonej ilości pracy do wykonania w nieokreślonej przyszłości. Albo zdemotywować, jeśli ktoś już wykonał ileś takich zadań poznawczych. Święty Graal na pewno jest, istnieje,  każdy ma lub znajdzie swój pogląd na to gdzie on jest. Najlepiej, znaleźć go i uzyskać certyfikat posiadania, który daje uprawnienia do jego stosowania, przyciąga klientów i przejmuje odpowiedzialność za super-wynik jego zastosowania. No bo cóż jest jeszcze potrzebne jak masz Graal?

Uczestnicy warsztatów są różni, mają odpowiednio różne potrzeby, nigdy nie ujawniają całej swojej prawdy o doświadczeniu w danej sytuacji edukacyjnej. O ile przyjąć, że Uczestnik jest centrum uwagi prowadzącego, tak naprawdę nigdy nie wiesz na pewno, co dalej robić, jakim sposobem do niego dotrzeć i żaden system tego nie opisuje, nie ma algorytmu na to co jest na sali w tej grupie, którą teraz prowadzisz. Graal istnieje w ofertach sprzedażowych i szkoleniowych, w praktyce nie ma go, uwaga, na zewnątrz Ciebie. Kiedy masz wokół krąg ludzi, i nie wiesz co zrobić, to nie wiesz. Nie da się tego wyjąć z kieszeni, kupionego wcześniej patentu. O ile uznajesz, że sposób jest na zewnątrz, krótka z tego miejsca droga do tego by zadać sobie jeszcze kilka lat przygotowań, bądź kilka systemów do zrobienia uprawnień, certyfikatów, najlepiej europejskich lub światowych standardów.*

O ile prowadzisz warsztat, oparty na energii grupy, wspierający uczenie się uczestników jako osób dorosłych w oparciu o ich doświadczenie, Twoja uważność na Ciebie może być Świętym Graalem Twojej pracy. Jeśli zauważasz w ludziach ciekawość, zadowolenie, złość, frustrację, lęk, zmęczenie, jeśli słyszysz między ich słowami, jeśli zauważasz procesy między osobami, możesz zauważyć niewypowiedziane potrzeby. A później o nie zapytać. Graalem może się okazać Twoje połączenie z Tobą, który/a zdolny jest widzieć, słyszeć i czuć. Dopiero później sięgać po działanie/rozwiązanie/narzędzie wcześniej je tworząc lub modyfikując.  A jeśli Graalem jest system, narzędzie, czy technika, to może się okazać, że zastanawiasz się, która technika czy system dalej zamiast zauważać sygnały tego co potrzebne. **

Osoby z wieloletnim doświadczeniem, z reguły nie pracują żadnym systemem, raczej swoim, czyli wieloma systemami i ich własnymi wariacjami, zależnie od potrzeb, możliwości i celów. Narzędzia są przez nich zmodyfikowane, przetworzone przez własny pogląd na rzeczywistość, potrzebę, efektywność. Systemy jako święte Graale są odrzucane a na ich miejscu staje człowiek, który je stosuje. Wybieranie tego co czujesz, że zadziała  w wariancie, który w Twoich rękach zadziała, w kontakcie z grupą i sytuacją, intuicją i wnoszenie go do tej sytuacji może się okazać Twoim Świętym Graalem. Ma on jeszcze jedną piękną właściwość. Im bardziej mu ufasz, tym lepiej Cię prowadzi.

*Szanuję standardy, sam posiadam rekomendacje, uznaję, iż na pewnym etapie jest to potrzebne, a w świecie rozwoju pełnym konkurujących ofert, oferta z certyfikatami jest lepiej umocowana.

**Systemy i wchodzące w ich skład narzędzia, teorie i podejścia są konieczne każdej osobie podejmującej pracę z ludźmi w początkowej fazie, dają oparcie, uczą.

20 stycznia, 2025 by Bartosz Płazak 0 Comments

Projektant na ścieżce do intuicji

Scenariusz to coś co zajmuje prowadzących zajęcia. Mieć, nie mieć, planować czy improwizować, pracować intuicyjnie, czy liniowo zgodnie z scenariuszem, pytania i sprzeczności zapraszają do wewnętrznej dyskusji. Na zewnątrz ujawniają się różnice w poglądach, powątpiewanie i pytania. Niekiedy dyskusje nad przewagą projektu bądź improwizacji.  Z różnych perspektyw każdy z tych wariantów ma swoje wady i zalety, jest potrzebny i zbędny, na teraz i na kiedyś. Tu chcę się zatrzymać nad tym na kiedyś.

Mam wrażenie, że wiele osób ma specjalny dystans a niekiedy nawet niechęć czy obrzydzenie do planowania. Jakby nie wypadało planować, scenariuszować, porządkować,  a sama ta czynność godziła jakoś w te osoby. Zaskakująca to dla mnie postawa. Jakby intuicja miała być już od razu, na wstępie wystarczająca do poprowadzenia warsztatu. Jakby coś wstydliwego było w przygotowywaniu się, planowaniu i poszukiwaniu kontroli procesu dla zakładanego rezultatu.

Warsztaty projektowania zajęć pokazują jak uwalniająca jest struktura. Używam tego słowa „struktura” bliskoznacznie ze słowem scenariusz. Struktura czyli zestawienie narzędzi użytych dla realizacji celu. Struktura czyli projekt zajęć. Struktura czyli plan co po czym następuje. Struktura to zaszyte wewnątrz elementów scenariusza zasady i cele projektu zajęć. Struktura to co, kiedy, po czym, dlaczego i po co zrobię, co powiem, czego nie powiem i z jakich powodów a także dla osiągnięcia jakiego efektu. Struktura to powiązane ze sobą rozwiązania tworzące całość, jaką jest warsztat, całość, która zabiera Uczestników w podróż bliżej siebie czy tematu. Struktura to to, co zrobisz by Twoi uczestnicy nie czuli, że jest tu wyraźna struktura, żeby czuli się prowadzeni przez Ciebie i niesieni przez strukturę, by się zaangażowali i czuli grupowe Razem i warsztatowy Flow.

Projektowanie takich struktur uczy projektującego tego,  jak się posługiwać narzędziami, komunikacją, rolami, jak używać narzędzi i siebie by sprawnie prowadzić zajęcia. Obawiam się, że bez tego rodzaju treningu Twoja intuicja nie bardzo ma skąd wziąć (się) materiał żeby Ci podpowiadać prowadzenie. Nie mówię, że nie masz intuicji, ale że trenerska intuicja kształtuje się jak ta życiowa z czasem i wynika z doświadczenia. Że trzeba czasu i doświadczeń dla jej ukształtowania. A z kolei ta życiowa może nie dać rady ze złożonością grupowych zdarzeń i tym, że masz tam cele do osiągnięcia poruszając się w tej złożoności.

Prawidła projektowania warsztatów jak umiejętność formułowania celów, doboru i uszeregowania narzędzi, dostosowania metod do tematu, celu i grupy i jej procesu nie są intuicyjne. Teorie objaśniające uczenie się ludzi, zapamiętywanie, akceptowanie zmian trzeba poznać. Jest ich trochę, a poznanie ich i złożenie z nich całości  w Twoich rękach to wysiłek.  I mam wrażenie, że jakaś część wewnątrz  osób prowadzących zajęcia nie chce się mierzyć z uznaniem tej wiedzy, woli uznać się za gotowych z marszu. Uznać intuicję za przewodnika, zamiast stanąć w świadomości swojej początkującej kompetencji. A przecież każdy się kiedyś uczy. No chyba że uzna, że umie, albo że nie musi bo ma intuicję.

Wartością uczenia się kompetencji trenerskich, jak np. projektowania warsztatów jest dobro Twoje Przewodniku, a przede wszystkim Twoich Uczestników.

Kiedy wiesz co robić i umiesz to robić ponosisz mniejszy koszt energetyczny, lepiej odnajdujesz się dynamice sytuacji grupowej, szybciej i pewniej znajdujesz rozwiązania i masz więcej pewności, że to co robisz ma sens, trudnie jest podważyć Twoją pracę uczącym się Uczestnikom. Twoje warsztaty dają odczuwalne korzyści uczestnikom, a Ty masz łatwe do zauważenia dowody swojej skuteczności, więc wzrastasz w poczuciu sprawstwa.

Kiedy wiesz co robić i umiesz to robić, Twoi Uczestnicy zyskują to na co się zapisali, czują się bezpieczniej, bardziej i łatwiej Ci ufają, zajęcia przebiegają i spokojniej i dynamiczniej, są oparte o przewidywalny rytm i ukierunkowane na cel, dają poczucie sensu. Więc Twoi Uczestnicy chętniej podają Cię dok olejnych zainteresowanych i możesz uprawiać ten zawód dalej.

Wiedzenie, mam na myśli wiedzenie głową, pamięć, świadome wybieranie pozwala  proces warsztatu kontrolować i utrzymywać w granicach, czynić go efektywnym dla odircy. To krok do tego by działać intuicyjnie. Długi krok. Pozwól sobie go zrobić. Oprzeć się na strukturze. A przyjdzie czas by z niej zrezygnować. Intuicja sama podpowie Ci kiedy.

 

Ścieżka

Ścieżka.

Jak długo potrwa zanim się nauczę ? Ile czasu potrzebuję by pracować sprawnie ? Ile czasu zajmuje wypracowanie własnego stylu ? Jakimi sposobami mogę podnieść kompetencje potrzebne by robić bardziej zaawansowane prace?

Podobno dobry trener na większość pytań odpowie „to zależy”… W wypadku tych pytań też bym tak odpowiedział.

Zależy od tego co chcesz robić z kim (jakimi grupami ) i w jakim celu? Poniżej opiszę  jedną ze ścieżek rozwoju trenera.

Na początek.  Prowadzenie szkoleń z tematyki  bardziej twardej, takich jak np. wiedza o produkcie,  procedur firmowych,  przepisów to stosunkowo szybka ścieżka do pracy z grupami. Zwykle zleceniodawca dostarcza wytyczne do pracy bądź gotowy scenariusz. Zwykle możliwość ta jest dostępna w większych organizacjach. W zestawie jest czas na przygotowanie i osoba wspierająca a także inni już prowadzący tego typu prace grupowe, do których można się zwrócić z pytaniem. Do przeskoczenia jest opanowanie materiału i tremy przed wystąpieniem. Uważam, że to dobry sposób na wystartowanie na ścieżce trenerskiej. To start o dość ograniczonej przestrzeni kreatywnej,  rzadziej dający możliwość rozwijania się dłużej. Jednak warto rozważać podjęcie go, ponieważ oparcie w innych oraz comiesięczne wynagrodzenia na początku tej drogi jest … ważne. Z doświadczenia i relacji innych osób wiem, że grupy uczestniczące w szkoleniach tego typu dają solidnie poczuć na czym ta praca polega (jeśli ktoś chce obserwować  siebie i reakcje grup na swoje prowadzenie). Można też nawet w ramach narzucanych przez zleceniodawców poszerzać swoje kompetencje i  realizować zadania z użyciem swoich własnych rozwiązań.

Szkolenia z kompetencji miękkich/społecznych w ramach organizacji lub na zlecenie podlegają nieco podobnym regułom o ile pracujesz wewnątrz organizacji.  Nazwałbym je już jednak bardziej warsztatami, o tyle o ile przekroczysz granicę pracy angażującej grupę, używając jej energii. Takie szkolenia z tematów jak przywództwo, sprzedaż, obsługa klienta, negocjacje itp. mogą być świetną okazją do pogłębiania swoich umiejętności. Odmiennie od opisanych w akapicie powyżej,  praca dotyczy tego co ludzie mają robić w relacji z innymi ludźmi a więc dotyczy człowieka i relacji. Pomijając próby potraktowania tych tematów wykładowo (itp.) wymagają one po prostu technik aktywizujących uczestnika, różnicowania narzędzi, poszukiwania wiedzy i refleksji u uczestników wśród ich doświadczeń.  Pojawiają się tu bardziej złożone, nie dające się przewidzieć scenariuszem sytuacje pełne złożoności wynikających z emocji, mechanizmów obronnych, kształtującej się kompetencji  uczestników. Wymagają one więcej doświadczenia i umiejętności radzenia sobie z zjawiskami procesowymi, przekuwania zaskakujących, niekiedy trudnych i złożonych  sytuacji grupowych na wartość w uczeniu się grupy. Nabranie biegłości na tym poziomie może zabrać kilka lat. Wartością jest jednak przygotowanie do głębszej pracy, prowadzenia warsztatów i treningów rozwojowych.

Warsztaty i treningi rozwojowe nastawione na wzrost świadomości jednostki w kontekście tematu warsztatu są najbardziej wymagającymi od osoby nimi kierującej. Oczywiście jest wielu prowadzących, którzy sięgają po nie od razu, bez dłuższego przygotowania i ścieżki rozwoju trenerskiego. Wydaje mi się jednak, że powaga takich warsztatów – uczestnicy wnoszą tu swoje życiowe sprawy, wchodzą z otwartością, która jest warunkiem zrobienia kroku w rozwoju, wymaga od prowadzącego gotowości do skutecznego przeprowadzenia uczestników na inny  brzeg tego co jest otwierane.  Spotkania te obfitują w  trudne do przewidzenia zwroty, głębokie potrzeby wymagające doświadczenia prowadzącego w wielu kontekstach i sposobach pracy z drugim człowiekiem. Potrzebne są tam umiejętności zarówno prowadzenia grupy jak i pracy z jednostką,  posługiwanie się technikami coachingowymi, terapeutycznymi a przede wszystkim zaufanie do siebie  i pokora wobec tego co wymyka się możliwościom prowadzącego, sytuacji, tematowi czy umowie grupowej. To co wygląda w rękach osób posiadających taką kompetencję na lekkie, łatwe, pewne i proste jest wynikiem lat pracy i po zajęciu miejsca prowadzącego okazuje się wyzwaniem… A ścieżka może nagle okazać się bardziej wymagająca niż chwilę wcześniej.

Wartym uwagi pomysłem jest  uczenie się poprzez asystę w warsztatach prowadzonych przez bardziej zaawansowane osoby. Obserwacja pracy innych w odróżnieniu od uczestnictwa w ich warsztatach pozwala skupiać się na prowadzącym i jego wynikach pracy, reakcjach grupy, narzędziach, komunikacji, stylu i granicach pracy. Niekiedy asysta stwarza szansę na głębszą wspólną z prowadzącym analizę tego co się dzieje w grupie i poznawanie perspektywy wzbogacającej asystenta.

Rozważania o ścieżce otwierają rozważania o tym czym są warsztaty, na czym polega ich prowadzenie, co to znaczy umieć je prowadzić, co trzeba zrobić by się do tego przygotować…?  Gdzie są granice warsztatu/treningu a gdzie początki terapii… czego wymaga taki a czego taki sposób pracy.

I być może możesz prowadzić od razu najbardziej skomplikowane procesy, rozważ tylko ile to będzie Cię kosztować i jakie będą rezultaty, a także jak długo dasz radę .

Znam wiele osób które szły tą ścieżką i wiele osób które miały swoją, pomijając któryś z opisanych sposobów rozwoju zawodowego lub mając inne. Każdy ma swoją ścieżkę, a co za tym idzie wynikające z niej ograniczenia i szanse.  Każda ścieżka wspiera jakiś styl pracy, oswaja z jakimiś grupami i tematami.

Osobiście jestem zwolennikiem powolnej ścieżki uczenia się w zawodzie trenera (coacha grupowego, przewodnika, trzymającego kręgi itp.). Praca ta jest bowiem tyleż obdarowująca i ucząca co wyczerpująca i obciążająca. Warto więc dawkować sobie i odbiorcom nasz rozwój zawodowy, przeplatać go antyrozwojem J, czyli np. uczeniem się nic nie robienia, przeplatać robieniem jakiś czas tego samego i zadowalaniem się głęboką specjalizacją.

Idź swoją ścieżką. To wszystko. Może… nie biegnij nią.

Szkoła trenerów jesień Warszawa

Szkoła trenerów jesień Wrocław

 

11 września, 2024 by Bartosz Płazak 0 Comments

Bitcoin

Bitcoin.

Nic wspólnego z tematem tego bloga. Na pierwszy rzut oka. A może jednak…

Aktywo cyfrowe. Coś co można kupić bo stanowi coraz powszechniej uznawany przez ludzi, instytucje, a nawet gospodarki pieniądz, walutę, środek płatniczy, środek wymiany, akumulacji.

Jego wartość rośnie. Nie znany z początku, nie uznawany, o groszowej wartości około dekady lat temu dziś wart jest kilkadziesiąt tysięcy dolarów. Różne prognozy mówią o dalszym wzroście o ładnych kilka zer. Z jakiego powodu?

BTC ma wiele cech pieniądza. Może służyć płaceniu, jest go określona, ograniczona ilość ostateczna, nie ma możliwości dodruku, manipulacji, ilość w obiegu rośnie systematycznie zgodnie z znanym powszechnie algorytmem. Jest coraz powszechniej uznany i przyjmowany jako wartość inwestycyjna i płatnicza, dostępna jest wymienialność BTC na inne waluty. Istnieje w oparciu o zdecentralizowaną technologię co oznacza, że żaden podmiot nie może przejąć jego wytwarzania, dystrybucji, wyceny. Transakcje na BTC są transparentne i aktualizowane na bieżąco. Jednocześnie jest/może być anonimowo posiadany i anonimowo przenoszona jego własność.

Te cechy, mimo iż BTC jest przejawem najwyższych, nowoczesnych technologii stawiają go obok klasycznych aktywów inwestycyjnych jak np. metale szlachetne (złoto/srebro),  stawiają go jako alternatywę dla nich.  Posiadanie BTC wydaje się mieć wielki potencjał zysku wynikającego z wzrostu jego ceny. Właścicielowi BTC pozwala na większąszybszą niż systemowe waluty anonimowość, możliwość szybkiego transferu, wymienność na inne środki, zakupy, mobilność, słowem wolność.

Do tego największe fundusze, te zarządzające ogromną częścią świata, większością istniejących korporacji, inwestują w BTC środki, chcą inwestować pieniądze swoich klientów, tworzą fundusze inwestujące w BTC, a więc tworzą opcję dostępu dla zwykłego Johna Smitha/Kowalskiego, sugerując opiekę nad jego środkami i ochronę przed ryzykiem.

Analogia ?

Rzadkość i niepowtarzalność, niemożliwość podrabiania, unikalna funkcjonalność, praktyczność, przydatność, możliwość włączenia do swojego strumienia działań, wysoka wartość, rozpoznawalność to cechy najlepszych trenerów. Robią swoje. Włączają siebie, swoją unikalność,  moc, wewnętrzną technologię, doświadczenie, wizję i perspektywę  w to co robią, opierają to co robią na wartościach i kanonach zapewniających sukces (szkolenia/Uczestnika i w konsekwencji swój). Ciągle się rozwijają. Są niepodrabialni i nie wystarczy ich dla wszystkich. Również nie każdy po nich sięgnie. Niektórzy współpracują z największymi w branży inni pozostają niezależni i trzymają się bez rozgłosu z dala od głównego nurtu.

Odważni, umiejący dokonać wglądu w bieżącą sytuację geopolityczną inwestujący, w swoich zdywersyfikowanych portfelach mają BTC. Wiedzą, że klasyki inwestycyjne już nie wystarczą.  Świat zmienia się i potrzebne są nowoczesne wyrafinowane rozwiązania, zachowujące cechy klasyczne.  Włącz się.

O ile nie jest plotką, ani spiskową teorią wejście CBDC, przełom i  zmiana systemu finansowego, BTC może być specyficznie bezpieczną przystanią.

Podobnie jak dobry nauczyciel, osadzony w sobie, wiedzący i widzący co jest wokół, umiejący rozróżniać modny trend od źródła mocy, może się przydać by przejść zmianę nie tracąc.

 

Szkoła trenerów jesień Warszawa

Szkoła trenerów jesień Wrocław

O trzymaniu grupy

O trzymaniu grupy

Co to znaczy trzymać grupę? Trzymać pole, trzymać krąg. Po czym poznać, że ktoś trzyma, że grupa jest trzymana…  Z czym kojarzysz trzymanie? Jakie są sposoby trzymania? Czy trzymanie to słowo z mistycznego świata i tylko uduchowione osoby mogą to robić? Czy może chodzi o trzymanie w znaczeniu bliższym zarządzaniu?  A może każde z powyższych ? Czy trzymać by utrzymać, czy można puścić?

Kiedy pytam sam siebie, wydaje mi się, że to trzymanie to prowadzenie. A jak prowadzenie to ci, którzy trzymają, prowadzą. Grupę prowadzą. Jak prowadzą to do jakiegoś celu i jakimiś metodami. A to z kolei zbliża się do prowadzenia warsztatu. A to ostatnie, wiadomo, udaje się jeśli… (cały ten blog i szkoła jest o tym).

Czym więc różni się trzymanie od prowadzenia? Znam się na prowadzeniu, jednocześnie dostawałem nie raz feedback, że dobrze mi idzie trzymanie. Wnioskuję, że wrażenie feedbackodawcy bierze się z tego jak czuje się trzymany/a przeze mnie w grupie i z porównania z innymi trzymającymi.

Wchodzę w to pytanie i mam intuicję, że trzymanie jest intuicyjne, oparte na mocy osobistej, mocy charakteru, sile wewnętrznej, pewnie związanej z wiedzą, doświadczeniem, pozycją społeczną. I w tym sensie może nie mieć wiele wspólnego z prowadzeniem rozumianym jako działanie zmierzające do osiągania celów, ustanowienia konkretnej jakości, kształtu, atmosfery, sposobu pracy, zaangażowania, dynamiki, opartym na wiedzy o specyfice prowadzenia grup, pracy z dorosłymi, narzędziach itp. pochodzących ze źródeł i badań akademickich i doświadczenia trenerskiego w prowadzeniu grup.

Myślę jednak, lata mojej pracy z grupami krzyczą z tyłu, że trzymać można posługując się wiedzą i metodami prowadzącego.

Podobnie układa mi się „algorytm” w drugą stronę. Prowadzić można w oparciu o wiedzę i nabyte umiejętności do jakiegoś celu jakimiś metodami,  ale dodając  trzymanie ( wewnętrzne zaangażowanie wyrastające z wewnętrznej mocy/siłye, odwagi, transparentności, zasadach, wartościach, pozycji, wiedzy, doświadczeniu) i może to dawać wspaniałą synergię dowolnej formy pracy grupowej.

Niestety obserwuję jak mało zadeklarowanych trzymających pojawia się w grupach szkolących się w prowadzeniu, które to grupy prowadzę. I tu, to co mnie sprowadza tym tekstem. Otóż wydaje mi się, że trzymanie miałoby być mistycznym jakoś zjawiskiem, które przypisać należy Trzymającym. I że jak ktoś chce trzymać to już wystarczy, staje się tym, trzyma. Podczas gdy jak ktoś chce szkolić, trenować, prowadzić to musi się tego uczyć. Jeśli się nie mylę, to jeszcze bardziej wydaje mi się zajmujące zjawisko.

Grupy, kręgi, (mówię o małych) są niestety takie same. Niezależnie od środowiska, tematu, podniosłości, uduchowienia, twardości, uziemienia, celowości, korporacyjności, młodości, starości, płci … Takie same – w aspekcie tego do czego prowadzący/trzymający dobrze, żeby był przygotowany. Nie dlatego przygotowany, że to konieczne według jakiegoś standardu, tylko dlatego, że może więcej osiągnąć w tym co robi i dla tych co dla nich ma być. I dłużej może to robić bo się nie wypali. Bo niestety grupy spalają (uproszczenie dla potrzeb tekstu) jeśli nie dysponujesz zdolnością do radzenia sobie ze zjawiskami w nich zachodzącymi. A te zjawiska są „takie same”. Powtarzalne, podobne, inaczej wyglądają na zewnątrz i w szczegółach ale mają zbliżone procesy w tle. Dlatego warto zyskać przygotowanie. Do trzymania i do prowadzenia.

Tekst powstaje wobec spotkań z osobami, które mówią do mnie – wiedza sama przychodzi, po prostu wiem co mam robić, wiem jak prowadzić grupę, nie potrzebuję niczego poza kontaktem ze sobą  ( Bogiem, polem, itp.) Jak to słyszę to się boję. Bo widzę kogoś z dobrą intencją, pięknym zamiarem w świecie, słyszę pomiędzy zdaniami rodzące się trudności i chciałbym powiedzieć zadbaj o siebie, zachowaj swoją moc na dłużej, rób coś, by móc to robić dłużej i sam też zyskiwać i rosnąć.  Wartością są bowiem są (moim zdaniem) trzymający/prowadzący, którzy pozostają. O których coraz większa rzesza ludzi wie, po co, się do nich udać i że można na nich liczyć, że można polecać ich komuś bliskiemu. Szkoda zacząć pięknie i przestać. Pięknie by to robić i wzrastać dla siebie i świata.

Holistyczna Szkoła Trenerów jest projektem edukacyjno rozwojowym, przeznaczonym dla prowadzących i trzymających. Po prostu przygotowujemy do prowadzenia i trzymania grup dłużej niż chwilę. HST jest po to by Ci, którzy chcą wspierać wzrastanie wiedzieli ile siebie dać by trwać w tym ważnym dziele i sami wzrastać.

 

 

21 lutego, 2023 by Bartosz Płazak 0 Comments

Wartość odżywcza czy forma? Ekostail.

Jedzenie jest po to by odżywiać a nie smakować. Ten tekst usłyszałem kiedyś od mojego przyjaciela i nauczyciela. Wprawił mnie w osłupienie na chwilę. Później zacząłem trawić ten nieoczywiście smaczny a pożywny pokarm. A ponieważ bardzo szanuję i kocham owego kogoś to trawiłem wytrwale mimo smakowych niejasności i co nieco niestrawności. W dalszym wywodzie usłyszałem to co i mnie dotyka i zniesmacza. Mowa była o feerii cudownych dań, propozycji żywieniowych, smaków, szybkich potraw, wykwintnych potraw, kebabów, strogonowów, szakszuk, prosciutto, paella, bruschetta, foie gras czy enchiladas, bouillabaise,  creme brullee, croissant, pięknych nazw i obrazów… tu lista nie ma końca. Części wykwintne, innym razem zwykłe a tylko pod wykwintną nazwą, niekiedy egzotyczne i może niesmaczne dla zwykłego zjadacza pokarmu. Chodzi o to jak uwaga  z żywienia jest przenoszona/odwracana na formę. Na przykład na smak, miejsce, nazwę, spotkanie, cenę wystrój, podanie itp. No bo mogę przecież jeść ziemniaki z cebulą i z kefirem za 5 zł w domu albo za 4O w barze, przepraszam restauracji. Mogę jeść pod bardzo uroczystą nazwą i za 60. I oczywiście płatne kartą, wygodniej, nowocześniej i tak jak wszyscy, bez kontaktu z pieniądzem, tak łatwiej nie widzieć ceny i salda. Mogę jeść ziemniaki, zupę jarzynową, barszcz czerwony codziennie. Tylko te potrawy przez miesiące i lata i nic się nie stanie. Albo mogę wydatkować czas i ciężko zarobione pieniądze na poszukwanie wciąż bardziej wykwintnych, nowych, ciekawych albo nie znanych potraw by uczynić z tych zdobyczy później pieśni chwały rycerza zdobywcy, albo tego co jest jak wszyscy, jak trzeba, mknie z uśmiechem i trendem. Pomijam klasyczne podejście do wydawania pieniędzy bez dzisiejszego masz czy nie masz wydawaj, a jak brakuje to pracuj więcej albo się zadłużaj bo taki jest obyczaj i trend. Kiedy tak rozmawialiśmy o jedzeniu zostałem poczęstowany obiadem z patelni, z uprzejmą informacją, że jest on sprzed tygodnia i że jest sfermentowany ale smaczny i zachowuje wartości odżywcze a nawet jest świetny dla flory jelitowej. Trochę poczułem się niepewnie. Ale zjadłem by przyjąć naukę. Nic się nie stało, byłem syty. Zyskaliśmy czas, pieniądze i nie zużyliśmy kolejnych produktów, które były na jutro. Jelita moje od tego czasu mają się coraz lepiej a moje z dziada pradziada tendencje do prostoty, kiszonek, jedzenia tego samego, nie wyrzucania jedzenia bo wczorajsze zyskały nowy poziom wsparcia. Zostałem praktykiem ekologicznego lifestajla. Kultywuję, chwalę sobie, śmieję się jedząc czwarty dzień to samo. Wyjadam sprzed tygodnia jeśli tylko trochę fermentuje. Nie zmuszam nikogo. Nadal daję się zapraszać na różne okazje, wykwintne dania, świętowanie. I tylko coraz bardziej mi nie wygodnie z tym. Relacje z ludźmi i tylko one  sprawiają, że bywam. U mnie bywają też okazje, ale jedzenie jest proste. Spokojnie, przy okazjach tylko świeże.

W pracy z grupą, w warsztacie chodzi o pracę. Atmosfera i oprawa jest ważna ale nie pierwsza. Bywa warunkiem powodzenia, ale nie może być przyczyną odejścia od celu i sensu. Innymi słowy to że Ci się nie podoba warsztat, może być pięknym sygnałem uczenia się a nie przyczynkiem do zmiany sposobu pracy przez prowadzącego. *

Najlepsze wyniki mają te moje prace, kiedy sięgamy prosto do potrzeb uczestników i poszukujemy rozwiązań angażując doświadczenia z przeszłości osób, nieznacznie przyprawiając odświeżającym poglądem trenera, małą dawką teorii, prostymi w formie ćwiczeniami. Skupiamy się na odnajdywaniu tego co jest potrzebne ludziom a nie na apetycznej formie. Minimalistyczne struktury pracy, przejrzyste, nie odwracające uwagi od osoby działają najlepiej. Jednocześnie głębokość i ilość jest wprost dostosowywana do głodu i pragnienia rozwoju. Nie tracimy czasu na zbędne formy, przygotowania. Co nie oznacza, że nie celebrujemy naszej obecności formą. Grunt żeby była adekwatna. Cóż po głębokim talerzu jak na środku jedna nitka makaronu i łyżeczka tartego sera. Przepraszam śmiech i ironia głodnego.

Ekologiczna obecność w czasach kiedy czas jest na wagę złota, a chęć rozwoju choć coraz częstsza, wciąż jest rzadka, wydaje mi się tą potrzebną ścieżką. Nie boimy się więc archaicznej dyskusji, pracy w parach, rysunków, metafor, cytatów. Bazujemy na przypadkach wniesionych przez grupę. Tak bardzo jak się da. To najlepiej karmi. Zajmowanie się nimi. Nie formą zajmowania się nimi. **

Niech centrum naszego wysiłku będzie uczestnik i jego korzyść. Wartość odżywcza a nie sposób podania i egzotyczna nazwa, czy wyjątkowe uzasadnienie.

Umiejętność zauważenia czego potrzebują jest dużo ważniejsza od świec, melodii w tle, girland, rekwizytów, zapachów, wielkich nazwisk, obcojęzycznych zwrotów. Zajmujemy się przeżyciami, tęsknotami, wzruszeniami, kłopotami, pytaniami, poszukiwaniami, lękami, smutkami. Z współczuciem i miłością. To zwykła sól. Nie prowansalska. I wystarczy. Ekostail.

*Niekiedy warto by prowadzący zmienił styl. Podał coś świeżego J

** O ile potrzeba i możliwość grupy, zbudowana zażyłość i otwartość pozwalają, jestem za tym by iść w zaawansowane formy. Nawet może jestem bardzo za. Jakoś wydaje mi się, że trzeba do nich dorosnąć by z nich skorzystać w pełni. Za wcześnie to zbyt pusta forma.

Szkoła trenerów jesień Warszawa

Szkoła trenerów jesień Wrocław

Wpływać? Czy pływać?

Jest dla mnie sprawą wielkiej wagi przyjęcie przez prowadzącego siebie, jako tego kto ma coś do robienia na warsztacie. Innymi słowy przyjęcie roli, przyjęcie zadań, przywilejów, obowiązków. Przyjęcie rangi i płynącej z niej władzy. Przyjęcie, czyli akceptacja, zgoda, włączenie, używanie.

Celowo używam słowa „robienia” a nie zrobienia, uznaję bowiem jako ograniczoną, możliwość skończonego dokonania czegoś w pracy z ludźmi. Więc można robić. A nie zrobić. I do tego robienia jest potrzebne to przyjęcie siebie w roli.

Jednocześnie dostrzegam spore niebezpieczeństwo w braku wystarczającej klarowności, u prowadzącego/ej, co do objęcia tej roli/rangi formalnego lidera grupy. Żeby iść do przodu, prowadzić, myślę, trzeba się/coś/kogoś poruszyć. Ruszający musi chcieć, owszem, będzie łatwiej. Jednak często, bardzo chce i nie chce jednocześnie. Bywa w oporze. Staje na progach. Uruchamia obrony, unika,  ucieka, atakuje, rezygnuje, manipuluje, somatyzuje, buduje koalicje itd. Jest i nie jest jako ten co chce siebie ruszyć. Rusza i stoi. W tym niezdecydowaniu potrzebuje impulsu, energii, zachęty, żeby ruszyć. Sam może tam stać jeszcze długo, nie znajdując gotowości w sobie. Można mu więc pomóc, może nawet po tę pomoc tu przyszedł. Żeby pomóc trzeba się zdecydować. Do decyzji potrzebna jest zgoda na podjęcie ryzyka. Jej fundamentem jest akceptacja roli, pozycji i towarzyszącej jej pewnej władzy formalnej, wartości, możliwości i ryzyk z nią związanych.

Mam wrażenie, że jest spore pole mitu, mówiącego, że cała obecność prowadzącego/j musi być wspierająca, w rozumieniu: kojąca, uprzejma, przyjazna, grzeczna, miła, w ogóle jakaś tam a nie jakaś twoja. Najlepiej ma nie dotykać Tego co jest (trudne, do poznania, do włączenia, do przekroczenia),zwłaszcza gdyby to miało sprawić trudność (niechciane emocje, zachowania). Czy jednak spokojne, służące, wspierające zachowania każdemu służą? Czy miękkie, delikatne, czułe głaszczące każdemu służą?  Jestem zwolennikiem miękkiego wspierania. Odnajdywania i  integracji nowego, z możliwie najmniejszą porcją trudu. Całkowicie jestem za minimalizowaniem napięcia. Jednak to napięcie bywa potrzebne, niekiedy to ono właśnie może prowadzić do tego oczekiwanego odkrycia, poznania, włączenia, integracji. Podążanie za mitem zawsze spokojnego, spolegliwego prowadzącego może tę możliwość pracy pod/z napięciem, tę możliwość wsparcia odkrywania cofać.

Zauważam, że ciężko jest pracującym z grupami przyjąć perspektywę tej życzliwej stanowczości. Perspektywę bycia z drugim człowiekiem pomagającego odkrywać to ważne coś i stanowczego jednocześnie. Ta stanowczość, kierowanie, władza jakoś passe jest, jakoś odsuwana jest,  byle jej nie wziąć. Nie chodzi mi o władanie, które może o czymś autorytarnie zdecydować, zdominować, postawić na swoim, a o władzę, która daje nam prawo podejmowania interwencji, prowadzenia procesu, zatrzymywania jednego a uruchamiania drugiego strumienia wymiany między ludźmi, poszukiwania i odpuszczania.  Na przykład:  odmówienie uczestnikowi domagającemu się natychmiastowej odpowiedzi na pytanie, kiedy ono wychodzi poza umowę/zakres warsztatu. Na przykład zapraszanie uczestnika do zajęcia się samodzielnym odkrywaniem swojej wartości z zajęć. Na przykład  zamykanie wątków, otwieranie wątków, dbanie albo nie dbanie o kogoś,  zależnie od oceny potrzeby osoby/sytuacji. Na przykład instruowanie, stawianie pytań, nadawanie kierunku pracy.  Te działania z miejsca kierującego,  mogą się nie udawać, bez pełnej wewnętrznej jego zgody na kierowanie pracą grupy, bez przyjęcia na/dla siebie przywództwa, odpowiedzialności, bez spójnej jego/jej decyzji o przyjęciu.  Techniki mogą nie działać, uczestnicy mogą pozostawać w pomieszaniu, praca grupy może się zaburzać kiedy wewnątrz mamy wątpliwości czy nam wolno.

Mam formalną władzę. Kieruję tym warsztatem. Więc skąd takie wahanie? Co mi przeszkadza? Jak to jest, że sięgam po kierowanie warsztatami (prowadzenie ich jako trener), kręgami, a tak  bardzo skupiam  się by zachowywać się niedyrektywnie, chroniąco, delikatnie, niepotrzebnie grzecznie i nadmiarowo uprzejmie. Zastępuję kierowanie kolorami, zabawkami, pomocami, odwracającymi uwagę od sedna gadżetami, ogólnikami, okrągłymi słowami. Staram się trzymać tego niezależnie od biegu zjawisk grupowych, potrzeb sytuacji. Czy przyjemny udział w warsztacie stał się towarem? Czy zatem jest nadal  towarem (ofertą) rozwój? Po tak co chronić uczestników przed wychodzeniem ze strefy komfortu?

O co w tym chodzi? Gdy patrzę na deklarowane cele uczestników warsztatów z perspektywy partnerskiej umowy,  widzę, że ludzie przychodzą by się uczyć, rozwijać, odnajdować coś czego im brakuje. Uczyć oznacza często zderzać się z wyobrażeniami o sobie, poziomem swojej kompetencji, możliwościami, talentami, spotykać potencjały osiągania celów czy realizacji marzeń albo ich ograniczenia. Uczyć się to weryfikować swoje przekonania o sobie o innych i o świecie. Uczyć się to stawać w dyskomforcie i sięgać po nowego siebie. Kiedy więc widzę jak kogoś niesie w przeciwnym kierunku niż on sam deklaruje, dokąd on chce iść, chcę zatrzymać go, pomóc to zauważyć, by bardziej świadomie wybrał co  on chce robić. Zwłaszcza jeśli mam z nim umowę na ten rozwój. Dać mu znać nawet jeśli on nie wybierze się z tym mierzyć, wysłać sygnał. Dać mu znać, pokazać, skonfrontować oznacza pomóc wybrać:  status quo albo nowe. Gwiazdka. Niektórych lepiej zostawić w spokoju jeśli nie są gotowi wybierać. Jednak, uważam,  właśnie to decydowanie co robić, ile robić, wobec kogo robić  jest tym sprawowaniem przywództwa, władzy. Często wiąże się z narażaniem siebie, grupy i tej osoby na dyskomfort względem idealnego oczekiwanego świata. To jednak przeciwieństwo tendencji pozostawania w bierności, chowania się za hasłami różnorodności, siły wyższej, czyjejś drogi duchowej, siły wyższej, fałszywej pokory itp. To współczująca stanowczość, to również forma bycia blisko w tym trudnym czymś co jest.

Mam kilka hipotez co do tego co przeszkadza prowadzącym prowadzić ludzi ku nim samym.

Większość popularnych warsztatów to przedsięwzięcia biznesowe w na tyle dużym stopniu, że utrata klienta/przyciąganie kolejnych klientów jest istotną przesłanką by starać się o ich  zadowolenie. W grupach lęk jest podstawowym napięciem, mimo uzewnętrzniania przez uczestnikiem czegoś zgoła innego, przeciwnego. Dotykanie wrażliwych miejsc grozi wzrostem napięcia, wzrostem lęku, pomieszaniem, wejściem w obrony, szukaniem ujścia napięcia. W ograniczonym czasie, w rozwojowym zakresie umowy, bywa, że w obiektywnie trudnej sytuacji wymagającej głębszej interwencji, wyprowadzenie wartości z trudności jest trudne. No a uczestnik przybywa po wartość, ale bez napięć raczej by wolał. Napięcia mogą sprawić, że nie wróci. I biznes się zmniejszy.  Bardziej stanowcze bycie przy poszukującym, towarzyszenie w wyprawie w głąb siebie wymaga czasu, więcej ryzyka osobistego, doświadczenia, kompetencji a te najlepiej rozwija się  poprzez praktykę. Biorąc pod uwagę przesłanki biznesowe, krótki czas warsztatów, oczekiwania spolegliwej pracy ze strony uczestników może być trudno o przestrzeń do praktykowania. Obserwuję też jak coraz powszechniejsza staje się oferta rozwojowa finansowana z grantów różnych organizacji, promocji, oferta on-line (…) Tam niezadowolenie uczestnika może decydować o grancie albo  jego braku, o powodzeniu projektu, o fali komentarzy w sieci. To z kolei wywiera presję na organizatorów, od prowadzących oczekują oni omijania tego co zbliża uczestnika do nieznanego i dyskomfortu związanego z odkrywaniem siebie, uczestników zaś uczy być na koloniach z przyjemnymi ćwiczeniami warsztatowymi. Swoje robią bariera językowa i łatwość dostępu uczestnika do projektów (dotacje) które prowadzą do niespójności grup, pomyłek rekrutacyjnych, a dalej małej  gotowości na głębszą pracę grup.

Najważniejsze jednak wydaje mi się to co wewnątrz prowadzącego przeciw obejmowaniu przywództwa. To hipoteza główna.  Systemy wierzeń, przekonań, wytrenowana ukierunkowana na obsługę oczekiwań postawa, lęk przed objęciem roli, przed konfrontacją z grupą, utratą pracy i zarobkowania, trudności w podjęciu stanowczości i kierowania. Pod tym ugrzecznieniem widzę wielkie staranie się, strach i nagromadzoną złość, zaległości w realizowaniu ustanawiania własnego pola w różnych relacjach, niepewność co do tego ja-kim teraz być. Obserwuję też naśladowanie wzoru innych, delikatnych, miękko wspierających nauczycieli, pewnie tak pracujących w jednostkowych sytuacjach a może i w ogóle. Tęsknotę za czułością.  Słyszę to pomijające siebie staranie w słowach, które mimo, że w miłym tonie, ukazują w tle zezłoszczone, odwetowe, szukające rewanżu, szybkiego zamknięcia,  usadzające, wystraszone części.

Oddzielenie od siebie, rezygnacja, wycofanie, staranie się, nie ufanie sobie, trudności w samo wyrażaniu się. W dłuższym czasie trwania tworzą nawis niezrealizowanego napięcia, cierpienia. Jego trzymanie, ukrywanie pod wpływem presji otoczenia zawodowego, presji oczekiwań uczestników, czy konieczności finansowych tylko pogarsza wewnętrzną sytuację. Coraz trudniej sięgnąć do siebie, takiego jakim się jest, by zasilić rolę w zadaniu. Ciężko ukazać i uwolnić się, choćby po to by odzyskać energię używaną do utrzymywania poprawności. Ciężko stanąć za sobą po to  by ruszyć do pracy, sięgnąć po rolę, zrealizować to na co ona pozwala i co jest potrzebne by pracować z grupą w kontakcie i na cel, w jakimś poziomie własnej i czyjejś prawdy, odsunąć to co przeszkadza i zaakceptować to co jest.

W pracy grupowej potrzebna jest twoja złość, twój lęk, smutek, pomieszanie, zaskoczenie czy obrzydzenie, wahanie, zastanawianie się. Tak samo jak radość, ulga, entuzjazm, powaga.  Są potrzebne by zasilić nimi przekaz, narzędzie, interwencję. Bez folgowania sobie, nadmiaru, przesytu. Po prostu jako energia zasilająca zachowania, nadająca im autentyczność, pomagająca odbiorcom poczuć Cię a nie tylko słyszeć i widzieć. One (emocje) są napędem, sterownikiem prawdziwych z wewnątrz idących zachowań. Każdego. Również prowadzącego grupę. On/ona (prowadzący/a) stanowi źródło inspiracji, jest modelem dla tych, którzy przyszli tu poszukując własnej spójności. Zgadzając się na stanie w sobie i w roli wyjdziemy poza merytorykę ale i  ją zasilimy. Na pewno zainspirujemy do odkrywania siebie naszych uczestników.

Bycie z głębi siebie, serca, prawdy, mocy,  nie bycie ja-kimś „oczekiwanym” wygląda dla bojących się jak nieprzewidywalność. W dzisiejszym świecie strachu zmiennokształtność budzi lęk, przecież mamy być najlepiej wszyscy tak samo grzeczni.  W istocie to esencja nas ukazująca się wobec tego co jest. Zmienna. Jak bodziec i reakcja, zmienne, wynikające z siebie i zapętlające się.  Zaprasza do realnych relacji.  Może to to czego szuka wielu. To czego nauczyli się unikać. Może jest tym, czego unikanie, nie posiadanie w kontakcie utrudnia stawanie w roli prowadzącego i w wielu innych rolach.  Tym czego poszukują inni u Ciebie kiedy prowadzisz grupę.

Stanowcze bycie z mocą i miłością bywa też mylone z dominacją, agresją. Bywa nimi naznaczane, stygmatyzowane, ze strachu, w pomyłce i z chęci oddalenia odium wyjścia poza komfort. Niestety bywa, że celowo, na wyrost, na postrach, zaraźliwie i rozlewająco, dla obrony.  Strach i ochronne normy społeczne, zapraszają do nazywania takiej obecności w ten błędny sposób. Stąd już tylko chwila do rezygnacji z ekspresji emocji, a później z nas większej całości, takich jakimi jesteśmy. Dopasowanie się, uroczysta spolegliwość, włączanie nie włączalnego, pomijanie oczywistych granic dla pozorów wspólnoty nazywane jest ostatnio nowym słowem, inkluzja. Jak wtedy sprawować przywództwo? Jak prowadzić grupę, zespół? Jak zapraszać poza komfort, do rozwoju? Jak poszukiwać wartości w trudności? Z przepisu, z pamięci, z głowy, z recepty, z modelu ?  A co z dostępem do tych recept  kiedy nadejdą nasze emocje?  Wpływać czy pływać? Czy wybór jest poza strefą komfortu?

Szkoła trenerów jesień Warszawa

Szkoła trenerów jesień Wrocław

 

9 lutego, 2023 by Bartosz Płazak 0 Comments

Wojownik?

Wojownik?

Okazuje się, że według tradycji wschodnich  wojownik nie jest tym kim wydaje się być tradycji zachodu.  Wojownik tam to ktoś, kto podjął świadomą decyzję stania za wybranymi wartościami. Ktoś, kto nie używa przemocy, nie uznaje dominacji, trzyma się z dala od wojny, unika konfliktów dla osiągania korzyści czy przewagi. Umiejętności sztuki walki Wojownika służą unikaniu walki, a w toku treningu rozwija się silna świadoma, współczująca postawa. Wojownik to raczej ktoś, kto podejmuje walkę-pracę w słusznej sprawie. To ktoś kto walczy nie bronią ale świadomością w tym sensie, że bardzo głęboko rozumie kiedy w ostateczności może użyć broni, a w których, wszystkich innych, wypadkach nie użyje jej. Zachowuje czujną świadomość. Sięga po broń tylko kiedy zagrożone atakiem są wartości, bliscy, życie, niewinność, dom, ziemia. To ktoś, kogo możemy na co dzień nie zauważyć przez jego skromność, za to zauważymy jego adekwatną reakcję w sytuacji zagrożenia niesprawiedliwością, krzywdą, nieuczciwością, bezprawiem, arogancją, nieuważnością, dominacją dla samej dominacji. To ktoś na ścieżce, na służbie sobie i światu. Być może ścieżce rozwoju, być może duchowej. Ktoś kto oddał się mocniej niż większość głębszemu widzeniu siebie i świata.

Wydaje się więc, że w dzisiejszym czasie to wyjątkowo potrzebny ktoś. Nie ze względu na wojnę, choć też. Raczej ze względu na zamieszanie. Ze względu na to jak pogmatwane, niejasne, sprzeczne, zafałszowane  bywają dziś  sygnały jakie daje nam świat o tym jak żyć. Jak daleko ludzie odeszli od rozumienia siebie samych,od podążania za własnym wnętrzem, może duchem, czuciem, na rzecz nowości przemysłu odzieżowego, filmowego, samochodowego, komputerowego itd. Jak wciągamy się w posiadanie tego co niepotrzebne w istocie, za to osiągalne dziś, i budujące jakiś niby status, przejmuje kierowanie codziennością. Wojownik czyli ktoś potrzebny w czasach kiedy zewsząd nadchodzą odciągające nas bodźce i najłatwiej by się było ukryć w czymś szybkim i niewymagającym.

Wydaje się więc potrzebny taki ktoś, bo może zna dyscyplinę, sztukę, technikę, która pomoże się zatrzymać. Może przeszedł drogę, nie dał się z niej zachęcić do skoku w bok po szybką przyjemność. Może udało mu się przytrzymać dłużej siebie, swoich zamiarów, mądrości wewnętrznej. Może dokądś doszedł będąc sobą, spójnie, bez rezygnacji z siebie. Może umie zobaczyć jak wrócić mają ci, co chcą a nie wiedzą jak. Może jest potrzebny ze swoim treningiem tym, którzy chcą przeciąć trakcję by pociąg się wreszcie zatrzymał. Bo szalony kierujący pociągiem odmawia użycia hamulca.

Może więc ma to sens by dziś zaczerpnąć od starożytnych wojowników. Zachowując swoją codzienną pracę z grupami stanąć w miejscu kogoś, kto dzieli się tym na co ma umowę i ale i tym czego ludzie szukają.  Bo trochę tak na nas patrzą pytająco.  Mówią: szukamy tej ścieżki, dyscypliny, techniki, treningu. Nie wiemy jak to zrobić. Choć w głębi coś mówi, że wiemy więcej niż nam się wydaje. Każdy potrzebuje innego treningu, z innego miejsca startuje i inne ma wyposażenie na stanie. Jest wyzwanie, stanąć koło nich, dla nich. Jest się czego obawiać, i słusznie. Jest się przed czym cofać. A może nie.

Jedną z cech wojownika jest nieustraszoność. Wydawało by się odrzucenie strachu, pozbycie się go, eliminacja, jak na wojownika przystało. Wielu chciałoby być nieustraszonymi, mieć tę wolność by się zmierzyć z wyzwaniami codzienności. Wolność od strachu jest jednak trudna do uzyskania, ponieważ wojowanie o nią jest  ze sobą. Do zrobienia jest walka z tym, kto unika strachu, ujawnienie go, poznanie, a do osiągnięcia jest jego włączenie w obieg życia. Poznanie jego przekazu, zaprzyjaźnienie się, może i polubienie jako przyjaciela wskazującego drogę. Słowem przeżycie strachu z nim.  Spotkanie, zmierzenie się, poznanie i włączenie. Takie zadanie wojownika. Luz. 🙂 Boisz się? Ja też. Chodźmy na spotkanie z nim i strachem.

Kiedy więc nie wiesz co robić poczuj strach. Powiedz sobie o nim a może powiedz grupie. Ten akt odwagi wewnętrznej i uzewnętrznionej może budować twoją moc w oczach twoich i kręgu. To droga wojownika. Kiedy ktoś atakuje Cię w niewiedzy, w strachu pomóż mu samemu to zauważyć. Kiedy ktoś wskazuje Ci błąd i ma rację przyznaj się zyskasz szacunek, kiedy nie ma racji broń się do końca, zyskasz poważanie i pokażesz jak stać za sobą. Prawdopodobnie zyskasz też wdzięczność za to wszystko, bo po to również ludzie przychodzą na kręgi i warsztaty.

Stoisz za czymś? Jesteś wojownikiem ?

Szkoła trenerów jesień Warszawa

Szkoła trenerów jesień Wrocław

9 lutego, 2023 by Bartosz Płazak 0 Comments

Po co?

Po co.

Pewnie przede wszystkim różnie. Z różnych pobudek zajmujemy się pracą z grupami. Pewnie też w różnym stopniu świadomie można tę pracę podejmować z pobudek jakichś. A więc kto wie, dlaczego to robimy J? Dalczego akurat to, skoro trudne, wymagające, gdzie indziej lepiej płacą?

Pomimo, że dziś mam zgodę na to, kiedyś mocno zatrzymało mnie w zdziwieniu stwierdzenie, że jedyny powód żeby to robić to powinna być kasa. Pieniądze.  Powiedział to wtedy ktoś kto był trenerem z ogromnym stażem, wykształceniem. Słowem nauczyciel. Wiele lat wracało do mnie to stwierdzenie przy różnych okazjach. Dziś myślę, że pieniądze jako pobudka do tej pracy to mało. I trzymam się tej części przekazu z wtedy, którego istotą było to że powinniśmy unikać prywaty, osobistych pobudek,  do wykonywania tej pracy. Np. ktoś potrzebuje docenienia, daje ludziom to co oni chcą i dostaje docenienie. Prowadząc grupę musimy przecież od czasu do czasu stawiać granice, odmawiać, być asertywni a może niemili,  brrr.

Praca z grupami ma wiele twarzy, jak i wielu jest prowadzących ją i tyleż motywacji. Praca dla wynagrodzenia i tyle niech więc i ona  ma swoje miejsce. Przygotowujesz się, robisz, wychodzisz. Jak ktoś tak chce.

Szkopuł w tym, że wydaje mi się to mało możliwe. Na dłuższą metę wręcz nie wykonalne. Z jakiego powodu ? No ludzie przychodzący na warsztat poszukują zaangażowania, pasji, frajdy z tej pracy, gotowości, kompetencji u prowadzącego. Uwierzą mu jeśli ten zestaw w prowadzącym jest możliwie bogaty. Jak nie uwierzą, nie przyjdą więcej i nie podadzą dalej zaproszenia. O ile nie ma innych powodów żeby grupy się zbierały ( sprzedaż do firm, projekty unijne, pierwszorazowe wystąpienia ) to może być krucho z uprawianiem tego zawodu do nadal. Cytując Franka Farellyego „ludzie są jak psy, wyczują cię z daleka”.

Możliwości wykonywania tej pracy w zakresie ustaleń „co do mnie należy, co w umowie, co w scenariuszu” jest dużo. Większość tych okazji nawet może przewidywać kary za przekroczenie stosownych ustaleń. Bój się. Są weryfikowalne ankietą. Tuż po warsztacie. Reakcja – taki poziom w modelu Kirkaptricka.  Wiele firm, instytucji, uczelni oczekuje że ankiety będą dobre, a sprawdzana jest zgodność. Mimo to, tak naprawdę dają wolną rękę, przecież nie będą na Twoim warsztacie siedzieć. Jest więc jakoś kuszące robić to co umowa mówi. Bez kontaktu. Naprawdę można. Jest na to wiele osobowych dowodów.

Więc możesz pracować. A możesz też być z ludźmi i pracować. Robić pracę, która wyjdzie poza tę formalną zawartość. W sensie pozytywnym. Daje się pięknie łączyć to co ludzie na sali chcą z tym co w formalnych umowach. Robiąc i to i to.  Niestety wymaga zaangażowania, wejścia w kontakt, pokazania siebie, ustalania zakresu. Słowem rozmawiania. A to ryzyko. Waluta:  więcej satysfakcji, nauki, wartości, realne kontakty.

Można też iść jeszcze dalej. Dawać to czego ci ludzie szukają głębiej. Zachowując formalności i będąc z nimi jednocześnie. Trochę, przez siebie, nie wprost dawać, bo formalnie określoną pracę trzeba wykonać. Odpowiadać na pytania, które ludzie zadają pomiędzy wierszami, ukrytym tekstem. Zrób to. Zaświecą się oczy a ich Uwaga (marzenie niektórych prowadzących) będzie cała twoja. To dość uniwersalne, że ludzie szukają czegoś dla siebie pod tematem, na który przyszli. Żeby było śmiesznie, nawet go niekiedy nie znają (tematu). A po coś przychodzą.

Jeśli jednak jesteś na ścieżce samorozwoju trochę nie wierzę, że nie ciekawisz się ludźmi, że umiesz zamknąć się na ich prawdę, potrzebę i działać, robić zadanie. Kiedy wejdziesz tam gdzie są oni, jesteś z nimi. odpowiadasz, dzielisz się.  Tam jest wymiana. Nieuchronne wzbogacanie. Każde pytanie do Ciebie, każda trudność, każde zaskoczenie jest prezentem. Uczysz się. Czyż to nie powód, by tę pracę wykonywać?

Najważniejsza jednak wydaje mi się pewna okazja. Mam na myśli możliwość inspiracji, zapraszania na ścieżkę rozwoju. Pokazywania tej przygody jaką jest samopoznanie.  Modelowanie pełniejszego życia sobą samym. To w sprawie budowania pola świadomości wokół powrotu do siebie. Bo, możesz się nie zgadzać, uważam że, żyjemy w świecie gdzie oddzielenie możliwie najmocniej od siebie jest oczekiwane przez system, i premiowane nagrodą. W tym sensie, robić możesz sens. Jakiś taki większy. Nie wiedząc dokąd pójdzie ten ktoś, zarażony chorobą samoświadomości, brr. Może wróci do domu jakiś inny i przeczyta przypadkiem jakąś leżącą na półce parę lat książkę. Może jednak czegoś tam, niepasującego mu, już będzie robił mniej. Może nie kupi, może nie poogląda, może nie pójdzie do kina tylko do lasu, może poczyta zamiast się napić, może pójdzie na warsztat nie na all inclusive. Może komórka po komórce przekieruje się na życie po swojemu, akceptując koszty, niewygody, odpasowanie i odpępowienie się od nibydających/uzależniających przyjaznych rzekomo i dających wolność. Może uzna dorastanie za swoją wartość zamiast czegoś tam, co mu podsuwano. Wolność rzadka dziś się wydaje, bo trudniejsza jest niż zniewolenie wygodą i szczęściem na kredyt. Więc może jeśli możesz pokazywać to co masz już dla siebie odkryte rób to dla innych, w kręgu. Waluta: samorealizacja, samopotwierdzenie, umocnienie, energia do pracy dalej i życia.

Jednak istnieje w tym wariancie ryzyko, że nie zarobisz tak dużo jak w wariantach spolegliwych, niezaangażowanych, poprawnych i wystandaryzowanych wg norm jakichś tam instytucji.

I tu znienacka przychodzi z pomocą nowy Eko ład. I tak musimy się samoograniczyć. Może więc nie warto czekać.

Szkoła trenerów jesień Warszawa

Szkoła trenerów jesień Wrocław

 

O strategiach obronnych

O strategiach obrony

Wszyscy.* W dzieciństwie spotykamy się z tym czego nasz niedojrzały system nerwowy nie może przyjąć, z tym co nas nieuchronnie przeciąża, z tym co jeśli by wpuścić do środka mogło by być nie do zniesienia. Dosłownie. Odruchowo, z potrzeby życia, kreatywnie, a może i z miłości do siebie, rzadko świadomie, znajdujemy sposób na poradzenie sobie z tym co za duże. I dobrze. Bo może nie dalibyśmy rady przetrwać w środowisku, które nie jest gotowe ani zainteresowane naszym dobrostanem tylko sobą jest raczej. A  już na pewno nie dobrostanem takim jakim my chcielibyśmy, czy potrzebowalibyśmy go dostać. Kłopot w tym, że byliśmy w tamtym czasie od tego środowiska zależni. Kłopot w tym, że nasze spojrzenie bez tego obronnego filtra na to z czym się stykaliśmy musiałoby wtedy wywołać odrzucenie… środowiska. Niemożliwe. Więc odruchowo, w wielu wypadkach tak łatwiej, odrzucaliśmy siebie.  Jasne, nie da się tego sobie powiedzieć, ani wtedy ani teraz. Tyle jest na to przesłanek ze świata, które tłumaczą, że to najlepsza droga, że tak tylko można… Zatrzymujemy się więc jak w zepsutym pojeździe czasu w tym miejscu siebie, czasu, rzeczywistości, osób, środowiska i trwamy w tych strategiach obrony, odruchowo, żeby żyć. Oddzieleni od siebie samych. Oddzieleni od bliskich i tego środowiska.

Za głęboko?  Raczej nie. W każdej sytuacji grupowej spotykamy się z nawykowymi, niezidentyfikowanymi przez nich, mało pasującymi do zdarzeń warsztatowych reakcjami osób w niej uczestniczących. To właśnie obrony.  Kiedy ktoś się przymila, pokazuje jak bardzo się stara, uwodzi, spiera się, udowadnia, niepotrzebnie dużo mówi, zaczepia, otwarcie sabotuje, ucieka, zmienia tryb zajęć, protestuje, broni zasad, morale, innej osoby, siebie… Obrony widać już w całkiem małych porcjach zachowań: westchnienie, spojrzenie, wiercenie się, niewinne pytanie itd. W tle istnieje jakiś czynnik nazwijmy go zagrażającym, który otwiera drogę temu zachowaniu, uruchamia obronę w osobie, poza świadomością, jak kiedyś. Coś co automatycznie oddziela  w zachowującym się zdolność do identyfikacji dziejącego się głębiej procesu. Np. nadziei na odkrycie czegoś o sobie co mogłoby pozwolić sięgnąć po nową ścieżkę. Np. lęku przed ujawnieniem dziecięcej z pozoru potrzeby pokazania się, bycia w centrum. I wiele innych potrzeb, do których w świecie tego co musi być przed nami, wyrzekliśmy się prawa. Potrzeb, które reprezentują często proste, podstawowe ludzkie dążenia do bliskości, prawdy o sobie, granic, dążenia do rozwoju, odpoczynku, przyjemności, ciszy, samotności.

Niestety. W każdej sytuacji grupowej jesteśmy jako prowadzący narażeni na dotykające nas impulsy przypominające to właśnie stare środowisko w którym powstały nasze obrony. Nasze. A więc na impulsy uruchamiające nasze obrony. I tu ukazuje się złożoność roli prowadzącego. W z pozoru prostych zadaniach sympatycznej postaci, kiedy jest ona w ogniu zdarzeń uruchamiających ją wewnątrz musi umieć sobie z tym radzić. Najprościej będzie się oddzielić. Zrobić to co rola oferuje. Użyć tzw. autorytetu, czyli w wielu wypadkach po prostu siły. Szkoda. Bo ceną za porządek i spokój osiągnięty w ten sposób będzie słabszy kontakt z grupą i gorsze relacje z uczestnikami i sobą. Inne ścieżki? Trudniej będzie wejść w kontakt z obroną. A jeszcze trudniej będzie zobaczyć, jak nasza prowadzącego/ej obrona wywołuje obronę w tamtej osobie. Wycofać obronę ujawniając najpierw przed sobą własne tu i teraz przeżycie, potrzebę, spotykając zranienie. Cóż, kiedy zapienia nas w ułamku sekundy nasz trudny uczestnik-nauczyciel nie jest to łatwe. A jednak to właśnie droga współczucia do siebie. Która ma szansę przynieść współczucie dla uczestnika. Mogę dać  sobie, mogę komuś dać. Dać przestrzeń do bycia. Stąd nagłówek. Wszyscy.

Prowadząc grupę warto mieć przetartą ścieżkę (do) serca. Własną. Ścieżkę, w której widzimy siebie. Tyle ile widzę siebie tyle jestem w stanie widzieć kogoś. To nieskończona robota. I na osłodę, dla grupy, społeczności, świata, robimy ją na pewno, jednak przede wszystkim dla siebie. Wydeptanie ścieżki do swojego serca, włączenie czekających na przyjęcie części, z miłością odbierając ich dary i włączając do całości to praca, którą dobrze jeśli umiesz. Teraz kiedy umiesz, możesz jej użyć wobec innych. Objęcie siebie, to obejmowanie innych. Narzędzia, owszem działają. Ale to Ty jesteś tym co trzyma grupę. Bez Ciebie narzędzia to pusta forma. W obronie trudno jest trzymać grupę. Bo trzymam obronę.

Współczucie. Kiedy przez nie spojrzymy na zachowania obronne to widać dziecko, które się chroni, choć nie ma w Tu i teraz tego co zagraża, jak kiedyś. Jeśli uda się spojrzeć przez ból, trud, emocje, napięcie, cokolwiek co się odzywa w pierwszym kontakcie (przez też naszą obronę), w głębi widać kogoś kto się broni jak zawsze  kiedyś. I wtedy jest szansa na cud. Można stanąć po jego stronie. Zamiast przeciw obronie. Współczucie. Nie zarządzanie, nie siła, nie reakcja z naszego systemu obronnego. Spotkanie we współczuciu i wsparcie.  I to właśnie wydaje się być bardziej rolą prowadzącego, kiedy prowadzisz innych przez odkrywanie. Oprócz innych J ról oczywiście.

*Gwiazdka: Wszyscy a może ktoś mniej. Jeśli wykonał już swoją pracę nad sobą. Czytaj terapię. W zawodach pracujących w pomocy, wsparciu dla innych osób terapia własna jest zaleceniem. Samoznajomość, wewnętrzna przestrzeń jest czynnikiem efektywności i zarazem czynnikiem przetrwania. Jakkolwiek to brzmi, warto rozważyć. Integracja starych schematów, zaleczenie ran, włączenie figur broniących dostępu do potrzebnych nam części, lub wykonujących nadal swoją piękną obronną pracę (blokując jednocześnie coś innego), udostępnienie zasobów, otwarcie możliwości obrony w sytuacjach tego naprawdę wymagających to efekty pracy nad sobą. Zwyczajnie potrzebne, kiedy pracujesz z osobami, które zwykle nie wykonały tej pracy i jednocześnie oczekują wsparcia od Ciebie.

Szkoła trenerów jesień Warszawa

Szkoła trenerów jesień Wrocław