KONTAKT

Adres:
Gajrowskie 12a
11-510 Wydminy

Bartosz Płazak tel. 502 351 161

Obserwuj nas

21 lutego, 2023 by Bartosz Płazak 0 Comments

Wartość odżywcza czy forma? Ekostail

Jedzenie jest po to by odżywiać a nie smakować. Ten tekst usłyszałem kiedyś od mojego przyjaciela i nauczyciela. Wprawił mnie w osłupienie na chwilę. Później zacząłem trawić ten nieoczywiście smaczny a pożywny pokarm. A ponieważ bardzo szanuję i kocham owego kogoś to trawiłem wytrwale mimo smakowych niejasności i co nieco niestrawności. W dalszym wywodzie usłyszałem to co i mnie dotyka i zniesmacza. Mowa była o feerii cudownych dań, propozycji żywieniowych, smaków, szybkich potraw, wykwintnych potraw, kebabów, strogonowów, szakszuk, prosciutto, paella, bruschetta, foie gras czy enchiladas, bouillabaise,  creme brullee, croissant, pięknych nazw i obrazów… tu lista nie ma końca. Części wykwintne, innym razem zwykłe a tylko pod wykwintną nazwą, niekiedy egzotyczne i może niesmaczne dla zwykłego zjadacza pokarmu. Chodzi o to jak uwaga  z żywienia jest przenoszona/odwracana na formę. Na przykład na smak, miejsce, nazwę, spotkanie, cenę wystrój, podanie itp. No bo mogę przecież jeść ziemniaki z cebulą i z kefirem za 5 zł w domu albo za 4O w barze, przepraszam restauracji. Mogę jeść pod bardzo uroczystą nazwą i za 60. I oczywiście płatne kartą, wygodniej, nowocześniej i tak jak wszyscy, bez kontaktu z pieniądzem, tak łatwiej nie widzieć ceny i salda. Mogę jeść ziemniaki, zupę jarzynową, barszcz czerwony codziennie. Tylko te potrawy przez miesiące i lata i nic się nie stanie. Albo mogę wydatkować czas i ciężko zarobione pieniądze na poszukwanie wciąż bardziej wykwintnych, nowych, ciekawych albo nie znanych potraw by uczynić z tych zdobyczy później pieśni chwały rycerza zdobywcy, albo tego co jest jak wszyscy, jak trzeba, mknie z uśmiechem i trendem. Pomijam klasyczne podejście do wydawania pieniędzy bez dzisiejszego masz czy nie masz wydawaj, a jak brakuje to pracuj więcej albo się zadłużaj bo taki jest obyczaj i trend. Kiedy tak rozmawialiśmy o jedzeniu zostałem poczęstowany obiadem z patelni, z uprzejmą informacją, że jest on sprzed tygodnia i że jest sfermentowany ale smaczny i zachowuje wartości odżywcze a nawet jest świetny dla flory jelitowej. Trochę poczułem się niepewnie. Ale zjadłem by przyjąć naukę. Nic się nie stało, byłem syty. Zyskaliśmy czas, pieniądze i nie zużyliśmy kolejnych produktów, które były na jutro. Jelita moje od tego czasu mają się coraz lepiej a moje z dziada pradziada tendencje do prostoty, kiszonek, jedzenia tego samego, nie wyrzucania jedzenia bo wczorajsze zyskały nowy poziom wsparcia. Zostałem praktykiem ekologicznego lifestajla. Kultywuję, chwalę sobie, śmieję się jedząc czwarty dzień to samo. Wyjadam sprzed tygodnia jeśli tylko trochę fermentuje. Nie zmuszam nikogo. Nadal daję się zapraszać na różne okazje, wykwintne dania, świętowanie. I tylko coraz bardziej mi nie wygodnie z tym. Relacje z ludźmi i tylko one  sprawiają, że bywam. U mnie bywają też okazje, ale jedzenie jest proste. Spokojnie, przy okazjach tylko świeże.

W pracy z grupą, w warsztacie chodzi o pracę. Atmosfera i oprawa jest ważna ale nie pierwsza. Bywa warunkiem powodzenia, ale nie może być przyczyną odejścia od celu i sensu. Innymi słowy to że Ci się nie podoba warsztat, może być pięknym sygnałem uczenia się a nie przyczynkiem do zmiany sposobu pracy przez prowadzącego. *

Najlepsze wyniki mają te moje prace, kiedy sięgamy prosto do potrzeb uczestników i poszukujemy rozwiązań angażując doświadczenia z przeszłości osób, nieznacznie przyprawiając odświeżającym poglądem trenera, małą dawką teorii, prostymi w formie ćwiczeniami. Skupiamy się na odnajdywaniu tego co jest potrzebne ludziom a nie na apetycznej formie. Minimalistyczne struktury pracy, przejrzyste, nie odwracające uwagi od osoby działają najlepiej. Jednocześnie głębokość i ilość jest wprost dostosowywana do głodu i pragnienia rozwoju. Nie tracimy czasu na zbędne formy, przygotowania. Co nie oznacza, że nie celebrujemy naszej obecności formą. Grunt żeby była adekwatna. Cóż po głębokim talerzu jak na środku jedna nitka makaronu i łyżeczka tartego sera. Przepraszam śmiech i ironia głodnego.

Ekologiczna obecność w czasach kiedy czas jest na wagę złota, a chęć rozwoju choć coraz częstsza, wciąż jest rzadka, wydaje mi się tą potrzebną ścieżką. Nie boimy się więc archaicznej dyskusji, pracy w parach, rysunków, metafor, cytatów. Bazujemy na przypadkach wniesionych przez grupę. Tak bardzo jak się da. To najlepiej karmi. Zajmowanie się nimi. Nie formą zajmowania się nimi. **

Niech centrum naszego wysiłku będzie uczestnik i jego korzyść. Wartość odżywcza a nie sposób podania i egzotyczna nazwa, czy wyjątkowe uzasadnienie.

Umiejętność zauważenia czego potrzebują jest dużo ważniejsza od świec, melodii w tle, girland, rekwizytów, zapachów, wielkich nazwisk, obcojęzycznych zwrotów. Zajmujemy się przeżyciami, tęsknotami, wzruszeniami, kłopotami, pytaniami, poszukiwaniami, lękami, smutkami. Z współczuciem i miłością. To zwykła sól. Nie prowansalska. I wystarczy. Ekostail.

*Niekiedy warto by prowadzący zmienił styl. Podał coś świeżego J

** O ile potrzeba i możliwość grupy, zbudowana zażyłość i otwartość pozwalają, jestem za tym by iść w zaawansowane formy. Nawet może jestem bardzo za. Jakoś wydaje mi się, że trzeba do nich dorosnąć by z nich skorzystać w pełni. Za wcześnie to zbyt pusta forma.

 

Wpływać? Czy pływać?

Jest dla mnie sprawą wielkiej wagi przyjęcie przez prowadzącego siebie, jako tego kto ma coś do robienia na warsztacie. Innymi słowy przyjęcie roli, przyjęcie zadań, przywilejów, obowiązków. Przyjęcie rangi i płynącej z niej władzy. Przyjęcie, czyli akceptacja, zgoda, włączenie, używanie.

Celowo używam słowa „robienia” a nie zrobienia, uznaję bowiem jako ograniczoną, możliwość skończonego dokonania czegoś w pracy z ludźmi. Więc można robić. A nie zrobić. I do tego robienia jest potrzebne to przyjęcie siebie w roli.

Jednocześnie dostrzegam spore niebezpieczeństwo w braku wystarczającej klarowności, u prowadzącego/ej, co do objęcia tej roli/rangi formalnego lidera grupy. Żeby iść do przodu, prowadzić, myślę, trzeba się/coś/kogoś poruszyć. Ruszający musi chcieć, owszem, będzie łatwiej. Jednak często, bardzo chce i nie chce jednocześnie. Bywa w oporze. Staje na progach. Uruchamia obrony, unika,  ucieka, atakuje, rezygnuje, manipuluje, somatyzuje, buduje koalicje itd. Jest i nie jest jako ten co chce siebie ruszyć. Rusza i stoi. W tym niezdecydowaniu potrzebuje impulsu, energii, zachęty, żeby ruszyć. Sam może tam stać jeszcze długo, nie znajdując gotowości w sobie. Można mu więc pomóc, może nawet po tę pomoc tu przyszedł. Żeby pomóc trzeba się zdecydować. Do decyzji potrzebna jest zgoda na podjęcie ryzyka. Jej fundamentem jest akceptacja roli, pozycji i towarzyszącej jej pewnej władzy formalnej, wartości, możliwości i ryzyk z nią związanych.

Mam wrażenie, że jest spore pole mitu, mówiącego, że cała obecność prowadzącego/j musi być wspierająca, w rozumieniu: kojąca, uprzejma, przyjazna, grzeczna, miła, w ogóle jakaś tam a nie jakaś twoja. Najlepiej ma nie dotykać Tego co jest (trudne, do poznania, do włączenia, do przekroczenia),zwłaszcza gdyby to miało sprawić trudność (niechciane emocje, zachowania). Czy jednak spokojne, służące, wspierające zachowania każdemu służą? Czy miękkie, delikatne, czułe głaszczące każdemu służą?  Jestem zwolennikiem miękkiego wspierania. Odnajdywania i  integracji nowego, z możliwie najmniejszą porcją trudu. Całkowicie jestem za minimalizowaniem napięcia. Jednak to napięcie bywa potrzebne, niekiedy to ono właśnie może prowadzić do tego oczekiwanego odkrycia, poznania, włączenia, integracji. Podążanie za mitem zawsze spokojnego, spolegliwego prowadzącego może tę możliwość pracy pod/z napięciem, tę możliwość wsparcia odkrywania cofać.

Zauważam, że ciężko jest pracującym z grupami przyjąć perspektywę tej życzliwej stanowczości. Perspektywę bycia z drugim człowiekiem pomagającego odkrywać to ważne coś i stanowczego jednocześnie. Ta stanowczość, kierowanie, władza jakoś passe jest, jakoś odsuwana jest,  byle jej nie wziąć. Nie chodzi mi o władanie, które może o czymś autorytarnie zdecydować, zdominować, postawić na swoim, a o władzę, która daje nam prawo podejmowania interwencji, prowadzenia procesu, zatrzymywania jednego a uruchamiania drugiego strumienia wymiany między ludźmi, poszukiwania i odpuszczania.  Na przykład:  odmówienie uczestnikowi domagającemu się natychmiastowej odpowiedzi na pytanie, kiedy ono wychodzi poza umowę/zakres warsztatu. Na przykład zapraszanie uczestnika do zajęcia się samodzielnym odkrywaniem swojej wartości z zajęć. Na przykład  zamykanie wątków, otwieranie wątków, dbanie albo nie dbanie o kogoś,  zależnie od oceny potrzeby osoby/sytuacji. Na przykład instruowanie, stawianie pytań, nadawanie kierunku pracy.  Te działania z miejsca kierującego,  mogą się nie udawać, bez pełnej wewnętrznej jego zgody na kierowanie pracą grupy, bez przyjęcia na/dla siebie przywództwa, odpowiedzialności, bez spójnej jego/jej decyzji o przyjęciu.  Techniki mogą nie działać, uczestnicy mogą pozostawać w pomieszaniu, praca grupy może się zaburzać kiedy wewnątrz mamy wątpliwości czy nam wolno.

Mam formalną władzę. Kieruję tym warsztatem. Więc skąd takie wahanie? Co mi przeszkadza? Jak to jest, że sięgam po kierowanie warsztatami (prowadzenie ich jako trener), kręgami, a tak  bardzo skupiam  się by zachowywać się niedyrektywnie, chroniąco, delikatnie, niepotrzebnie grzecznie i nadmiarowo uprzejmie. Zastępuję kierowanie kolorami, zabawkami, pomocami, odwracającymi uwagę od sedna gadżetami, ogólnikami, okrągłymi słowami. Staram się trzymać tego niezależnie od biegu zjawisk grupowych, potrzeb sytuacji. Czy przyjemny udział w warsztacie stał się towarem? Czy zatem jest nadal  towarem (ofertą) rozwój? Po tak co chronić uczestników przed wychodzeniem ze strefy komfortu?

O co w tym chodzi? Gdy patrzę na deklarowane cele uczestników warsztatów z perspektywy partnerskiej umowy,  widzę, że ludzie przychodzą by się uczyć, rozwijać, odnajdować coś czego im brakuje. Uczyć oznacza często zderzać się z wyobrażeniami o sobie, poziomem swojej kompetencji, możliwościami, talentami, spotykać potencjały osiągania celów czy realizacji marzeń albo ich ograniczenia. Uczyć się to weryfikować swoje przekonania o sobie o innych i o świecie. Uczyć się to stawać w dyskomforcie i sięgać po nowego siebie. Kiedy więc widzę jak kogoś niesie w przeciwnym kierunku niż on sam deklaruje, dokąd on chce iść, chcę zatrzymać go, pomóc to zauważyć, by bardziej świadomie wybrał co  on chce robić. Zwłaszcza jeśli mam z nim umowę na ten rozwój. Dać mu znać nawet jeśli on nie wybierze się z tym mierzyć, wysłać sygnał. Dać mu znać, pokazać, skonfrontować oznacza pomóc wybrać:  status quo albo nowe. Gwiazdka. Niektórych lepiej zostawić w spokoju jeśli nie są gotowi wybierać. Jednak, uważam,  właśnie to decydowanie co robić, ile robić, wobec kogo robić  jest tym sprawowaniem przywództwa, władzy. Często wiąże się z narażaniem siebie, grupy i tej osoby na dyskomfort względem idealnego oczekiwanego świata. To jednak przeciwieństwo tendencji pozostawania w bierności, chowania się za hasłami różnorodności, siły wyższej, czyjejś drogi duchowej, siły wyższej, fałszywej pokory itp. To współczująca stanowczość, to również forma bycia blisko w tym trudnym czymś co jest.

Mam kilka hipotez co do tego co przeszkadza prowadzącym prowadzić ludzi ku nim samym.

Większość popularnych warsztatów to przedsięwzięcia biznesowe w na tyle dużym stopniu, że utrata klienta/przyciąganie kolejnych klientów jest istotną przesłanką by starać się o ich  zadowolenie. W grupach lęk jest podstawowym napięciem, mimo uzewnętrzniania przez uczestnikiem czegoś zgoła innego, przeciwnego. Dotykanie wrażliwych miejsc grozi wzrostem napięcia, wzrostem lęku, pomieszaniem, wejściem w obrony, szukaniem ujścia napięcia. W ograniczonym czasie, w rozwojowym zakresie umowy, bywa, że w obiektywnie trudnej sytuacji wymagającej głębszej interwencji, wyprowadzenie wartości z trudności jest trudne. No a uczestnik przybywa po wartość, ale bez napięć raczej by wolał. Napięcia mogą sprawić, że nie wróci. I biznes się zmniejszy.  Bardziej stanowcze bycie przy poszukującym, towarzyszenie w wyprawie w głąb siebie wymaga czasu, więcej ryzyka osobistego, doświadczenia, kompetencji a te najlepiej rozwija się  poprzez praktykę. Biorąc pod uwagę przesłanki biznesowe, krótki czas warsztatów, oczekiwania spolegliwej pracy ze strony uczestników może być trudno o przestrzeń do praktykowania. Obserwuję też jak coraz powszechniejsza staje się oferta rozwojowa finansowana z grantów różnych organizacji, promocji, oferta on-line (…) Tam niezadowolenie uczestnika może decydować o grancie albo  jego braku, o powodzeniu projektu, o fali komentarzy w sieci. To z kolei wywiera presję na organizatorów, od prowadzących oczekują oni omijania tego co zbliża uczestnika do nieznanego i dyskomfortu związanego z odkrywaniem siebie, uczestników zaś uczy być na koloniach z przyjemnymi ćwiczeniami warsztatowymi. Swoje robią bariera językowa i łatwość dostępu uczestnika do projektów (dotacje) które prowadzą do niespójności grup, pomyłek rekrutacyjnych, a dalej małej  gotowości na głębszą pracę grup.

Najważniejsze jednak wydaje mi się to co wewnątrz prowadzącego przeciw obejmowaniu przywództwa. To hipoteza główna.  Systemy wierzeń, przekonań, wytrenowana ukierunkowana na obsługę oczekiwań postawa, lęk przed objęciem roli, przed konfrontacją z grupą, utratą pracy i zarobkowania, trudności w podjęciu stanowczości i kierowania. Pod tym ugrzecznieniem widzę wielkie staranie się, strach i nagromadzoną złość, zaległości w realizowaniu ustanawiania własnego pola w różnych relacjach, niepewność co do tego ja-kim teraz być. Obserwuję też naśladowanie wzoru innych, delikatnych, miękko wspierających nauczycieli, pewnie tak pracujących w jednostkowych sytuacjach a może i w ogóle. Tęsknotę za czułością.  Słyszę to pomijające siebie staranie w słowach, które mimo, że w miłym tonie, ukazują w tle zezłoszczone, odwetowe, szukające rewanżu, szybkiego zamknięcia,  usadzające, wystraszone części.

Oddzielenie od siebie, rezygnacja, wycofanie, staranie się, nie ufanie sobie, trudności w samo wyrażaniu się. W dłuższym czasie trwania tworzą nawis niezrealizowanego napięcia, cierpienia. Jego trzymanie, ukrywanie pod wpływem presji otoczenia zawodowego, presji oczekiwań uczestników, czy konieczności finansowych tylko pogarsza wewnętrzną sytuację. Coraz trudniej sięgnąć do siebie, takiego jakim się jest, by zasilić rolę w zadaniu. Ciężko ukazać i uwolnić się, choćby po to by odzyskać energię używaną do utrzymywania poprawności. Ciężko stanąć za sobą po to  by ruszyć do pracy, sięgnąć po rolę, zrealizować to na co ona pozwala i co jest potrzebne by pracować z grupą w kontakcie i na cel, w jakimś poziomie własnej i czyjejś prawdy, odsunąć to co przeszkadza i zaakceptować to co jest.

W pracy grupowej potrzebna jest twoja złość, twój lęk, smutek, pomieszanie, zaskoczenie czy obrzydzenie, wahanie, zastanawianie się. Tak samo jak radość, ulga, entuzjazm, powaga.  Są potrzebne by zasilić nimi przekaz, narzędzie, interwencję. Bez folgowania sobie, nadmiaru, przesytu. Po prostu jako energia zasilająca zachowania, nadająca im autentyczność, pomagająca odbiorcom poczuć Cię a nie tylko słyszeć i widzieć. One (emocje) są napędem, sterownikiem prawdziwych z wewnątrz idących zachowań. Każdego. Również prowadzącego grupę. On/ona (prowadzący/a) stanowi źródło inspiracji, jest modelem dla tych, którzy przyszli tu poszukując własnej spójności. Zgadzając się na stanie w sobie i w roli wyjdziemy poza merytorykę ale i  ją zasilimy. Na pewno zainspirujemy do odkrywania siebie naszych uczestników.

Bycie z głębi siebie, serca, prawdy, mocy,  nie bycie ja-kimś „oczekiwanym” wygląda dla bojących się jak nieprzewidywalność. W dzisiejszym świecie strachu zmiennokształtność budzi lęk, przecież mamy być najlepiej wszyscy tak samo grzeczni.  W istocie to esencja nas ukazująca się wobec tego co jest. Zmienna. Jak bodziec i reakcja, zmienne, wynikające z siebie i zapętlające się.  Zaprasza do realnych relacji.  Może to to czego szuka wielu. To czego nauczyli się unikać. Może jest tym, czego unikanie, nie posiadanie w kontakcie utrudnia stawanie w roli prowadzącego i w wielu innych rolach.  Tym czego poszukują inni u Ciebie kiedy prowadzisz grupę.

Stanowcze bycie z mocą i miłością bywa też mylone z dominacją, agresją. Bywa nimi naznaczane, stygmatyzowane, ze strachu, w pomyłce i z chęci oddalenia odium wyjścia poza komfort. Niestety bywa, że celowo, na wyrost, na postrach, zaraźliwie i rozlewająco, dla obrony.  Strach i ochronne normy społeczne, zapraszają do nazywania takiej obecności w ten błędny sposób. Stąd już tylko chwila do rezygnacji z ekspresji emocji, a później z nas większej całości, takich jakimi jesteśmy. Dopasowanie się, uroczysta spolegliwość, włączanie nie włączalnego, pomijanie oczywistych granic dla pozorów wspólnoty nazywane jest ostatnio nowym słowem, inkluzja. Jak wtedy sprawować przywództwo? Jak prowadzić grupę, zespół? Jak zapraszać poza komfort, do rozwoju? Jak poszukiwać wartości w trudności? Z przepisu, z pamięci, z głowy, z recepty, z modelu ?  A co z dostępem do tych recept  kiedy nadejdą nasze emocje?  Wpływać czy pływać? Czy wybór jest poza strefą komfortu?

 

 

9 lutego, 2023 by Bartosz Płazak 0 Comments

Wojownik?

Wojownik?

Okazuje się, że według tradycji wschodnich  wojownik nie jest tym kim wydaje się być tradycji zachodu.  Wojownik tam to ktoś, kto podjął świadomą decyzję stania za wybranymi wartościami. Ktoś, kto nie używa przemocy, nie uznaje dominacji, trzyma się z dala od wojny, unika konfliktów dla osiągania korzyści czy przewagi. Umiejętności sztuki walki Wojownika służą unikaniu walki, a w toku treningu rozwija się silna świadoma, współczująca postawa. Wojownik to raczej ktoś, kto podejmuje walkę-pracę w słusznej sprawie. To ktoś kto walczy nie bronią ale świadomością w tym sensie, że bardzo głęboko rozumie kiedy w ostateczności może użyć broni, a w których, wszystkich innych, wypadkach nie użyje jej. Zachowuje czujną świadomość. Sięga po broń tylko kiedy zagrożone atakiem są wartości, bliscy, życie, niewinność, dom, ziemia. To ktoś, kogo możemy na co dzień nie zauważyć przez jego skromność, za to zauważymy jego adekwatną reakcję w sytuacji zagrożenia niesprawiedliwością, krzywdą, nieuczciwością, bezprawiem, arogancją, nieuważnością, dominacją dla samej dominacji. To ktoś na ścieżce, na służbie sobie i światu. Być może ścieżce rozwoju, być może duchowej. Ktoś kto oddał się mocniej niż większość głębszemu widzeniu siebie i świata.

Wydaje się więc, że w dzisiejszym czasie to wyjątkowo potrzebny ktoś. Nie ze względu na wojnę, choć też. Raczej ze względu na zamieszanie. Ze względu na to jak pogmatwane, niejasne, sprzeczne, zafałszowane  bywają dziś  sygnały jakie daje nam świat o tym jak żyć. Jak daleko ludzie odeszli od rozumienia siebie samych,od podążania za własnym wnętrzem, może duchem, czuciem, na rzecz nowości przemysłu odzieżowego, filmowego, samochodowego, komputerowego itd. Jak wciągamy się w posiadanie tego co niepotrzebne w istocie, za to osiągalne dziś, i budujące jakiś niby status, przejmuje kierowanie codziennością. Wojownik czyli ktoś potrzebny w czasach kiedy zewsząd nadchodzą odciągające nas bodźce i najłatwiej by się było ukryć w czymś szybkim i niewymagającym.

Wydaje się więc potrzebny taki ktoś, bo może zna dyscyplinę, sztukę, technikę, która pomoże się zatrzymać. Może przeszedł drogę, nie dał się z niej zachęcić do skoku w bok po szybką przyjemność. Może udało mu się przytrzymać dłużej siebie, swoich zamiarów, mądrości wewnętrznej. Może dokądś doszedł będąc sobą, spójnie, bez rezygnacji z siebie. Może umie zobaczyć jak wrócić mają ci, co chcą a nie wiedzą jak. Może jest potrzebny ze swoim treningiem tym, którzy chcą przeciąć trakcję by pociąg się wreszcie zatrzymał. Bo szalony kierujący pociągiem odmawia użycia hamulca.

Może więc ma to sens by dziś zaczerpnąć od starożytnych wojowników. Zachowując swoją codzienną pracę z grupami stanąć w miejscu kogoś, kto dzieli się tym na co ma umowę i ale i tym czego ludzie szukają.  Bo trochę tak na nas patrzą pytająco.  Mówią: szukamy tej ścieżki, dyscypliny, techniki, treningu. Nie wiemy jak to zrobić. Choć w głębi coś mówi, że wiemy więcej niż nam się wydaje. Każdy potrzebuje innego treningu, z innego miejsca startuje i inne ma wyposażenie na stanie. Jest wyzwanie, stanąć koło nich, dla nich. Jest się czego obawiać, i słusznie. Jest się przed czym cofać. A może nie.

Jedną z cech wojownika jest nieustraszoność. Wydawało by się odrzucenie strachu, pozbycie się go, eliminacja, jak na wojownika przystało. Wielu chciałoby być nieustraszonymi, mieć tę wolność by się zmierzyć z wyzwaniami codzienności. Wolność od strachu jest jednak trudna do uzyskania, ponieważ wojowanie o nią jest  ze sobą. Do zrobienia jest walka z tym, kto unika strachu, ujawnienie go, poznanie, a do osiągnięcia jest jego włączenie w obieg życia. Poznanie jego przekazu, zaprzyjaźnienie się, może i polubienie jako przyjaciela wskazującego drogę. Słowem przeżycie strachu z nim.  Spotkanie, zmierzenie się, poznanie i włączenie. Takie zadanie wojownika. Luz. 🙂 Boisz się? Ja też. Chodźmy na spotkanie z nim i strachem.

Kiedy więc nie wiesz co robić poczuj strach. Powiedz sobie o nim a może powiedz grupie. Ten akt odwagi wewnętrznej i uzewnętrznionej może budować twoją moc w oczach twoich i kręgu. To droga wojownika. Kiedy ktoś atakuje Cię w niewiedzy, w strachu pomóż mu samemu to zauważyć. Kiedy ktoś wskazuje Ci błąd i ma rację przyznaj się zyskasz szacunek, kiedy nie ma racji broń się do końca, zyskasz poważanie i pokażesz jak stać za sobą. Prawdopodobnie zyskasz też wdzięczność za to wszystko, bo po to również ludzie przychodzą na kręgi i warsztaty.

Stoisz za czymś? Jesteś wojownikiem ?

 

9 lutego, 2023 by Bartosz Płazak 0 Comments

Po co?

Po co.

Pewnie przede wszystkim różnie. Z różnych pobudek zajmujemy się pracą z grupami. Pewnie też w różnym stopniu świadomie można tę pracę podejmować z pobudek jakichś. A więc kto wie, dlaczego to robimy J? Dalczego akurat to, skoro trudne, wymagające, gdzie indziej lepiej płacą?

Pomimo, że dziś mam zgodę na to, kiedyś mocno zatrzymało mnie w zdziwieniu stwierdzenie, że jedyny powód żeby to robić to powinna być kasa. Pieniądze.  Powiedział to wtedy ktoś kto był trenerem z ogromnym stażem, wykształceniem. Słowem nauczyciel. Wiele lat wracało do mnie to stwierdzenie przy różnych okazjach. Dziś myślę, że pieniądze jako pobudka do tej pracy to mało. I trzymam się tej części przekazu z wtedy, którego istotą było to że powinniśmy unikać prywaty, osobistych pobudek,  do wykonywania tej pracy. Np. ktoś potrzebuje docenienia, daje ludziom to co oni chcą i dostaje docenienie. Prowadząc grupę musimy przecież od czasu do czasu stawiać granice, odmawiać, być asertywni a może niemili,  brrr.

Praca z grupami ma wiele twarzy, jak i wielu jest prowadzących ją i tyleż motywacji. Praca dla wynagrodzenia i tyle niech więc i ona  ma swoje miejsce. Przygotowujesz się, robisz, wychodzisz. Jak ktoś tak chce.

Szkopuł w tym, że wydaje mi się to mało możliwe. Na dłuższą metę wręcz nie wykonalne. Z jakiego powodu ? No ludzie przychodzący na warsztat poszukują zaangażowania, pasji, frajdy z tej pracy, gotowości, kompetencji u prowadzącego. Uwierzą mu jeśli ten zestaw w prowadzącym jest możliwie bogaty. Jak nie uwierzą, nie przyjdą więcej i nie podadzą dalej zaproszenia. O ile nie ma innych powodów żeby grupy się zbierały ( sprzedaż do firm, projekty unijne, pierwszorazowe wystąpienia ) to może być krucho z uprawianiem tego zawodu do nadal. Cytując Franka Farellyego „ludzie są jak psy, wyczują cię z daleka”.

Możliwości wykonywania tej pracy w zakresie ustaleń „co do mnie należy, co w umowie, co w scenariuszu” jest dużo. Większość tych okazji nawet może przewidywać kary za przekroczenie stosownych ustaleń. Bój się. Są weryfikowalne ankietą. Tuż po warsztacie. Reakcja – taki poziom w modelu Kirkaptricka.  Wiele firm, instytucji, uczelni oczekuje że ankiety będą dobre, a sprawdzana jest zgodność. Mimo to, tak naprawdę dają wolną rękę, przecież nie będą na Twoim warsztacie siedzieć. Jest więc jakoś kuszące robić to co umowa mówi. Bez kontaktu. Naprawdę można. Jest na to wiele osobowych dowodów.

Więc możesz pracować. A możesz też być z ludźmi i pracować. Robić pracę, która wyjdzie poza tę formalną zawartość. W sensie pozytywnym. Daje się pięknie łączyć to co ludzie na sali chcą z tym co w formalnych umowach. Robiąc i to i to.  Niestety wymaga zaangażowania, wejścia w kontakt, pokazania siebie, ustalania zakresu. Słowem rozmawiania. A to ryzyko. Waluta:  więcej satysfakcji, nauki, wartości, realne kontakty.

Można też iść jeszcze dalej. Dawać to czego ci ludzie szukają głębiej. Zachowując formalności i będąc z nimi jednocześnie. Trochę, przez siebie, nie wprost dawać, bo formalnie określoną pracę trzeba wykonać. Odpowiadać na pytania, które ludzie zadają pomiędzy wierszami, ukrytym tekstem. Zrób to. Zaświecą się oczy a ich Uwaga (marzenie niektórych prowadzących) będzie cała twoja. To dość uniwersalne, że ludzie szukają czegoś dla siebie pod tematem, na który przyszli. Żeby było śmiesznie, nawet go niekiedy nie znają (tematu). A po coś przychodzą.

Jeśli jednak jesteś na ścieżce samorozwoju trochę nie wierzę, że nie ciekawisz się ludźmi, że umiesz zamknąć się na ich prawdę, potrzebę i działać, robić zadanie. Kiedy wejdziesz tam gdzie są oni, jesteś z nimi. odpowiadasz, dzielisz się.  Tam jest wymiana. Nieuchronne wzbogacanie. Każde pytanie do Ciebie, każda trudność, każde zaskoczenie jest prezentem. Uczysz się. Czyż to nie powód, by tę pracę wykonywać?

Najważniejsza jednak wydaje mi się pewna okazja. Mam na myśli możliwość inspiracji, zapraszania na ścieżkę rozwoju. Pokazywania tej przygody jaką jest samopoznanie.  Modelowanie pełniejszego życia sobą samym. To w sprawie budowania pola świadomości wokół powrotu do siebie. Bo, możesz się nie zgadzać, uważam że, żyjemy w świecie gdzie oddzielenie możliwie najmocniej od siebie jest oczekiwane przez system, i premiowane nagrodą. W tym sensie, robić możesz sens. Jakiś taki większy. Nie wiedząc dokąd pójdzie ten ktoś, zarażony chorobą samoświadomości, brr. Może wróci do domu jakiś inny i przeczyta przypadkiem jakąś leżącą na półce parę lat książkę. Może jednak czegoś tam, niepasującego mu, już będzie robił mniej. Może nie kupi, może nie poogląda, może nie pójdzie do kina tylko do lasu, może poczyta zamiast się napić, może pójdzie na warsztat nie na all inclusive. Może komórka po komórce przekieruje się na życie po swojemu, akceptując koszty, niewygody, odpasowanie i odpępowienie się od nibydających/uzależniających przyjaznych rzekomo i dających wolność. Może uzna dorastanie za swoją wartość zamiast czegoś tam, co mu podsuwano. Wolność rzadka dziś się wydaje, bo trudniejsza jest niż zniewolenie wygodą i szczęściem na kredyt. Więc może jeśli możesz pokazywać to co masz już dla siebie odkryte rób to dla innych, w kręgu. Waluta: samorealizacja, samopotwierdzenie, umocnienie, energia do pracy dalej i życia.

Jednak istnieje w tym wariancie ryzyko, że nie zarobisz tak dużo jak w wariantach spolegliwych, niezaangażowanych, poprawnych i wystandaryzowanych wg norm jakichś tam instytucji.

I tu znienacka przychodzi z pomocą nowy Eko ład. I tak musimy się samoograniczyć. Może więc nie warto czekać.

 

O strategiach obronnych

O strategiach obrony

Wszyscy.* W dzieciństwie spotykamy się z tym czego nasz niedojrzały system nerwowy nie może przyjąć, z tym co nas nieuchronnie przeciąża, z tym co jeśli by wpuścić do środka mogło by być nie do zniesienia. Dosłownie. Odruchowo, z potrzeby życia, kreatywnie, a może i z miłości do siebie, rzadko świadomie, znajdujemy sposób na poradzenie sobie z tym co za duże. I dobrze. Bo może nie dalibyśmy rady przetrwać w środowisku, które nie jest gotowe ani zainteresowane naszym dobrostanem tylko sobą jest raczej. A  już na pewno nie dobrostanem takim jakim my chcielibyśmy, czy potrzebowalibyśmy go dostać. Kłopot w tym, że byliśmy w tamtym czasie od tego środowiska zależni. Kłopot w tym, że nasze spojrzenie bez tego obronnego filtra na to z czym się stykaliśmy musiałoby wtedy wywołać odrzucenie… środowiska. Niemożliwe. Więc odruchowo, w wielu wypadkach tak łatwiej, odrzucaliśmy siebie.  Jasne, nie da się tego sobie powiedzieć, ani wtedy ani teraz. Tyle jest na to przesłanek ze świata, które tłumaczą, że to najlepsza droga, że tak tylko można… Zatrzymujemy się więc jak w zepsutym pojeździe czasu w tym miejscu siebie, czasu, rzeczywistości, osób, środowiska i trwamy w tych strategiach obrony, odruchowo, żeby żyć. Oddzieleni od siebie samych. Oddzieleni od bliskich i tego środowiska.

Za głęboko?  Raczej nie. W każdej sytuacji grupowej spotykamy się z nawykowymi, niezidentyfikowanymi przez nich, mało pasującymi do zdarzeń warsztatowych reakcjami osób w niej uczestniczących. To właśnie obrony.  Kiedy ktoś się przymila, pokazuje jak bardzo się stara, uwodzi, spiera się, udowadnia, niepotrzebnie dużo mówi, zaczepia, otwarcie sabotuje, ucieka, zmienia tryb zajęć, protestuje, broni zasad, morale, innej osoby, siebie… Obrony widać już w całkiem małych porcjach zachowań: westchnienie, spojrzenie, wiercenie się, niewinne pytanie itd. W tle istnieje jakiś czynnik nazwijmy go zagrażającym, który otwiera drogę temu zachowaniu, uruchamia obronę w osobie, poza świadomością, jak kiedyś. Coś co automatycznie oddziela  w zachowującym się zdolność do identyfikacji dziejącego się głębiej procesu. Np. nadziei na odkrycie czegoś o sobie co mogłoby pozwolić sięgnąć po nową ścieżkę. Np. lęku przed ujawnieniem dziecięcej z pozoru potrzeby pokazania się, bycia w centrum. I wiele innych potrzeb, do których w świecie tego co musi być przed nami, wyrzekliśmy się prawa. Potrzeb, które reprezentują często proste, podstawowe ludzkie dążenia do bliskości, prawdy o sobie, granic, dążenia do rozwoju, odpoczynku, przyjemności, ciszy, samotności.

Niestety. W każdej sytuacji grupowej jesteśmy jako prowadzący narażeni na dotykające nas impulsy przypominające to właśnie stare środowisko w którym powstały nasze obrony. Nasze. A więc na impulsy uruchamiające nasze obrony. I tu ukazuje się złożoność roli prowadzącego. W z pozoru prostych zadaniach sympatycznej postaci, kiedy jest ona w ogniu zdarzeń uruchamiających ją wewnątrz musi umieć sobie z tym radzić. Najprościej będzie się oddzielić. Zrobić to co rola oferuje. Użyć tzw. autorytetu, czyli w wielu wypadkach po prostu siły. Szkoda. Bo ceną za porządek i spokój osiągnięty w ten sposób będzie słabszy kontakt z grupą i gorsze relacje z uczestnikami i sobą. Inne ścieżki? Trudniej będzie wejść w kontakt z obroną. A jeszcze trudniej będzie zobaczyć, jak nasza prowadzącego/ej obrona wywołuje obronę w tamtej osobie. Wycofać obronę ujawniając najpierw przed sobą własne tu i teraz przeżycie, potrzebę, spotykając zranienie. Cóż, kiedy zapienia nas w ułamku sekundy nasz trudny uczestnik-nauczyciel nie jest to łatwe. A jednak to właśnie droga współczucia do siebie. Która ma szansę przynieść współczucie dla uczestnika. Mogę dać  sobie, mogę komuś dać. Dać przestrzeń do bycia. Stąd nagłówek. Wszyscy.

Prowadząc grupę warto mieć przetartą ścieżkę (do) serca. Własną. Ścieżkę, w której widzimy siebie. Tyle ile widzę siebie tyle jestem w stanie widzieć kogoś. To nieskończona robota. I na osłodę, dla grupy, społeczności, świata, robimy ją na pewno, jednak przede wszystkim dla siebie. Wydeptanie ścieżki do swojego serca, włączenie czekających na przyjęcie części, z miłością odbierając ich dary i włączając do całości to praca, którą dobrze jeśli umiesz. Teraz kiedy umiesz, możesz jej użyć wobec innych. Objęcie siebie, to obejmowanie innych. Narzędzia, owszem działają. Ale to Ty jesteś tym co trzyma grupę. Bez Ciebie narzędzia to pusta forma. W obronie trudno jest trzymać grupę. Bo trzymam obronę.

Współczucie. Kiedy przez nie spojrzymy na zachowania obronne to widać dziecko, które się chroni, choć nie ma w Tu i teraz tego co zagraża, jak kiedyś. Jeśli uda się spojrzeć przez ból, trud, emocje, napięcie, cokolwiek co się odzywa w pierwszym kontakcie (przez też naszą obronę), w głębi widać kogoś kto się broni jak zawsze  kiedyś. I wtedy jest szansa na cud. Można stanąć po jego stronie. Zamiast przeciw obronie. Współczucie. Nie zarządzanie, nie siła, nie reakcja z naszego systemu obronnego. Spotkanie we współczuciu i wsparcie.  I to właśnie wydaje się być bardziej rolą prowadzącego, kiedy prowadzisz innych przez odkrywanie. Oprócz innych J ról oczywiście.

*Gwiazdka: Wszyscy a może ktoś mniej. Jeśli wykonał już swoją pracę nad sobą. Czytaj terapię. W zawodach pracujących w pomocy, wsparciu dla innych osób terapia własna jest zaleceniem. Samoznajomość, wewnętrzna przestrzeń jest czynnikiem efektywności i zarazem czynnikiem przetrwania. Jakkolwiek to brzmi, warto rozważyć. Integracja starych schematów, zaleczenie ran, włączenie figur broniących dostępu do potrzebnych nam części, lub wykonujących nadal swoją piękną obronną pracę (blokując jednocześnie coś innego), udostępnienie zasobów, otwarcie możliwości obrony w sytuacjach tego naprawdę wymagających to efekty pracy nad sobą. Zwyczajnie potrzebne, kiedy pracujesz z osobami, które zwykle nie wykonały tej pracy i jednocześnie oczekują wsparcia od Ciebie.

 

 

O nietrwałości

Nietrwałość, aspekt życia warty rozważania. Buddyści zauważają, że dopiero jego głębokie zrozumienie umożliwia rozwój. Że dostrzeganie nietrwałości jest ważnym motywatorem rozwoju. Mamy mało czasu, wszystko w otoczeniu zmienia się, rozpada, przechodzi w inne, nie ma sensu opierać się na czymkolwiek wierząc, że to w istocie istnieje. Dotyczy to również nas, tych którzy (ciągle) rozważają. Istotne jest wobec nietrwałości  dotarcie do istoty siebie samego i przyjęcie jej jako źródła sensu.

Kiedy patrzę na grupę i siebie w niej, obserwuję tę nietrwałość. Każde zjawisko trwa chwilę i przechodzi w drugie, inne, następne. Zmieniają się twarze, mimika, grymasy, spojrzenia, wyrazy, obrazy, goszczą na nich wciąż inne osoby mimo, że to ta sama twarz. Zmieniają się głosy, od milczenia przez pomruki, półsłówka, zdania, dłuższe wypowiedzi, wejście w dialog, więcej kontaktu, otwartość, różnicę zdań, konfliktowanie się, sprzeciwy, bunty, porozumiewawcze wypowiedzi, zaciekawienie, znów milczenie, pełne napięcia pytania, odmowy, rezygnacje, fochy, nieodgadnione zmiany frontu, pozostawanie przy sobie z uporem, szukanie komityw, zagadywanie, zmienianie tematu, odwracanie kota ogonem, obśmiewanie, żartowanie, narzucanie zdania, groźby, zawoalowane manipulacje, ucieczki w wygodne wątki, wyrażanie potrzeb, uznanie dla wartości, dostrzeganie sensu, przyjmowanie treści, akceptacja inności, odbieranie wsparcia, dawanie uznania, przybliżanie się, proszenie o więcej, rozważanie przekazu, zapraszanie innych do brania… Zmieniają się postawy ciała, napięte, sztywne, nieruchome, silne, wyprostowane, zmieniające się, niespokojne, zamknięte, zwinięte, opatulone, zaciśnięte, demonstrujące, szukające oparcia, oparte, poruszające się, zmienne, poszukujące czegoś, wibrujące, przytulone, otwierające się, ruchliwe, otwarte, lekkie, wiercące się, poruszone, rozluźnione, odzwierciedlające/ukrywające  wnętrze osoby, wychodzące do przodu do kontaktu, chcące być bliżej, dalej… Zmieniające się relacje, podobni, bliscy, przyjaciele, zafascynowani, zaciekawieni, zdystansowani, oddaleni, dalecy, nieprzyjaźni, wrodzy, niechętni, wyczekujący, roszczeniowi, akceptujący się z trudem, w przymusie kontaktu, rozluźnieni, uznający się w różnicach, wolni od ocen, swobodnie wymieniający się, puszczeni w lekkości, …

Falowanie, przechodzenie jednego w drugie, nic nie jest trwałe bo proces wciąż unosi i przemienia nas w co innego. Jednostkę, grupę, prowadzącego, całość, pole. Zmienność, nietrwałość, nowe, wzrost, rozpad.

Jak radzić sobie w tym procesie tak niepewnym, nieoczywistym, nieprzewidywalnym, kreatywnym i destruktywnym,  jednocześnie zachowując realizację zadania (pozostając w roli)?

Podobnie jak w życiu, w grupie wzrost jest istotą (życia/grupy).  Przeciwności kierują nas/życie/energię/grupę w różne strony, zmieniają aspekty nas, tworzą iluzje pewności, oparcia, wiedzenia i burzą je. Taniec przeciwieństw. Stanie za swoim wewnętrznym poczuciem kierunku, głębokim, może duchowym poczuciem: „Tam idę teraz, działam, zgadzanie się na zmienność, odbieranie lekcji pomimo przeciwności” wydaje się być odpowiedzią na tę zmienność i nietrwałość.

Wydaje się więc, że w grupie, sposobem na radzenie sobie z zmiennością  jest zmienność i nietrwałość prowadzącego osadzona na kontakcie z jego głęboką samoświadomością. Puszczenie każdej części tego z czym jako cele, zamiary, konieczności, potrzeby przyszedłem jako prowadzący. Zmiennokształtność. Reagowanie, dostosowywanie się. Ale nie reaktywność i uległość, nie przymilanie się, nie rezygnowanie. Nie mam na myśli totalnego porzucenia celów i zadań prowadzącego. Mam na myśli przemianę wewnątrz. Odejście od usztywnionej celowości, mając na względzie to, że moje usztywnienie na celach będzie zatrzymywać ten naturalny proces falowania, a co za tym idzie będzie dla procesu barierą, oporem, na co on naturalnie odpowie naporem. Jeśli puszczę falę zmiany przed sobą,  tam gdzie fala chce podążać, zawsze mogę zaprosić jej twórców do oglądania pokonanej na tej fali drogi i przymierzania wyniku do celu z jakim tu przyszli. Nie wiem czy mi się uda. Nie wiem czy to na pewno pozwoli odkrywać więcej, uczyć się (choć z reguły tak). Po prostu robię swoje, łagodnie pamiętając po co jestem. Na tym co się pojawia również uczę się tego co zmienne, nietrwałe, niepewne, ono uczy mnie, wytrwałości i nie przywiązywania się do chwilowego swojego obrazu. To co widzę teraz nie jest tym co było przed chwilą. A jednak ja/on/ona to ta sama osoba w innym swoim aspekcie, z inną twarzą, postawą, głosem, mimiką, po kolejnym kroku w swojej ewolucji. Pozostaje mi więc gdzieś w głębi siebie pozostawać w kontakcie z moją rolą, z celem jaki tu przyświeca, wyższym sensem tego co robimy, podążać, porzucać tymczasowe wizje tego co jest,  dbając o możliwie najlepszy wynik dla wszystkich i dla każdego.

Całe moje doświadczenie z pracy z grupami wskazuje na to, że ten model pracy działa. Powyższe jest jednak tylko najgłębszą warstwą, mówiąc językiem komputerów silnikiem gry. Na ten silnik można nakładać przeróżne światy, tekstury, postacie, lokacje J.